top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Andrzej Brycht

Zaktualizowano: 8 sty 2022


Brycht okazał się wyjątkowo utalentowanym autorem - wysoko ceniono jego wiersze, natomiast opowiadania uznawano za wybitne. Szybko też zdobył opinię następcy Marka Hłaski, a niektórzy uważali wręcz, że już przerósł mistrza.

"…Płynął na falach sukcesu - wspominał Nowakowski. - Podchodzi do kasowych okienek w redakcjach i wydawnictwach. Wypłacają mu pliki nowiutkich banknotów, obciśniętych banderolami. Pakuje do teczki, jeden plik w kieszeń, bieżące wydatki, wyjaśnia. Idzie sobie ulicą i wszystko takie łatwe, dostępne, każda zachcianka, cały świat u stóp. Śmieszył tym apetytem na forsę…".

Andrzej Tadeusz Brycht (też Andrew Bright, ps. Andrzej Norbert) (ur. 27 września 1935 w Warszawie, zm. 8 marca 1998 w Ancaster Kanada, został pochowany w Hamilton, w prowincji Ontario, Kanada) – poeta, prozaik, reportażysta.

Wychowany w Łodzi na Bałutach, w 1957 przeniósł się do Warszawy, gdzie został członkiem zespołu redakcyjnego tygodnika „Kierunki” i dwutygodnika „Współczesność”. W latach 1971–1987 przebywał za granicą, najpierw w Belgii, potem w Kanadzie.

Debiutował w 1954 na łamach czasopisma „Łódź Literacka” wierszem pt. Biblioteka. Jego opowiadania krytyka często porównywała z tekstami Marka Hłaski i Marka Nowakowskiego. Debiutem książkowym był tomik wierszy „Czas bez Marii”.

Za właściwy start na scenie literackiej należy jednak uznać „Suche trawy”, niewielki objętościowo tomik opowiadań z roku 1961.

Wielką popularność przyniosły Brychtowi przede wszystkim „Dancing w kwaterze Hitlera” i „Raport z Monachium”.

W 1971 Brycht poprosił o azyl polityczny w Belgii, w tym samym roku paryska „Kultura” opublikowała opowiadanie „Żywi” (napisane jeszcze w 1964), które nie mogło ukazać się w kraju. Ostatecznie Andrzej Brycht osiadł w Kanadzie, gdzie napisał „Opowieści z tranzytu”, „Azyl polityczny”, „Sandra”.

Laureat Nagrody Kościelskich za 1962 rok.

Andrzej Brycht wydał wiele powieści, zbiorów opowiadań i reportaży m.in.: Czerwony węgiel. Reportaże (1960), Czas bez Marii. Poezje (1961), Suche trawy. Opowiadania (1961), Opadanie ziemi (1962), Ulica pomarańczowa (1963), Dancing w kwaterze Hitlera. Opowiadania (1966),Napad (1966), Operacja: Bank (1966), Wycieczka Auschwitz-Birkenau (1966), Sceny miłosne (1967), Raport z Monachium. Szkice (1967), Marzenia (1971), Opowieści z tranzytu (1986), Azyl polityczny (1989), Sandra (1990), Stopa Ikara (1990) pod pseudonimem Andrew Bright.

Na rozmowę z Andrzejem Brychtem umówiłem się w kawiarni Związku Literatów na Krakowskim Przedmieściu. Obywatel kanadyjski i polski przebywa w Warszawie, pisze i udziela wywiadów dla gazet, radia i tv. Nie jest traktowany jak przestępca, mimo że kiedyś przyjął azyl polityczny. Oczywiście było to już u schyłku socjalizmu, kilka miesięcy przed Okrągłym Stołem 23 września 1988 r., która ukazała się w nowojorskim magazynie

KARIERA w grudniu 1988 r.:

— Kiedy i gdzie debiutowałeś w prasie?

—Gdy miałem 18 lat, po raz pierwszy wydrukowali moje wiersze w „Dzienniku Łódzkim”, później w warszawskiej „Nowej Kulturze”, krakowskim „Życiu Literackim”, tygodniku „Dziś i Jutro” i wielu, wielu innych.

—Czy z tego można się było utrzymać?

—Było niezwykle trudno żyć, poszedłem więc do szkoły artylerii przeciwlotniczej. Ale również i z tej szkoły mnie wyrzucili.

—Nadal awersja do nauki?

—Nie, tym razem kapral był dla mnie nieprzyjemny, dokuczał mi bardzo i któregoś dnia strzeliłem go w zęby, które się posypały na podłogę.

Była duża draka. W każdym razie, kiedy przyszedł czas na mój rocznik do wojska w WKR (Wojskowa Komisja Rekrutacyjna) w moich aktach było zapisane, że jestem łobuz. Rzucono mnie pod ziemię do tzw. Wojskowego Korpusu Górniczego. To była wówczas armia 250 tys. ludzi, dowodzona głównie przez oficerów rosyjskich. Na czele stał gen. Kokoszyn ze Związku Radzieckiego, osobisty przyjaciel marszałka Rokossowskiego.

— To była karna kompania?

—Tak. Nas dla pewności trzymali pod ziemią. Byłem w kopalni „Wanda” i „Lech”. Pracowaliśmy na najgorszych pokładach, które już dawno powinny być zamknięte, bo wszystko się zasypywało i pełno było metanu. Tylko w ciągu roku w mojej kopalni zginęło 36 żołnierzy — w zawałach, tąpnięciach i różnych nieszczęśliwych wypadkach. Czyli była to typowa mordownia. Po październiku 1956 r. rozwiązano Korpus, wróciłem do Łodzi i zacząłem pracować w redakcji tygodnika „Kierunki”, jako kierownik działu poezji..

—Czy teraz pozwalało ci to żyć?

