…Każdy musi umrzeć. Dla mnie śmierć jest niczym, śmierć jest snem. Tłumaczę to sobie jeszcze tak: miałem ukochane miejsce w świecie – Wyspy Zielonego Przylądka. Ukochane było dawno temu, kiedy nie było tam tych wszystkich hoteli, tłumu turystów, hucznych imprez, a ja mogłem łowić ryby. Ale mnie na tych Wyspach nie ma. Nie żyję tam, nie żyję i już. To samo dotyczy innych miejsc na świecie. I naturalną koleją rzeczy kiedyś nie będzie mnie też tu…” – prof. Zbigniew Religa.
Prof. Zbigniew Religa (ur. 16 grudnia 1938 r. w Miedniewicach – zmarł 8 marca 2009 r. w Warszawie, pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie).
Absolwent Akademii Medycznej w Warszawie (1962), dr 1973, dr hab. 1981, prof. 1991. Rozpoczął pracę w Szpitalu Miejskim przy ul.Stępińskiej w Warszawie, a skończył jako kier. Katedry Kardiochirurgii w Klinice Kardiochirurgii w Zabrzu.
Odbył zagraniczne staże naukowe: Mercy Hospital Rockville Center w Nowym Jorku 1973-74, Sinai Hospital w Detroit 1976-77, Deborah Heart and Lung Center w Brown Mills w stanie New Jersey 1982.
BBWR 1993-95 (prezes), Partii Politycznej „Republikanie” 1995-98 (przew.), SKL 1998-; senator RP 1993-97, 2001-2005.
Dzięki inicjatywie prof. Religi rozpoczęto prace nad powstaniem sztucznego serca. Religa jako pierwszy w Polsce w 1985 r. przeprowadził operację na sercu, a rok później udany przeszczep.
Przez wiele lat pełnił funkcję krajowego specjalisty ds. kardiochirurgii. Potem zaangażował się także w politykę. Dwukrotnie był senatorem, w 2005 roku kandydował na prezydenta RP, ostatnio był posłem PiS. W 2005 r. został ministrem zdrowia w rządzie PiS. Kochał z wzajemnością Śląsk, był wiernym kibicem Górnika Zabrze.
Jest autorem 115 publikacji naukowych w: Kardiologii Polskiej, autor i współautor wielu książek: Zarys kardiochirurgii (1993), Przeszczep serca (1997).
i odznaczenia: Nagroda Towarzystwa Chirurgów Polskich im. Tadeusza Orłowskiego 1987, Nagroda Polskiego Towarzystwa Lekarskiego ‘Gloria Medicinae’ 1992, Nagroda Fundacji Alfreda Jurzykowskiego w Nowym Jorku 1993; Krzyż Kawalerski 1986, Kawalerski z Gwiazdą 1995, Wielki 1999 OOP oraz Order Orła Białego (19 grudnia 2008); doctor h.c.: Lwowskiego Uniwersytetu Medycznego 1997, Akademii Medycznej w Białymstoku 1998, Śląskiej Akademii Medycznej 2000.
Pierwszym, którego wybrałem do zbioru „lekarskich gwiazd”, był prof. Religa, którego poznałem w 1995 roku, kiedy dla magazynu dla kobiet „Twój Styl” robiłem olbrzymi materiał pt. „POLACY’95 Galeria Portretu”. Każdy portret na całą stronę magazynu: Bogusław Linda, Joanna Chmielewska, Hanna Gronkiewicz-Waltz, Andrzej Wajda, Nina Terentiew, Maryla Rodowicz, Krzysztof Penderecki, Jan Kulczyk, Krystyna Janda i prof.Zbigniew Religa. Nad każdym portretem myślałem, jak nad osobnym projektem.
Widziałem zdjęcia prof. Religi na sali operacyjnej, z pacjętami… ciągle czegoś szukałem, aby odkryć coś nowego. Umówiłem się z prof. Religą na rozmowę w szpitalu. Kiedy zapytałem go — czy w związku z tym, że ma do czynienia z ludzkim nieszczęściem, może oddzielić pracę lekarza od życia osobistego i wobec tego, jak odpoczywa? — powiedział: “…Myślę, że w wielu zawodach można, natomiast ja zostałem tak ukształtowany zarówno przez rodziców jak i przez nauczycieli kiedy byłem początkującym lekarzem, że w momencie kiedy człowiek dostał dyplom lekarza to znaczy podpisał się pod przysięgą Hipokratesa jego czas, jego życie jest jednak podyktowane choremu i pacjentowi. Wędkowanie to dla mnie najwspanialsza rzecz, jaka na świecie istnieje, ale musi być spełniony jeden warunek – najchętniej wędkuję sam, no i pies jest do tego dopuszczony. Oczywiście, może mi towarzyszyć żona, ale nikt więcej...”.
Kiedy to powiedział, pomyślałem – Religa na rybach – takiego zdjęcia potrzebuję. Takiego nie ma nikt. Mogę tylko powiedzieć, nie było łatwo, bronił się zajadle. Kiedy sekretarka zaczęła dawać znaki, że następne spotkanie, już dawo powinno się zacząć. Powiedziałem – zrobimy to w Warszawie lub okolicach, aby nie trzeba było daleko jechać. Skrzywił się i powiedział – przecież tu nie ma ryb, ale przynajmniej nie będzie to długo trwało, zgoda.
