„…Kontrastem dla wody jest ogień, ziemia i powietrze. Taką klasyfikacje ustalono straszliwie dawno - wtedy, kiedy ludzie nie umieli się doliczyć wszystkich żywiołów, bo - o dziwo - jest ich o jeden więcej. Piątym żywiołem jest ludzka zdolność fantazjowania...” – powiedział Hasior w ostatnim przed śmiercią wywiadzie.
Władysław Hasior (ur. 14 maja 1928 w Nowym Sączu – zm. 14 lipca 1999 r. w Krakowie, został pochowany na Pęksowym Brzysku w Zakopanem) – rzeźbiarz, malarz, scenograf, pedagog.
Do spotkania z Hasiorem szykowałem się długo, czytałem oglądałem. Ponad dwadzieścia lat po śmierci, Władysław Hasior przestaje być twórcą „kontrowersyjnym”. Jako artysta jest już raczej klasykiem, posiadającym trwałe miejsce w historii sztuki polskiej, choć jego dzieła nadal jednym podobają się bardziej, innym mniej, a jeszcze innym nie podobają się w ogóle.
Ucichły też chyba głosy tych, którzy chcieli twórczość Hasiora skazać na zapomnienie z powodów niemających związku ze sztuką, bo kiedyś podał rękę Jerzemu Urbanowi, a przede wszystkim w latach 60. na zamówienie ówczesnych rządzących wykonał pomnik poświęcony „utrwalaczom” władzy ludowej. Hasiora na zapomnienie skazać się nie da.
Wielu mniej zorientowanych sądzi, że Hasior pochodził z Zakopanego, bo tutaj znalazł swoją życiową przystań. W rzeczywistości urodził się w Nowym Sączu, młode lata spędził w niedostatku. Po latach często wspominał, że był jak „Janko Muzykant”. Chłopak z rozbitej rodziny, wyrzucony z domu przez ojczyma, miał mimo wszystko więcej szczęścia niż bohater noweli Sienkiewicza. Znaleźli się życzliwi ludzie, którzy wysłali go do Zakopanego, do liceum Kenara, wyposażyli na drogę, a i w następnych latach wspomagali jak mogli ubogiego ucznia, a potem studenta ASP w Warszawie. Możemy się o tym dowiedzieć m.in. z książki Ireny Styczyńskiej i Antoniego Kroha „Nowosądecki rodowód Hasiora”:
„Władek po wojnie żył w wielkiej biedzie. Roznosił po domach bułki od piekarza Migacza i z tych groszy się utrzymywał. Zobaczyła go kiedyś z tymi bułkami na Maślanym Rynku Maria Butscher, nauczycielka i harcerka. A Maria to był człowiek, który przez całe życie komuś pomagał. To ona wyciągnęła go z nędzy i wysłała do szkół.”
W książce przytoczony jest także fragment listu, jaki Hasior wysłał do Marii Butscher: „Proszę Druhny, dziękuję za paczki świąteczne. Pasztet wieprzowy zjadłem pierwszego dnia, bo bałem się, że się zepsuje”. Później, kiedy studiował rzeźbę na ASP w Warszawie u profesora Mariana Wnuka, dobrzy ludzie nadal wspomagali go, wysyłając paczki żywnościowe i coś z ubrania. W stolicy prędko poznano się na jego talencie. Załatwiono stypendium rządu francuskiego, wysłano do Paryża.
W Paryżu Władysław Hasior jakiś czas spędził w słynnej szkole rzeźby Ossipa Zadkine’a, wielkiego kubisty. Zadkine napisze później do André Malraux, wówczas ministra kultury Francji: „Ośmielam się zwrócić Pańską uwagę na młodego rzeźbiarza polskiego. Bez wątpienia zostanie jednym z najważniejszych twórców sztuki polskiej”.