—Od tego czasu zacząłem utrzymywać się z dziennikarstwa, pisałem reportaże do różnych pism. W wieku 22 lat zostałem kierownikiem działu prozy dwutygodnika „Współczesność”.

—Bez szkoły, zbuntowany przeciw rzeczywistości, dzięki talentowi zaczynasz robić karierę?

—Tak jest na świecie, ale w Polsce talent doprowadził mnie tylko do pewnego punktu egzystencji. Aby zrobić większą karierę trzeba składać dowody przynależności do grupy. Musisz dla przykładu powiedzieć: a teraz będę należał do grupy katolickiej albo do partyjnej. Nie możesz w Polsce być indywidualistą. W Stanach Zjednoczonych są możliwe kariery indywidualistów, którzy mogą dojść do dużych pieniędzy bez przynależności do jakichś związków. Wydawcy dbają, aby pisarz osiągał jak największą popularność, bo to tym samym daje im większe zarobki. To jest moim zdaniem normalny bieg rzeczy.

W Polsce w pewnym momencie uderzasz głową w pułap i mówią ci, że rozsunie się on dla ciebie i będziesz mógł iść wyżej, jeśli zapiszesz się do partii. Ponieważ ja pracowałem w „Kierunkach”, to proponowali mi PAX, co dawało mieszkanie, przywileje. Nie skorzystałem, gdyż nie należałem praktycznie do niczego poza PCK (Polski Czerwony Krzyż), do którego zapisywali masowo całe szkoły.

—Kiedy wyszła twoja pierwsza książka?

—W 1960 r. „Suche trawy”. Cenzura trzymała ją trzy lata i zamiast 300 stron, miała tylko 60 z opowiadaniami z tzw. półświatka.

— Czy ten moment uważasz za przełomowy w swojej karierze pisarskiej?

—Zdecydowanie nie. Zarówno pierwsza jak i kilka następnych byty wydawane w nakładzie 5-8 tysięcy egzemplarzy i nie sprzedawały się. Dopiero „Dancing w kwaterze Hitlera”, którego pierwsze wydanie ukazało się w 1966 r., złożone z dwu opowiadań, bo trzecie pt. „Żywi” zostało usunięte przez cenzurę (później opublikowałem je w „Kulturze Paryskiej”), zapoczątkował moją karierę. „Twórczość” opublikowała jedno po drugim, powstały na ich podstawie filmy, audycje radiowe.


Pamiętam jak Żukrowski przyszedł do mnie przed wydaniem „Dancingu w kwaterze Hitlera”. Był wówczas doradcą literackim PAX-u i powiedział, że temat, który w książce poruszam, przejadł się ludziom i będzie tylko 5 tysięcy nakładu. Powiedziałem: dobrze, bo chciałem, aby coś wyszło. Wydali 5 tysięcy, dwa miesiące później dostałem nagrodę Księgarzy Polskich za najlepszą książkę roku. Obok mnie nagrodzono Edka Stachurę. Wydawnictwo dodrukowało 20 tys., po kilku miesiącach kolejno 20, 40, 50... tys. egz. W sumie od jesieni 1966 r. do wiosny 1971 r. było siedem wydań, o łącznym nakładzie 250 tys. egzemplarzy.

—Niebotyczny jak na ówczesne czasy nakład sprawił, że książka stała się bestsellerem, a ty stałeś się sławny, niezależny. Prysnęły kłopoty?

—Tak stałoby się ze mną na Zachodzie, gdybym osiągnął taki sukces. W Polsce było wówczas inaczej. To, że książka stała się bestsellerem jest faktem. Pamiętam jak chodziłem do księgarni i patrzyłem, jak się sprzedaje. Wówczas wyjęto z magazynów wcześniejsze moje książki, położono na ladzie obok „Dancingu w kwaterze Hitlera” i one zaczęły sprzedawać się jak szalone.

Jednak jeśli w Polsce ktoś robi karierę i staje się popularny, budzi to szaloną zawiść. Zupełnie inaczej niż w Kanadzie, gdzie przeżyłem wiele lat. Tam każdy sukces budzi chęć naśladowania, stymuluje innych. On zrobił miliona to i ja zrobię, jeśli mi to jest potrzebne. A w Polsce: on więcej zarabia, to na pewno jest łobuzem, draniem, którego trzeba za nogi ciągnąć w błoto. Oszkalować go, powiedzieć, że jest pijak, łobuz, że ukradł komuś chusteczkę do nosa, coś najniższego, najpodlejszego. Ci ludzie wiedzą, że sami nic nie potrafią zrobić i trzeba innych ściągnąć do przeciętności. Na Zachodzie ludzie, którzy nic nie potrafią, nie mają nic do powiedzenia. Dlatego, jeśli chcesz coś znaczyć, musisz piąć się do góry. Siła przyciąga siłę i tworzy siłę.

Gdy w Polsce szło mi coraz lepiej — nowe wydania, tłumaczenia, sztuki, filmy — zaczęto mi tak obrzydzać życie, że jedyną reakcją była chęć wyjazdu za granicę. Nie chciałem patrzeć na tych ludzi, nie chciałem z nimi siedzieć, co ciekawe przy tym samym stoliku, przy którym teraz siedzimy (Związek Literatów).

—Czyli chcesz powiedzieć, że wówczas w Polsce kariera w pełnym tego słowa znaczeniu nie była możliwa?

—Tak, jednocześnie presja środowiska powodowała, że słabsi zaczynali pić wódkę. Dlaczego Hłasko się rozpił? Ja również, gdybym nie wyjechał, bym się wykończył. Teraz w Polsce ludzie już trochę Inaczej podchodzą do kariery, do sukcesu, gdyż stykają się z większą ilością karier w każdej dziedzinie. Zaczynają się oswajać z myślą, że człowiek człowiekowi nie jest równy, że socjalizm nie polega na tym, że ludzie najmniej warci w swej pracy, mają zapewnione minimum, a to co jest powyżej, mają najlepsi i oni wyznaczałą granice.


