top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Witold Urbanowicz

Zaktualizowano: 8 sty 2022


Witold Urbanowicz (1908-1996)

Był jednym z największych bohaterów Dywizjonu 303 i jednym z najsłynniejszych pilotów w całej historii polskiego lotnictwa, któremu Arkady Fiedler poświęcił odrębny rozdział w swej książce, który zatytułował Lotnik bez lęku i skazy. W którym m.in. pisał: "...Kto go osobiście znał, stawał przed jakąś zagadką. Nie sposób było ująć Urbanowicza w utarte kanony; wyrywał się z ludzkiego doświadczenia. Wszystko u niego było jak u innych myśliwców, mocna postawa i energiczna twarz, i czyste oko, a jednak wyczuwało się, że to jeszcze nie wszystko. Wyczuwało się coś zgoła nowego, jakiś nie napotkany dotychczas rys ludzki, bez przeszłości, bez porównań. A potem nagle przychodziło jakby olśnienie: metal. Tak, było to wyraźnie upersonifikowanie metalu. To nerwowa stal. Błysk w jego jasnych oczach, dosadny dźwięk jego słów, rześkość jego ruchów – to jakby aluminium, lekkie a mocne, które, przybierając duszę i ciało, stworzyć musiało właśnie taki, a nie inny wyraz życia. Nie dziw, że Urbanowicz i samolot stanowili tak zgraną ze sobą spójnię...".

Kiedy dowiedziałem się, że Urbanowicz mieszka w Nowym Jorku, w sierpniu 1984 r. odwiedziłem go, a 30 VIII 1984 w "Przeglądzie Polskim" literackim dodatku do "Nowego Dziennika" ukazał się mój artykuł pt. "Lotnik bez skazy i lęku". "...Mój wnuczek, który ma obecnie dwanaście lat, twierdzi

, że jestem pierwszym astronautą – mówi Witold Urbanowicz – ponieważ już w 1914 roku chodziłem po 'Księżycu'.

Miałem wówczas 6 lat. Pewnego dnia siedziałem przy oknie i jedząc chleb z miodem patrzyłem na ogród. Nagle ujżałem dużą kulę unoszącą się w powietrzu. Wybiegłem natychmiast razem z psem i zobaczyłem ludzi, którzy krzyczeli: 'Księżyc opada'. Biegnąc za tym 'Księżycem' zabłądziłem w łanach zboża i ze zmęczenia usnąłem. Po jakimś czasie odnalazła mnie babcia. Za karę kazała mi zostać w domu. Dopiero dziadek zlitował się nade mną i zaprowadził mnie do 'Księżyca'. Okazał się nim balon, którym przyleciał bodajże Francuz. Mój dziadek dogadał się z nim a przybysz poprosił wszystkich, aby weszli na balon i pomogli wycisnąć z powłoki powietrze. Ja również wszedłem swoją stopą na 'Księżyc'.

Według prostych ludzi był to 'Księżyc', który miał zwiastować jakiś kataklizm: pamiętano jeszcze o meteorycie tunguskim. I rzeczywiście, wkrótce przyszła epidemia cholery, wymierali mieszkańcy całych wsi, w tym czasie zmarł m.in. słynny kompozytor Piotr Czajkowski, a za kilka miesięcy wybuchła I wojna światowa.

Mieszkałem w posiadłości swoich rodziców w Prusach Wschodnich, w okolicy Jezior Mazurskich. Widziałem maszerujące ze śpiewem i orkiestrami wojska rosyjskie, a potem kataklizm bitwy pod Tennenbergiem, gdzie I i II Armia rosyjska poniosłt klęskę, a dowódca Samsonow popełnił samobójstwo. "...Niejednokrotnie wraz z moim dziatkiem oglądałem z odległości kilkuset metrów walki na bagnety. Nie dlatego, że chcieliśmy je oglądać, ale po prostu bywaliśmy zaskakiwani działaniami wojennymi. Z jednej strony wybiegali Niemcy, z drugiej ze strasznym krzykiem Rosjanie. Potem bili się czym popadło. Zmuszeni przez Niemców lub Rosjan, musieliśmy zakopywać strasznie pokiereszowane ciała. Dziadek, który był niegdyś na dworze carskim, objaśniał mi dystynkcje żołnierzy i zapoznawał z typami broni i wojsk.



