top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Stanisław Jan Konturek

Zaktualizowano: 12 mar



Stanisław Jan Konturek (ur. 8 października 1931 w Zakliczynie, zm. 8 sierpnia 2019) – lekarz gastroenterolog, profesor Katedry Fizjologii Collegium Medicum UJ, w latach 1993–1996 dziekan Wydziału Medycznego UJ, w latach 1996–1999 prorektor UJ, członek rzeczywisty PAN i członek czynny PAU.

Świadectwo maturalne otrzymał w 1950 w gimnazjum w Tarnowie. Żonaty, dwoje dzieci – Jan i Piotr.

Studia odbył na wydziale lekarskim Akademii Medycznej w Krakowie uzyskując w 1955 dyplom lekarski. Na tej samej uczelni w 1960 uzyskał doktorat, a w 1963 habilitację. Pracował w Katedrze Fizjologii Akademii Medycznej w Krakowie, do 1968 kolejno na stanowiskach asystenta i adiunkta, a następnie do 1973 na stanowisku docenta. W latach 1968–1979 pełnił funkcję dyrektora Instytutu. W 1969 uzyskał tytuł profesora nauk medycznych, a w 1973 został profesorem nadzwyczajnym Instytutu. W 1979, kiedy przekształcono Instytut na Katedrę Fizjologii objął stanowisko profesora zwyczajnego oraz funkcję kierownika Katedry, którą pełnił do 2001.

W czasie swojej pracy sprawował różne funkcje kierownicze. W latach 1989–1993 był prorektorem Akademii Medycznej w Krakowie. Wraz z przywróceniem Collegium Medicum w 1993 został dziekanem Wydziału Lekarskiego. Funkcję tę pełnił do 1996, kiedy to został prorektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego i przez trzy lata sprawował nadzór nad Collegium Medicum. Odbył staże zagraniczne: studia podoktorskie, USA, Los Angeles, Rochester NY, Columbia Mł., Houston Texas, Liverpool, Anglia.


Obszar zainteresowań naukowych prof. Stanisława Konturka obejmuje badania nad fizjologią i patologią układu pokarmowego zwłaszcza zapalenia żołądka i choroby wrzodowej oraz zakażenia Helicobacter pylori.

Prof. Konturek jest autorem bądź współautorem ponad 1300 publikacji, w tym ok. 650 prac naukowych i ok. 100 prac poglądowych, jest autorem wielu podręczników akademickich. Indeks h jego publikacji wynosi 60, przy łącznej liczbie cytowań ponad 17 tysięcy. Publikował w czasopismach anglojęzycznych i krajowych m.in. „American Journal of Physiology”, „Journal of Clinical Investigation”, „Gastroenterology”, „Uut”, “Digestive Disease and Sciences”, „Digestion”.

Jest autorem pięciotomowego podręcznika „Fizjologia Człowieka” (I tom: „Fizjologia Ogólna, Krew i Mięśnie”; II tom: „Układ krążenia”; III tom: „Oddychanie, Czynności Nerek, Równowaga Kwasowo-Zasadowa, Płyny Ustrojowe”; IV tom: „Neurofizjologia”; V tom: „Układ Trawienny i Wydzielanie Wewnętrzne”) dla studentów medycyny.

Jest członkiem Polskiej Akademii Nauk, od 1986 członkiem korespondentem, a od 2002 członkiem rzeczywistym. Od 1990 jest członkiem czynnym Polskiej Akademii Umiejętności. W PAN był członkiem komitetów naukowych: Nauk Fizjologicznych oraz Terapii i Nauk o Leku Wydziału V Nauk Medycznych oraz wielu polskich i międzynarodowych organizacji naukowych, np. American Gastroenterology Association, British Gastroenterological Association, Scandinavian Society of Gastroenterology. Jest członkiem honorowym Polskiego Towarzystwa Fizjologicznego, gdzie dwukrotnie pełnił funkcję prezesa.

Wielokrotnie wyróżniany m.in. doktorem honoris causa czterech polskich uczelni, w tym trzech medycznych – Akademii Medycznej w Białymstoku (1995), Akademii Medycznej we Wrocławiu (1998), SGGW w Warszawie (2008) i Uniwersytetu Medycznego w Łodzi (2008) oraz Uniwersytetu Medycznego w Kioto, Japonia.

Wielokrotnie odznaczany m.in. Krzyżem Komandorskim (2017), Krzyżem Oficerskim i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi i Medalem Komisji Edukacji Narodowej, laureat Nagrody Miasta Krakowa oraz dyplomu „Laur Jagielloński”.


Kiedy zaczęłem pracować nad tomem 3 książki „LEKARZE w walce o zdrowie” na krótkiej liście miałem prof. Stefana Konturka, który reprezentował specjalizację fizjologię, która jest dziedziną nauk tak starą jak cywilizacja. Jednak jako osobny przedmiot nauczania adeptów medycyny i biologii wyodrębniła się dopiero w połowie XIX wieku. Jest nauką doświadczalną i posługuje się własnymi metodami badań, przystosowanymi do odkrywania praw rządzących w żywych ustrojach.