— W 1971 r. środki masowego przekazu w Polsce i poza granicami kraju podały, że znany pisarz, autor m.in. „Dancingu w kwaterze Hitlera" i „Raportu z Monachium" poprosił o azyl polityczny na Zachodzie, co w tym czasie nie było zbyt częste? Dlaczego wyjechałeś?

—Z wyżej wspomnianych powodów, jak również dlatego, że niemożliwość legalnej emigracji, jest ograniczeniem kariery. Wówczas mówiło się — on robi karierę, bo ma własnościowe mieszkanie, samochód i jeździ na Zachód. Mnie strasznie denerwowało, że za granicę mogli jeździć tylko wybrani. Pomyślałem sobie: dosyć tego, wyjeżdżam i będę tam mieszkał, a stamtąd będzie mi łatwiej przyjeżdżać do Polski niż z Polski podróżować na Zachód. Dlatego wyjechałem, niezależnie od tego, co miało mnie tam spotkać, bo jak się okazało, musiałem ciężko pracować, nauczyć słę języka.

—W Kanadzie, gdzie mieszkasz, wyszła m.in. po angielsku twoja książka „Zoom” (1980), napisałeś kilka scenariuszy filmowych, jeden z nich pt. „ The Jesus Trial" zrealizowany przez tv kanadyjską przy współpracy BBC jako sześciogodzinny serial, emitowany był w wielu krajach. W styczniu 1988 r. po 17 latach przyjechałeś po raz pierwszy do Polski. W sierpniu 1989 r. wyszła w oficjalnym wydawnictwie KAW twoja książka pt. „Azyl polityczny". Co skłoniło cię do opisania pewnego rodzaju tabu?

— W Polsce zorientowałem się, że ludzie bardzo mało wiedzą na temat przejść i przeżyć emigrantów. Zobaczyłem w polskiej tv reportaż z Włoch, gdzie w obozie Siedzą azylanci. Kiedy wyjechałem w 1971 r. nie było jeszcze plagi Polaków na Zachodzie, tak że praktycznie każdy, kto się ubiegał o azyl, otrzymywał go. W stosunku do wielu osób stosowano różne restrykcje, m.in. ja podpadłem. Do urzędu imigracyjnego w Brukseli, do „Kultury Paryskiej” zaczęły przychodzić anonimy, nazywające mnie czerwonym szpiegiem, antysemitą itp. Jak się okazało Polacy nawet po wielu latach pobytu za granicą mają w sobie zawiść, donosicielstwo, nie chcą się podpisać, a chcą tylko szkodzić innym. Trwało to dziewięć miesięcy. Właśnie pierwszy tom „Azylu politycznego", który się ukazał, zawiera mój rok pobytu w Belgii, po zejściu ze statku w La Specia we Włoszech, aż do otrzymania azylu politycznego i wyjazdu do Kanady.

— O czym będą dwa następne, które ukażą się niebawem, jak zapowiada wydawca?

— Drugi ma podtytuł „Ale Kanada", bo jak coś lest fajnego, to ludzie w Polsce mówią „ale Kanada". To moje pierwsze pięć lat w Kanadzie, które były niezwykle trudne, zaczynałem jako kierowca. Trzeci tom o podtytule „Recepta na życie” to opis pozostałych piętnastu lat. Pokazuję jak emigranci, moi koledzy, dochodzili do sukcesów, kariery. Z obserwacji mogę śmiało powiedzieć, że 20-25% wykoleiło się, 10% osiągnęło ogromny sukces, a reszta żyje dostatnio. Czyli tak, jak Redliński w jednym z numerów „Kariery” powiedział, że z 38 mln Polaków, 30 wróciłoby z krzykiem do Polski, do swoich kolegów, brudów, nałogów, małej zaściankowości, bo nie mogliby się utrzymać w wolnym świecie. A z pozostałych 8 mln połowa byłaby nieszczęśliwa. Ja się z tym całkowicie zgadzam. Nauczyć się wolności, działania na wolnym rynku jest szalenie trudno. To tak jakby wyjść po 30 latach z więzienia na wolność. Jednak jak się to przejdzie i nie zginie, to można później egzystować w każdym systemie.

W „Recepcie na życie” pokazuję niebywale pozytywny sposób oddziaływania otoczenia kanadyjskiego na psychikę obu bohaterów książki. Każdy z nich odnajduje swój sposób na życie.

—Gdybyś miał po emigracyjnych doświadczeniach określić swój stosunek do świata — jaki on jest i czego nauczyła cię emigracja?

— Każdy człowiek na świecie musi mieć przyrodzone prawo do wybierania sobie miejsca do życia. Jeśli tylko ludzie, którzy tam mieszkają zaakceptują go. Mnie emigracja oduczyła palenia, picia wódki oraz pogłębiła moje wyzbycie zawiści. Zupełnie nie podnieca mnie, że są faceci z dużą forsą. Pieniądze dają tylko możliwości, abym na przykład mógł, kiedy mam ochotę, wsiąść z żoną do samolotu i polecieć na Hawaje. Chcę pokazać mechanizm przebudowywania mentalności Polaka, który wyemigrował, dostał w dupę, bo był przyzwyczajony do pewnego lenistwa i wygody psychicznej. Jak sam powiedziałeś jeden film ktoś nakręci, czy jedną książkę wyda i chodzi w Polsce w glorii przez całe życie, a tam, aby istnieć, trzeba to robić na okrągło.

