top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Wiesław S. Kuniczak

Zaktualizowano: 8 sty 2022


Wiesław S. Kuniczak (ur. 4 lutego 1930 we Lwowie – zm. 20 września 2000 w Doylestown w stanie PA) – pisarz, tłumacz.

Był synem zawodowego żołnierza, który z racji obowiązków militarno-dyplomatycznych jeździł po całym kontynencie, przed II wojną światową odwiedzając niemal wszystkie ważniejsze kraje Europy. Po agresji Niemiec na Polskę w 1939 roku wraz z rodziną schronił się w Wielkiej Brytanii. Studiował na University of London, a w roku 1950 przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, aby kontynuować naukę; dyplom otrzymał w Alliance College na Columbia University na wydziale dziennikarstwa w Nowym Jorku.

Jako ochotnik wstąpił do wojska amerykańskiego i służył w 31. pułku piechoty w czasie wojny w Korei. Interesował się filozofią hinduską, pojechał do Indii. W drodze powrotnej do Stanów, zatrzymany został na granicy w Grecji, która była pod rządami pułkowników, z dwoma torebkami haszyszu, które wiózł jako prezent dla swoich przyjaciół. Znalazł się w więzieniu z wyrokiem 10 lat. Dzięki Jerzemu Kosińskiemu, który wówczas był prezesem amerykańskiego PEN-Clubu i milionerowi Edwardowi Piszkowi, po 3 latach został zwolniony. Potem pracował jako dziennikarz i doradca reklamowy w Clevelend i Pittsburghu.

Jego najważniejszą pracę stanowi monumentalna trylogia opisująca tragedię narodu polskiego od września 1939 roku aż do czasów tuż powojennych: Dzień tysiąca godzin(1966), The March (1979) i Valedictory (1983). W swoim pisarskim dorobku W.S. Kuniczak ma także znakomity przekład na angielski trylogii Sienkiewicza (With Fire and Sword; The Deluge; Fire in the Steppe) oraz niezwykle ważną dla amerykańskiej polonii książkę My Name is Million: An Illustrated History of the Poles in America. Oprócz tego Kuniczak był autorem książek: "The Sempinski Affair" ("Afera Sempiskiego"), "My Name is Million" ("Nazywam się milion"); dramatów, opery i dziesiątków esejów zamieszczanych w prasie całego świata. 

"W. S. Kuniczak" - tak podpisywał się na swoich książkach wydawanych przez jedno z czołowych wydawnictw Doubleday & Co. w Nowym Jorku, które to m.in. wprowadziło na rynek amerykański Josepha Conrada. Bez pełnych imion: Wiesław, Stanisław trudno się było zorientować, że Kuniczak miał coś wspólnego z Polską i zna doskonale język polski. Jego książki pisane znakomitą angielszczyzną, w Polsce są nieznane. W Stanach Zjednoczonych umieszczany był w monografiach pisarzy amerykańskich. 

Ze względu na polski temat, jak również rozmowę o nim z Jurkiem Kosińskim, zainteresowałem się bliżej Kuniczakiem i jego twórczością. Okazało się, że "Valedictory", gdzie końcową sceną jest zwycięska defilada w Londynie, do której nie dopuszczono Polaków, była dokończeniem trylogii "The Thousand Hour Day" ("Dzień tysiąca godzin") - o wrześniu 1939 roku w Polsce, która sprzedała się w nakładzie 300 tysięcy egzemplarzy i znalazła się w Book of the Mounth Club (Klub Książki Miesiąca) w Nowym Jorku w 1967 roku, co oznaczało masowe kieszonkowe wydanie i sukces finansowy. Druga książka "The March" ("Marsz"), o losach Polaków w Rosji w latach 1940-43, w 1984 roku przedstawiona została do literackiej nagrody Nobla i przetłumaczona została na 17 języków. Wcześniej w 1979 roku Kuniczak nominowany był do Nagrody Pulitzera. Otrzymał m.in. złoty medal od Pittsburgh Advertising Club, srebrny medal za najlepszą radiową kampanię w 1968 oraz Associated Press Photo-Journalism Award w 1955. 

Osobną część twórczości Kuniczaka stanowią tłumaczenia. Po 2,5 latach badań literackich i prawie 6 latach niezwykle intensywnej pracy po 14 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu, ukończył tłumaczenie "Trylogii" Sienkiewicza na angielski. Kiedy zapytałem go dlaczego zainteresował się Sienkiewiczem, powiedział: "Ma on dużo do powiedzenia nie tylko nam Polakom, ale i innym. Chodzi mi o to, aby młodzież amerykańska polskiego pochodzenia zrozumiała - co znaczy być Polakiem. Uważam, że człowiek, który nie zna "Trylogii" Sienkiewicza, nie ma prawa myśleć, że coś o Polakach wie. Na "Trylogii" opiera się cały ruch wolnościowy przed I wojną światową. To jest to społeczeństwo, które mogło się oddać z tak kolosalnym poświęceniem w czasie II wojny światowej, przetrwało komunizm i stworzyło Solidarność. Każdy uważa, że jest równy drugiemu i nikt nie pozwoli sobie soli do zupy dosypywać - jak mówi Zagłoba. Bo tacy już jesteśmy. Czyli nikt, kto chce nas krytykować poza społeczeństwem nie ma prawa słowa pisnąć na nasz temat. Tak jak mówili Rzymianie - jeśli chcecie poznać człowieka, poznajcie ich boga. Aby zrozumieć Polaków, trzeba zrozumieć co jest dla nich ważne,co cenimy, czego nie oddamy, co robi nas Polakami. Zaczęłem więc od "Trylogii". Wybrałem najpotężniejszą (6200 stron maszynopisu, prawie milion dziewięćset tysięcy słów) i najtrudniejszą rzecz jaka istniała - Sienkiewicza. Ale jak się przebijemy z nią, to inne pójdą łatwiej".

Po raz pierwszy zetknąłem się z Wiesławem Kuniczakiem bodajże pod koniec 1982 roku, kiedy w „The New York Times Book Review” ukazało się ogłoszenie, że wyszła jego książka pt. „Valedictory” o polskim Dywizjonie 303. W recenzjach porównywano go do Tołstoja, Sołżenicyna, Pasternaka... Po raz drugi, gdy dotarła do mnie informacja, że po dwóch latach badań literackich i prawie 6 latach niezwykle intensywnej pracy po 14 godzin dziennie, ukończył tłumaczenie Trylogii Sienkiewicza na angielski.

Po dwu godzinach jazdy samochodem z Nowego Jorku wjechałem w polną drogę za małym miasteczkiem Warrington w stanie Pennsylvania. Na zewnętrznych schodach prowadzących na piętro domu ukrytego w lesie powitał mnie Marek Kamieński, asystent Kuniczaka. W chwilę potem poznałem długonogą Darlenę Kleinschmidt, która wraz z Kamieńskim tworzy zespół CSA Literary Project, czyli pracownię Kuniczaka, sponsorowaną częściowo przez multimilionera Edwarda Piszka.

