top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Urszula Dudziak

Zaktualizowano: 28 sie 2022


Urszula Bogumiła Dudziak (ur. 22 października 1943 w Straconce, obecnie dzielnica Bielska-Białej) – wokalistka i kompozytorka jazzowa.

W dzieciństwie uczyła się gry na fortepianie. Jazzem zainteresowała się jeszcze podczas nauki w szkole średniej.

Dorastała w Zielonej Górze, gdzie współpracowała z kilkoma amatorskimi zespołami jazzowymi, śpiewając w nich standardy jazzowe. Profesjonalny debiut zaliczyła w 1958, gdy została solistką zespołu Krzysztofa Komedy. Potem współpracowała też z orkiestrą Edwarda Czernego, a od 1964 do końca lat 80. – z Michałem Urbaniakiem. Początkowo zajmowała się tradycyjną muzyką jazzową, występowała m.in. na Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Jazzowej Jazz Jamboree (w latach 1969–1972). Następnie, w 1971 zafascynowała ją muzyka wykorzystująca przetworniki głosu. Sama użyła po raz pierwszy takiego urządzenia przy nagraniu płyty długogrającej pt. „Newborn Light” z 1972, zrealizowanej w duecie z Adamem Makowiczem. Album otrzymał w prestiżowym amerykańskim magazynie „Down Beat” maksymalną ocenę pięciu gwiazdek.

Urszula Dudziak traktuje swój głos jak instrument, jest jedną z pierwszych, która zaczęła używać elektronicznych urządzeń do komponowania muzyki.

W 1973 wyjechała do Nowego Jorku, występowała z Michałem Urbaniakiem oraz solo (jako One Woman Show z użyciem aparatury elektronicznej) w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie m.in. podczas Newport Jazz Festival i w Carnegie Hall w Nowym Jorku. “Los Angeles Times” mianował „Śpiewaczką Roku w 1979”. Nagrała około 50 płyt, z artystami, takimi jak: Bobby McFerrin, Herbie Hancock, Dizzy Gillespie, Sting… W repertuarze ma m.in. autobiograficzny program muzyczny „Future Talk” (przygotowany wraz z Jerzym Kosińskim).

Do Polski przyjechała po wieloletnim pobycie za granicą w 1985. Wystąpiła wtedy w duecie z Bobbym McFerrinem na MFMJ Jazz Jamboree w Warszawie. Od tej pory pojawia się w Polsce często. Współpracuje też z Grażyną Auguścik, z którą koncertuje w Polsce i w Stanach Zjednoczonych.

Sukces Dudziak zaczął się kiedy jej piosenka "Papaya” na płycie wytwórni Arista sprzedana została w ponad ćwierć miliona kopii.

"Jazz Forum”, "Jazz Podium” i "Down Beat” pisały o jej muzyce, a Leonard Feather z "Los Angeles Times” wybrał ją "Kobietą Roku 1979” pisząc: "Zespół Urbaniak-Dudziak nie ma odpowiednika w dzisiejszej muzyce”. Clif Smith w "Jazz” pisał: "Z jej pięciooktawową skalą głosu i za pomocą elektronicznych urządzeń robi rzeczy w albumie, że nawet Al Jarreau nie pomyślałby wyżej w swojej najbardziej szalonej fantazji”, Dick Saunders w "Chicago Sun-Times” pisał: ”Yma Sumac Jazzu. Występ głosowy nie jest podobny do niczego, z czym się zetknąłem. Prowadzi do owacji na stojąco”, a "Billboard” pisał: "Śpiewaczka Dudziak jest chodzącą maszyną wieku kosmicznego. (...) Jej nawiedzony, piękny głos szaleje po skali, pryska sylabami, gardłowymi dźwiękami, jękami, stękami, płaczem, wrzaskami i wybuchami dźwięku, które nie są możliwe w ludzkim głosie”. W październiku 1985 r. miała tryumfalny występ na Jazz Jamboree w Warszawie, w duecie z Bobby McFerrin, z którym wcześniej odbyła tournee po stolicach Europy: Londyn, Paryż, Berlin, Rzym... Rok później też w październiku Dudziak wystąpiła w gali z okazji upamiętnienia Thelonious Monk w Constitution Hall w Kennedy Center w Waszyngtonie przed czterotysięczną publicznością. Galę prowadził Bill Cosby i Debby Allen, a obok Dudziak występowali: Herbie Hancock, Dizzy Gillespie, Clark Terry, Ron Carter, Wynton..., a całość była transmitowana przez PBS i jest dostępna na kasełach.