Doświadczalny charakter fizjologii związany jest z ojcem nowożytnej fizjologii Williamem Harveyem, który korzystając z metod fizjologicznych w XVII wicku, ustalił zasady krążenia krwi i opisał czynności serca u człowieka.

Największy przełom w fizjologii zaznaczył się na przełomie XIX i XX wieku, kiedy to J.P, Pawłow odkrył zasady nerwizmu, czyli nerwowej regulacji czynności trawiennych żołądka i trzustki, a W. Bayliss i E. Starling odkryli pierwszy hormon jelitowy, sekretynę, otwierając nowy rozdział w neuro-hormonalnej kontroli czynności narządów naszego organizmu.

Po umówieniu wizyty 21 lipca 2004 r. pojechałem do Krakowa, gdzie w szpitalnym gabinecie spotkaliśmy się, zrobiłem zdjęcia i przeprowadziłem niezwykłą rozmowę, która znalazła się w książce i jest poniżej. Muszę powiedzieć, że był to niezwykły człowiek. Piszę był, gdyż dwa lata temu (2019) zmarł.

Muszę powiedzieć, że dużym zaskoczeniem było dla mnie otrzymanie od prof. Stanisława Konturka MEDALU PIONIERÓW co było opisane na specjalnym dyplomie: „Z okazji profesjonalnego spotkania w Krakowie mam zaszczyt wręczyć MEDAL PIONIERÓW

Upamiętniający 150 Rocznicę powstania Krakowskiej, Uniwersyteckiej Fizjologii, Panu Czesławowi Czaplińskiemu fotografikowi – za entuzjazm do wykonywanej pracy, za propagowanie polskiej medycyny przez kreowanie wizerunku znaczących lekarzy i uczonych, za sztukę fotograficzną, która utrwala i zachowuje w pamięci ciekawych ludzi i przedmioty, za dokumentację fotograficzną Katedry Fizjologii w Krakowie

Prof.dr hab. Stanisław J. Konturek – Polskiego Towarzystwa Fizjologicznego – Kraków, dnia 21 lipca 2004 r.

Dwa tygodnie później – 5 sierpnia 2004 r. spotkaliśmy się już prywatnie u niego w domu w górach, które kochał, a ja chciałem go mieć w jego naturalnym otoczeniu, o którym mówił z uwielbieniem.

Czesław Czapliński „LEKARZE w walce o zdrowie” T.3 (PIW, Warszawa 2004):

— Kiedy zdecydował się pan zostać lekarzem?

Jako dziecko nię myślałem o żadnych studiach, bo na to nie pozwalały tuż po wojnie warunki materialne. W domu było niezbyt bogato i wystarczało tylko na skromne życic, ale już na pobieranie nauki poza Zakliczynem, w którym się urodziłem, rodziców nie było stać. Na chleb trzeba było sobie zapracować, choćby mieleniem zboża na mąkę w domowych żarnach, ale to wspominam sobie dobrze, jako lekcję ciężkiej pracy i muszę przyznać, że nawet w najgorszym okresie Mama piekła chleb, który całemu rodzeństwu wystarczał i nigdy nie odczuwaliśmy głodu. Tak było w czasie okupacji niemieckiej do momentu wyzwolenia, które odbieraliśmy, jak większość, jako kolejne zniewolenie, tym razem przez Wielkiego Brata ze Wschodu. Nasza wiedza opierała się na wiadomościach z radia BBC-Londyn, słyszeliśmy już o Katyniu. Gdy przyszli Rosjanie, traktowali nas, Polaków, jak swoich sprzymierzeńców i z czasem zastąpili ich nasi kontrolowani przez Służbę Bezpieczeństwa, która nie miała litości dla tych, którzy w czasie okupacji, jako członkowie AK, walczyli o wolną Polskę. W okolicach Zakliczyna zginęło zaraz po wojnie więcej ludzi z rąk UB niż w czasie okupacji z rąk hitlerowskich.

W tej nowej, powojennej rzeczywistości powstały jednak warunki rozwoju i awansu, zwłaszcza dla biedniejszej młodzieży. Zaraz po wojnie w Zakliczynie, w jednym ze skrzydeł miejscowego zabytkowego klasztoru OO. Franciszkanów, powstało gimnazjum, w którym nauczali profesorowie, którzy schronili się w czasie wojny w tych okolicach, a nawet prowadzili potajemnie gimnazjum i liceum. W 1945 r. oficjalnie otwarto prywatne gimnazjum, które mnie i podobnej, ubogiej młodzieży dawało szansę na naukę, z której skwapliwie skorzystałem; kończyłem tam trzy pierwsze klasy gimnazjalne. Nie przetrwało to jednak długo, bo ze względu na znaczne koszty utrzymania, które pokrywali rodzice uczniów i małą przychylność ówczesnych władz oświatowych, gimnazjum zamknięto. Musiałem przenieść się do Tarnowa, gdzie po zdaniu egzaminu wstępnego i zaliczeniu trzech pierwszych klas gimnazjalnych zostałem przyjęty do I Gimnazjum i Liceum im. K. Brodzińskiego. Był to dla mnie duży sukces, bo chociaż nie należałem do żadnej organizacji młodzieżowej, już po paru miesiącach nauki i znacznych w niej postępach, otrzymałem stypendium, które miałem do końca szkoły średniej. Uczyłem się bardzo dobrze, więc na zakończenie szkoły i po zdaniu matury na celująco, otrzymałem dyplom Przodownika Nauki i Pracy Społecznej. Takie wyróżnienie spotykało tylko 1-2 uczniów z całej szkoły liczącej około 100 maturzystów. Warunkiem uzyskania takiego dyplomu były bardzo dobre wyniki w nauce, no i praca społeczna, np. pomaganie słabszym uczniom w nauce. W tym czasie interesowała mnie wyłącznic nauka, bo tylko tą drogą mogłem się przygotować i dostać się na wyższe studia.