Po rozmowie z Andrzejem Brychtem, zrobiłem mu 23 września 1988 r. serię zdjęć, które mu przekazałem, a on zobaczył moją wystawę TWARZĄ w TWARZ w Galerii Narodowej Zachęta w Warszawie, a on napisał duży tekst „Populacja Czesława Czaplińskiego”, tygodnik ODGŁOSY 9 lipca 1989 r., który kończył się słowami: „…Czesław Czapliński dokonał rzeczy bardzo trudnej w ciągu dziesięciu lat od chwili wyjazdu z Polski, zrobił karierę w Nowym Jorku w jednym z najtrudniejszych zawodów, obłożonych nieprawdopodobną konkurencją na amerykańskim rynku. Zrobił karierę jako portrecista ludzi bardzo sławnych, znanych we wszystkich zakątkach globu, idoli, bogaczy, polityków. Fotografuje też polskich pisarzy, amerykańskich kardynałów, malarzy, aktorów i rzeźbiarzy. Czy ocala ich od zapomnienia? Kto wie, kto wie. Sława przemija, popularność umiera – zdjęcia pozostaje. Za sto lat, kiedy nikt już nie będzie wiedział, kto to był niejaki Trump (bogaty handlarz nieruchomościami, jeden z najbogatszych ludzi Ameryki), czy Zbigniew Brzeziński (politolog) czy nawet niejaki Andrzej Brycht, to wtedy zdjęcia Czesława Czaplińskiego mogą powiedzieć o tych ludziach wiele prawdy. Tak, to jest ocalenie od śmierci, ale trzeba wiedzieć, jak to robić. Czesław Czapliński wie…”. Pisząc o Trumpie 30 lat wcześniej, którego zdjęcia widział w sumie przewidział jego karierę, patrząc na moje zdjęcia…


Andrzej Brycht „Populacja Czesława Czaplińskiego”, tygodnik ODGŁOSY 9 lipca 1989 r.:

W ciągu 10 lat od wyjazdu z Polski, w Nowym Jorku zrobił karierę – teraz wystawia w Łodzi.

W jakim celu fotografuje się ludzi? Popatrzmy na te rodziny podczas pikniku, roześmiane, biegające za kolorową piłką, pochłaniające hamburgery i piwo, przyjrzyjmy się tej kwintesencji bezmyślnego, fizycznego życia, które nagle, jakby powiał zimny wiatr śmierci, zastyga przed okiem kamery, sztywnieje – oto gromadka nieboszczyków, pochowanych pionowo w pełnym słońcu, nawet oczu nikt im nie zdążył zamknąć. Oddychają, rzecz jasna, ale nawet oddech wstrzymują, kiedy spocony palec domowego kronikarza ma opaść brutalnie na spust migawki.

A przecież fotografują się w określonym, oczywiście celu – żeby uniknąć zapomnienia, żeby uniknąć nicości. Stają na baczność w tym życiu, gotowi na przyjęcie osądu wieczności. „To jest moja matka”, powie staruszek za sześćdziesiąt lat „a to mój ojciec, a to ja”. „To ty? Nie żartuj! Ale świetnie wyszedłeś! Taki byłeś młody…” I to właśnie jest sens tego, co setki milionów ludzi uprawiają podczas słonecznych dni. Trzeba umieć wchodzić na drzewo, jak Cartier-Bresson, żeby ocalić ich od śmierci w inny sposób, wbrew ich pospolitemu rozumieniu piękna, estetyki i prawdy. Trzeba wystrzelać im cały magazyn w plecy, w brzuchy i w łysiny, znienacka, kiedy nawet się nie domyślają, że ktoś ich obserwuje – wtedy dopiero, ze stu klatek ocali się jedna, na której życie sprzed stu lat będzie tak samo realne, jak dzisiaj.

Czesław Czapliński podchodzi bliżej do człowieka, ale dopiero wtedy, kiedy z jakiegoś swojego niewidzialnego drzewa naprzygląda się się obiektowi do woli. Zeskakuje z drzewa wiedząc dokładnie, co się da z człowieka wycągnąć, co trzeba wyciągnąć nawet wbrew jego woli. Fotografia ma to do siebie, że potrafi zmusić człowieka, jak doskonały sędzia śledczy, do przyznania się wbrew zamierzeniom. Przyznanie się – ale do czego? Każdy z nas chowa w sobie coś, do czego nie chciałby się przyznać. Coś, o czym może nawet sam nie wie, a to coś jest właśnie motorem jego działania, napędem jego życia. Aparat fotograficzny psychoanalitykiem? Owszem, ale tylko wtedy, kiedy za skomplikowaną konstrukcją precyzyjnie szlifowanych szkieł stoi człowiek, potrafiący posługiwać się ciemną tuleją obiektywu jak echosondą.

Czesław Czapliński potrafi do dna człowieka zmierzyć jego głębię. Podejmuje się zresztą zadania niesłychanie trudnego, fotografuje ludzi, o których wiadomo, że są głębocy, ludzi z których każdy od wielu lat, a nieraz i od wielu dziesiątków lat, jest fotografowany przez zawodowców różnej rangi, niekiedy przez zawodowców, którzy mogą nosić miano artysty. Czapliński miał do pokonania największą przeszkodę, nim przystąpił do swego zadania: musiał pokonać siebie, swoją słabość, niewiarę we własne siły. Ileż bowiem razy fotografowana była Jane Fonda? Ile razy reprodukowano w milionach egzemplarzy znakomite fotosy Jessye Norman, Waltera Cronkite’a czy Petera Jenningsa? Pośród ludzi, których fotografuje Czesław Czapliński, są tacy, których zdjęcia widziałem na okładce magazynu „Time” już dwadzieścia lat temu, a trzeba wiedzieć, że „Time” nakład pięciomilionowy przy czym okładkę bez wątpienia widzi sto milionów ludzi. I oto Czesław Czapliński wkracza w te zastrzeżone dla najlepszych rewiry, fotografuje te same twarze, nie zastanawiając się nad tym, czy poniesie klęskę. A ponieść klęskę zawodową, kiedy się jest fotografikiem, mieszkającym w Nowym Jorku, to znaczy ponieść bardzo dużą klęskę.