Całą I wojnę światową przżyłem pracując wraz z dziatkiem w grupie, której zadaniem było rozpalanie w lesie ognisk. Nasze zajęcie polegało na tym, że wczesnym rankiem czwórkami maszerowaliśmy do miejsca pracy, nierzadko w śniegu po kolana i rozpalaliśmy ogniska, za co dostawałem srebrną markę tygodniowo. Z jedzeniem w tym czasie było bardzo krucho gdyż wycofujące się armie, szczególnie rosyjska, grabiły wszystko. Pamiętam również, jak raz wspólnie z dziatkiem brałem udział w kradzieży koni. Były one potrzebna dla formującej się polskiej kawalerii. Mieliśmy odwrócić uwagę Niemców pilnujących koni. Zanieśliśmy im pozostałe jeszcze sprzed wojny frncuskie wino – potem przyśli chłopi ze wsi, obezwładnili strażników i zabrali konie, które notabene pochodziły z okolicznych wsi. Nazajutrz Niemcy zebrali wszystkich ludzi z okolicy, postawili karabiny maszynowe i powiedzieli, że jeśli nie dowiedzą się, gdzie są konie – wszystkich rozstrzelają. Nikt jednak nie wiedział, gdzie one są, bo rekwizycji dokonali chłopi z innej wsi. Cała historia skończyła się tylko na strachu. Trzeba zaznaczyć, że byli to zupełnie inni Niemcy niż w czasie II wojny światowej. Gestapo za tego typu czyny dokonywało masowych egzekucji...".

Takie przeżycia kształtowały i hartowały młodego Witolda Urbanowicza, który zgodnie z rodzinną tradycją chciał zostać kawalerzystą. Był w korpusie kadetów. Jednak w trzydziestym roku życia wstąpił do Szkoły Podchorążych Lotnictwa, po dwóch latach dostał się do 1 pułku lotniczego: najpierw jako obserwator, później przez kilka miesięcy latał w nocnym dywizjonie bombowym. Od 1933 r. należał do 113 Warszawskiej Eskadry Myśliwskiej "Puchaczy". Po ukończeniu w następnym roku Wyższej Szkoły Pilotażu w Grudziądzu został zastępcą 111 Eskadry Myśliwskiej, im. Tadeusza Kościuszki. W 1936 r. przeniesiono go na stanowisko instruktora grupy myśliwskiej do Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie, gdzie zastał go wybuch wojny.

"Bardzo wcześmie rano 1 września 1939 roku miałem szkolny lot z pewnym podchorążym. W planie lotu była walka powietrzna i strzelanie do celów naziemnych – mówi Witold Urbanowicz. —Wracając do bazy zobaczyłem nagle smugi koło mojej kabiny. Podchorąży leciał trochę za mną, więc myślałem, że przez pomyłkę nacisnął spust karabinu maszynowego. Po wylądowaniu zamierzałem dać mu szkołę za tę nieuwagę, która mogła mnie drogo kosztować. Jednak już z daleka ujrzałem biegnących kolegów, którzy krzyczeli, że o mało nie zestrzelił mnie niemiecki Messerschmitt. Będąc w powietrzu nie wiedziałem, że Niemcy zaatakowały Polskę. Jeszcze w tym samym dniu wykonaliśmy loty bojowe broniąc kilku lotnisk w okolicy Dęblina...".

17 września 1939 r. Witold Urbanowicz otrzymał rozkaz odebrania w portach czarnomorskich samolotów brytyjskich przeznaczonych dla Polski. Wraz ze swoim plutonem liczącym 50 podchorążych, oraz obsługą techniczną przekroczył granicę Rumunii. Gdy okazało się, że obiecanych samolotów nie dostarczono, Urbanowicz przekazał dowództwo swemu zastępcy i, pozostawiwszy żołnierzy w bezpiecznym miejscu, wrócił do Polski z zamiarem wzięcia udziału w trwających jeszcze walkach kampanii wrześniowej. Wpadł w ręce nieprzyjaciela. Groziło mu rozstrzelanie, ale jeszcze tej samej nocy, uciekając się do wielu forteli, zbiegł i po raz trzeci przedostał się przez granicę. Dzięki temu dogonił swój oddział. Wraz z nim po kilku tygodniach dotarł do portu Balcik, skąd statkiem "St.Nicolas" wszyscy popłyneli do Syrii. W Bejrucie nastąpiła przesiadka na statek francuski. W ten sposób cała grupa znalazła się w Marsylii. Urbanowicz jako jeden z nielicznych zgłosił się do władz polskich w Paryżu z całym swoim oddziałem.

"Polscy lotnicy dążyli różnymi drogami do Francji, najwięcej nas przybyło do Marsylii – wspomina Witold Urbanowicz. —Pierwsze co nas uderzyło to to, że francuskie domy były pozamykane przed polskimi lotnikami, a najbardziej drażniło nas, że Francuzi nazywali kampanię wrześniową 'klęską wrześniową'. Dziś wiemy, że gdyby nie heroiczny opór w Polsce w 1939 r. alianci nie mieliby dziewięciu miesięcy na przygotowanie się do obrony. Stosunkowo mało znane są dane dotyczące walk powietrznych w kampanii wrześniowej. Niemcy użyli w 1939 r. 7500 samolotów; 625 zestrzelili Polacy w bezpośredniej walce; ogółem Niemcy stracili 2500 samolotów. Wliczone są tu zniszczenia podczas bombardowań, lądowania itd. Te liczby mówią same za siebie...:.