W szkole średniej miałem świetnego nauczyciela biologii, prof. Z. Cholewę, który zainteresował mnie tym przedmiotem i pośrednio medycyną. Chciałem w przyszłości pomagać ludziom i miałem przed sobą alternatywę: albo zostać księdzem, do czego namawiała mnie Mama i uczący mnie wtedy religii ks. prof. Paciorek, albo lekarzem. Ostatecznie zdecydowałem się na studia medyczne w powstającej w Krakowie Akademii Medycznej, a nie na Wydział Teologiczny UJ.

Przyjechałem do Krakowa. Złożyłem na Akademii dokumenty, które uprawniały mnie do przyjęcia na uczelnię bez egzaminu wstępnego. Dzień później zobaczyłem ogłoszenie, że mam się zgłosić do pełnomocnika ministerialnego na rozmowę. Dowiedziałem się od niego, że Przodownikiem Nauki to i owszem bylem, ale Pracy Społecznej to na pewno nie, gdyż uznano, że jestem nie tylko pochodzenia drobnomieszczańskiego (Zakliczyn jest małym miasteczkiem), alc też i klerykałem. Z tych względów odesłano mnie na egzamin wstępny. Nie przeraziło mnie to wielce, ale zapowiedziałem, że pójdę do ministerstwa zdrowia na skargę. Ostatecznie, ku mojej radości, zastrzeżenia usunięto i otrzymałem indeks Wydziału Lekarskiego Akademii Medyczne (dopiero utworzonej z Wydziałów Medycznych UJ). Nic bardzo wiedziałem, co kryje się za tym wydzieleniem Akademii Medycznej, ale bylem bardzo szczęśliwy, że mogłem studiować, zresztą jako pierwszy z Zakliczyna i okolicy. Moja radość była tym większa, gdy bez specjalnych starań i względów otrzymałem stypendium, które wystarczyło mi na pełne utrzymanie, opłacenie akademika i niewielkie oszczędności, które mogłem przekazać mojej rodzinie w Zakliczynie.

Przede wszystkim jednak wiedziałem, że medycyna daje nieograniczone pole do studiowania i badań naukowych, więc każdy może w niej znaleźć coś interesującego dla siebie. Gdy zacząłem studiować, okazało się, że nie jest to wcale tak trudne, a ponieważ na wykłady przychodziłem dobrze przygotowany, z czasem zauważyłem, że sami profesorowie w przedmiocie swoich wykładów niewiele więcej wiedzą ode mnie. To dodawało mi pewności siebie, zwłaszcza że ze wszystkich przedmiotów medycznych otrzymywałem: bardzo dobrze lub celująco.


—Co wpłynęło na wybór zawodu?

Na początku studiów nie myślałem o jakiejś specjalizacji. Chciałem być lekarzem wszech nauk, pomagać ludziom we wszystkim, wrócić z Krakowa na prowincję do Ośrodka Zdrowia jak dr Judym. Po II roku zdawałem fizjologię u prof. Jerzego Kaulbersza, który po powrocie ze Stanów Zjednoczonych miał mnóstwo idei, pomysłów i zaproponował mi, po zdaniu tego egzaminu, asystenturę w Katedrze Fizjologii Akademii Medycznej. Wtedy ciągle uczyłem się jeszcze medycyny i marząc w głębi serca o pracy lekarza ogólnego, rozpocząłem pracę naukową, która polegała na poszukiwaniu w jelitach zwierząt czynnika hamującego wydzielanie żołądkowe tzw. enterogastronu, który mógłby mieć zastosowanie w leczeniu wrzodu trawiennego. Pierwsza moja praca na temat dystrybucji w jelitach i działania hamującego enterogastronu została przyjęta do czasopisma „Gastroenterology”, w którym nikt z Polski dotychczas nie publikował prac ze względu na jego wysokie wymagania. Szczególną radość sprawiało mi nauczanie studentów, prowadzenie ćwiczeń, a nawet wykłady zastępcze dla całego roku, gdy profesor wyjeżdżał na dłuższy czas.


—Jakie predyspozycje są najcenniejsze u lekarza?