W Nowym Jorku żyje i działa aktywnie – bardzo aktywnie – ponad dziesięć tysięcy zawodowych fotografików, a Czesław Czapliński zajął się fotografowaniem najbardziej sławnych, najbardziej poruszających opinię publiczną osobistości. Zrobił sobie z tego profesję – na pewien czas przynajmniej, zanim jego zainteresowania nie zwrócą się ku innym dziedzinom sztuki fotograficznej – i w sposób niesłychanie naturalny, wydawałoby się łatwy, osiągnął sukces. Tak to jest właśnie z sukcesami – kiedy się je osiągnie, wydają się łatwe. Nic bardziej mylącego.

Czesław Czapliński w każdy ze swoich portretów wkłada ogromny ładunek psychicznego napięcia, własnej przenikliwości. Nie trzeba mówić, ile frustracji przysparza samo ustawianie sławnej osoby na sesję zdjęciową, nie jest to łatwe, pamiętajmy, że większość z tych ludzi ma kalendarz zamknięty na wiele lat naprzód, co do minuty. Ich czas jest drogi, bardzo drogi – czas znanej aktorki to tysiące dolarów podczas jednej godziny. Tyle też wart jest jej wypoczynek – i właśnie ten wypoczynek zamienia Czapliński tym ludziom w seans uciążliwej pracy.


Nie wiem, jak on to robi z innymi – ale kiedy fotografował mnie, obserwowałem go tak uważnie, jak on obserwował moje poruszenia i zmiany wyrazu twarzy. Wiem, że był tam ze mną, ale wiem też, że wcale go tam nie było. Pozornie przez cały czas rozmawialiśmy – ale jego pytania czy odpowiedzi dochodziły, jak gdyby gdzieś spoza naszej sytuacji, jak z nagranej taśmy. Czapliński prawdopodobnie ukrył się na te dwie godziny we wnętrzu swojego aparatu i tam odprawiał swoje czary.

Uważam, że zrobił mi serię najlepszych zdjęć, jakie zdarzyło mi się mieć w życiu. Ciekawe, że bardzo wiele słynnych ludzi w Stanach „podaje” Czesława Czaplińskiego swoim przyjaciołom, równie sławnym i trudnym do uchwycenia – tak bardzo trafiają im do przekonania interpretacje tego fotografika. Ktoś mógłby wysnuć przypuszczenie, że efekt końcowy wysiłków Czaplińskiego schlebia modelom, pogłębia ich, wypięknia. Nic bardziej błędnego! Czesław Czapliński robi karierę dlatego właśnie, że jest sobą i że wcale tego nie kryje. Zdarza się, że powodowany zainteresowaniem odbywa sesje z obiektem, ale w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że ten człowiek jest mu obcy, że nie da się go polubić… I wtedy widać to wyraźnie na zdjęciu! Na wystawie Czesława Czaplińskiego widziałem wiele zdjęć znanych ludzi które nie budziły wątpliwości co do stosunku artysty do obiektu. A mimo to „poszkodowani” nie zgłaszali pretensji. Dlaczego? Dlatego, że zawsze w swoim bezlitosnym, zimnym spojrzeniu na twarz nie lubianego człowieka Czesław Czapliński ani na chwilę nie odchodzi od prawdy. Nie zniża się do złośliwości o którą tak łatwo, kiedy się sprawnie operuje kamerą – wręcz przeciwnie, jest to co najwyżej wymierzenie sprawiedliwości – z taktem, umiarem, dla prawdy.

Czesław Czapliński dokonał rzeczy bardzo trudnej w ciągu dziesięciu lat od chwili wyjazdu z Polski, zrobił karierę w Nowym Jorku w jednym z najtrudniejszych zawodów, obłożonych nieprawdopodobną konkurencją na amerykańskim rynku. Zrobił karierę jako portrecista ludzi bardzo sławnych, znanych we wszystkich zakątkach globu, idoli, bogaczy, polityków. Fotografuje też polskich pisarzy, amerykańskich kardynałów, malarzy, aktorów i rzeźbiarzy. Czy ocala ich od zapomnienia? Kto wie, kto wie. Sława przemija, popularność umiera – zdjęcia pozostaje. Za sto lat, kiedy nikt już nie będzie wiedział, kto to był niejaki Trump (bogaty handlarz nieruchomościami, jeden z najbogatszych ludzi Ameryki), czy Zbigniew Brzeziński (politolog) czy nawet niejaki Andrzej Brycht, to wtedy zdjęcia Czesława Czaplińskiego mogą powiedzieć o tych ludziach wiele prawdy. Tak, to jest ocalenie od śmierci, ale trzeba wiedzieć, jak to robić. Czesław Czapliński wie.

Andrzej Brycht


PORTRAIT with HISTORY Andrzej Brycht (1935-1998)

Brycht turned out to be an exceptionally talented author - his poems were highly valued, while the stories were considered outstanding. He quickly gained the opinion of the successor to Marek Hłaska, and some even thought that he had already outgrown the champion.

"... Floating on the waves of success," recalled Nowakowski. "He goes to the checkout windows in editorial offices and publishing houses. They pay him files of brand-new banknotes, wrapped with bands. He packs in a briefcase, one file in his pocket, current expenses, he explains. He walks down the street and everything is so easy , available, every whim, the whole world at your feet. He laughed at this appetite for money ... ".

