top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Andrzej S. Pawlikowski

Zaktualizowano: 8 sty 2022


Z Andrzejem Pawlikowskim malarzem i kolekcjonerem, przyjaźniłem się od końca lat 60-tych, pamiętam jak się przygotowywał do wyjazdu do Ameryki, gdzie wyjechał w 1976 r. Korespondowaliśmy, namawiał mnie na wyjazd, wysłał mi właściwie pierwsze zaproszenie w 1978 r., w sumie wyjechałem roku później i w 1982 r. odwiedziłem go w San Francisco, gdzie przeprowadziłem z nim rozmowę, która została opublikowana w Nowym Jorku 18-24 listopada 1982 r.

“…San Francisco zafascynowało mnie od pierwszego dnia...– mówi Andrzej Pawlikowski – Kiedyś ktoś powiedział, że powinno się kochać dwa miasta, to w którym się człowiek urodził i w moim przypadku to Łyszkowice 1 i San Francisco - i to jest prawda…”.

Andrzej Pawlikowski, pracując w Domu Kultury w Łowickiem, prowadził kilka zespołów plastycznych, kabaret, teatr poezji oraz zespół "Książacy”, którego był założycielem. Zorganizował zespół liczący około 50 osób, w wieku od 15 do 60 lat. W założeniu zespołu pomógł mu muzyk i kobieta, która śpiewała od kilkudziesięciu lat na weselach ludowych. Zebrała z nim około dwustu przyśpiewek ludowych z różnych części regionu łowickiego. Pawlikowski opracował tekst i zrobił scenografię do typowego wesela łowickiego.

Widowisko, które było zarazem pracą dyplomową Pawlikowskiego w amatorskim studium teatralnym, pokazywano potem na wielu festiwalach ogólnopolskich i międzynarodowych, a Andrzej Pawlikowski wyróżniony został Nagrodą Ministra Kultury i Sztuki. Zespół ten istnieje do dziś. Andrzej Pawlikowski przyjechał w 1976 r. na stałe do Stanów Zjednoczonych. Dużo rysuje i maluje, głównie prtrety i miniatury. Jego prace wystawiane były na wystawach indywidualnych, m.in. Twarz dziecka i Konie - oraz zbiorowych. Brał udział w wystawie wkładu Polaków w rozwój Kalifornii oraz w sierpniu br. w wystawie orgamzowanej przez The Polish Arts and Culture Foundation w Jack London Village w Oakland.

Parę miesięcy po przyjeździe do San Francisco, będąc w chińskiej restauracji, poznał przyszłą żonę. Tak mówi o tym wydarzeniu: „W wypełnionej po brzegi restauracji podeszła do mnie kobieta i zapytała, czy może się dosiąść. Oczywiście zaprosiłem ją. Wówczas miałem długie włosy i brodę. Zapytała, czy lubię Dostojewskiego. Odpowiedziałem, że tak; na co ona po chwili mówi, że przypominam jej jednego z bohaterów. Zapytałem czy idiotę? Odpowiedziała, że tak, i dwa tygodnie późnieJ odbył się nasz ślub…”.

Od 1978 roku Andrzej Pawlikowski uczy malarstwa i rysunku w French-American Bilingual School w San Franctsco.

–Od czego zacząłeś?

–Zacząłem od pejzażu, później były sceny rodzajowe, a następnie już najpoważniej zająłem się miniaturami. Najpierw interesował mnie sposób ich wykonania, technika, materiały. W Polsce nie było wiele książek na ten temat. Znalazłem kilka starych katalogów z wystaw miniatur i to był początek. Pierwsze moje miniatury były kopiami starych miniatur, później zacząłem malować ludzi żyjących.

–Dlaczego miniatury są dziś tak niepopularne?

–Jest niewiele osób na świecłe, które zajmuJą się miniaturą. Jest to trudna technika, wymagaJąca ogromnej precyzji i dokładności, jak również poznama wielu tajników, choćby przyrządzania farb: zwykle przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Myślę, że na zanik popularności miniatur duży wpływ wywołała fotografia, która zaczęła spełniać rolę, jaką kiedyś miała miniatura, tj. miniaturowego portretu. Niewątpliwie stwierdzić należy, że mimatury przyczyniły się do utrwalenia wizerunku włelu postaci, które znamy z historii. Ja sam wykonałem około 300 miniatur osób żyjących - portretu na zamówienie.

–Czym zajmujesz się na co dzień?