Wyobraźnia i wiedza — bez nich nie istnieje lekarz z prawdziwego zdarzenia. Znam kilka osób, które są wybitnymi naukowcami, ale nie sprawdzają się jako lekarze, bo nawet największa wiedza nie znaczy wiele w konfrontacji z chorobą i pacjentem. Do tego trzeba mieć talent, takiego lekarskiego nosa. Wystarczy zobaczyć kogoś w gabinecie, a nawet na ulicy, by rozpoznać w nim chorego i nawet postawić wstępne rozpoznanie.

W latach 60. przed wyjazdem do USA na stypendium, prowadziłem prywatny gabinet lekarza internisty. Przychodziło sporo pacjentów, ale stwierdziłem, że to jest poza moimi możliwościami, za dużo czasu im musiałem poświęcać kosztem nauki i nauczania. Przykładałem bardzo dużą wagę do tego, gdzie kogo należy skierować na badania, jakie dać wskazania higieniczne czy dietetyczne i jakie lekarstwo przepisać. Często udawało mi się podejrzewać chorobę, w momencie, gdy pacjent wchodził do gabinetu. Najciężej chorzy mówili mało albo uważali, że nic im nie jest.


—Czy pamięta pan pierwszy kontakt z pacjentem?

Doskonale pamiętam. To było przed wyjazdem do USA, gdy przeniosłem się z Zakładu Fizjologii Akademii Medycznej do I Kliniki Chorób Wewnętrznych i gdy znalazłem się, wspólnie z prof. T. Horzelą, w przychodni przyklinicznej. Zgłosił się do przychodni pacjent odbywający służbę wojskową — miał bardzo wolny rytm serca (około 40 uderzeń na minutę). Lekarz wojskowy podejrzewał chorobę serca, a myśmy wstępnie rozpoznali tzw. wagotonię, czyli przewagę nerwu błędnego, która predysponuje do dużych wysiłków. Żeby to sprawdzić, poleciliśmy temu człowiekowi, aby pobiegał wokół budynków szpitalnych i wrócił na ponowne badanie po tym wysiłku. W natłoku pacjentów zapomnieliśmy o nim, aż wreszcie sam do nas przyszedł, przypominając, że biega już 2 godziny i pytając, czy to już może wystarczy. Badamy tętno, było 40, a po wysiłku prawic się nic zmieniło. Doszliśmy do wniosku, że pacjent cieszy się doskonałym zdrowiem. To był późniejszy nasz znakomity lekkoatleta — Zdzisław Krzyszkowiak!


—Jaki był najbardziej dramatyczny moment w pana karierze zawodowej?

Prawie 8 lat pracowałem u prof. Leona Tochowicza, kierownika I Kliniki Chorób Wewnętrznych w Krakowie i bylem wtedy już docentem, miałem pod opieką oddział. Pamiętam, jak na moich rękach zmarł młody człowiek z wadą serca z powodu zatoru naczyń płucnych. Wtedy byliśmy bezradni wobec zakrzepów, które prowadziły do zatorów, zawałów serca i mózgu.


— Co uważa pan za swoje największe osiągnięcie?

Naukowym osiągnięciem jest to, że stworzyłem szkolę doświadczalnej fizjologii gastroenterologicznej w Polsce. Profesorowie: Wiesław Pawlik, obecny kierownik Katedry Fizjologii CMUJ, prof. Piotr Thor, kierownik Katedry Patofizjologii CM UJ, prof. Jolanta Jaworek, kierownik Zakładu Fizjologii na Wydziale Ochrony Zdrowia CM UJ, prof. Artur Dembiński, prof. Tomasz Brzozowski i doc. Jan Bilski — to wszyscy moi uczniowie, którzy w Zakładzie Fizjologii pracowali naukowo, wyjeżdżali na studia zagraniczne i byli przeze mnie promowani naukowo, bez żadnych układów i protekcji. Dziś mogliby kierować Zakładami Fizjologii Lekarskiej w całej Polsce.


— Lekarz jest po to, aby leczyć. Czy spotkał się pan z sytuacją, kiedy nie mógł pomóc i co wówczas powiedział pacjentowi?

Bywają takie sytuacje. Obok mojej góralskiej chaty na Podhalu mieszkał biedny człowiek, który niestety permanentnie nadużywał alkoholu, ale był niezwykle sympatycznym i uczynnym sąsiadem. Umawialiśmy się, że latem, gdy on idzie z owcami na hale, ja pilnuję jego chałupy, a w zimie, kiedy jestem w Krakowie — on mojej. Zawsze też dawałem mu jakieś drobne pieniądze, by spłacił długi i mógł jakoś żyć, wyczekiwał więc na mój przyjazd, bo liczył na wsparcie.

Ostatnio, gdy przyjechałem, zdziwiłem się, że na mnie nie czeka. Podszedłem do jego domu i widzę, że leży na werandzie w bardzo ciężkim stanie, z obrzękami, zaziębiony, ledwo oddycha. Narzekał, że nie ma ubezpieczenia, więc do żadnego szpitala go nie przyjmą. Nie mogłem go zostawić bez opieki. Nasze chałupy znajdują się w miejscu, gdzie może dojechać tylko samochód terenowy, dlatego ustaliłem z pogotowiem w Zakopanem, że go dowiozę swoim trackiem do miejsca, gdzie dojedzie karetka. Przed drogą jeszcze go ogoliłem, obmyłem i zmieniłem ubranie, a potem przekazałem do szpitala.