Latem 1987 r. razem ze Stingiem i orkiestrą Gil Evansa występowała na Umbria Jazz Festival w Perugii we Włoszech, co było na żywo transmitowane przez telewizję.

17 sierpnia 2013 wystąpiła z zespołem na koncercie McFerrin+ w ramach projektu „Solidarity of Art.”. Wystąpiła w duecie z gospodarzem, Bobby McFerrinem. Tego dnia nastąpiło odsłonięcie odcisku jej dłoni w Alei Gwiazd w Gdańsku.

W 2019 została jedną z trenerek w pierwszej polskiej edycji programu TVP2 „The Voice Senior”.

W 2011 ukazała się autobiografia Urszuli Dudziak pt. „Wyśpiewam wam wszystko”.

Jest rozwiedziona z Michałem Urbaniakiem. Ma dwie córki: Katarzynę i Mikę. Po rozwodzie przez cztery lata była związana z Jerzym Kosińskim.

Jej piosenka „Papaya” z 1976 stała się w 2007 hitem na Filipinach, w Azji, gdzie dodano do niej charakterystyczny taniec „papaya dance”.

Wielokrotnie odznaczana i wyróżniana m.in.: Śpiewaczka Roku według New York Times – 1976, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski – 2009, Brązowy Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” – 2005,, Odznaka Honorowa za Zasługi dla Województwa Lubuskiego – 2007, Nagroda Telewizji Polonia – „Artysta bez Granic” – 2007, Perła Honorowa Polskiej Gospodarki w kategorii kultura – 2007, Nagroda UNESCO – „Artysta dla Pokoju” – 2014, Wokalistka Roku „Jazz Top 2014” według Jazz Forum – 2015, Fryderyk w kategorii Muzyka jazzowa (za całokształt twórczości) – 2017..

Pierwsze moje spotkanie z Urszulą Dudziak w Nowym Jorku, w jej mieszkaniu na 145 West 58 Street w Manhattanie było w lutym 1981 roku. Zrobiłem wówczas serię zdjęć na tle okładek płyt, wydanych przez nią i Michałą Urbaniaka, jej męża. Później spotykaliśmy się już przy różnych okazjach w Studio 54, przyjazdu wybitnych artystów z Polski, koncertów.

Najważniejsze na świecie amerykańskie pismo jazzowe "Down Beat” w plebiscycie czytelników za rok 1992 umieściło Urszulę Dudziak na liście za sławną Ellą Fitzgerald w kategorii wokalistek jazzowych. To samo pismo w 1975 r. nazwało Dudziak "Most Promising Female Vocalist”. W swojej prawie trzydziestoletniej karierze Dudziak nagrała ponad 40 albumów dla najważniejszych wytwórni płytowych na świecie: Atlantic, Columbia, Arista, Inner City. Występowała z największymi artystami jak: Bobby McFerrin, Joe Farrel, Herbie Hancock, Dizzy GillesPie, Wynton i Branford Marsalis, Gil Evans, Sting, Herbie Hancock, Ron Carter.

Zrobiłem z nią rozmowę pt. „Pozostałam Urszulą” w nowojorskim magazynie KARIERA, która ukazała się w maju 1993 r., która potem znalazła się w książce „Kariery w Ameryce”.

— Czesław Czapliński: Kiedy wyjechałaś z Polski?

–Urszula Dudziak: Podróżowaliśmy z mężem (Michałem Urbaniakiem) od 1964 roku, byliśmy kilka lat w Szwecji, w latach 1969-70 objechaliśmy z zespołem z Polski całą zachodnią Europę.

— A kiedy przyjechaliście do Ameryki?

– Do Nowego Jorku przyjechaliśmy we wrześniu 1973 roku, to był już nasz wyjazd na stałe.

— Od samego początku byliście zdecydowani zostać?

– Może tak dokładnie tego nie wiedzieliśmy. Michał zawsze marzył o Ameryce, jego pierwszymi słowami były "How do you do”. Ja szłam za nim. Zresztą on tutaj był już przedtem mając 18 lat i w dobrym sensie był skażony Ameryką.