Na końcu, w obszernym gabinecie, zobaczyłem siedzącego przy komputerze Kuniczaka. Od naszego ostatniego spotkania w Nowym Jorku, gdzie go fotografowałem, upłynęło już prawie dziesięć lat. Rysy jego nabrały ostrości, pojawiła się niezliczona ilość zmarszczek, które nadały twarzy pewnej szlachetności. Przywitał mnie ciepłym, niewymuszonym uśmiechem, tym samym co przed laty.

—Gdzie my jesteśmy? — zwróciłem się do Kuniczaka.

—W pałacyku zbudowanym podczas amerykańskiej wojny domowej w 1862 roku. Mamy nawet ducha, który nas straszy. Jest to duch człowieka, który ten dom zbudował i powiesił się nad tymi drzwiami. Podobno zawód miłosny. Spodziewamy się jego wizyty każdej nocy. A poważnie, mieszkam tu od 4 lat, bo chcę w spokoju dokończyć tłumaczenia Trylogii Sienkiewicza, które zacząłem 8 lat temu w Alliance College (Kolegium Związkowym).

Wiem, że razem ze swoimi współpracownikami zajmuje słę pan całym procesem wydawniczym Trylogii. Dlaczego nie robi tego wydawnictwo? Bo żadne nie mogło nam dać gwarancji, że Trylogia będzie utrzymana na rynku dłużej niż rok. Trzeba wiedzieć, że każdego roku w Stanach Zjednoczonych ukazuje się 50 tysięcy nowych tytułów, a życie książki na półce księgarskiej liczy średnio dwa tygodnie. Jeżeli książka nie będzie sprzedana w ciągu dwóch tygodni, sprzedawcy zwracają ją wydawcy i jest przeceniana, a w końcu wyrzucana.

Nie mogłem zaakceptować takich warunków. Chcę, aby Trylogia była dostępna na rynku przez następne sto lat. Ma to być wyjątkowo luksusowe wydanie, dobry papier, kartki szyte, a nie klejone, okładka płócienna, cudowna kolorowa obwoluta. Dlatego stworzyliśmy specjalne konsorcjum do wydania Trylogii.

—Musi być to bardzo drogie?

—Trzy tomy będą kosztować prawie 750 tysięcy dolarów. Zaczynamy od nakładu 18-tysięcznego. Zawdzięczamy to panu Piszkowi, z którym znam się od lat. Pierwszy tom Trylogii ma się ukazać w rocznicę Konstytucji 3 Maja.

—Jeżeli chodzi o mój własny udział w tej spółce wydawniczej, przyznaję, że jest to dla mnie niesamowita frajda „tworzyć” całą książkę. Mam tu na myśli wszystko: wybór papieru, czcionki, oprawy, nadzór produkcji, dystrybucji... To całkowicie nowe doświadczenie.

—Jak pan chce wejść z Trylogią na rynek amerykański?

—Wiem, jak trudno przebić się na rynku amerykańskim z polską tematyką. Doświadczałem tego przez 30 lat mego życia. Potrzebne są pieniądze. Otrzymujemy wielką pomoc od pana Jacka Gałązki, który przyjechał do Stanów Zjednoczonych mniej więcej, w tym samym czasie co ja, i który był prezesem Scribnera, teraz zaś jest partnerem Hippocrene Books w Nowym Jorku. Właśnie to wydawnictwo prowadzi naszą dystrybucję i kieruje kampanią reklamową. Kampania amerykańska Trylogii rozpoczęła się I I stycznia w „Publishers Weekly”. Mamy budżet na reklamę, zjazdy i promocję 100 tysięcy dolarów. Nawiązaliśmy kontakty z czołowymi recenzentami, a powieść już nabrała wielkiego rozgłosu na amerykańskiej scenie.

—Widziałem ulotkę z recenzją amerykańskiego pisarza, autora bestsellerów, w tym książki „Poland”, Jamesa A. Michenera.

—Napisał m.in., że „Trylogia jest świetną książką”, ulotka rozeszła się po całym kraju, podobnie jak wiele podobnych plakatów i ogłoszeń.

—Jaki jest efekt?

—Wszystkie główne organizacje polonijne zamówiły już około 8 tys. egzemplarzy każdego z trzech tomów.

—Czyli koszty są już częściowo pokryte. Teraz naszym celem jest zdobycie rynku amerykańskiego, idziemy do Book of the Month Club, prowadzimy rozmowy z dwunastoma wydawnictwami w Europie zaiteresowanymi tłumaczeniami.

—Czy przed panem było już jakieś tłumaczenie Trylogii na angielski?

—Tak. Sto lat temu, z przekładu rosyjskiego, językiem archaicznym, przestarzałym, trudnym dzisiaj do odczytania.

—Spotkałem się już z opinią, że pan jakby Trylogię od nowa napisał?

—To nieprawda. Nazywam siebie autorem wersji amerykańskiej Trylogii Sienkiewicza, ale to jest jego dzieło, nie moje i ja o tym nigdy nie zapominam.

—Dlaczego wybrał pan Sienkiewicza? Czy dlatego, że dostał Nagrodę Nobla i jest znany?

—Przeciwnie, dlatego, że nie jest znany. W Stanach Zjednoczonych nikt nie wie o Sienkiewiczu. Nagroda Nobla nie robi specjalnego wrażenia. Wszyscy pytają mnie, kto to jest Sienkiewicz i czy można z nim rozmawiać? Nie są to głupi ludzie. Polakom wydaje się, że o Sienkiewiczu mówi cały świat. A jeśli w Stanach Zjednoczonych ktoś o Sienkiewiczu coś wie, to tylko na podstawie „Quo vadis” i tylko w związku z filmem. Pytają, czy on napisał scenariusz, nie wiedzą nic o książce.

—Sienkiewicz nie istnieje w Ameryce jako pisarz. Mówił mi prof. Jerzy Krzyżanowski, syn słynnego Juliana, że kiedy jego ojciec przyjechał do Stanów Zjednoczonych i zajrzał do encyklopedii, czy jest coś o Mickiewiczu, znalazł Mickey Mouse. Mickiewicza oczywiście nie było.

—Myśmy postanowili nie tylko wskrzesić Sienkiewicza w języku angielskim, ale stworzyć go jako pisarza, nie tylko polskiego, ale także światowego, aby świat zrozumiał, kim był.

—Dlaczego więc Sienkiewicz?

—Gdyż ma on dużo do powiedzenia nie tylko nam, Polakom, ale i innym. Chodzi mi o to, aby młodzież amerykańska polskiego pochodzenia zrozumiała — co znaczy być Polakiem. Uważam, że człowiek, który nie zna Trylogii Sienkiewicza, nie ma prawa myśleć, że coś o Polakach wie. Rzymianie mawiali: Jeśli chcecie poznać człowieka, poznajcie jego Boga. Aby zrozumieć Polaków, trzeba wiedzieć, co jest dla nich ważne, co cenią, czego nie oddadzą, co czyni ich narodem.

—Jaki próg pan sobie postawił, aby nie przekroczyć autorstwa Sienkiewicza? Jest pan pisarzem, więc mogłoby to nastąpić wyjątkowo łatwo.