W styczniu 1940 r. Urbanowicza odesłano do Wielkiej Brytanii, gdzie wszedł w skład brytyjskiego dywizjonu myśliwskiego. W sierpniu tegoż roku zestrzelił pierwszy samolot nieprzyjacielski. Wkrótce przeniesiono go do polskiego Dywizjonu 303, a po ciężkim poparzeniu jego dowódcy, majora Kasnodębskiego, w dniu 5 września 1940 r. objął po nim dowództwo, które sprawował do końca Bitwy o Anglię.

Arkady Fiedler, autor słynnej książki "Dywizjon 303", poświęcił pułkownikowi Urbanowiczowi cały rozdział. Nazwał go "lotnikiem bez skazy i lęku". Pisał o nim w samych superlatywach, o czym świadczą cytowane fragmenty:

"...Kto go znał osobiście, stawał przed jakąś zagadką. Nie sposób było ująć Urbanowicza w utarte kanony: wyrywał się z ludzkiego doświadczenia. Wszystko u niego było jak u innych, jednak wyczuwało się, że to jeszcze nie wszystko. Wyczuwało się coś zgoła nowego, jakiś nie napotkany dotychczas rys ludzki, bez przeszłości, bez porównań. A potem nagle przychodziło jakby olśnienie; metal. Tak, było to wyraźne upersonifikowanie metalu. To nerwowa stal. Błysk w jego jasnych oczach, dosadny dzwięk jego słów, rześkość jego ruchów – to jakby aluminium, lekkie a mocne, które przybierając duszę i ciało stworzyć musiało taki, a nie inny wyraz życia. Nie dziw, że Urbanowicz i samolot stanowili tak zgraną ze sobą istotę... Już owa pierwsza walka uwypukliła wszystkie zalety Urbanowicza, którymi zasłynął w dalszych tryumfach: trafności decyzji, szybkości reakcji, odwaga i zaciekłość... Nie ulega wątpliwości, że Urbanowicz przedstawił krystalizujący się typ nowego żołnierza. Z żołnierską uczciwą prostotą wchłaniał w siebie skomplikowaną duszę metalu i stworzył nowy stop, zdrowy, tęgi, zdobywczy, a bynajmniej nie wyzbyty cech ludzkich. Unerwione aluminium, w którym biło, ludzkie serce. Dlatego Urbanowicz stanowił tak ciekawy typ człowieka nowoczesnej techniki i dlatego może Anglicy, wyczuwając to, tak o niego zabiegali. I nie tylko Anglicy, Angielki, również...".

Podczas Bitwy o Anglię 126 nieprzyjacielskich samolotów, najwięcej z całego RAF-u, zniszczył polski Dywizjon 303, przy czym indywidualnym rekordzistą był Urbanowicz,który na swym Hawker Hurricanie zestrzelił 17 samolotów.

"Najbardziej utkwiła mi w pamięci jedna z akcji w czasie Bitwy o Anglię – mówi Witold Urbanowicz. —Wystartowaliśmy całym dywizjonem. W ciemnych chmurach zgubiliśmy się. Kiedy wyszedłem z chmur ze swoją eskadrą, druga już walczyła z Messerschmittami. Kilkadziesiąt niemieckich samolotów leciało w kierunku Londynu, nas było tylko sześciu. Zaatakowaliśmy Niemców gwałtownie, gdyż Londyn był tuż, tuż. Rozbiliśmy ich szyk bojowy, zestrzeliłem wtedy trzy samoloty. Niestety, straciliśmy dwóch pilotów...".

Nieco później Urbanowicz przeszedł do Kwatery Głównej 11 Grupy Myśliwskiej RAR-u, broniącej południowo-wschodnich wybrzeży Wielkiej Brytanii. Ponieważnie mógł długo wytrzymać w sztabie – już w kwietniu 1941 r. powrócił do lotów bojowych jako dowódca polskiego 1 Skrzydła Myśliwskiego. W drugiej połowie tego roku udał się ze specjalną misją do Kanady i Stanów Zjednoczonych. Wiosną 1942 r. wrócił na krótko do Wielkiej Brytanii, gdzie naczelny wódz generał Władysław Sikorski mianował go zastępcą attache lotniczego w ambasadzie polskiej w Waszyngtonie. Jako instruktor objechał całe Stany Zjednoczone prowadząc dla kadetów i oficerów szkół lotniczych wykłady z taktyki walki powietrznej. W tym okresie poznał amerykańskie samoloty.