— To była inna Ameryka niż dzisiaj?

– Oczywiście, to był 1962 rok. Pamiętam, że Michał mi cały czas powtarzał — musimy pojechać do Ameryki, tam jest nasze miejsce.

— Znaliście się dużo wcześniej?

– Poznaliśmy się w 1964 roku, byłam razem z Michałem na koncertach komercyjnych w Danii przez Pagart, wróciliśmy do Polski. Michał wyjechał z Komedą, a ja do niego dojechałam. Od tego czasu rozpoczęła się nasza wspólna wędrówka, która trwała prawie dwadzieścia lat.

—Lądujecie w 1973 r. w Nowym Jorku i co dalej, czy mieliście jakieś plany podboju Ameryki?

–Michał przygotowywał się do tego dziesięć lat, właściwie od jego tutaj bytności w 1962 r.

— W jaki sposób w 1962 r. Michał przyjechał do USA?

– Otrzymał 6-tygodniowe stypendium fundowane przez Departament Stanu dla jazzowej grupy zza żelaznej kurtyny. Przyjechał razem z zespołem Andrzeja Trzaskowskiego "The Wreckers”. Michał wówczas miał 18 lat, pierwszy raz leciał samolotem, zespół był pierwszy raz w Ameryce. Oszalał. Poznał Sony Rolinsa, Johna Coltreina, otrzymał otwarty bilet na całą Amerykę, mogli sobie kupować płyt i taśm, ile chcieli, wejść do najlepszych klubów, dobre hotele, Biały Dom. Namawiano ich, aby pozostali i kształcili się w Berkeley, ale wrócili po 6 tygodniach. Od tego czasu Michał marzył cały czas, aby przyjechać do Ameryki, ale nie chciał tutaj przyjechać, aby się czegoś uczyć, tylko aby się od niego uczono.

Chciał podbić Amerykę swoją muzyką. Pierwszy jego plan był pojechać do Skandynawii na występy w restauracjach, co było wówczas bardzo popularne. Występowaliśmy z Andrzejem Dąbrowskim, Wojtkiem Karolakiem i przemycaliśmy strasznie dużo jazzu. Zadaniem tego było obkupienie się w instrumenty i finansowe

uniezależnienie się, aby potem robić muzykę, jaką się chce. I tak się stało.

—Jak wyglądały wasze występy w Skandynawii?

– Ja miałam w swoim repertuarze 500 standardów amerykańskich, występy dawały mi fantastyczny jazzowy szlif. Oczywiście, musieliśmy też włączyć do naszego repertuaru popularne utwory, ale to zawsze było zagrane ze swingiem, trochę zmienioną harmonią, aby było ciekawsze. Uważam, że wyszliśmy na tym bardzo dobrze.

Wróciliśmy do Polski i występowaliśmy w klubie Hybrydy już wówczas w nowym składzie z Czesiem Bartkowskim, Pawłem Jerzewskim i Adasiem Makowiczem. Później jeździliśmy po Europie

samochdem, z namiotem; chodziło nam o to, aby grać, zarabialiśmy tylko na jedzenie i benzynę. To nam się w sumie opłaciło, gdyż rzeczywiście muzyka zaczęła iść, podobała się, przyszły sukcesy. Zaczęto nas angażować na festiwale, w 1971 r. na dużym jazzowym festiwalu w Montreux Michał zdobył pierwszą nagrodę jako najlepszy solista i dostał roczne stypendium do Berkeley, a Coca-Cola miała zapłacić za bilet. Ale wtedy nam się tak fantastycznie grało, że szkoda się było rozstawać i przedłużyliśmy pobyt o dwa lata. W międzyczasie nagraliśmy płytę dla CBS, zresztą to było już pomyślane o Ameryce. Jeszcze ciepłą płytę wzięliśmy pod pachę- i przyjechaliśmy do Nowego Jorku.

— To już niezły początek.

— Tak, to było ciekawe. Michał wchodził do Columbii, nie mając żadnych kompleksów i słabości. Dziś myślę, że wynikało to trochę z ignorancji, nic nie wiedzieliśmy o konkurencji na rynku muzycznym. Przychodził i mówił, że ma najlepszy zespół, jaki jest obecnie na świecie. Jeżeli nie wydacie płyty, którą nagraliśmy dla CBS, to wielki błąd - macie tutaj brylant. Oni byli zaskoczeni, myśleli, że może to jest następny Rolling Stones, i wydali nam płytę.