—Tak — śmieje się Kuniczak — niektóre wątki pociągnąłbym w swoją stronę, aż mi się ręka do tego trzęsła. Zwłaszcza gdy się rozumie, na czym polega epika w prozie amerykańskiej, jakie są jej reguły i struktura.

Byłem niezmiernie ostrożny. Moim zdaniem żadnych poważnych zmian w stosunku do oryginału nie ma, są tylko kwestie języka, wykorzystania jego znajomości w taki sposób, aby czytelnik angielskojęzyczny odbierał powieść podobnie jak czytelnik polski.

—Co było dla pana największym problemem?

—Polegał on na tym, że czytelnik amerykański nie ma pojęcia, jak wyglądała opisana w Trylogii epoka. Nie zna historii, kultury i cywilizacji szlacheckiej, nie rozumie zachowań. Bardzo delikatnie, tak aby czytelnik tego nie zauważył, wstawiam albo w dialogu, albo w wypowiedziach pewne informacje na temat szlachty, liberum veto, Kozaków, Tatarów. Moje próbki czytało kilkunastu polonistów, czytał również prof. Ludorowski z KUL-u, który jest prezesem Towarzystwa im. H. Sienkiewicza, i są zachwyceni. Jerzy Krzyżanowski napisał specjalny wstęp.

—A sprawa języka?

—Język, którego użyłem, angielsko-amerykański, jest nowoczesny, ale nie najnowszy. Ma około 40-50 lat. Musiałem go wzbogacić archaizmami, ale utrzymać rytm zdań Sienkiewicza, bo w tym leży siła jego prozy. Na przykład komiczne frazesy Zagłoby daje się przetłumaczyć potoczną angielszczyzną, ale gdy mówi chłop — używam amerykańskich dialektów z West Virginia. Jak Wiśniowiecki walczy w myślach z Bogiem, zdania są długie, dłuższe nawet niż u Sienkiewicza, bo to musi płynąć.

Reasumując, według mnie, aby tłumaczyć powieść, trzeba być powieściopisarzem, aby tłumaczyć poezję, trzeba być poetą. Jak się dorwie do tego belfer, to nie rozumie, o co pisarzowi chodziło. Dla pisarza jest ważne, co człowiek czuje, nie to, co wie, czego się nauczył — to należy do nauczycieli. Ważny jest efekt, to, co czytelnika podniesie na duchu albo go oświeci. Chodziło mi o to, aby Trylogia po angielsku robiła to samo wrażenie na czytelniku co po polsku.

Tego, co zrobiłem, nie nazwałbym tłumaczeniem, ale zapożyczeniem z kultury polskiej i przeniesieniem do amerykańskiej. Kultura polska na tym nie traci, bo Trylogia będzie istniała nadal w literaturze polskiej.

—Za kogo pan się uważa?

—Za pisarza amerykańskiego.

—A nie polskiego?

—Nie. Piszę wyłącznie po angielsku, a tylko tematyka jest zawsze polska. Przy pracy myślę po angielsku. Samo słownictwo nie ma dla mnie specjalnego znaczenia, wolę myśleć i widzieć rzecz obrazowo. Język angielski jest moim językiem roboczym. Jak w tej chwili z panem rozmawiam, to tłumaczę sobie z angielskiego na polski.

—Urodził się pan w Polsce?

—Tak, we Lwowie, w 1930 roku, w rodzinie Ojciec był oficerem zawodowym, zmarł w 1972 roku w Anglii, w stopniu generała brygady. Matka zmarła trzy lata temu.

Wszyscy urodziliśmy się we Lwowie. Byliśmy przywiązani do tego miasta. Pamiętam, miałem 6 lat, matka była w ciąży i miała urodzić się siostra — a przebywaliśmy wtedy w Jarosławiu, gdzie ojciec był oficerem sztabu 24. dywizji piechoty — kiedy nadeszło rozwiązanie, ojciec wysłał matkę do Lwowa, aby dziecko tam się urodziło. Gdyby to była Warszawa, też wysłałby ją do Lwowa. Uznawaliśmy tylko Lwów, piękne, cudowne polskie miasto. Byłem wychowany w tym duchu.

Mniej więcej w tym samym czasie, gdzieś w 1936 roku, brat matki, mój ukochany wujcio dał mi w prezencie moją pierwszą Trylogię Sienkiewicza. Ja nauczyłem się czytać wcześniej, bo już w wieku trzech lat. Sam tego nie pamiętam, ale matka i ojciec zawsze mi to mówili, a nigdy nie usłyszałem od nich nieprawdy. Wiem, że kiedy miałem 6 lat, to czytałem Trylogię. Od tego czasu przeczytałem ją czterdzieści kilka razy. Czytam ją dosłownie raz na rok, zawsze drugie wydanie w opracowaniu Juliana Krzyżanowskiego.

—Gdzie zaskoczyła pana II wojna światowa?

—W Krakowie, gdzie wówczas mieszkaliśmy. We wrześniu 1939 roku, kiedy szliśmy z Krakowa do Lwowa, gdzie mieszkała rodzina matki, po drodze, w okolicy Kołomyi, spotkaliśmy cofający się oddział mojego ojca. To był cud.

Nigdy tego nie zapomnę. Ludzie obszarpani, brudni, nie spali od wielu dni, ale szli, nikt broni nie wyrzucił. Ojciec miał konia, zeskoczył z niego i pytał: Co wy tu robicie? Idziemy do Lwowa — powiedziała matka. Dobrze zawyrokował ojciec, idźcie, ja muszę się wycofywać na przyczółek rumuński. W tej chwili podszedł do niego goniec z depeszą. Ojciec ją przeczytał i zbladł. Rosjanie wkroczyli do Polski — powiedział grobowym głosem. — W takim razie my przedostajemy się do Francji, a wy idźcie do Lwowa. Zobaczymy się na wiosnę, po wygranej wojnie.

Wówczas moja matka po raz pierwszy w życiu powiedziała coś w opozycji do ojca: Nie, my też pójdziemy do Francji. Co prawda odmiennymi drogami, bo ojciec był internowany w innym obozie. W 1940 roku spotkaliśmy się wszyscy we Francji po długiej drodze przez Rumunię, Holandię, Hiszpanię. Wreszcie w całości odnaleźliśmy się w Anglii. Tam chodziłem do szkoły podstawowej i wyższej, stąd też moja angielszczyzna. Od samego początku wiedziałem, że będę pisarzem. Nie, przepraszam, raz mając osiem lat, nie wiem dlaczego, chciałem zostać księdzem. Chyba dlatego, że służyłem do mszy i podobały mi się sutanny. Chciałem też kiedyś być marynarzem.

—Po wojnie powrócił pan do Polski?

—Nie. Pamiętam dyskusje w Londynie — co robić? Ojciec mówi: Teraz tam są komuniści, ale całe życie służyłem w wojsku, to może i tam będę służył. Mój ojciec był człowiekiem, który mając 16 lat uciekł z domu, aby walczyć w Legionach. Teraz, mówi, wracam do Polski, trzeba kraj odbudowywać. Na drugi dzień dostaliśmy wiadomość, że ojciec w Polsce dostał zaoczny wyrok śmierci! Był oficerem sztabowym, pracował w Dwójce, czyli wywiadzie na Związek Sowiecki, więc nie było wątpliwości, co by się z nim stało, gdyby wrócił.