Andrzej Tadeusz Brycht (also Andrew Bright, aka Andrzej Norbert) (born September 27, 1935 in Warsaw, died March 8, 1998 in Ancaster Canada, was buried in Hamilton, Ontario, Canada) - poet, prose writer, reporter.

Raised in Łódź in Bałuty, in 1957 he moved to Warsaw, where he became a member of the editorial team of the weekly "Kierunki" and the biweekly "Współczesność". In the years 1971–1987 he stayed abroad, first in Belgium, then in Canada.

He made his debut in 1954 in the magazine Łódź Literacka with a poem entitled Library. Critics often compared his stories with the texts of Marek Hłaska and Marek Nowakowski. The book debut was the volume of poems "Czas bez Maria".

However, the proper start on the literary scene should be considered "Dry Grasses", a small volume of short stories from 1961.

Brycht brought great popularity above all to "Dancing in Hitler's Quarters" and "Report from Munich".

In 1971, Brycht asked for political asylum in Belgium, and in the same year the Parisian Kultura published the short story 'Żywi' (written in 1964), which could not appear in the country. Eventually, Andrzej Brycht settled in Canada, where he wrote "Transit Stories", "Political Asylum", and "Sandra".

Winner of the Kościelski Prize for 1962. Andrzej Brycht has published many novels, collections of stories and reports, including: Red coal. Reportages (1960), Time without Maria. Poetry (1961), Dry grasses. Stories (1961), Falling Earth (1962), Orange Street (1963), Dancing in Hitler's headquarters. Stories (1966), Robbery (1966), Operation: Bank (1966), Auschwitz-Birkenau Tour (1966), Love Scenes (1967), Report from Munich. Szkice (1967), Marzenia (1971), Transit Stories (1986), Political Asylum (1989), Sandra (1990), Foot of Icarus (1990) under the pseudonym Andrew Bright. I made an appointment with Andrzej Brycht at the Literary Association cafe in Krakowskie Przedmieście. A Canadian and Polish citizen resides in Warsaw, writes and gives interviews for newspapers, radio and TV. He is not treated like a criminal, even though he once accepted political asylum. Of course, it was already at the end of socialism, a few months before the Round Table on September 23, 1988, which appeared in the New York magazine KARIERA in December 1988:

— When and where did you debut in the press?

-When I was 18, they printed my poems for the first time in Dziennik Łódzki, then in Warsaw's Nowa Kultura, in Krakow's Życie Literackie, the weekly 'Teraz i Tomorrow' and many, many others.

—Can you make a living from it?

-It was extremely difficult to live in, so I went to anti-aircraft artillery school. They also kicked me out of this school.

—Still learning aversion?

-No, this time the corporal was unpleasant to me, teasing me a lot and one day I shot him in the teeth that fell on the floor. She was a big drake. Anyway, when it was time for my year to join the army in WKR (Military Recruitment Commission) it was written in my files that I was a bully. I was thrown underground to the so-called Military Mining Corps. It was then an army of 250,000. of people, commanded mainly by Russian officers. It was headed by General Kokoszyn from the Soviet Union, a personal friend of Marshal Rokossowski.

— Was it a criminal company?

-Yes. They kept us underground for sure. I was in the "Wanda" and "Lech" mines. We worked on the worst decks, which should have been closed a long time ago, because everything was raining and full of methane. Only within a year, 36 soldiers died in my mine - in heart attacks, rock bursts and various accidents. So it was a typical murder shop. After October 1956, the Corps was dissolved, I returned to Łódź and began working in the editorial office of the weekly "Directions" as the head of the poetry department.

—Has it allowed you to live now?

- Since then I started to make a living from journalism, I wrote reports for various magazines. At the age of 22 I became the head of the prose department of the Współczesność biweekly.

—Without school, rebellious against reality, do you start a career with talent?

-It's like in the world, but in Poland, talent led me only to a certain point of existence. To make a bigger career you need to submit proof of belonging to a group. For example, you must say: and now I will belong to a Catholic or party group. You can't be individual in Poland. In the United States, careers for individualists are possible who can get big money without belonging to any unions. Publishers make sure that the writer gets the greatest popularity, because it gives them higher earnings. This is in my opinion the normal course of things.

In Poland, at some point you hit your head on the ceiling and they tell you that it will spread for you and you will be able to go higher if you join the party. Because I worked in "Directions", they offered me PAX, which gave me a flat and privileges. I did not take advantage because I belonged to practically nothing but the Polish Red Cross (Polish Red Cross), to which entire schools enrolled.


—When did your first book come out?

-In 1960, Dry Grass. Censorship held her for three years and instead of 300 pages, she had only 60 with stories from the so-called underworld.

—Do you consider this moment a breakthrough in your writing career?

-Definitely not. Both the first and the next few were issued with a circulation of 5-8 thousand copies and did not sell. It wasn't until "Dancing in Hitler's Quarters", the first edition of which was published in 1966, consisting of two stories, the third "Living" was removed by censorship (later I published them in "Paris Culture"), he initiated my career. "Creativity" has published one after another, based on films and radio programs. I remember when Żukrowski came to me before the release of "Dancer at Hitler's headquarters". At that time, he was a PAX literary advisor and said that the topic I am addressing in the book has overexposed people and there will be only 5,000 circulation. I said: good because I wanted something to work out. They published 5,000, two months later I received the Polish Booksellers Award for the best book of the year. Edek Stachura was awarded next to me. The publisher reprinted 20,000, after a few months 20, 40, 50 ... thous. copies. In total from autumn 1966 to spring 1971 there were seven editions, with a total circulation of 250,000. copies.

—This is not so fantastic for those times that the book became a bestseller and you became famous, independent. Trapped in trouble?

-That would have happened to me in the West if I had achieved such success. In Poland it was different then. The fact that the book has become a bestseller is a fact. I remember going to the bookstore and watching it sell. Then my previous books were taken out of the magazines, placed on the counter next to "Dancer in Hitler's headquarters" and they began to sell like crazy.