Oczywiście to wszystko trwało, myśleliśmy, że następnego dnia przyjedzie zespół z Polski i załatwią nam wszystkie papiery. W międzyczasie okradli nas szpetnie. Zatrzymaliśmy się w hotelu na 5 Alei i 31 Ulicy "Lo Marquize”. Wszyscy mówili, że jak 5 Aleja to wspaniale, a to był jakiś hotel welfer. Zabrali nam wszystko. Kiedy sprowadziliśmy policję, powiedzieli nam, że powinniśmy się cieszyć, iż się na tych opryszków nie natknęliśmy, bo by nas pozabijali. Potem ukradli nam samochód. W pewnym momencie zostaliśmy bez grosza, bo wszystkie pieniądze trzymaliśmy przy sobie.

— Ale wreszcie wychodzi wasza płyta, która daje wam już chyba niezależność i duże pieniądze, Columbia była wówczas najlepszą firmą płytową na świecie, a w Ameryce na pewno.

– Nie było tak znakomicie, budżet jest bardzo różny 30-80 tysięcy dolarów i później procent ze sprzedaży, honoraria za kompozycję itp. Czyli nie tak jak wszyscy myślą, że są to miliony. Ale faktycznie płyta uratowała nas, kiedy już byliśmy na granicy bankructwa. John Hammond z Columbii wreszcie zdecydował się na wydanie płyty i zrobiliśmy ją z Adasiem Makowiczem. Dostaliśmy zaliczkę i zaczął się nasz fantastyczny okres w Ameryce. Columbia zaczęła nas reklamować, graliśmy z najlepszymi zespołami: Herbie Hancocka, Chic Corei "Weather Report”. Jeździliśmy dużo po Stanach, odwiedzaliśmy uniwersytety, 450 stacji puszczało nasze płyty. To był znakomity dla nas okres.

Z Columbią mieliśmy takie układ, że kiedykolwiek potrzebowaliśmy pieniędzy, to Michał szedł i natychmiast otrzymywał czek. To wszystko było bezzwrotne.

Po pierwszej płycie były dwie następne, które nagraliśmy również dla Columbii. Muzyka była bardzo ciekawa, ludzie byli nią bardzo zafascynowani, ale płyty się nie sprzedawały tak, jak myśleli w Columbii, bo oni liczyli, że jesteśmy drugą grupą Rolling Stones, którzy sprzedawali się w milionowych nakładach. Byli rozczarowani biznesowo, mimo że muzyka im się podobała.

— W Ameryce liczą się przede wszystkim pieniądze.

–Niestety, tak jest. Przeszliśmy do innej firmy płytowej i tu zaczęła się nasza wędrówka od firmy do firmy, które już oczywiście były gorsze od Columbii.

— Czy dziś z perspektywy czasu widzisz jakieś przyczyny tego?

– Jest mi niezręcznie o tym mówić, ale myślę, że dużą w tym rolę odegrał nasz polski charakter. Jak przyjechaliśmy do Ameryki i Michał poszedł do Columbii przebojowo, wydawało mu się, że wszystko potrafi i sam najlepiej zrobi, zresztą ma taki charakter. Był taki moment, kiedy potrzebowaliśmy pomocy agenta, menagera, producenta, to jest naturalne w życiu artysty. Wtedy, kiedy byliśmy na samej górze, było kilku najlepszych agentów, którzy oferowali swoją pomoc. Michał zawsze mówił nie, ja uważam, że to był wielki błąd, który się potem na nas zemścił. Przyjechaliśmy zupełnie zieloni i to jeszcze z Polski, gdzie nie było żadnej konkurencji. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że nie od nas wszystko zależy.

— W tym momencie kariera zachwiała się?

– Tak, mimo że nadal nagrywaliśmy dla Atlantic Record, Aristy, ale potem nie było już to takie łatwe. Wszystkie inne firmy były już mniejsze od Columbii i musiał być ktoś naprawdę zachwycony, aby powiedzieć, ja zrobię więcej niż Columbia. Większość mówiła tak, jeżeli Columbia włożyła tyle pieniędzy w nas i płyty się nie sprzedały w milionach, to jakie my mamy szanse? Myślę, że w Columbii też się pomylili, gdyż oni popatrzyli na nas jako na grupę rockową, która nagle zrobi zawrotną karierę, my byliśmy grupą jazzową.