—Kiedy przyjechał pan do Stanów Zjednoczonych?

—W 1950 roku, mając 20 lat i ukończoną London School of Economics, dostałem stypendium Alliance College, mieszczącego się w Pennsylvanii. Wyjechałem z Anglii, gdyż mój ojciec jako oficer walczący u boku Anglików po wojnie nie mógł dostać pracy i był tapicerem. Było mu do tapicerki jak mnie do Pisma Świętego. Taką atmosferę niechęci tworzyli Anglicy wokół Polaków, aby wytłumaczyć propagandowo Jałtę, czyli pozostawienie na lodzie najwierniejszego sojusznika, jakim była Polska, że mowy nie było o jakimś poważniejszym zawodzie dla Polaka.

—Pierwsze kroki w Ameryce?

—Kiedy wylądowałem w Ameryce, dowiedziałem się, że odmówiono mi stypendium, bo pewnie Związek Narodowy Polski doszedł do wniosku, iż młodzież przyjeżdżająca z Europy nie lubi się kłaniać.

—Nic tylko załamać się.

—Polak nie ma prawa się załamywać. Była wojna w Korei, wstąpiłem na ochotnika do wojska. Brali każdego, nie pytali o obywatelstwo. Dopiero po roku pobytu w Korei okazało się, że nie tylko nie jestem obywatelem, ale nie mam nawet prawa stałego pobytu w USA. Służyłem w 31. pułku piechoty, który był swego rodzaju Legią Cudzoziemską, składał się z Niemców, Ukraińców, własowców, Polaków, Węgrów i tylko większość podoficerów i wszyscy oficerowie byli Amerykanami. Po wojnie nie miał pan chyba kłopotu z pobytem w Ameryce.

Oczywiście, że nie. Wstąpiłem na Wydział Dziennikarstwa Columbia University w Nowym Jorku, po ukończeniu którego poszedłem do pracy jako dziennikarz w Cleveland, a później w Pittsburgu.

—A pisarstwo? Mówił pan, że od początku wiedział, że będzie pisarzem?

—Już w Cleveland zacząłem pisać moją pierwszą powieść, gdy pracowałem w nocy w redakcji, przygotowując do druku rzeczy na rano. 'Miałem siedzieć do trzeciej nad ranem, ale 0 12 już nic się nie działo, więc z nudów zacząłem pisać. Szybko zrozumiałem, że dobrze władam językiem jako dziennikarz, ale to nie wystarczy, aby napisać powieść.

Dziennikarstwo to głównie krótkie formy, pisarstwo — to miesiące ślęczenia nad tekstem.

U mnie to trwa nawet lata. Druga część mojej własnej trylogii March” zabrała mi 10 lat. Ale zawsze wracałem do Sienkiewicza.

—Pierwsza powieść?

„The Thousand Hour Day” pierwsza ukazała się drukiem. Chociaż napisałem przedtem osiem, których nikomu nie pokazałem.

—Dlaczego?

—Z góry zakładałem, że nikomu ich nie pokażę, gdyż miały być moją wprawką do pisarstwa. Tego nikt nigdy nie zobaczy.

—Ale pan je ma?

—Są zakopane w żelaznej skrzyni w ogrodzie mojej pierwszej żony, której nie widziałem od dwudziestu lat. Niech pan nie liczy, że wyznam, gdzie ona mieszka.

Wracając do mojej pierwszej wydanej powieści, wyszła w 300 tysiącach egzemplarzy w twardej okładce. Dostała się do Book of the Month Club (Klub Książki Miesiąca) w Nowym Jorku w 1967 roku, co oznaczało masowe kieszonkowe wydanie i sukces finansowy.

—Była to książka o wojnie?

—Ściślej mówiąc o wrześniu 1939 roku w Polsce, o sprawach, o których mało kto wiedział w Ameryce.

—Jak zareagowała krytyka?

—Ukazało się kilkaset recenzji, nieomal wszystkie w tonie pochwalnym. Jeśli atakowano mnie, to za takie a nie inne ujęcie problemu, dostawałem całe masy listów, ale prawie nigdy od Polaków. Dopiero później zrozumiałem, że Amerykanie polskiego pochodzenia nie czytają książek, a nowo przybyli Polacy nie cenią żadnej literatury oprócz polskiej.

—Napisał pan jednak dla Polonii książkę „My Name is Million”, która jest ilustrowaną historią Polaków w Ameryce. Wszystkie pana książki są o Polakach. Dlaczego?

—To dosyć proste; nie miałem kontaktów z Polonią od momentu, gdy mi odebrano stypendium. Nie chciałem z Polonią rozmawiać. Byli to ludzie zupełnie innego gatunku. Chciałem być pisarzem amerykańskim i wydawało mi się, że powinienem pisać o sprawach amerykańskich. Mój amerykański agent, który był zarazem moim przyjacielem, zwrócił mi uwagę, że aby o czymś pisać mądrze i z pełną siłą, to trzeba albo niezmiernie kochać, albo nienawidziećî Ale przede wszystkim rozumieć. Ludzie, których najbardziej ceniłem, i o których myślałem z miłością i pewnego rodzaju żalem, to było pokolenie mego ojca.

Zaczęło się od „The Thousand Hour Day”, ale już na samym początku zrozumiałem, że to musi być coś większego, że nie zmieszczę wszystkiego w jednej książce. Chciałem pisać o losie Polaków wśród Rosjan, potem o ich wykorzystamu i zdradzeniu przez Anglików i Amerykanów. Powstała myśl o trylogii. Całość zajęła mi dwadzieścia lat.

—W międzyczasie była książka „My Name is Million” o Polakach w Stanach Zjednoczonych, pisana po to, aby mogli zrozumieć samych siebie i dowiedzieć się, jak wielki wkład wnieśli do kultury amerykańskiej. Pisał pan kiedyś o nagonce na Polaków w Stanach Zjednoczonych?

—Tak. Traktowali nas jak idiotów. Nawet moi najlepsi znajomi i przyjaciele Amerykanie z największą przyjemnością opowiadali sobie o Polakach głupie kawały. Nietrudno zrozumieć, o co tu chodziło. Potrzebna była jakaś nacja, z której można się było śmiać. Z Murzynów nikt nie miał odwagi się śmiać, z Żydów nie można, bo to antysemityzm. Nas nikt nie bronił, dlatego pomyślałem sobie, że coś trzeba z tym zrobić, i napisałem książkę.

Najprzyjemniejszym dla mnie momentem po napisaniu „The Thousand Hour Day” był list starszego człowieka z Massachusetts, który pisał, że urodził się w tym kraju, gdyż matka przyjechała do Stanów Zjednoezonych, gdy była z nim w ciąży. Nazywał się Piotrowski, jego rodzice szybko zmienili nazwisko na Peters i on jako Peters skończył szkołę. Był adwokatem, dyplom miał wystawiony na Petersa. Po przeczytaniu mojej książki poszedł do sądu i powrócił do rodowego nazwiska Piotrowski.