Zwykle prof. Religa jeździł na Mazury, ale obiecałem mu nieopodal w Warszawie. Przepytałem wędkarzy, gdzie jechać? Polecili mi daleki Żoliborz, w pobliżu rozlewisk Wisły i ocienionej alei o pięknej nazwie Papirusów. Na sesję wybrały się z nami żona Profesora pani Anna, córka Małgosia i nieokreślonej rasy sunia Bamba. Po przedarciu się przez dziki teren, jak w rezerwacie przyrody, dotarliśmy do wody. Zdesperowany Religa zarzuca wędkę bez przynęty, w oczach czytam proszę robić zdjęcia, bo długo tu nie wytrzymam. Łapię odbicie zachodzącego słońca w rozlewisku, przy nodze Religi nieodłączny pies. Po kilunastu minutach, spławik reaguje i Religa łapie 20-centymetrową uklejkę. –Coś takiego w życiu mi się nie zdarzyło – kręci głową. W oczach niedowierzanie, a potem zachwyt.
Kilka lat później, do mojej książki, która wyszła w 2002 roku pt.: „LEKARZE w walce o zdrowie” tom 1, o najwybitniejszych lekarzach w Polsce, zpytałem prof.Religę – czym jest dla niego śmierć – odpowiedział krótko SNEM. Niech więc tak pozostanie, a potem dalsze pytania.
–Cz. Czapliński: Kiedy zdecydował się pan zostać lekarzem?
–Prof. Z. Religa: Dopiero na studiach medycznych z tego względu, że na medycynę zdawałem bez przekonania i wcale nie chciałem być lekarzem. Tak naprawdę interesował mnie filozofia, dlatego brałem pod uwagę ten kierunek studiów. Jednak ostatecznie rodzice wpłynęli na mój wybór zawodu. Tak więc był to czysty przypadek.
–Co wpłynęło na wybór zawodu?
–Zdecydowanie rodzice.
–Jakie predyspozycje są najcenniejsze u lekarza?
–Uczciwość wobec siebie i wobec innych, umiejętność podejmowania decyzji, czasami w niezwykle krótkim czasie, prawdomówność, która dotyczy zarówno pacjenta, jak i rodziny. Należy pamiętać o tym, że lojalność obowiązuje lekarza przede wszystkim wobec chorego, dopiero potem wobec szefa czy kolegów. Równie ważną cechą jest samokształcenie się – bez tego nie będzie się dobrym lekarzem.
–Czy pamięta pan pierwszy kontakt z pacjentem?
–Początki medycyny były dla mnie dramatyczne, czasami wspaniałe, kiedy np. jako studentowi dano mi zoperować wyrostek, co było wydarzeniem niebywałym. Pamiętam, że jako student dwukrotnie mdlałem na sali porodowej i dlatego od tamtej pory nigdy już nie byłem na porodówce, bo tego nie wytrzymywałem.
–Jaki był najbardziej dramatyczny moment w pana karierze zawodowej?
–Śmierć pacjenta, którego operowałem, a nie liczyłem się w ogóle z taką możliwością, że chory może umrzeć.
–Co uważa pan za swoje największe osiągnięcie?
–Czysto zawodowe, to chyba wprowadzenie wielu nowych procedur w tym kraju, które do tej pory nie byłe stosowane, oraz liczba uczniów, którzy w tej chwili funkcjonują samodzielnie jako kierownicy kliniki, jako ordynatorzy oddziałów. Coś, co siłą rzeczy stworzyła szkoła Religi kardiochirurgii w Polsce.
–Lekarz jest po to, aby leczyć. Czy spotkał się pan z sytuacją, kiedy nie mógł pomóc i co wówczas powiedział pacjentowi?
–Z taką sytuacją spotykałem się i spotykam się w dalszym ciągu. Są choroby, gdzie nie jestem w stanie pomóc. Jest to autentyczny dramat. Ale to właśnie powoduje moją chęć przeciwdziałania takim sytuacjom. Na przykład wiedziałem, że jeśli będę miał sztuczne serce, to może część osób uratuję. Ponieważ na kupno sztucznego serca nie było w Polsce pieniędzy, więc przystąpiliśmy do budowy własnych komór wspomagania serca czy sztucznego serca. Tego typu problemy działały więc na mnie stymulująco.
–Czym jest dla pana śmierć?
–Snem.
–Czy miał pan moment zwątpienia?
–Miałem, mam i prawdopodobnie będę miał
–Czy w związku z tym, że ma pan do czynienia z ludzkim nieszczęściem, można oddzielić pracę lekarza od życia osobistego i wobec tego, jak pan odpoczywa?
–Myślę, że w wielu zawodach można, to oddzielić natomiast ja zostałem tak ukształtowany - zarówno przez rodziców, jak i przez nauczycieli, kiedy byłem początkującym lekarzem - że moment uzyskania dyplomu lekarza znaczył podpisanie się pod przysięgą Hipokratesa. Odtąd jego czas, jego życie jest jednak podyktowane choremu i pacjentowi.
–Jak pan odpoczywa?
–Wędkowanie to dla mnie najwspanialsza rzecz, jaka na świecie istnieje, ale musi być spełniony jeden warunek – najchętniej wędkuję sam, no i pies jest do tego dopuszczony. Oczywiście, może mi towarzyszyć żona, ale nikt więcej.
댓글