Służba dyplomatyczna i rola instruktora nie odpowiadały jednak zupełnie jego temperamentowi, dlatego we wrześniu 1943 r. gdy spotkał w Waszyngtonie gen. Claire Lee Chennaulta, komendanta 14 Floty Powietrznej Stanów Zjednoczonych, i zaprzyjaźnił się z nim, a ten przed swoim powrotem do Chin zapytał go, co mógłby dla niego zrobić – Urbanowicz odpowiedział bez wahania: "Zabierz mnie z sobą". Generał Chennault miał wiele wątpliwości: "Ale przecież nie jesteś oficerem amerykańskiego lotnictwa, a poza tym, kto ci będzie płacił?". "Nie przejmuj się, nie potrzebuję zapłaty" – odpowiedział Urbanowicz.

Po uzyskaniu zgody generała Arnolda, szefa lotnictwa Stanów Zjednoczonych, Urbanowicz jako pilot bojowy oraz dowódca klucza myśliwskiego został wysłany do Chin, gdzie stacjonowała 14 Flota Powietrzna Stanów Zjednoczonych. Był jedynym żołnierzem w polskim mundurze, który walczył z Japonią. Podczas lotów bojowych zestrzelił następnych 11 samolotów. Za swoje osiągnięcia na froncie chińsko-japońskim gen. Chennauly odznaczył go War Medal. Otrzymał listy pochwalne od dowódcy amerykańskiego gen. H.H.Arnolda, oraz od chińskiego ministra wojny i spraw zagranicznych, doktora T.V.Soonga.

W połowie 1944 r., gdy alianci planowali inwazję na Europę, Urbanowicz znowu znalazł się w Wielkiej Brytanii. "Pamiętam pobudkę o trzeciej rano. Działania mieliśmy rozpocząć o szóstej. Piloci byli zaspani, ale w znakomitych humorach, gdyż - po pierwsze - mieliśmy lądować w Europie, a po wtóre – coraz wyraźniej kształtowała się wizja wolnej Polski. W czasie inwazji na Normandię głównym naszym zadaniem była osłona lądujących wojsk. Polskie lotnictwo było częścią sił alianckich, które posiadały ok. 15 tys. samolotów...".

Za swój udział w walkach na frontach II wojny światowej i zestrzelenie 28 samolotów nieprzyjacielskich Witold Urbanowicz otrzymał wiele odnaczeń, w tym dwukrotnie najważniejsze brytyjskie – British Distinguished Flying Cross, a także polski Order Virtuti Militari.

W sierpniu 1944 r. wrócił płk. Urbanowicz do ambasady w Washingtonie jako attache lotniczy. W lipcu 1945 r. Stany Zjednoczone wycofały swoje uznanie dla rządu RP w Londynie. Urbanowicz został bez pracy, a także przez pewien czas bez obywatelstwa. "...Jedyny dokument, jaki posiadałem to kwit z pralni...".

Podjął decyzję o pozostaniu w Stanach Zjednoczonych. Dość szybko znalazł pracę pilota w amerykańskich liniach lotniczych, a potem przeszedł do przemysłu. :Pracowałem w kontroli technicznej i organizacji produkcji samolotów wojskowych. Na zlecenie rządu Stanów Zjednoczonych zbudowaliśmy 2 tys. myśliwców, które potem brały udział w wojnie w Korei. Kiedy zaczynałem pracować w przemyśle lotniczym, wciąż pamiętałem przedwojenne jeszcze prognozy o zmierzchu lotnictwa myśliwskiego. Dziś dobitnie widać, że były oparte na fałszywych założeniach.

Lotnictwo myśliwskie nie tylko nie zginęlo, ale rozwija się niebywale szybko. Dzieje się tak dlatego, że istnieje teraz małe prawdopodobieństwo wybuchu wojny na dużą skalę. Mogą się raczej zdarzać lokalne konflikty, podczas których używać się będzie najnowocześniejszych myśliwców z najnowocześniejszym sprzętem nawigacyjnym i samonaprowadzającymi się rakietami. Na początku swej kariery latałem samolotem, który miał tylko trzy przyrządy: wysokościomierz, szybkościomierz i ciśnieniomierz. Loty odbywały się oczywiście bez spadochronów. Fotografowanie z samolotu było ogromnie trudne – aparat był dużą skrzynią, obiektyw trzeba było otwierać ręcznie i mierzyć czas. Często wiatr zwiewał całe urządzenie... Teraz są fantastyczne aparaty, a zdjęcia robi się nie tylko z samolotów, ale i z satelitów. Dzięki temu można obserwować ruchy wojsk nieprzyjacielskich z dokładnością wręcz niepojętą...Po 23 latach pracy przeszedłem na emeryturę".