–Zawsze pasjonowała mnie sztuka, widziałem w swoim życiu wiele zniszczonych obrazów; przez moją przyjaźń z Izabelą Malczewską, wnuczką Jacka Malczewskiego, zainteresowałem się konserwacją. Tutaj, w San Francisco, studiowałem konserwacje; i to był początek mojej przygody z ratowamem sztuki. Początkowo pracowałem dla pracowni konserwatorskiej, a potem u siebie w studio. Pierwsze zlecenie na samodzielną konserwację otrzymałem w domu aukcyjnym. Był tam wystawiony bardzo ciekawy obraz holenderski: scena jarmarczna późnym wieczorem w Amsterdamie, na straganach z warzywami paliły się świece: Holenderki ubrane w szerokie długie spódnice sprzedawały warzywa. Obraz ten był bardzo złuszczony przez wodę, miał duże ubytki farby i ja chciałem ten obraz kupić dla siebie. Niestety, na aukcji ktoś miał więcej pieniędzy niż ja i w pewnym momencie musiałem zrezygnować z wyższego bicia. Po aukcy pan, który kupił obraz, pokazał mi go, mówiąc „Prawda, że piękny?”

Odparłem przytakująco, dodaJąc, że też go chciałem kupić. Ze zdziwieniem powiedział, że przecież obraz jest bardzo zniszczony, na co ja odpowiedziałem, iż konserwuję obrazy. I właśnie on dał mi pierwszy obraz do samodzielnej renowacji. W ostatnich trzech latach miałem w swojej pracowni wspaniałe obrazy wielkich malarzy.

–Jaki obraz utkwił ci najbardziej w pamięci?

–Największą radość sprawił mi jeden z handlarzy sztuki, przynosząc do mojej pracowni obraz Rubensa. Było to „Porwanie Sabinek”. Rubens zrobił kilka wersji tego dzieła. Jedna znajduje się w National Gallery w Londynie. Obraz ten miałem przez trzy miesiące w domu, gdyż uległ zniszczeniu w czasie transportu z Europy do Stanów Zjednoczonych podczas wojny.

Zamokł, był prawie biały. Przywracałem mu barwy, wypełniałem ubytki i doprowadziłem obraz niemal do stanu pierwotnego.

–Zajmujesz się również kolekcjonerstwem dzieł sztuki. Jak do tego doszło?

–Konserwacja daje mi możliwość zbierama dla siebię. Zbieram właściwie wszvstko, począwszy od drobiazgów, a kończąc na francuskich meblach. Szczególnie lubię XVIII i XIX-wieczne: lubię barok, ze względu na wspaniałe rzemiosło tego okresu. Dziś są to przedmoty unikalne, które znajdują się w muzeach lub bogatych domach europejskich. Do Ameryki zostały przywiezione przez poprzednie pokolenia emigrantów. Przechodząc z rąk do rąk przetrwały do dziś.

–Co zaliczasz do swoich najlepszych zakupów aukcyjnych?

–Stół z roku 1680, niezwykle cenny, gdyż pchodzi z Wersalu. Kiedy zobaczyłem go na aukcji, był w kolorze ciemnego brązu i czerni z nielicznymi przebłyskami fragmentów złotych. Po dokładnym odtworzeniu zorientowałem się, że można przywrócić mu dawna świetność. I pstanowiłem, że będę się o mego bił. Było to oczywiście szaleństwem z mojej strony. O dziwo, właśnie ja byłem tym, który podniósł ostatni rękę na zawołanie licytatora – kupiłem go za stosunkowo niską cenę jak na tej klasy mebel: podobne stoły sprzedawane są w granicach 30-80 tysięcy dolarów, w zależności od dnia.

Przyjeżdżał również do Nowego Jorku, gdzie ja mieszkałem. Po dziewiędziesiątym pierwszym roku i zmianach w Polsce, Andrzej zaczął przyjeżdżać do Polski i w Łyszkowicach urządził mieszkanie jak muzeum, gdzie zwiózł swoje działa sztuki. Odwiedzałem go, albo on wpadał do Warszawy.

18 września 2010 po raz ostatni odwiedziłem Andrzeja Pawlikowskiego w Łyszkowicach przy ul. Księstwa Łowickiego 22. Zrobiłem wówczas ostatnie zdjęcia i nagrałem film. Wiedzieliśmy, że Andrzej zmagający się od sześciu lat z nieuleczalną chorobą (rak prostaty i kości) właśnie przechodzi trzeci dramatyczny atak choroby, w ciągu ostatniego półtora roku, a w ostatnich tygodniach choroba gwałtownie przyspieszyła. Andrzej poinformował mnie, że leki przestały działać, w tym także przeciwbólowe i cierpi coraz bardziej z powodu nawracających ataków bólu kości. Poruszał się z najwyższą trudnością i „proces” otwierania bramy wjazdowej trwał kilkanaście (!) minut.