Oczywiście były ataki na powieść ze strony Polaków. Amerykanie podchodzili do książki jako pierwszorzędnej powieści amerykańskiej. Polacy czepiali się tego, iż niczego innego przedtem nie wydałem, jak śmiem zatem pisać o nich po angielsku. Drażniło ich to, że mówiłem, iż jestem pisarzem amerykańskim. Nie rozumieli, że ja się przez to nie wypieram polskości. Nie mogłem przecież mówić, że jestem polskim pisarzem tylko dlatego, że urodziłem się w Polsce.

—Pisząc książkę o Kosińskim, znalazłem w jego archiwum list, który mu pan przysłał, dziękując za pomoc w opuszczeniu więzienia w Grecji, gdzie został pan aresztowany.

—To stara historia. Mieszkałem wówczas w San Francisco, był koniec lat sześćdziesiątych, mnożyły się protesty obyczajowe i polityczne, znane jako ruch hippisów. Byłem skłócony z rzeczywistością. Ameryka za Nixona mi się znudziła. Pojechałem do Europy, stamtąd do Indii, intrygowała mnie stara filozofia hinduska. Po kilku miesiącach, w drodze powrotnej do Stanów, zakupiłem kilka funtów haszyszu, nie dla siebie, gdyż sam narkotyków nie używałem, ale dla przyjaciół pod choinkę. Wszyscy oprócz mnie zażywali narkotyki. Tam kilogram haszyszu kosztował osiem dolarów, a w Ameryce tysiąc. Nie pomyślałem nawet, że może to być czymś kryminalnym.

Zatrzymali mnie na granicy w Grecji, gdyż byłem powiązany z ruchem młodzieżowym w Paryżu, gdzie rozwoziłem ulotki. Grecja była wówczas pod rządami pułkowników. Myśleli, gdy przeszukiwali mnie na granicy, że mam ulotki, albo złoto dla podziemia greckiego. Znaleźli dwie paczki haszyszu, więc mnie zamknęli. Wówczas dzięki Jurkowi Kosińskiemu, który był prezesem amerykańskiego PEN-Clubu, i Edwardowi Piszkowi, który włożył poważne pieniądze w akcję ratunkową, po 3 latach mnie wypuścili.

—A jaki był wyrok?

—Dziesięć lat.

—Uważa się, że greckie więzienia nie należą do najlepszych.

—Wracałem z Indii i byłem psychicznie przygotowany, aby to przeżyć w spokoju. Jak Budda siedziałem cały dzień w celi i nic mnie wokoło nie obchodziło. Wyszedłem zdrowy i silny. Mogę nawet powiedzieć, że się cieszę z tego doświadczenia, gdyż najbardziej doniosły moment w mojej drugiej powieści „The March” następuje, gdy bohater Abel Abramowski jest zamknięty w więzieniu na Łubiance. Gdybym nie przeszedł więzienia, nie byłbym w stanie opisać tego, co się tam z człowłekiem dzieje. Duże fragmenty tej książki pisałem w celi. Każde przeżycie jest dla pisarza ważne, ale sześć miesięcy by w zupełności wystarczyło. A ja siedziałem trzy lata.

—Po wyjściu z więzienia wrócił pan do Ameryki?

—Nie. Pojechałem na Cypr, aby dokończyć książkę „The March”, którą rozpocząłem w więzieniu. W 1974 roku Turcy dokonali inwazji na Cypr i wylądowali na plaży akurat pod moim domem. Najazd jakby Hunów. Wszystko szło pod nóż. Musiałem uciekać przez okno pozostawiając skończony w połowie maszynopis powieści. Po paru tygodniach żołnierze fińscy z sił pokojowych ONZ przywieźli mnie z powrotem. Już z dużej odległości widziałem, że wszystkie pola wokół mojego domu są białe.

—Na Cyprze śniegu nie ma, na kwitnące migdały za wcześnie, więc co?

—To był mój maszynopis. Siedem lat pracy. Myślałem, że się załamię, bo przecież nigdy nie byłbym w stanie odtworzyć tych tysięcy słów. Z pomocą przyszedł uprzejmy fiński dowódca, który wysłał swoich żołnierzy, aby zbierali kartki. Było ich ponad tysiąc, a zginęło zaledwie trzynaście. Na jednej ze stronic mojego maszynopisu został odcisk żołnierskiego buta.

—Czy „The March” (1979) przyniósł panu tyle samo zaszczytów, co pierwsza powieść?

—Temat pokazujący losy Polaków w Rosji w latach 1940-1943 był zbyt trudny dla amerykańskiej krytyki. Niewielu ludzi się na tym znało, jeszcze mniej chciało coś o tym wiedzieć.

—Trzecia i ostatnia, kończąca pańską trylogię powieść „Valedictory” (1983), też była o tematyce polskiej?

—Oczywiście. Głównymi bohaterami są polscy lotnicy Dywizjonu 303, bohatersko walczący o Anglię. Końcową scenę tej książki i całej trylogii stanowi zwycięska defilada w Londynie, do której Polaków nie dopuszczono.

—Pana twórczość nie jest znana w Polsce.

—Moje spojrzenie na wojnę nie pasowało do porządku, jaki komuniści zaprowadzili w Polsce. Moje prace były już tłumaczone na 17 języków, ale nigdy na polski. Mam nadzieję, że dwie pierwsze części mojej trylogii może jeszcze w tym roku zostaną przełożone na polski i stosunkowo szybko ukażą się w druku.

—Co zdecydowało o pana sukcesie?

—Upór, ciężka praca i szczęście do ludzi. Jeszcze jako chłopak poznałem prof. Grace Thomas, która nauczyła mnie, jak korzystać z biblioteki i myśleć o książce jak o czymś budującym i przyjemnym. Jej zasługą jest to, że jak dla przykładu czytam Sienkiewicza, to nie widzę słów, ale obrazy i nie tłumaczę słowa lub zdania, ale opisuję obrazy, które widzę na żywo.

—Jakie są pana zamierzenia?

—Nowy cykl opowieści o emigrantach, oparty na własnych przeżyciach. Ale wątpię, czy mi się to uda. Bo jak można podejmować się czegoś tak „małego” po przetłumaczeniu Trylogii Sienkiewicza? Tu w Stanach każda książka musi być lepsza i ważniejsza od poprzedniej. A cóż może być ważniejsze w moim życiu niż Sienkiewiczowska Trylogia?


PORTRAIT with HISTORY Wiesław S. Kuniczak (1930-2000)

Wiesław S. Kuniczak (born February 4, 1930 in Lviv - died September 20, 2000 in Doylestown, PA) - writer, translator.

He was the son of a professional soldier who, due to military and diplomatic duties, traveled the entire continent, visiting almost all major European countries before World War II. After Germany's aggression against Poland in 1939, he and his family took refuge in Great Britain. He studied at the University of London and in 1950 he moved to the United States to continue his studies; received his diploma at the Alliance College at Columbia University at the faculty of journalism in New York.

As a volunteer, he joined the US Army and served in the 31st Infantry Regiment during the Korean War. He was interested in Hindu philosophy and went to India. On his way back to the United States, he was detained at the border in Greece, which was under the rule of colonels, with two hash bags that he carried as a gift for his friends. He was in prison with a sentence of 10 years. Thanks to Jerzy Kosiński, who was then the president of the American PEN-Club and millionaire Edward Piszek, he was released after 3 years. He then worked as a journalist and advertising consultant in Clevelend and Pittsburgh.