Witold Urbanowicz opisał swoje przeżycia w czasie II wojny światowej w kilku książkach: "Ogień nad Chinami" (1963), wznowionej niedawno pod nowym tytułem "Latające Tygrysy" – tak bowiem nazywano na froncie chińsko-japońskim amerykańskich pilotów myśliwców. Uwaga autora koncentruje się tu przede wszystkim na tragiźmie wojny, w czasie której po obu stronach gineli często ludzie walczący tylko z żołnierskiego obowiązku "Początek jutra" (1966) - o kampanii wrześniowej; potem "Myśliwce" (1969) o Bitwie o Anglię i "Świat zwycięstwa" (1971) o okupacji Czechosłowacji przez Niemców. Jeszcze przed jej wydaniem ta właśnie książka przez ponad dwa lata była drukowana w czechosłowackim magazynie lotniczym "Letectivi Kosmonautica". Miał być też nakręcony film, ale po najeździe na Czechosłowację w 1968 r. państw Układu Warszawskiego idea ta upadła.

W czerwcu 1983 r. spotkało Witolda Urbanowicza duże wyróżnienie: jako jeden z 25 światowych asów lotnictwa został zaproszony na uroczystości związane z 200-leciem powstania Stanów Zjednoczonych, obchodzone w Air Command Montgomery College. Witold Urbanowicz wraz ze swoim Hawker Hurricane "RF-A" znalazł się w otoczeniu takich międzynarodowych sław, jak J.H.Engle - pierwszy dowódca "Columbii", sterowanego pojazdu kosmicznego zdolnego do wielokrotnych lotów w kosmos. M.L.Anderson - dowódca załogi balonu "Double Eagle II", którego w 1978 r. przeleciał nad Atlantykiem; F.Borman, który w 1968 r. na pokładzie "Apollo VIII" wylądował na Księżycu.

Wkrótce na rynku amerykańskim ukaże się sponsorowana przez Smithsonian Institute w Washingtonie barwna biografia pułkownika Witolda Urbanowicza. "Mimo ograniczonego czasu – opowiada Witold Urbanowicz – zawsze starałem się propagować i wyjaśniać udział polskiego lotnictwa w walkach II wojny światowej. W otwartym w zeszłym roku Muzeum Lotnictwa w Arizonie, gdzie są samoloty z I i II wojny światowej, udało mi się stworzyć sekcję polskich myśliwców. Przez wiele lat dzięki osobistym i przynależności do dwóch amerykańskich organizacji The American Fighter Aces Association i Flying Tigers na zaproszenie muzeów, wygłaszałem prelekcję na temat polskiego lotnictwa.

Teraz pracuję nad kilkoma projektami: przygotowuję książkę o Niemczech – o nienawiści Niemców do swoich sąsiadów i o ich dążeniach; piszę również o wybitnych przedstawicielach polskiego lotnictwa. Chciałbym też napisać o Luftwaffe i o...piratach, którzy fascynowali mnie od wczesnej młodości. Przeczytałem masę książek zebrałem dużo materiału faktograficznego. Dzięki tym poszukiwaniom dowiedziałe się np., że slynny Czarnobrody miał swój autentyczny pierwowzór był nim Anglik z Liverpoolu posiadacz 15 żon...

Sporo pracy przede mną!"

Do 1994 był konsultantem w amerykańskim przemyśle lotniczym. W czerwcu 1991 roku przyjął ofertę przyjazdu do Polski. 11 listopada 1995 roku, podczas kolejnej wizyty, Prezydent RP Lech Wałęsa mianował go generałem brygady.

Zmarł 17 sierpnia 1996 w Nowym Jorku, pochowany na cmentarzu Our Lady of Czestochowa w Doylestown, w stanie Pensylwania, USA.

W 2006 roku Szkoła Podstawowa w Olszance, gdzie się urodził, przyjęła jego imię. Od 27 stycznia 2011 roku imię gen. bryg. pil. Witolda Urbanowicza nosi 4 Skrzydło Lotnictwa Szkolnego w Dęblinie.


PORTRAIT with HISTORY Witold Urbanowicz

He was one of the greatest heroes of 303 Squadron and one of the most famous pilots in the entire history of Polish aviation, to whom Arkady Fiedler devoted a separate chapter in his book, titled Aviator Flawless. In which he wrote: "... Who knew him personally, stood before some mystery. It was impossible to put Urbanowicz in beaten canons; he broke away from human experience. Everything about him was like other fighters, strong posture and energetic face, and a clean eye, and yet it was felt that this was not all. Something completely new was felt, some hitherto unseen human feature, no past, no comparison. And then suddenly there came a kind of dazzle: metal. Yes, it was clearly personified metal. It was nervous steel The flash in his bright eyes, the blunt sound of his words, the briskness of his movements - it was like aluminum, light and strong, which, assuming soul and body, had to create this and not another expression of life. No wonder that Urbanowicz and the plane were I will connect so closely with each other ... "

When I found out that Urbanowicz lived in New York, in August 1984 I visited him, and on August 30, 1984, in my Polish review of the literary supplement to Nowy Dziennik, my article appeared. "A flawless flawless fear." "... My grandson, who is currently twelve, claims to be the first astronaut," says Witold Urbanowicz, "because in 1914 I was walking on the 'Moon'.