W PRL nie wszyscy podzielali tę opinię. Ówczesnym urzędnikom jego twórczość wydawała się dziwaczna, niezrozumiała, nieprzypominająca niczego, do czego byli przyzwyczajeni. I jeśli mimo wszystko Hasior był przez nich uznawany, a nawet oficjalnie chwalony, to tylko dzięki uznaniu, jakie zdobył za granicą. Zawistni koledzy z kolei zarzucali mu wtórność i bezkrytyczne zapatrzenie na modne nowinki z zagranicy.
Na Zachodzie zresztą też nie dopuszczano myśli, by artysta z Polski mógł być twórcą naprawdę oryginalnym. Nazywano go tam „najzdolniejszym uczniem Rauschenberga i Warhola”. Niby pochwała, ale jakże protekcjonalna i niesprawiedliwa. Nawet jeśli Hasior mógł ulegać wpływom ojców pop-artu, to przecież szybko znalazł własną, niepowtarzalną ścieżkę.
Niestety, stare schematy mają długie życie. W roku 2014 otwarto w Międzynarodowym Centrum Sztuki w Krakowie wystawę w ramach „przypominania” czy też „odkrywania” Hasiora „na nowo”. I jak ją nazwano? Oczywiście „Hasior - polski Rauschenberg”. A przecież, jeśli przyjrzeć się dziełom obu artystów, niewiele w nich wspólnego. To prawda, że obaj uprawiali (między innymi) asamblaż, czyli komponowali swe dzieła z przedmiotów codziennego użytku, często z odpadków, „symbolicznych śmieci”. Ale to wszystko. Zresztą, Rauschenberg też asamblażu nie wymyślił. Wcześniej eksperymentowali w ten sposób inni, choćby Picasso, a twórcą samego terminu jest Francuz Jean Dubuffet.
Poza tym poprzednikom technika ta służyła raczej do zabawy (Marcel Duchamp np. wystawił autentyczny pisuar i nazwał go „Fontanna”). Asamblaże Hasiora są dramatyczne, niekiedy przerażające (wystarczy choćby przypomnieć laleczki przyszpilone w maszynach do szycia, czy Chrystusa przebitego nożami). Hasior zresztą prac Rauschenberga (rzeczywiście nieco wcześniejszych, ale nie za bardzo) nie znał. Protestował też za życia przeciwko przyczepianiu mu łatki naśladowcy twórców zachodnich. Tłumaczył, że pop-art wyrósł z tradycji wielkomiejskich, on zaś czerpie ze sztuki ludowej, że jego tradycje są tutejsze, sądeckie i podhalańskie.
Hasior wymyślił własną, niepowtarzalną technikę polegającą na odlewaniu betonowych form z negatywów wykopanych wprost w ziemi. Zbiegło się to z pomysłem wykorzystania żywego ognia jako tworzywa artystycznego. W ten sposób powstał pierwszy z „płonących pomników” poświęcony „Rozstrzelanym zakładnikom w Nowym Sączu”. Cytowana już Irena Styczyńska wspominała:
„Pamiętam to bardzo dobrze, bo niezwykły był sposób, w jaki powstawały rzeźby. Formy kopał w ziemi, w dołach układał szkielet z prętów zbrojeniowych i zalewał betonem. Rzeźby miały płonąć żywym ogniem, a przypominały jakby postaci wiszące na krzyżach.”
Symbolika ta okazała się nie do strawienia dla ówczesnych władz. Rzeźba pod zmienioną nazwą „Golgota” stanęła w Montevideo, stolicy Urugwaju, gdzie autor otrzymał za nią nagrodę. I tam już została. Także pozostałe „płonące pomniki”, najoryginalniejsze dzieła Hasiora, stoją z dala od jego „małej ojczyzny” sądecko-podhalańskiej. „Płonące ptaki” w Koszalinie, a „Słoneczny rydwan” w szwedzkim Södertälje, niedaleko Sztokholmu. Dobrze, że uchowała się w Zakopanem chociaż galeria przy Jagiellońskiej.