However, if in Poland someone makes a career and becomes popular, it raises crazy envy. Completely different than in Canada, where I lived many years. There, every success awakens a desire to imitate, stimulates others. He made a million and I will do it if I need it. And in Poland: he earns more, he is definitely a rascal, a bastard who needs to be pulled by the feet. Plank him, say he is a drunkard, a rascal, that he has stolen someone's handkerchief, the lowest, the nastiest. These people know that they can do nothing themselves and others need to be brought to mediocrity. In the West, people who can do nothing have nothing to say. Therefore, if you want to mean something, you have to climb up. Strength attracts strength and creates strength.

When I was getting better in Poland - new releases, translations, plays, films - I began to disgust my life so much that my only reaction was my desire to go abroad. I did not want to look at these people, I did not want to sit with them, interestingly at the same table where we are now sitting (Union of Writers).

—Do you want to say that in Poland at that time a career in the full sense of the word was not possible?

- Yes, at the same time the pressure of the environment meant that the weak began to drink vodka. Why did Hłasko drink? Me too, if I hadn't left, I would have finished. Now in Poland, people approach their careers and success a little differently, because they encounter more careers in every field. They begin to tame with the idea that man is not equal, that socialism is not about the least worthy of people in their work, they have the minimum guaranteed, and what is above have the best and they set the limits. - In 1971, mass media in Poland and abroad reported that a well-known writer, author of "Dancer in Hitler's headquarters" and "Report from Munich" asked for political asylum in the West, which at that time was not too frequent? Why did you leave —For the abovementioned reasons, and also because the impossibility of legal emigration is a career limitation. At that time it was said - he makes a career because he has a private flat, a car and goes to the West. It annoyed me terribly that only the chosen ones could travel abroad. I thought: enough of this, I am leaving and I will live there, and from there it will be easier for me to come to Poland than from Poland to travel to the West. That's why I left, no matter what happened to me there, because as it turned out, I had to work hard and learn the language. —In Canada, where you live, she went out, including in English, your book "Zoom" (1980), you wrote several film scripts, one of them titled "The Jesus Trial" produced by Canadian TV in cooperation with the BBC as a six-hour series, was broadcast in many countries. In January 1988, after 17 years you came to Poland for the first time. In August 1989, your book, published in the official KAW publishing house . "Political asylum". What made you describe a taboo?



- In Poland I realized that people know very little about the experiences of immigrants. I saw a report from Italy on Polish TV, where asylum seekers are sitting in the camp. When I left in 1971, there was still no plague of Poles in the West, so that virtually everyone who applied for asylum received it. Various restrictions were applied to many people, including I came by. Anonymous began to come to the immigration office in Brussels, to the "Paris Culture," calling me a red spy, anti-Semite, etc. As it turned out, even after many years of staying abroad, Poles have envy, denunciation, they do not want to sign, and they only want to harm others. It lasted nine months. It is the first volume of "Political Asylum" that appeared that includes my year of residence in Belgium, after disembarking from La Specia, Italy, until I was granted political asylum and left for Canada.

—What will the next two be, which will be released soon, as announced by the publisher?

- The other one has the subtitle "Ale Kanada" because if something is cool, then people in Poland say "ale Kanada" This was my first five years in Canada, which were extremely difficult, I started as a driver. The third volume on the subtitle "Recipe for life" is a description of the remaining fifteen years. I show how emigrants, my colleagues, came to successes and careers. From observations I can safely say that 20-25% derailed, 10% have achieved huge success, and the rest are living prosperously. So, just like Redliński in one of the issues of "Career" said that out of 38 million Poles, 30 would scream back to Poland, to their colleagues, dirt, addictions, small backwater, because they could not stay in the free world. And of the remaining 8 million, half would be unhappy. I totally agree with that. To learn freedom, acting on the free market is extremely difficult. It's like being released from prison after 30 years. However, if it passes and does not die, then you can exist in any system later.

In "Prescription for Life" I show an extremely positive way of the Canadian environment's impact on the psyche of both characters in the book. Each of them finds his own way of life. —Would you define your attitude towards the world after emigration experiences - what is it like and what did emigration teach you?

- Everyone in the world must have the inherent right to choose a place to live. If only the people who live there will accept him. Emigration taught me to smoke and drink vodka and deepened my ridding of envy. It doesn't turn me off that there are guys with a lot of money. Money only gives me the opportunity, for example, that I can get on a plane with my wife and fly to Hawaii. I want to show the mechanism of rebuilding the mentality of a Pole who emigrated, got ass, because he was used to some laziness and mental comfort. As you said one film, someone will shoot or publish one book and walk around in Poland in glory all his life, and there, to exist, you have to do it all the time. After talking with Andrzej Brycht, I took him a series of photos on September 23, 1988, which I gave him, and he saw my FACE in FACE exhibition at the Zachęta National Gallery in Warsaw, and he wrote a large text "Czesław Czapliński's Population", weekly ODGŁOSY 9 July 1989, which ended with the words: "... Czesław Czapliński did a very difficult thing within ten years of leaving Poland, made a career in New York in one of the most difficult professions, facing incredible competition on the American market.

He made a career as a portraitist of very famous people, known in all corners of the globe, idols, the rich and politicians. He also photographs Polish writers, American cardinals, painters, actors and sculptors. Does it save them from oblivion? Who knows, who knows. Fame passes, popularity dies - photos remain. In a hundred years, when no one will know who a certain Trump was (a rich realtor, one of the richest people in America) or Zbigniew Brzezinski (political scientist) or even a certain Andrzej Brycht, then photos of Czesław Czaplinski can tell about these people a lot of truth. Yes, it is a salvation from death, but you need to know how to do it. Czesław Czapliński knows ... ". Writing about Trump 30 years earlier, whose photos he saw in total, he predicted his career, looking at my photos ...Andrzej Brycht "Population of Czesław Czapliński", weekly ODGŁOSY July 9, 1989:

Within 10 years of leaving Poland, he made a career in New York - now he exhibits in Łódź.