— Myślę, że do wszystkiego przyczyniło się i to, że w tym czasie popularność jazzu zaczynała się zmniejszać?

– Tak. Muzyka, z którą przyjechaliśmy do Ameryki, to była muzyka "fusion”, zupełna nowość, co zostało pominięte. Mówi się przy okazji tej muzyki o innych ludziach, którzy zrobili przełom, a nie o Michale, który był jednym z pierwszych, który połączył jazz z rockiem i muzyką ludową.

— Wróćmy do twoich początków kontaktów z muzyką.

– Wyrosłam w atmosferze muzyki, moja mama grała na pianinie, tatuś grał na gitarze, było zawsze dużo muzyki w domu. Jak miałam cztery lata, rodzice kupili mi na święta Bożego Narodzenia akordeon. Leżałam wtedy chora w łóżku i ze słuchu zaczęłam grać kolędy.

Wszyscy mówili, że byłam cudownym dzieckiem. Mieszkaliśmy wtedy w Gubinie i byliśmy bardzo popularni z moim bratem, który był wierszokletą, opowiadał kawały, monologi, a ja grałam. Tam stacjonowało dużo wojska, mieli masę akademii, utarło się, że bez Uli i Leszka nic się nie odbyło.

Mama uczyła mnie na pianinie, potem jak mieszkaliśmy w Zielonej Górze, posłali mnie do szkoły muzycznej, na lekcje gry na pianinie. Brat się pierwszy zaczął interesować jazzem, bo jest starszy ja zdolna, ale bardzo infantylna. Pamięłam do dziś ten komentarz. Po występach wakacyjnych musiałam wrócić do szkoły, aby zdać maturę, bo to była ostatnia klasa liceum. W XI klasie brałam udział w ogólnopolskim konkursie piosenkarskim, gdzie zajęłam trzecie miejsce, pierwsza była Gładyszewska z Warszawy, a druga Łucja Prus. Otrzymałam telewizor Neptun, który był chyba pierwszy na naszej ulicy, sąsiedzi się zlatywali i patrzyli w telewizor zamiast we mnie. Po maturze zaczęłam podróżować z zespołem wrocławskiej estrady, potem zostałam zaproszona do szkoły piosenkarskiej przy Pagarcie w Warszawie i tam poznałam Urbaniaka i koło się zamyka.

To właściwie było maksimum kariery, jaką można było osiągnąć w Polsce, byliśmy bardzo popularni i dlatego zaczęliśmy podróżować po Europie, a później w Ameryce. Potrzebowaliśmy nowych inspiracji, publiczności.

— Czy nie mieliście problemu z angielskim, jak przyjechaliście do Ameryki?

– Nie, gdyż język angielski był dla nas zawsze podstawą. Uczyłam się przedtem angielskiego latami, nawet zdawałam do Wyższej Szkoły Języków Obcych w Warszawie. Michał angielski znał dużo lepiej i wcześniej ode mnie.

— Wasza kariera zaczęła opadać, aż w końcu rozeszłaś się z Urbaniakiem?

– W 1985 r. rozstaliśmy się, a przedtem zaczęły się nasze problemy, jeśli chodzi o muzykę. Nie mogliśmy się odnaleźć muzycznie. Stworzyliśmy firmę "Michał i Urszula”, udało nam się połączyć brzmienie skrzypiec i głosu, co było bardzo unikalne i nietypowe, ludzie się do tego przyzwyczaili, po tym nas poznawali. Jak zaczęły się rodzić nasze dzieci, nie mogłam występować tak często jak przedtem. Michał miał problemy ze znalezieniem pracy, gdyż ludzie mówili, że "poczekamy na Ulę”. On był bardzo niecierpliwy i zaczął się zastanawiać, dochodząc w końcu do wniosku, że ta muzyka, którą razem robiliśmy, już go tak bardzo nie interesuje i chciałby robić coś innego. Wrócił do muzyki "mainstreame” w której wyrósł, jest to taki jazz ortodoksyjny, nagrał płytę ze znanymi amerykańskimi muzykami i czuł się w tym bardzo dobrze. Ale z punkłu widzenia komercyjnego to było potknięcie, gdyż Michał przyjechał tutaj z nową wizją muzyki. Stanley Clark, George Duke czy Herbie Hencock dzwonili do nas i mówili, że mają naszą płytę, która jest niesamowita, i takiej muzyki nie słyszeli.