Na Podhalu pamiętają Hasiorowi także jego grzechy. Najpoważniejszy z nich nosi nazwę: „Wiernym synom ojczyzny poległym na Podhalu w walce o utrwalenie władzy ludowej”. A właściwie nosił, bo nieszczęsny napis na płycie rzeźby, która dziś nazywa się po prostu „Organy”, został przed laty skuty.
Pomnik „utrwalaczy” stanął na przełęczy Snozka w roku 1966. Po roku 1989 przez długie lata popadał w ruinę, beton kruszał, metalowe elementy rdzewiały. Pojawiły się nowe, wykonane sprayem napisy. Oprócz pospolitych wulgaryzmów także: „Pomnik żydokomuny - zdrajcom Polski”.
Sam artysta bronił się: „Dla mnie jest to pomnik upamiętniający wszystkich tych, którzy zaplątani w tryby historii, strzelali do siebie w tych okolicach. Niekiedy bez świadomości tego, w czym uczestniczą.”
Nie lada awantura wybuchła 10 lat po śmierci artysty, gdy władze gminy Czorsztyn postanowiły odnowić zdewastowaną i rozsypującą się rzeźbę. Zaprotestował Społeczny Komitet Pamięci Konfederacji Tatrzańskiej, ROCH-a i Zgrupowania „Błyskawica”. Rzeźbę Hasiora nazwano „ubeliskiem”, dodając: „Obrona pomników komunizmu jest w dzisiejszych czasach makabrycznym przykładem zniewolonego umysłu homo sovieticus”. Miażdżącą opinię na temat pomnika wydał także IPN:„Niewątpliwie odnowienie go i pozostawienie w miejscu, w którym został umieszczony w epoce komunizmu, nadałoby mu na nowo rolę narzędzia indoktrynacji politycznej, propagującej treści i przesłanie nie do pogodzenia z obowiązującym prawem, w tym zapisami Preambuły i art. 13. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej oraz art. 256. Kodeksu Karnego”.
Władze Czorsztyna nie ugięły się, znaleźli się prywatni sponsorzy i firma, która odnowiła rzeźbę na kredyt. „Organy” zostały uratowane, choć nadal nie grają. Ale „narzędziem indoktrynacji” także nie są. Trzeba przy okazji przypomnieć, że w latach 90. Hasior wystąpił z prośbą o zmianę treści napisu. Jednak wcześniej zrobił parę kolejnych głupstw, które mu wypominano jeszcze długo po śmierci. Jako jeden z niewielu artystów poparł w telewizji generała Jaruzelskiego. I tak się złożyło, że akurat w roku 1985 otrzymał w Zakopanem autorską galerię w dawnej leżakowni hotelu Warszawianka. Zarzucano mu, że w nagrodę za poparcie stanu wojennego. W rzeczywistości do powstania galerii Hasiora doprowadziły uporczywe, długoletnie starania ówczesnego dyrektora Muzeum Tatrzańskiego Tadeusza Szczepanka, jeszcze jednego nowosądeckiego emigranta, od dawna nieżyjącego. Oczywiście, otwarte pozostaje pytanie, czy gdyby Hasior zachował się inaczej, dostałby swoją galerię.
Jego obrońcy twierdzą, że artysta prowadził z władzą grę, jak wielu innych, którzy byli bardziej cwani i wcześniej przeskoczyli na drugą stronę. Prawdą jest, że Władysław Hasior nie zabiegał w życiu o nic poza swoją sztuką. Nigdy nie miał własnego mieszkania. Jego rodzina szybko się rozpadła. Mieszkał byle gdzie, ubierał się byle jak, żywił się byle czym. Jeśli zawinił, to nie dla własnego interesu.