Kilka dni później odebrałem telefon z Zakopanego, że przywieziono na oddział człowieka, który skarżył się, że go niezbyt dobrze ogoliłem, a poza tym czuje się dobrze. Miał jednak ciężkie zapalenie płuc i marskość wątroby. Żył jeszcze 2 tygodnie. Nic nie mogłem zrobić. Zniszczył go alkohol. Prawdziwym wrogiem dla jego życia, paradoksalnie, okazała się opieka społeczna, która przyznała mu rentę, dzięki czemu miał więcej pieniędzy na picie.


—Czym jest dla pana śmierć?

Zupełnie naturalnym następstwem naszego życia, a zarazem klęską zawodu lekarza. Widziałem tylu ludzi, którzy snuli jeszcze plany życiowe, myśleli o rodzinie i odchodzili nagle, jakby przeszli gdzie indziej.


—Czy miał pan moment zwątpienia?

Raczej nie. Jestem optymistą. Uważam, że nie należy się przejmować głupstwami, wszystko ma swoje cykle. Moja filozofia życiowa mówi, że najlepiej jest temu, który jest psychicznie zdołowany, w stanic depresji, bo ma szansę pójść do góry, a ten, który jest na szczycie, może tylko spaść w otchłań melancholii. Niekiedy miewam taką melancholię i wtedy nikogo nie chcę widzieć, ale jednocześnie wiem, że to najlepszy moment do wypoczynku organizmu. Depresja też ma swoje znaczenie, jest czynnikiem ochronnym organizmu. Nie powinno się jej za wszelką cenę zwalczać i czasem trzeba ją traktować jako swojego rodzaju „protekcję” organizmu.

— Czy w związku z tym, że ma pan do czynienia z ludzkim nieszczęściem, można oddzielić pracę lekarza od życia osobistego i wobec tego, jak pan odpoczywa?

Praktycznie od 50 lat nie byłem na żadnym urlopie. Raz tylko w latach 60. moja małżonka namówiła mnie na wyjazd do Bułgarii nad Morze Czarne. Pojechałem z rodziną świeżo kupioną Simką, która niestety w drodze się zepsuła. Nad morzem zimno, temperature wody 18 0C, liczne szczypawki i ta awaria samochodu — zepsuł się wał korbowy lagier. Nie istniały w Bułgarii żadne warsztaty prywatne. Powiedziano mi, że z tą częścią muszę jechać aż do Sofii, do zakładów, gdzie robią czołgi, bo tylko tam mi pomogą. Na miejscu robiono szlif lagierów, ale do czołgów. Niemniej poprawili ten mój niewielki korbowód, zamontowałem go z pomocą miejscowego mechanika i szczęśliwie wróciliśmy do kraju. Tak więc przez całe dwa tygodnie byłem zajęty tylko naprawą auta, a rodzina mieszkała pod namiotem. Powiedziałem, że więcej nad morze nie pojadę na żadne wakacje.

Najlepiej odpoczywam, gdy coś robię. Stale przynoszą mi prace, abym coś poprawił, dodał itd. Teraz wszyscy walczą o granty i cały czas wymyślam, czym warto by się zająć, aby przeżyć naukowo dalsze lata. Na szczęście pomysłów mi nic brakuje. Trzeba też te projekty pozytywnie doprowadzić do końca.

12 lat temu miałem zawał i od tego czasu zacząłem jeździć na rowerze i na nartach w ramach rehabilitacji i na szczęście zawał nie powtórzył się.


PORTRAIT with HISTORY Stanisław Jan Konturek


Stanisław Jan Konturek (born October 8, 1931 in Zakliczyn, died August 8, 2019) - gastroenterologist, professor of the Department of Physiology at the Collegium Medicum of the Jagiellonian University, in 1993–1996 dean of the Medical Faculty of the Jagiellonian University, in 1996–1999 vice-rector of the Jagiellonian University, full member of the Polish Academy of Sciences and an active member of the PAU.

He received his matriculation certificate in 1950 in a secondary school in Tarnów. Married, two children - Jan and Piotr.

He studied at the Faculty of Medicine of the Medical Academy in Krakow, obtaining a medical diploma in 1955. In 1960, he obtained a doctorate at the same university and habilitation in 1963. He worked at the Department of Physiology at the Medical Academy in Krakow, until 1968 as an assistant and assistant professor, and then until 1973 as an associate professor. In the years 1968–1979 he was the director of the Institute. In 1969 he was awarded the title of professor of medical sciences, and in 1973 he became an associate professor of the Institute. In 1979, when the Institute was transformed into the Department of Physiology, he took the position of a full professor and the head of the Department, which he held until 2001.