His most important work is a monumental trilogy describing the tragedy of the Polish nation from September 1939 until just after the war: The Day of a thousand hours (1966), The March (1979) and Valedictory (1983). In his writing achievements W.S. Kuniczak also has an excellent translation into the English trilogy of Sienkiewicz (With Fire and Sword; The Deluge; Fire in the Steppe) and the book My Name is Million: An Illustrated History of the Poles in America, extremely important for the American Polish community. In addition, Kuniczak was the author of the books: "The Sempinski Affair" ("Sempiski Afera"), "My Name is Million" ("My name is million"); dramas, opera and dozens of essays published in newspapers around the world.

"W. S. Kuniczak" - this is how he signed on his books published by one of the leading Doubleday & Co. publishers. in New York, which include introduced Joseph Conrad to the US market. Without full names: Wiesław, Stanisław, it was difficult to realize that Kuniczak had something to do with Poland and knows Polish well. His books written in excellent English are unknown in Poland. In the United States he was included in monographs of American writers. Due to the Polish theme, as well as a conversation about him with Jurek Kosiński, I became interested in Kuniczak and his work. It turned out that "Valedictory", where the final stage is the victorious parade in London, which was not allowed to Poles, was the completion of the "The Thousand Hour Day" trilogy - September 1939 in Poland, which sold with a circulation of 300,000 and was in the Book of the Mounth Club in New York in 1967, which meant massive pocket edition and financial success. The second book "The March" about the fate of Poles in Russia in 1940-43, in 1984 was presented for the Nobel Prize in Literature and translated into 17 languages. Earlier in 1979, Kuniczak was nominated for the Pulitzer Prize. He received gold medal from the Pittsburgh Advertising Club, silver medal for the best radio campaign in 1968 and the Associated Press Photo-Journalism Award in 1955.

Translation is a separate part of Kuniczak's work. After 2.5 years of literary research and almost 6 years of extremely intense work, 14 hours a day, 7 days a week, he completed the translation of Sienkiewicz's "Trilogy" into English. When I asked him why he became interested in Sienkiewicz, he said: "He has a lot to say not only to us Poles, but also to others. I mean that American youth of Polish descent understand - what it means to be Polish. I think a man who does not know Sienkiewicz's "trilogy", he has no right to think that he knows something about Poles. The "trilogy" rests on the entire libertarian movement before World War I. It is a society that could devote itself with such colossal sacrifice during World War II, survived communism and created Solidarity. Everyone thinks that they are equal to each other and no one will allow themselves to add salt to the soup - as Zagłoba says. That's how we are. So nobody who wants to criticize us outside the society has no right to write a word about us. Yes as the Romans said - if you want to meet a man, meet their god. To understand Poles, you need to understand what is important to them, what we value, c we will not give up what makes us Poles, so I started with the "Trilogy". I chose the most powerful (6,200 pages of typescript, almost one million nine hundred thousand words) and the most difficult thing that ever existed - Sienkiewicz. But if we break with her, others will go easier. "

I first encountered Wiesław Kuniczak probably at the end of 1982, when in The New York Times Book Review an announcement appeared that his book entitled "Valedictory" about the Polish 303 Squadron. In the reviews, he was compared to Tolstoy, Solzhenitsyn, Pasternak ... For the second time, when I heard that after two years of literary research and almost 6 years of extremely intensive work, 14 hours a day, he graduated translation of the Sienkiewicz Trilogy into English. After two hours of driving from New York, I entered a dirt road behind the small town of Warrington, Pennsylvania. On the external stairs leading to the first floor of a house hidden in the forest, I was greeted by Marek Kamieński, Kuniczak's assistant. A moment later, I met a long-legged Darlena Kleinschmidt, who, together with Kamienski, creates the CSA Literary Project team, i.e. the Kuniczak studio, sponsored partly by multimillionaire Edward Piszek. Finally, in the spacious office, I saw Kuniczak sitting at the computer. Almost ten years have passed since our last meeting in New York, where I photographed him. His features became sharp, countless wrinkles appeared, which gave the face a certain nobility. He greeted me with a warm, forced smile, the same as years ago. -Where are we? - I turned to Kuniczak.

—In a palace built during the American Civil War in 1862. We even have a ghost that scares us. It is the spirit of the man who built this house and hung himself over this door. Apparently a heartbreak. We expect his visit every night. Seriously, I've lived here for 4 years, because I want to finish the translations of the Sienkiewicz Trilogy, which I started 8 years ago at the Alliance College. I know that together with your colleagues you are in charge of the entire publishing process of the Trilogy. Why doesn't the publisher do it? Because no one could give us a guarantee that the Trilogy would be on the market for more than a year. It is important to know that 50,000 new titles are published each year in the United States, and the average book life on the book shelf is two weeks. If the book is not sold within two weeks, sellers return it to the publisher and it is overpriced and eventually thrown away. I could not accept such terms. I want the Trilogy to be available on the market for the next hundred years. It is to be an exceptionally luxurious edition, good paper, sewn and not glued sheets, canvas cover, wonderful colorful dust jacket. That is why we have created a special consortium to publish the Trilogy. - Must it be very expensive? —Three volumes will cost almost $ 750,000. We start with a circulation of 18 thousand. We owe it to Mr. Pisz, whom I have known for years. The first volume of the Trilogy is to appear on the anniversary of the May 3rd Constitution.

—When it comes to my own participation in this publishing company, I admit that it is amazing fun for me to "create" an entire book. I mean everything: the choice of paper, fonts, binding, production supervision, distribution ... It's a completely new experience.

—How do you want to enter the American market with the Trilogy?

—I know how difficult it is to break through on the US market with Polish issues. I have experienced this for 30 years of my life. You need money. We receive great help from Mr. Jacek Gałązka, who came to the United States at about the same time as me and who was the president of Scribner, and now he is a partner of Hippocrene Books in New York. It is this publishing house that conducts our distribution and manages the advertising campaign. The American campaign of the Trilogy began on January 1 in Publishers Weekly. We have a budget for advertising, conventions and promotion of 100,000 dollars. We have established contacts with leading reviewers, and the novel has already gained great publicity on the American stage.

—I saw a leaflet with a review of an American writer, author of bestsellers, including the book Poland, James A. Michener.

—He wrote, among others, that 'The Trilogy is a great book', the leaflet spread all over the country, as well as many similar posters and announcements.

—What is the effect?

—All major Polish diaspora organizations have already ordered about 8,000 copies of each of the three volumes.

—So the costs are already partly covered. Now our goal is to capture the American market, we go to the Book of the Month Club, we talk to twelve publishers in Europe about the translations.

—Do you have any English translation of the Trilogy before you?

-Yes. One hundred years ago, from the Russian translation, an archaic language, outdated, difficult to read today.

—I have already heard the opinion that you wrote the Trilogy again?

-It's not true. I call myself the author of the American version of the Sienkiewicz Trilogy, but this is his work, not mine and I never forget about it.