Kiedy mogłam już w pełni wrócić do muzyki, córki były starsze, powiedziałam do Michała — róbmy to, co robiliśmy, nie zmieniajmy wygrywającej drużyny. A on wtedy powiedział — ta muzyka mnie już nie interesuje. Zaczęłam więc na własną rękę załatwiać koncerty, aby przetrwać jako artystka. Wtedy zaczął się okres "Vocal Summit” z Bobby McFarrinem i praca nad moim programem solo.

— Jak załatwiasz swoje koncerty?

– Mam agentkę w Europie, która mi załatwia tournee, występy telewizyjne, nagrania płytowe. Mniej więcej w tym czasie wydarzyła się jeszcze ciekawa sytuacja z Polską. A mianowicie przez lata nie jeździliśmy do Polski, mieliśmy problem z Pagartem. W 1985 roku zaproponowano nam aby przyjechać do Polski na Jazz Jamboree '85. Po raz nie wiadomo który. Michał powiedział - nie, ja zdecydowałam się pojechać pod wpływem namowy siostry. Bałam się, ale bardzo mnie to korciło, nie byłam 13 lat w Polsce. Mieliśmy masę fanów i wszyscy czekali, abyśmy przyjechali razem z najlepszym zespołem amerykahskim. A ja tu nagle przyjechałam bez Michała, w duecie z mało znanym wtedy Bobem McFarrinem, to była z mojej strony wielka odwaga.

Byłam tydzień w Polsce, pamiętam swój występ w Sali Kongresowej, stojące owacje, znakomite recenzje, wywiady. To mi również dało ostatecznie wiarę w siebie, że mogę sama coś zrobić. Poza tym wielkie przeżycie, że jestem ze swoimi i ładuję ich swoją energią, dostaję od nich bardzo dużo aplauzu w zamian. Krótko mówiąc zobaczyłam, że warto żyć. Poczułam, że oni mnie tam nadal kochają, było mi to potrzebne.

— Wracasz z Polski do Nowego Jorku naładowana energią?

– Obiecuję sobie, że zrobię, to i tamto. Jak się zastanawiam nad sobą, to myślę, że moją wadą, a może i zaletą, jest to, że jestem kobietą. Lubię dzieci, lubię grać w tenisa, gotować, pisać, przez co moja energia dla muzyki jest dzielona, nie jest maniakalna. Ale jak już zajmuję się, to całkowicie. Muzyka jest dla mnie wielką frajdą, nie obsesją. Michał bez muzyki nie wytrzyma ani chwili, a ja jestem szczęśliwa, że mogę robić różne rzeczy, wiedząc, że ona istnieje.

— W jakim kierunku obecnie poszła twoja muzyka?

– Przez ostatnie lata dużo czasu poświęciłam na szlifowanie programu solo. Wymyśliłam sobie, że zrobię cały program solo, półtorej godziny mojej muzyki, aranży. Miałam już z tym programem trasy w Europie, dziesiątki koncertów. Muzyka mnie pociąga, ale tak jak seks, spala.

— Czy myślisz, że masz szanse w muzyce zrobić jakiś przełom?

– Cały czas o tym myślę i cały czas szukam, mam dziesiątki kaset. Nigdy nie lubiłam powielać i myślałam, że abo wymyślę coś swojego, albo przestanę śpiewać. Podnieca mnie zawsze to, co jest we mnie mojego własnego. Cały czas myślę o koncepcji muzyki, której jeszcze nie było.

— Czy myślisz, że masz szanse w muzyce zrobić jakiś przełom?

– Tak, mam nadzieję stworzyć coś zupełnie unikalnego. Mam już wyjątki tego, co chce robić, są to na razie jakby "wyrazy”, nie mam jeszcze pełnych zdań. Brzmi to bardzo dziwnie, ma coś wspólnego z medytacją, ale nie uspokaja, tylko pobudza. Trudno o tym mówić, może zdążę coś z tym zrobić, mam nadzieję żyć jeszcze co najmniej trzydzieści lat. Zobaczymy. Chodzi mi o muzykę, która pobudzi do żywego, wstrząśnie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że moja muzyka odejdzie razem ze mną.


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page