During his work, he performed various managerial functions. In the years 1989–1993 he was vice-chancellor of the Medical Academy in Krakow. With the re-establishment of Collegium Medicum in 1993, he became the dean of the Faculty of Medicine. He held this position until 1996, when he became vice-chancellor of the Jagiellonian University and for three years he supervised the Collegium Medicum. He completed internships abroad: postdoctoral studies, USA, Los Angeles, Rochester NY, Columbia Junior, Houston Texas, Liverpool, England.


The area of ​​research interests of prof. Stanisława Konturek's research covers the physiology and pathology of the digestive system, especially gastritis, peptic ulcer disease and Helicobacter pylori infection.

Prof. Konturek is the author or co-author of over 1,300 publications, including approx. 650 scientific papers and approx. 100 review papers, he is the author of many academic textbooks. The h index of his publications is 60, with a total number of citations of over 17,000. He has published in English and national magazines, incl. American Journal of Physiology, Journal of Clinical Investigation, Gastroenterology, Uut, Digestive Disease and Sciences, Digestion.

He is the author of the five-volume textbook "Human Physiology" (Volume I: "General Physiology, Blood and Muscles"; Volume II: "Circulation System"; Volume III: "Breathing, Kidney Function, Acid-Alkaline Balance, Body Fluids"; Volume IV: "Neurophysiology"; V volume: "Digestive System and Internal Secretion") for medical students.

He is a member of the Polish Academy of Sciences, a correspondent member since 1986, and a real member since 2002. Since 1990, he has been an active member of the Polish Academy of Learning. At the Polish Academy of Sciences he was a member of the scientific committees of: Physiological Sciences and Therapy and Drug Sciences of the 5th Department of Medical Sciences and many Polish and international scientific organizations, such as the American Gastroenterology Association, British Gastroenterological Association, Scandinavian Society of Gastroenterology. He is an honorary member of the Polish Society of Physiology, where he was the president twice.

He has been awarded many times, incl. Honorary doctorate of four Polish universities, including three medical ones - the Medical Academy in Białystok (1995), the Medical Academy in Wrocław (1998), the Warsaw University of Life Sciences (2008) and the Medical University in Łódź (2008) and the Medical University of Kyoto, Japan.

He has been awarded many times, incl. Commander's Cross (2017), Officer's Cross and Knight's Cross of the Order of Polonia Restituta, Gold Cross of Merit and Medal of the National Education Commission, winner of the Krakow City Award and the Jagiellonian Laurel diploma.


When I started working on the volume 3 of the book "DOCTORS in the fight for health" I shortlisted prof. Stefan Konturek, who represented the specialization of physiology, which is a field of science as old as civilization. However, it was distinguished as a separate subject of teaching for adepts of medicine and biology only in the mid-19th century. It is an experimental science and uses its own research methods, adapted to discovering the laws governing living systems.

The experimental nature of physiology is associated with the father of modern physiology William Harvey, who, using physiological methods in the 17th century, established the principles of blood circulation and described the heart function in man.

The greatest breakthrough in physiology was marked at the turn of the nineteenth and twentieth centuries, when JP, Pavlov discovered the principles of neurism, i.e. the nervous regulation of the digestive functions of the stomach and pancreas, and W. Bayliss and E. Starling discovered the first intestinal hormone, secretin, opening a new chapter in neuro-hormonal control of the functions of the organs of our body.

After making an appointment on July 21, 2004, I went to Krakow, where we met in the hospital's office, took pictures and had an amazing conversation, which is included in the book and is below. I must say he was an amazing man. I am writing because he died two years ago (2019).

I must say that it was a big surprise for me to receive from prof. Stanisława Konturek, THE PIONEERS 'MEDAL, which was described in a special diploma: "On the occasion of a professional meeting in Krakow, I am honored to present the PIONEERS' MEDAL

Commemorating the 150th Anniversary of the University of Krakow Physiology, Mr. Czesław Czapliński, a photographer - for enthusiasm for his work, for promoting Polish medicine by creating the image of significant doctors and scientists, for the art of photography that preserves and preserves interesting people and objects, for photographic documentation Of the Department of Physiology in Krakow

Prof. dr hab. Stanisław J. Konturek - Polish Physiological Society - Kraków, July 21, 2004

Two weeks later - on August 5, 2004, we met privately at his house in the mountains he loved, and I wanted him in his natural surroundings, about which he spoke with adoration.


Czesław Czapliński "DOCTORS in the fight for health" T.3 (PIW, Warsaw 2004):

- When did you decide to become a doctor?

As a child, I did not think about any studies, because material conditions just after the war did not allow it. The house was not very rich and it was enough only for a modest life, but my parents could not afford to receive education outside Zakliczyn, where I was born. You had to earn the bread, for example grinding grain into flour in home querns, but I remember it well as a lesson in hard work and I must admit that even in the worst period, my mother baked bread, which was enough for all siblings and we never felt hungry. This was the case during the German occupation until the liberation, which we perceived, like most, as another enslavement, this time by the Big Brother from the East. Our knowledge was based on news from the BBC-London radio, we had already heard about Katyn. When the Russians came, they treated us, Poles, as their allies, and over time they were replaced by our ones controlled by the Security Service, which had no mercy for those who, during the occupation, as members of the Home Army, fought for a free Poland. In the vicinity of Zakliczyn, more people died at the hands of the UB immediately after the war than during the occupation at the hands of the Nazis.