Wielokrotnie wcześniej Andrzej Pawlikowski mówił o swoim zamiarze przekazania zbiorów jednej z uznanych placówek muzealnych w Warszawie, w grę wchodził Pałac na Wyspie w Łazienkach Królewskich lub Zamek Królewski w Warszawie (A.S. Pawlikowski był dumny ze swojego członkostwa w Towarzystwie Przyjaciół Zamku Królewskiego w Warszawie, uczestniczył w jego zebraniach, nawet licytacjach, póki starczało mu sił).

Po sfotografowaniu zbiorów Andrzej S. Pawlikowski poprosił mnie i Henryka Fidlera do największego pokoju, który nazywał salonem i oświadczył „chcę żebyście wiedzieli, że najcenniejsze dzieła z mojego zbioru, wszystkie przedmioty pochodzące z XVIII wieku i starsze, w tym wszystkie obrazy wiszące na ścianach (poza jednym przedstawiającym Chrystusa i jednym kandelabrem, które przekazuję miejscowemu kościołowi), popiersia, platery, bisquity Clodioma z XVII, księgę z XVII wieku, chcę przekazać do muzeum i stawiam tylko jeden warunek, aby znalazła się tam tabliczka informująca, iż to ja, z imienia nazwiska, kolekcjoner sztuki przekazałem je dla dobra ogółu. Proszę abyście, to co mówię potraktowali jako moją ostatnią wolę. Tym bardziej, że jak wiecie bliskiej rodziny nie mam, a dalsza została obdarowana ponad miarę, albo zawiodła mnie całkowicie haniebnym postępowaniem.

Przekazałem Andrzeja wole na Zamek Królewski, ktoś miał przyjechać i podpisać z nim umowę, nikt tego nie zrobił, ja poleciałem do Nowego Jorku, Andrzej zmarł 23 grudnia 2010 r. Jak przyleciałem na wiosnę 2011 r. próbowałem w sądzie, przeprowadzić jego ostatnią wolę, bez skutku…Do dziś nie mogę się z tym pogodzić…


PORTRAIT with HISTORY Andrzej S. Pawlikowski (1940-2010)

I have been friends with Andrzej Pawlikowski, a painter and collector, since the late 1960s, I remember how he prepared for his trip to America, where he left in 1976. We corresponded, urged me to leave, and sent me the first invitation in 1978, in total I left a year later and in 1982 I visited him in San Francisco, where I interviewed him, which was published in New York on November 18-24, 1982. "... San Francisco fascinated me from day one ..." says Andrzej Pawlikowski. "Someone once said that one should love two cities, where one was born and in my case it is Łyszkowice 1 and San Francisco - and this is the truth ..." . Andrzej Pawlikowski, working at the Culture Center in Łowickie, led several art groups, cabaret, theater of poetry and the band "Książacy", which he was the founder. He organized a group of about 50 people, aged 15 to 60. In the founding of the band he was helped by a musician and a woman who sang for several dozen years at folk weddings. She gathered with him about two hundred folk songs from various parts of the Lowicz region. Pawlikowski prepared the text and set the scenery for a typical Lowicz wedding.

The show, which was also Pawlikowski's graduation work in amateur theater studies, was then shown at many national and international festivals, and Andrzej Pawlikowski was awarded the Award of the Minister of Culture and Art. This team still exists today. Andrzej Pawlikowski came to the United States permanently in 1976. He draws and paints a lot, mainly prints and miniatures. His works were exhibited at individual exhibitions, including Child's face and Horses - and collective. He took part in the exhibition of Poles' contribution to the development of California and in August this year. in an exhibition organized by The Polish Arts and Culture Foundation at Jack London Village in Oakland.

A few months after arriving in San Francisco, while in a Chinese restaurant, he met his future wife. He says about this event: "In a restaurant full of food, a woman came up to me and asked if she could sit down. Of course I invited her. At that time I had long hair and a beard. She asked if I liked Dostoyevsky. I said yes; and after a while she says that I remind her of one of the characters. I asked if an idiot? She replied yes and two weeks later our wedding took place ... "

Andrzej Pawlikowski has been teaching painting and drawing since 1978 at the French-American Bilingual School in San Franctsco.

-What did you start with?

- I started with the landscape, then there were genre scenes, and then I took the miniatures seriously. At first, I was interested in the way they were made, the technique and the materials. There were not many books on this subject in Poland. I found several old catalogs from miniature exhibitions and this was the beginning. My first miniatures were copies of old miniatures, later I started painting living people.