I was 6 years old. One day I was sitting by the window and eating bread and honey, I looked at the garden. Suddenly I saw a large ball floating in the air. I immediately ran out with the dog and saw people shouting: 'The moon is falling'. Running after this 'Moon' I got lost in the fields of grain and fell asleep with fatigue. After some time, grandma found me. For punishment, she told me to stay at home. Only my grandfather took pity on me and led me to the 'Moon'. It turned out to be a balloon, which probably a Frenchman flew in. My grandfather got along with him and the newcomer asked everyone to get on the balloon and help squeeze out of the shell. I also climbed 'Moon' with my foot.

According to simple people, it was the 'Moon', which was supposed to herald some cataclysm: the Tungus meteorite was also remembered. And indeed, soon the epidemic of cholera came, the inhabitants of entire villages were dying out, at that time he died, among others famous composer Piotr Czajkowski, and in a few months World War I broke out.

I lived in my parents' estate in East Prussia, near the Masurian Lakes. I saw Russian troops marching with singing and orchestras, and then the cataclysm of the Battle of Tennenberg, where the First and Second Russian Army failed, and the commander Samsonov committed suicide. "... I often watched bayonet fights from a distance of several hundred meters with my child. Not because we wanted to watch them, but we were simply surprised by the war. On the one hand, Germans were running out, and the Russians were screaming on the other. Forced by Germans or Russians, we had to bury terribly scarred bodies. Grandfather, who was once in the Tsar's court, explained to me the distinction of soldiers and acquainted with the types of weapons and troops.

I spent the entire First World War working together with my child in a group whose task was to light fires in the forest. Our occupation was that in the early morning four we marched to the workplace, often up to our knees in the snow and lit bonfires, for which I got the silver brand weekly. With food at that time it was very fragile because the retreating armies, especially the Russian ones, plundered everything. I also remember once, together with my child, I took part in the theft of horses. They were needed for the forming Polish cavalry. We were to distract the Germans guarding the horses. We took the remaining French wine from before the war - then they brought the peasants from the villages, overpowered the guards and took the horses, which, by the way, came from the surrounding villages. The next day, the Germans gathered all the people from the area, put machine guns and said that if they did not find out where the horses were - they would shoot them all. Nobody knew where they were, however, because the requisition was made by peasants from another village. The whole story ended only in fear. It should be noted that they were completely different Germany than during World War II. The Gestapo carried out mass executions for such acts ... ".

Such experiences shaped and tempered young Witold Urbanowicz, who, according to family tradition, wanted to become a cavalryman. He was in the corps of cadets. However, at the age of thirty, he joined the School of Aviation Officers, after two years he got to the 1st air regiment: first as an observer, then for several months he flew in the night bomb squadron. From 1933 he belonged to the 113th Warsaw Puchacz Fighter Squadron. After graduating from the Higher School of Pilotage in Grudziądz the following year, he became the deputy of the 111th Fighter Squadron, named after Tadeusz Kościuszko. In 1936 he was transferred to the position of a hunting group instructor to the School of Aviation Officers in Dęblin, where he was found outbreak of war.

"Very early in the morning of September 1, 1939, I had a school flight with a cadet. The flight plan included aerial combat and shooting at ground targets," says Witold Urbanowicz. "When I returned to the base, I suddenly saw streaks near my cabin. The cadet was flying a little behind me, so I thought that he accidentally pulled the machine gun trigger. After landing, I was going to give him school for the inattention that could cost me dearly. However, from afar I saw running colleagues who shouted that German Messerschmitt almost shot me down. In the air I didn't know that Germany attacked Poland. On the same day we made combat flights defending several airports in the vicinity of Dęblin ... ".