In this new, post-war reality, however, conditions for development and promotion were created, especially for poorer youth. Immediately after the war, in Zakliczyn, in one of the wings of the local historic monastery of the Fathers. Franciszkanów, a gymnasium was established, where professors who took refuge in this area during the war and even secretly ran a gymnasium and a high school were taught there. In 1945, a private gymnasium was officially opened, which gave me and similar poor youth a chance to study, which I eagerly took advantage of; I graduated from the first three junior high school years there. It did not last long, however, because due to the significant costs of living, which were covered by the parents of the students and the low favor of the then educational authorities, the gymnasium was closed. I had to move to Tarnów, where, after passing the entrance exam and passing the first three classes of middle school, I was admitted to the 1st Junior High and Secondary School. K. Brodziński. It was a great success for me, because although I did not belong to any youth organization, after just a few months of study and significant progress in it, I received a scholarship that I had until the end of high school. I studied very well, so at the end of school and after passing my secondary school-leaving examination with flying colors, I received a diploma of the Leader of Science and Social Work. Such an award was granted to only 1-2 students from the entire school of about 100 high school graduates. The condition for obtaining such a diploma was very good academic results, and social work, e.g. helping weaker students to learn. At that time, I was only interested in science, because this was the only way I could prepare myself and enter higher studies.

In high school I had a great biology teacher, prof. Z. Cholewa, who interested me in this subject and indirectly in medicine. I wanted to help people in the future and I had an alternative: or to become a priest, as my mother urged me to do, and Fr. prof. Paciorek, or a doctor. Ultimately, I decided to study medicine at the Medical Academy, which is being established in Krakow, and not at the Faculty of Theology of the Jagiellonian University.

I came to Krakow. I submitted documents to the Academy which allowed me to be admitted to the university without an entrance examination. A day later, I saw an announcement that I was to report to the ministerial plenipotentiary for an interview. I learned from him that I was a Leader of Science, but I was certainly not a Social Worker, because it was recognized that I was not only of petty-bourgeois origin (Zakliczyn is a small town), but also a seminarian. For these reasons, I was sent to the entrance examination. This did not scare me too much, but I announced that I would go to the Ministry of Health for a complaint. Finally, to my joy, the reservations were removed and I received the index of the Faculty of Medicine of the Medical Academy (only created from the Medical Faculties of the Jagiellonian University). I knew nothing very much about this separation of the Medical Academy, but I was very happy to be able to study, moreover, as the first from Zakliczyn and its vicinity. My joy was even greater when, without any special efforts and considerations, I received a scholarship that was enough for me to pay for my full support, pay for the dormitory and small savings that I could give to my family in Zakliczyn.

Most of all, however, I knew that medicine offers an unlimited field for study and research, so everyone can find something interesting in it. When I started studying, it turned out that it was not that difficult, and because I was well prepared for lectures, with time I noticed that the professors themselves did not know much more about their lectures than I did. It gave me confidence, especially since I received from all medical subjects: very good or excellent.


—What influenced the choice of profession?

At the beginning of my studies, I didn't think about any specialization. I wanted to be a doctor of all sciences, help people in everything, return from Krakow to the provinces to the Health Center like Dr. Judym. After the second year, I was taking my physiology studies with prof. Jerzy Kaulbersz, who, after returning from the United States, had a lot of ideas and ideas and offered me, after passing this exam, an assistant at the Department of Physiology of the Medical Academy. At that time, I was still learning medicine and, dreaming in my heart about the work of a general practitioner, started my research work, which consisted in searching for a factor that inhibits gastric secretion in the intestines of animals, the so-called enterogastrone, which could be used to treat peptic ulcer. My first thesis on the distribution in the intestines and the inhibitory effect of enterogastrone was accepted for the "Gastroenterology" journal, where no one from Poland has published any papers so far due to its high requirements. I particularly enjoyed teaching students, conducting exercises, and even substitute lectures for the entire year, when the professor was away for a longer period of time.


—What predispositions are most valuable to a doctor?

Imagination and knowledge - without them there is no real doctor. I know a few people who are outstanding scientists, but they do not work well as doctors, because even the best knowledge does not mean much when confronted with the disease and the patient. For this you need a talent, such a medical nose. It is enough to see someone in the office, or even on the street, to recognize them as sick and even make a preliminary diagnosis.

In the 1960s, before leaving for the USA on a scholarship, I ran a private GP surgery. I had a lot of patients, but I found it beyond my abilities, I had to spend too much time on them at the expense of learning and teaching. I attached great importance to who should be referred for tests, what hygienic and dietary indications should be given, and what medicine to prescribe. Often times, I was able to suspect the disease when the patient entered the office. The most seriously ill said little or thought they were fine.


—Do you remember the first contact with a patient?