Why are people photographed? Let's look at these families during a picnic, laughing, running after a colorful ball, absorbing hamburgers and beer, let's look at this quintessence of mindless, physical life, which suddenly, as if the cold wind of death blows, freezes in front of the camera's eye, stiffens - here is a bunch of dead, buried vertically in full sun, no one even closed their eyes. They breathe, of course, but they even hold their breath when the sweaty finger of the home chronicler is about to fall violently on the shutter.

And yet they photograph themselves for a specific, obviously purpose - to avoid forgetfulness, to avoid nothingness. They stand at attention in this life, ready to accept the judgment of eternity. "This is my mother," says the old man in sixty years, "and this is my father and this is me." "It's you? No kidding! But you did great! You were so young ... "And that is the sense of what hundreds of millions of people grow on sunny days. You have to be able to climb a tree, like Cartier-Bresson, to save them from death in a different way, contrary to their common understanding of beauty, aesthetics and truth. You have to shoot the entire magazine in the back, at their bellies and bald spots, all of a sudden, when they don't even guess that someone is watching them - then only one hundred frames will survive on which life from a hundred years ago will be as real as today. Czesław Czapliński comes closer to man, but only when he looks at the object at will from some of his invisible tree. He jumps off a tree knowing exactly what can be pulled out of a man, what must be pulled out even against his will. Photography is such that it can force a man, like a perfect investigating judge, to confess against his intentions. Admission - but for what? Each of us has something that he would not like to admit. Something he may not even know about himself, and this is something that is his driving force, the driving force of his life. Psychoanalyst camera? Yes, but only when there is a man behind the complicated construction of precisely cut glass that can use the dark lens barrel like a fishfinder.

Czesław Czapliński can measure his depth to the bottom of a man. He undertakes extremely difficult tasks, he photographs people who are known to be deep, people who have been photographed for many years, sometimes for decades, by professionals of various ranks, sometimes by professionals who may be called artists. . Czapliński had the biggest obstacle to overcome before he started his task: he had to overcome himself, his weakness, disbelief in his own strength. How many times was Jane Fonda photographed? How many times have the excellent photos of Jessye Norman, Walter Cronkite or Peter Jennings been reproduced in millions of copies? Among the people photographed by Czesław Czapliński, there are those whose photos I saw on the cover of Time magazine twenty years ago, and you need to know that Time has a circulation of five million, with the cover undoubtedly seen by one hundred million people. And here Czesław Czapliński enters these areas reserved for the best, he photographs the same faces without thinking about whether he will fail. And having a professional failure when you are a photographer living in New York means having a very big failure.

In New York, more than ten thousand professional photographers live and work actively - and Czesław Czapliński took up photography of the most famous, most moving public figures. He made a profession of it - at least for some time, before his interests turned to other areas of photographic art - and in a very natural, seemingly easy way, he achieved success. That's how it is with success - when it is achieved, it seems easy. Nothing more confusing. Czesław Czapliński puts an enormous charge of mental tension and his own insight into each of his portraits. Needless to say, how frustrating it is to set up a famous person for a photo session, it is not easy, remember that most of these people have a calendar closed for many years ahead, up to the minute. Their time is expensive, very expensive - the time of a famous actress is thousands of dollars during one hour. So much is her rest - and it is this rest that turns Czapliński to these people in a showing of tedious work. I don't know how he does it with others - but when he photographed me, I watched him as closely as he watched my movements and facial expressions change. I know he was there with me, but I also know he wasn't there at all. Seemingly we talked all the time - but his questions or answers came as if from somewhere outside our situation, like from a recorded tape. Czapliński probably hid inside his camera for two hours and performed his spells there.

I think he took a series of the best photos I've ever had in my life. It is interesting that a lot of famous people in the United States "give" Czesław Czapliński to his friends, who are equally famous and difficult to grasp - the interpretations of this photographer are so convincing. Someone might suppose that the final effect of Czapliński's efforts is flattered, deepened, and more beautifully modeled. Nothing more wrong! Czesław Czapliński makes a career precisely because he is himself and because he doesn't hide it at all. Sometimes, caused by interest, he has sessions with the object, but at some point he realizes that this man is a stranger to him, that he cannot be liked ... And then you can see it clearly in the photo! At Czesław Czapliński's exhibition, I saw many photos of famous people that did not raise doubts about the artist's attitude towards the object. And yet the "victims" did not claim. Why? Because always in his ruthless, cold look at the face of a disliked man Czesław Czapliński never for a moment leaves the truth. He does not descend to the malice that is so easy when you operate the camera efficiently - on the contrary, it is at most a measure of justice - in tact, in moderation, for the truth. Czesław Czapliński did a very difficult thing within ten years of leaving Poland, he made a career in New York in one of the most difficult professions, facing incredible competition on the American market. He made a career as a portraitist of very famous people, known in all corners of the globe, idols, the rich and politicians. He also photographs Polish writers, American cardinals, painters, actors and sculptors. Does it save them from oblivion? Who knows, who knows. Fame passes, popularity dies - photos remain. In a hundred years, when no one will know who a certain Trump was (a rich realtor, one of the richest people in America) or Zbigniew Brzezinski (political scientist) or even a certain Andrzej Brycht, then photos of Czesław Czaplinski can tell about these people a lot of truth. Yes, it is a salvation from death, but you need to know how to do it. Czesław Czapliński knows.

Andrzej Brycht



Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page