On September 17, 1939, Witold Urbanowicz was ordered to collect British aircraft destined for Poland at Black Sea ports. Together with his platoon of 50 cadets and technical support he crossed the border of Romania. When it turned out that the promised aircraft had not been delivered, Urbanowicz gave the command to his deputy and, leaving the soldiers in a safe place, returned to Poland with the intention of taking part in the ongoing battles of the September campaign. He fell into the hands of the enemy. He was threatened to be shot, but that same night, resorting to many forts, he escaped and for the third time crossed the border. Thanks to this he caught up with his branch. With him after a few weeks he reached the port of Balcik, from where by boat "St. Nicolas" everyone sailed to Syria. In Beirut there was a change to a French ship. In this way the whole group found themselves in Marseille. Urbanowicz was one of the few who came to the Polish authorities in Paris with his entire branch. "Polish pilots have followed different paths to France, most of us came to Marseille," recalls Witold Urbanowicz. "The first thing that struck us was that the French houses were closed before Polish pilots, and the most irritating thing for us was that the French called the September campaign the" September calamity " Today we know that were it not for the heroic resistance in Poland in 1939, the Allies would not have nine months to prepare for defense. Data on air fighting in the September campaign are relatively unknown. Germans used 7,500 aircraft in 1939; 625 shot down Poles in direct combat, the Germans lost 2,500 aircraft in total, including damage during bombing, landing, etc. These numbers speak for themselves ...:. In January 1940, Urbanowicz was sent to Great Britain, where he became part of the British Fighter Squadron. In August of that year, he shot down the first enemy aircraft. Soon he was transferred to the Polish 303 Squadron, and after a severe burn of his commander, Major Krasnodębski, on 5 September 1940 he took command of him, which he held until the end of the Battle of Britain.

Arkady Fiedler, author of the famous book "303 Squadron", devoted a whole chapter to Colonel Urbanowicz. He called him "flawless and fearless flier". He wrote about him in superlatives, as evidenced by the quoted passages: "... Who knew him personally, faced a mystery. It was impossible to put Urbanowicz in the beaten canons: he was breaking free from human experience. Everything was like him, but he felt that it was not all. Something was felt a completely new one, a hitherto unseen human feature, no past, no comparisons. And then suddenly came a kind of dazzle; metal. Yes, it was a clear personification of metal. It was nervous steel. A flash in his bright eyes, the blunt sound of his words, the brilliance of his movements - it's like aluminum, light and strong, which taking on soul and body had to create such and no other expression of life. No wonder that Urbanowicz and the plane were such a harmonious being ... Already this first fight highlighted all the advantages of Urbanowicz, which he became famous in further triumphs: accuracy of decisions, speed of reaction, courage and fierce ... There is no doubt that Urbanowicz presented the emerging type of new soldier. With honest soldierly simplicity he absorbed the complicated soul of metal and created a new alloy, healthy, stout, conquering, and by no means devoid of human qualities. Nerved aluminum in which the human heart was beating. That is why Urbanowicz was such an interesting type of man of modern technology and that is why perhaps the English, sensing it, sought him so. And not only English, English, also ... ". During the Battle of Britain, 126 enemy aircraft, most of the entire RAF, was destroyed by Polish 303 Squadron, with Urbanowicz, who shot 17 aircraft on his Hawker Hurrican as the individual record holder.

"The most stuck in my memory was one of the actions during the Battle of Britain," says Witold Urbanowicz. "We took off the whole squadron. We got lost in the dark clouds. When I got out of the clouds with my squadron, the other already fought with the Messerschmitts. Several dozen German aircraft flew towards London, there were only six of us. We attacked the Germans violently because London was just around the corner. We broke up their battle formation, I shot down three planes. Unfortunately, we lost two pilots ... ".

A little later, Urbanowicz moved to the Headquarters of the 11th RAR Hunting Group, defending the south-eastern coast of Great Britain. Because he could not last long in the staff - in April 1941 he returned to combat flights as the commander of the Polish 1st Fighter Wing. In the second half of this year he went on a special mission to Canada and the United States. In the spring of 1942 he returned briefly to Great Britain, where the commander-in-chief general Władysław Sikorski appointed him deputy aviation attache at the Polish embassy in Washington. As an instructor, he traveled all over the United States conducting lectures on air combat tactics for cadets and officers of flight schools. During this period he met American planes.

The diplomatic service and the role of the instructor did not match his temperament, therefore, in September 1943, when he met General Claire Lee Chennault, commander of the 14th United States Air Fleet in Washington, and made friends with him, who before his return to China asked him what could he do for him - Urbanowicz replied without hesitation: "Take me with you." General Chennault had many doubts: "But you are not an officer in American aviation, and besides, who will pay you?" "Do not worry, I do not need payment" - replied Urbanowicz.

After obtaining the consent of General Arnold, the head of the United States of America, Urbanowicz as a combat pilot and fighter key commander was sent to China, where the 14th US Air Fleet was stationed. He was the only soldier in the Polish uniform who fought with Japan. During combat flights, he shot down another 11 aircraft. He was awarded the War Medal for his achievements on the Sino-Japanese front. He received letters of praise from the American commander General H.H. Arnold, and from the Chinese Minister of War and Foreign Affairs, Dr. T.V.Soong.