—Why did you choose Sienkiewicz? Is it because he got the Nobel Prize and is known?

- On the contrary, because it is unknown. In the United States, nobody knows about Sienkiewicz. The Nobel Prize does not make a special impression. Everyone asks me who Sienkiewicz is and can you talk to him? They are not stupid people. Poles think that the whole world speaks about Sienkiewicz. And if in the United States anyone knows about Sienkiewicz, it is only on the basis of "Quo vadis" and only in connection with the film. They ask if he wrote the script, they know nothing about the book.

—Sienkiewicz does not exist in America as a writer. Prof. Jerzy Krzyżanowski, son of the famous Julian, that when his father came to the United States and looked into the encyclopedia, is there anything about Mickiewicz, he found Mickey Mouse. Of course, Mickiewicz was not there.

—We decided not only to resurrect Sienkiewicz in English, but to create him as a writer, not only Polish, but also a global one, so that the world would understand who he was.

—Why, then, Sienkiewicz?

—When he has a lot to say not only to us Poles, but also to others. I want American youth of Polish descent to understand - what it means to be Polish. I believe that a man who does not know the Sienkiewicz Trilogy has no right to think that he knows something about Poles. The Romans said: If you want to meet a man, meet his God. To understand Poles, you need to know what is important to them, what they value, what they do not give away, what makes them a nation.

—What threshold did you set so as not to cross by Sienkiewicz? You are a writer, so it could be extremely easy.

"Yes," Kuniczak laughs, "I would draw some threads towards myself until my hand shakes." Especially when you understand what the epic in American prose consists of, what are its rules and structure.

I was extremely careful. In my opinion, there are no major changes in relation to the original, there are only issues of language, using its knowledge in such a way that the English-language reader receives the novel like a Polish reader.

—What was your biggest problem?

—He relied on the fact that the American reader has no idea what the era described in the Trilogy looked like. He does not know the history, culture and noble civilization, he does not understand behavior. Very gently, so that the reader does not notice it, I put either in the dialogue or in the statements some information about the nobility, liberum veto, Cossacks, Tatars. A dozen or so Polish students read my samples, also by prof. Ludorowski from the Catholic University of Lublin, who is the president of the H. Sienkiewicz, and are delighted. Jerzy Krzyżanowski wrote a special introduction.

—A language issue?

—The language I used, English-American, is modern but not the latest. He is about 40-50 years old. I had to enrich him with archaisms, but to keep the rhythm of Sienkiewicz's sentences, because that is the strength of his prose. For example, Zagłoby's comical phrases can be translated in colloquial English, but when the peasant says - I use American dialects from West Virginia. As Wiśniowiecki struggles with God in his mind, sentences are long, even longer than with Sienkiewicz, because it must flow. To sum up, in my opinion, to translate a novel, you must be a novelist, to translate poetry, you must be a poet. If you get to this beak, you do not understand what the writer meant. For a writer, what matters is what a person feels, not what he knows, what he has learned - it belongs to the teachers. The effect is important, what the reader will uplift or enlighten him. I meant that the Trilogy in English would have the same impression on the reader as in Polish. I did not call what I did translate, but borrowed from Polish culture and transferred to American. Polish culture does not lose on this, because the trilogy will still exist in Polish literature.

- Who do you think you are?

—For an American writer.

—And not Polish?

-No. I write only in English, and only the subject is always Polish. I think English at work. The vocabulary itself has no special meaning for me, I prefer to think and see things vividly. English is my working language. As I speak with you at the moment, I translate myself from English to Polish.

—You were born in Poland?

—So, in Lviv, in 1930, in the family, my father was a professional officer, he died in England in 1972, as a brigadier general. Mother died three years ago. We were all born in Lviv. We were attached to this city. I remember, I was 6 years old, my mother was pregnant and my sister was to be born - and we were then in Jarosław, where my father was an officer in the staff of the 24th Infantry Division - when the solution came, my father sent my mother to Lviv to have the child born there. If it was Warsaw, he would also send her to Lviv. We recognized only Lviv, a beautiful, wonderful Polish city. I was raised in this spirit. Around the same time, sometime in 1936, my mother's brother, my beloved uncle, gave me my first Sienkiewicz Trilogy as a gift. I learned to read earlier, at the age of three. I don't remember it myself, but my mother and father always told me that, and I never heard the truth from them. I know that when I was 6 I read the Trilogy. I have read it forty times several times since then. I read it literally once a year, always the second edition edited by Julian Krzyżanowski.

—Where did you surprise World War II?

—In Krakow, where we lived then. In September 1939, when we were walking from Krakow to Lviv, where my mother's family lived, on the way, near Kolomyia, we met my father's retreating unit. It was a miracle.

I will never forget it. The ragged and dirty people had not slept for many days, but they walked, no one threw away their weapons. Father had a horse, jumped off him and asked: What are you doing here? We are going to Lviv - said her mother. My father made a good statement, go, I must retreat to the Romanian bridgehead. At that moment, the messenger came up with a message. Her father read it and paled. The Russians entered Poland - he said in a grave voice. - Then we get to France, and you go to Lviv. See you in the spring, after winning the war.

Then my mother said something in opposition to her father for the first time in her life: No, we will also go to France. It is true that they have different ways, because my father was interned in another camp. In 1940 we all met in France after a long journey through Romania, the Netherlands and Spain. Finally, we are completely in England. I went to elementary and high school there, hence my English. From the very beginning I knew that I would be a writer. No, I'm sorry, once at eight, I don't know why, I wanted to become a priest. Probably because I served the mass and I liked the cassocks. I also wanted to be a sailor once.

—You returned to Poland after the war?

-No. I remember discussions in London - what to do? The father says: Now there are communists, but I served in the army all my life, maybe I will serve there. My father was a man who, at the age of 16, escaped from his home to fight in the Legions. Now, he says, I'm coming back to Poland, we need to rebuild the country. On the second day we got the news that my father in Poland got a default death sentence! He was a staff officer, he worked in Dwójce, i.e. an interview with the Soviet Union, so there was no doubt what would happen to him if he returned.

—When did you come to the United States?

—In 1950, when I was 20 and graduated from the London School of Economics, I received a scholarship from the Alliance College, located in Pennsylvania. I left England because my father as an officer fighting alongside the English after the war could not get a job and was an upholsterer. He was upholstered like me to the Bible. Such an atmosphere of dislike was created by the English around Poles to explain to Yalta propaganda, i.e. to leave the most faithful ally on Poland on ice, that there was no serious profession for a Pole.

—First Steps in America?

—When I landed in America, I learned that I was refused a scholarship, because probably the Polish National Union came to the conclusion that young people coming from Europe do not like to bow. —Nothing but break down. —The Pole has no right to break down. There was a war in Korea, I volunteered to join the army. They took everybody, they didn't ask about citizenship. It was only after a year in Korea that it turned out that not only I am not a citizen, but I do not even have the right of permanent residence in the USA. I served in the 31st Infantry Regiment, which was a kind of Foreign Legion, consisted of Germans, Ukrainians, owners, Poles, Hungarians and only the majority of non-commissioned officers and all officers were Americans. After the war, you didn't have any trouble staying in America.