- Why are thumbnails so unpopular today? -There are very few people who are light-minded and take care of the miniature. It is a difficult technique that requires great precision and accuracy, as well as learn many secrets, even the preparation of paints: it is usually passed down from generation to generation. I think that the disappearance of the popularity of miniatures was caused by photography, which began to fulfill the role that a miniature once had, i.e. a miniature portrait. Undoubtedly, it should be stated that the mimicatures contributed to the consolidation of the image of the characters we know from history. I myself made about 300 miniatures of living people - a portrait made to order. -What do you do on a daily basis? - I've always been passionate about art, I've seen many damaged paintings in my life; through my friendship with Izabela Malczewska, granddaughter of Jacek Malczewski, I became interested in conservation. I studied conservation here in San Francisco; and that was the beginning of my adventure with saving life. Initially, I worked for a conservation workshop, then at my studio. I received the first order for self-maintenance at the auction house. A very interesting Dutch painting was exhibited there: a market scene in the late evening in Amsterdam, candles were burning at vegetable stalls: Dutch women dressed in wide long skirts were selling vegetables. This painting was very exfoliated by water, it had large paint losses and I wanted to buy this painting for myself. Unfortunately, someone had more money at the auction than I did and at some point I had to give up a higher runout. After the auction, the gentleman who bought the painting showed it to me, saying "Isn't it beautiful?" I said yes, adding that I also wanted to buy it. He said with astonishment that the painting is very damaged, to which I replied that I preserve the paintings. And it was he who gave me the first painting for self renovation. In my last three years I have had wonderful paintings by great painters in my studio.


-What picture did you remember the most? - One of the art dealers gave me the most joy, bringing Rubens's painting to my studio. It was "Sabinek Kidnapping". Rubens made several versions of this work. One is located in the National Gallery in London. I had this picture for three months at home because it was destroyed during transport from Europe to the United States during the war. He was wet, almost white. I restored its colors, filled cavities and brought the image almost to its original state. - You also collect art works. How did this happen? - Maintenance gives me the opportunity to collect for myself. I collect everything, ranging from small items to French furniture. I particularly like the eighteenth and nineteenth century: I like baroque, because of the wonderful craftsmanship of this period. Today, these are unique items that are found in museums or rich European homes. They were brought to America by previous generations of emigrants. They changed hands today. -What do you rank as your best auction shopping?

- Table from 1680, extremely valuable because it comes from Versailles. When I saw him at the auction, he was dark brown and black with few flashes of gold fragments. After thorough reconstruction, I realized that it could be restored to its former glory. And I decided that I would fight for me. This was obviously crazy on my part. Amazingly, I was the one who raised the last hand at the auctioneer's request - I bought it for a relatively low price for this class of furniture: similar tables are sold in the range of 30-80 thousand dollars, depending on the day. He also came to New York, where I lived. After the ninth-first year and changes in Poland, Andrzej began to come to Poland and arranged a flat like a museum in Łyszkowice, where he brought his art works. I visited him or he came to Warsaw. On September 18, 2010, I visited Andrzej Pawlikowski for the last time in Łyszkowice at ul. Księstwa Łowickiego 22. I took the last pictures and recorded a movie.

We knew that Andrzej, who had been struggling with an incurable disease for six years (prostate and bone cancer), was just undergoing a third dramatic attack of the disease over the past year and a half, and in recent weeks the disease had accelerated rapidly. Andrzej informed me that the drugs stopped working, including painkillers, and he suffers more and more from recurrent attacks of bone pain. He moved with the greatest difficulty and the "process" of opening the entrance gate lasted several (!) Minutes.

Many times before, Andrzej Pawlikowski talked about his intention to transfer the collections of one of the recognized museums in Warsaw, the Palace on the Island in the Royal Łazienki or the Royal Castle in Warsaw was at stake (AS Pawlikowski was proud of his membership in the Society of Friends of the Royal Castle in Warsaw, he participated in his meetings, even auctions, as long as he had enough strength). After photographing the collections, Andrzej S. Pawlikowski asked me and Henryk Fidler to the largest room, which he called the salon and said "I want you to know that the most valuable works from my collection, all items from the 18th century and older, including all paintings hanging on the walls ( except for one depicting Christ and one candelabra which I give to the local church), busts, platters, Clodiom bisquity from the 17th century, a book from the 17th century, I want to pass it to the museum and I only place one condition that there should be a plate saying that it is me name, art collector I gave it to the public. Please, take what I am saying as my last will. The more so because, as you know, I don't have a close family, and the other one was gifted beyond measure, or let me down completely with shameful behavior. I gave Andrzej's will to the Royal Castle, someone was to come and sign a contract with him, no one did it, I flew to New York, Andrzej died on December 23, 2010. When I arrived in spring 2011, I tried in court, carried out his last will, to no avail ... I can't accept it to this day ...


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page