In mid-1944, when the Allies planned an invasion of Europe, Urbanowicz found himself in Great Britain again. "I remember waking up at three in the morning. We were to start operations at six. The pilots were sleepy, but in great humor, because - firstly - we were supposed to land in Europe, and secondly - the vision of free Poland was becoming more apparent. During the invasion of Normandy, the main our task was to protect the landing troops. Polish air force was part of the Allied forces, which had about 15,000 aircraft ... ".

For his participation in the fighting on the fronts of World War II and the shooting down of 28 enemy aircraft, Witold Urbanowicz received many awards, including the most important British - British Distinguished Flying Cross, as well as the Polish Order of Virtuti Militari.

In August 1944, Colonel returned Urbanowicz to the embassy in Washington as an aviation attache. In July 1945, the United States withdrew its recognition of the Polish government in London. Urbanowicz was out of work, and for some time without citizenship. "... The only document I had was a laundry receipt ...". He decided to stay in the United States. He quickly found a job as a pilot in American airlines, and then switched to industry. I worked in technical control and organization of military aircraft production. We built 2,000 at the request of the US government. fighters that later took part in the Korean war. When I started working in the aviation industry, I still remembered the pre-war forecasts at dusk of fighter aviation. Today, it is clear that they were based on false assumptions. Fighter aviation not only did not die, but develops extremely quickly. This is because there is now a low probability of a large-scale war. Rather, there may be local conflicts during which the most modern fighters with the latest navigation equipment and self-guiding missiles will be used. At the beginning of my career I flew a plane that had only three instruments: an altimeter, a speedometer and a pressure gauge. Of course, flights took place without parachutes. Photographing from an airplane was extremely difficult - the camera was a large chest, the lens had to be opened manually and time was measured. Often the wind called the whole device ... Now there are fantastic cameras, and photos are taken not only from planes, but also from satellites. Thanks to this, you can observe the movements of enemy troops with incomprehensible accuracy ... After 23 years of work I retired. "

Witold Urbanowicz described his experiences during World War II in several books: "Fire over China" (1963), recently resumed under the new title "Flying Tigers" - this is how American fighter pilots were called on the Chinese-Japanese front. The author's attention here focuses primarily on the tragedy of war, during which on both sides of the ginel often people fighting only with the soldier's duty "Beginning of Tomorrow" (1966) - the September campaign; then "Myśliwce" (1969) about the Battle of Britain and "World of Victory" (1971) about the occupation of Czechoslovakia by the Germans. Even before its publication, this book was printed for over two years in the Czechoslovak air magazine "Letectivi Kosmonautica". A film was also to be made, but after the invasion of Czechoslovakia in 1968 by the Warsaw Pact countries, this idea collapsed.

In June 1983, Witold Urbanowicz received a great distinction: as one of the 25 aviation aces in the world, he was invited to the celebrations of the 200th anniversary of the United States, celebrated at Air Command Montgomery College. Witold Urbanowicz together with his Hawker Hurricane "RF-A" was surrounded by such international celebrities as J.H.Engle - the first commander of "Columbia", a controlled space vehicle capable of multiple flights into space. M.L. Anderson - commander of the balloon crew "Double Eagle II", which in 1978 flew over the Atlantic; F. Borman, who in 1968 aboard the "Apollo VIII" landed on the moon.


Soon, the colorful biography of Colonel Witold Urbanowicz, sponsored by the Smithsonian Institute in Washington, will appear on the American market. "Despite the limited time - says Witold Urbanowicz - I have always tried to promote and explain the participation of Polish aviation in the battles of World War II. In the Arizona Aviation Museum opened last year, where there are planes from World War I and II, I managed to create a Polish section For many years, thanks to the personal and belonging to two American organizations The American Fighter Aces Association and Flying Tigers at the invitation of museums, I gave a lecture on Polish aviation. I am currently working on several projects: I am preparing a book about Germany - about the hatred of Germans towards their neighbors and their aspirations; I am also writing about outstanding representatives of Polish aviation. I would also like to write about the Luftwaffe and ... pirates who have fascinated me since my early youth. I read a lot of books and collected a lot of factual material. Thanks to this search, they learned, for example, that the famous Blackbeard had its authentic prototype was the Englishman from Liverpool, the owner of 15 wives ... There is a lot of work ahead of me! " Until 1994 he was a consultant in the American aviation industry. In June 1991 he accepted the offer to come to Poland. On November 11, 1995, during another visit, the President of the Republic of Poland Lech Wałęsa appointed him Brigadier General. He died on August 17, 1996 in New York, buried at the Our Lady of Czestochowa Cemetery in Doylestown, Pennsylvania, USA. In 2006, the Primary School in Olszanka, where he was born, adopted his name. From January 27, 2011, the name of Brig. pil. Witold Urbanowicz bears the 4th Wing of School Aviation in Dęblin.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page