Of course not. I entered the Faculty of Journalism at Columbia University in New York, after which I went to work as a journalist in Cleveland and later in Pittsburgh.

—And writing? Did you say that you knew from the beginning that he would be a writer?

—I started writing my first novel in Cleveland when I was working in the editorial office at night preparing things for printing in the morning. 'I was supposed to sit until three in the morning, but 0 12 nothing happened, so I started writing because of boredom. I quickly realized that I knew the language well as a journalist, but it is not enough to write a novel.

Journalism is mainly short forms, writing - these are months of working on the text.

For me it lasts even years. The second part of my own March trilogy took me 10 years. But I always came back to Sienkiewicz.

—First novel?

"The Thousand Hour Day" first appeared in print. Although I wrote eight before that I didn't show anyone.

-Why?

—I assumed in advance that I would not show them to anyone, because they were supposed to be my writing skill. Nobody will ever see it.

—But do you have them?

—They are buried in an iron box in my first wife's garden, whom I haven't seen in twenty years. Don't count on me confessing where she lives. Returning to my first published novel, she came out in 300,000 copies in hardcover. She got to the Book of the Month Club in New York in 1967, which meant massive pocket edition and financial success.

—Is it a book about war?

—To be more specific about September 1939 in Poland, about things that hardly anyone knew about America.

—How did the critic react?

- Several hundred reviews appeared, almost all in a tone of praise. If I was attacked, for this and no other approach to the problem, I received lots of letters, but almost never from Poles. It was only later that I realized that Americans of Polish descent do not read books, and the new Poles do not value any literature except Polish.

—However, you wrote for the Polish community the book 'My Name is Million', which is an illustrated history of Poles in America. All your books are about Poles. Why?

—It's fairly simple; I have not had contact with Polonia since the scholarship was taken away from me. I didn't want to talk to Polonia. They were people of a completely different genre. I wanted to be an American writer and it seemed to me that I should write about American matters. My American agent, who was also my friend, pointed out to me that in order to write something wisely and with full force, one must either love or hate immeasurably, but above all understand. The people I cherished the most and thought about with love and some kind of regret were my father's generation. It started with "The Thousand Hour Day", but at the very beginning I understood that it must be something bigger, that I can't fit everything in one book. I wanted to write about the fate of Poles among the Russians, then about their abuse and betrayal by the English and Americans. The thought of a trilogy arose. It took me twenty years. - In the meantime there was the book "My Name is Million" about Poles in the United States, written so that they could understand themselves and find out how much contribution they made to American culture. Have you ever written about a hunt against Poles in the United States?

-Yes. They treated us like idiots. Even my best friends and Americans with the greatest pleasure told stupid jokes about Poles. It is not difficult to understand what it was all about. A nation was needed to laugh at. Nobody had the courage to laugh at Negroes, and Jews could not be laughed at because it was anti-Semitism. Nobody defended us, that's why I thought something had to be done about it, and I wrote a book. The most pleasant moment for me after writing The Thousand Hour Day was a letter from an elderly man from Massachusetts who wrote that he was born in this country because his mother came to the United States when she was pregnant with him. His name was Piotrowski, his parents quickly changed their name to Peters and he graduated from school as Peters. He was a lawyer, he had a diploma issued to Peters. After reading my book, he went to court and returned to the family name Piotrowski. Of course, there were attacks on the novel by Poles. Americans approached the book as a first-rate American novel. Poles clung to the fact that I hadn't published anything else before, so I dare write about them in English. It annoyed them that I said I was an American writer. They did not understand that because of this I do not deny Polishness. I could not say that I am a Polish writer just because I was born in Poland.

—When writing a book about Kosinski, I found in his archive a letter that you sent him, thanking you for your help in leaving prison in Greece, where you were arrested.

—It's an old story. I lived in San Francisco at the time, it was the end of the sixties, moral and political protests, known as the hippie movement, multiplied. I was at odds with reality. I got bored with America for Nixon. I went to Europe, from there to India, I was intrigued by old Hindu philosophy. After a few months, on the way back to the States, I bought a few pounds of hashish, not for myself, because I did not use drugs, but for friends under the Christmas tree. Everyone but me was using drugs. There, a kilo of hash cost eight dollars, and in America a thousand. I didn't even think it could be something criminal. They stopped me at the border in Greece because I was associated with the youth movement in Paris, where I distributed leaflets. Greece was then ruled by colonels. They thought when they searched me on the border that I had leaflets or gold for the Greek underground. They found two packets of hashish, so they locked me up. At that time, thanks to Jurek Kosiński, who was the president of the American PEN-Club, and Edward Piszek, who put serious money into the rescue operation, they released me after 3 years.

—And what was the sentence?

-Ten years.

—It is believed that Greek prisons are not among the best.

—I was returning from India and I was mentally prepared to live it alone. Like Buddha, I sat in the cell all day and I didn't care. I left healthy and strong. I can even say that I am happy with this experience, because the most momentous moment in my second novel "The March" occurs when the hero Abel Abramowski is locked up in a prison in Lubyanka. If I had not been imprisoned, I would not have been able to describe what was going on with the man there. I wrote large fragments of this book in a cell. Every experience is important to the writer, but six months would be enough. And I sat for three years.

—You returned to America after being released from prison?

-No. I went to Cyprus to finish the book The March, which I started in prison. In 1974, the Turks invaded Cyprus and landed on the beach just under my house. Raid as if the Huns. Everything went under the knife. I had to run out of the window leaving a half-finished typescript of the novel. After a few weeks, Finnish soldiers from the UN peacekeepers brought me back. I could see from a distance that all the fields around my house were white.

- There is no snow in Cyprus, for flowering almonds too early, so what?

—It was my typescript. Seven years of work. I thought I would break down because I would never be able to reproduce those thousands of words. A kind Finnish commander came to the rescue and sent his soldiers to collect cards. There were over a thousand and only thirteen were killed. One of my manuscript pages has a soldier's footprint.

—Has The March (1979) brought you as many honors as your first novel?

—The theme showing the fate of Poles in Russia in 1940-1943 was too difficult for American critics. Few people knew about it, even less wanted to know something about it.

—The third and final novel of Valedictory (1983) that ended your trilogy was also Polish?

-Of course. The main heroes are Polish pilots of 303 Squadron, heroically fighting for England. The final scene of this book and the entire trilogy is the winning parade in London, to which Poles were not allowed.

—Your work is not known in Poland.

—My view of the war did not match the order the communists took in Poland. My work has already been translated into 17 languages, but never into Polish. I hope that the first two parts of my trilogy may be translated into Polish this year and will appear in print relatively soon.

—What made your success?

—Fit, hard work and happiness to people. Even as a boy I met prof. Grace Thomas, who taught me how to use the library and think of the book as something uplifting and enjoyable. Her merit is that, for example, I read Sienkiewicz, I do not see words, but images and I do not translate a word or sentence, but describe the images that I see live.

—What are your intentions?

—A new series of stories about emigrants based on their own experiences. But I doubt I will succeed. For how can one undertake something so "small" after translating the Sienkiewicz Trilogy? Here in the States, every book must be better and more important than the previous one. And what could be more important in my life than the Sienkiewicz Trilogy?


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page