I remember perfectly well. It was before I left for the USA, when I moved from the Department of Physiology of the Medical Academy to the 1st Department of Internal Medicine, and when I found myself, together with prof. T. Horzela, in the outpatient clinic. A patient who was on military service came to the clinic - he had a very slow heart rate (about 40 beats per minute). A military doctor suspected a heart disease, and we initially recognized the so-called vagotonia, i.e. the predominance of the vagus nerve, which predisposes to great efforts. To find out, we instructed the man to run around the hospital buildings and come back for re-examination after this effort. In the crowd of patients, we forgot about him, and finally he came to us, reminding us that he had been running for 2 hours and asking if it could be enough. We check the heart rate, it was 40, and after the effort, the right-hand side has changed. We concluded that the patient was in perfect health. It was later our great athlete - Zdzisław Krzyszkowiak!


—What was the most dramatic moment in your professional career?

I worked for almost 8 years with prof. Leon Tochowicz, head of the First Clinic of Internal Medicine in Krakow, and at that time I was already an associate professor, I was in charge of the ward. I remember a young man with a heart defect died on my hands from a pulmonary embolism. Back then, we were helpless in the face of blood clots that led to congestion, heart attacks and brain attacks.


- What do you consider your greatest achievement?

The scientific achievement is that I created a school of experimental gastroenterological physiology in Poland. Professors: Wiesław Pawlik, current head of the Department of Physiology, CMUJ, prof. Piotr Thor, head of the Department of Pathophysiology, Collegium Medicum of the Jagiellonian University, prof. Jolanta Jaworek, head of the Department of Physiology at the Faculty of Healthcare of the Collegium Medicum of the Jagiellonian University, prof. Artur Dembiński, prof. Tomasz Brzozowski and doc. Jan Bilski - these are all my students who worked scientifically in the Department of Physiology, went to study abroad and were scientifically promoted by me, without any agreements and protection. Today, they could manage the Departments of Medical Physiology all over Poland.


- The doctor is there to heal. Have you encountered a situation where you could not help and what did you say to the patient then?

There are such situations. A poor man lived next to my highlander cottage in Podhale, who unfortunately constantly abused alcohol, but was an extremely nice and helpful neighbor. We agreed that in the summer, when he goes to the pastures with the sheep, I look after his cottage, and in winter, when I'm in Krakow, he is mine. I also always gave him some small money to pay off his debts and to be able to live somehow, so he waited for my arrival, because he was counting on support.

Recently, when I arrived, I was surprised that he was not waiting for me. I went to his house and I see that he is lying on the porch in a very bad condition, with swelling, cold, barely breathing. He complained that he did not have insurance, so he would not be admitted to any hospitals. I couldn't leave him unattended. Our cottages are located in a place where only an off-road vehicle can reach, so I arranged with the ambulance service in Zakopane that I would take him with my track to the place where the ambulance would arrive. Before the road, I shaved him, washed and changed clothes, and then transferred him to the hospital.

A few days later I received a call from Zakopane that a man had been brought to the ward who complained that I hadn't shaved him well and that he was feeling well. However, he had severe pneumonia and cirrhosis of the liver. He was alive for two more weeks. There was nothing I could do. Alcohol destroyed it. The real enemy to his life, paradoxically, was the social welfare that granted him a pension, thanks to which he had more money to drink.


—What is death for you?

A completely natural consequence of our life, and at the same time a defeat of the medical profession. I have seen so many people who were still making life plans, thinking about their family and suddenly leaving as if they had gone elsewhere.


—Did you have a moment of doubt?

Probably not. I'm an optimist. I don't think you should worry about nonsense, everything has its cycles. My philosophy of life says that it is best for those who are mentally depressed, because they have a chance to go up, and those who are at the top can only fall into the abyss of melancholy. Sometimes I have such melancholy and then I don't want to see anyone, but at the same time I know that this is the best moment to relax my body. Depression is also important, it is a protective factor of the body. It should not be fought at all costs and sometimes it has to be treated as a kind of "protection" of the organism.


- Due to the fact that you are dealing with human misfortune, is it possible to separate the work of a doctor from your personal life and how you rest?

I haven't been on any vacation for almost 50 years. Only once in the 1960s did my wife persuade me to go to Bulgaria on the Black Sea. I went with my family to a newly bought Sim, which unfortunately broke on the way. It's cold at the seaside, water temperature 18 0C, numerous tweezers and this car breakdown - the crankshaft broke down. There were no private workshops in Bulgaria. I was told that I had to go with this part as far as Sofia, to the factories where they make tanks, because only there will they help me. Lagers were polished on the spot, but for tanks. Nevertheless, they improved my little connecting rod, installed it with the help of a local mechanic, and we happily returned to the country. So for two whole weeks I was just busy repairing the car, and the family lived in a tent. I said that I would not go to the seaside again on any vacation.


I rest best when I am doing something. They constantly bring me papers so that I can correct something, add something etc. Now everyone is fighting for grants and I am constantly thinking of what would be worth doing to survive the years to come. Fortunately, I do not lack ideas. These projects also need to be positively completed. I had a heart attack 12 years ago and since then I started cycling and skiing as part of my rehabilitation and luckily the heart attack didn't recur.















Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page