To ciekawe, PORTRET z HISTORIĄ właściwie bez portretu, tego jeszcze nie było. Ale muszę powiedzieć, że w swoim 40+ lat zajmowania się fotografią, pewnych zdjęć nie zrobiłem z pełną premedytacją, aby nie przyszło mi nigdy do głowy, aby je użyć, tak było ze zdjęciami w White House, Belwederze na Sardynii… może kiedyś o nich napiszę.
Z Hasiorem jest ciekawa historia, odwiedziłem go pierwszy raz 22 lipca 1987 r. w Muzeum Władysława Hasiora w Zakopanem. Odbyliśmy fantastyczną rozmowę, wymieniliśmy się książkami, podpisał mi swoją. Wyjęłem aparat i mówię do niego, że chciałbym mu zrobić zdjęcie, pokręcił przecząco głową i powiedział – zjawił się Pan tu, co najmniej o 20 lat za późno.
Nie zrobiłem mu wówczas oficjalnego portretu, zrobiłem sporo zdjęć z Muzeum. Byłem jeszcze kilka razy u Hasiora, ale nigdy już go nie pytałem i nie robiłem mu portretu.
Miałem wystawę swoich portretów w Alei Sław w Kielcach 25 sierpnia 2011 r. i zobaczyłem portret Hasiora w brązie, i zrobiłem portret.
PORTRAIT with HISTORY Władysław Hasior (1928-1999)
"... The contrast for water is fire, earth and air. Such a classification was established terribly long ago - when people could not add all the elements, because - surprisingly - there are one more. The fifth element is the human ability to fantasize ... "- said Hasior in the last interview before his death. Władysław Hasior (born on May 14, 1928 in Nowy Sącz - died on July 14, 1999 in Krakow, was buried in Pęksowy Brzysk in Zakopane) - sculptor, painter, stage designer, teacher. I prepared for a long time to meet Hasior, read and watched. Over twenty years after his death, Władysław Hasior ceases to be a "controversial" creator. As an artist, he is rather a classic, having a permanent place in the history of Polish art, although his works are still more appealing to some, to others less, and to others not at all. Probably the voices of those who wanted to condemn Hasior's work to be forgotten for reasons not related to art died down, because he once gave a hand to Jerzy Urban, and above all in the 1960s, at the request of those in power, he made a monument dedicated to the "fixtures" of the people's power. Hasior cannot be condemned to forget. Many less-oriented think that Hasior came from Zakopane, because here he found his life haven. In fact, he was born in Nowy Sącz, spent his youth in poverty. After years, he often mentioned that he was like "Janko the Musician". The boy from the broken family, thrown out of the house by his stepfather, was nevertheless more lucky than the hero of the novel by Sienkiewicz. There were friendly people who sent him to Zakopane, to Kenar High School, equipped them for the road, and in the following years they helped as they could a poor student and then a student at the Academy of Fine Arts in Warsaw. We can find out about this, among others from the book of Irena Styczyńska and Antoni Kroh "Nowosądecki pedigree of Hasior":
"Władek lived in great poverty after the war. He brought bread rolls from the baker Migacz around the houses and kept up with these pennies. Maria Butscher, a teacher and a scout, saw him with these buns at the Buttery Market Square. And Maria was a man who had helped someone all his life. She brought him out of poverty and sent him to school. " The book also cites a fragment of a letter that Hasior sent to Maria Butscher: "Please, Bridesmaids, thank you for the Christmas parcels. I ate pork patties on the first day because I was afraid it would break. " Later, when he studied sculpture at the Academy of Fine Arts in Warsaw with professor Marian Wnuk, good people continued to support him by sending food parcels and something from clothes. In the capital, he quickly met his talent. A scholarship from the French government was arranged and sent to Paris. In Paris, Władysław Hasior spent some time at the famous sculpture school of Ossip Zadkine, a great cubist. Zadkine will later write to André Malraux, then the Minister of Culture of France: "I dare to draw your attention to the young Polish sculptor. Without a doubt, he will become one of the most important creators of Polish art. " In the PRL, not everyone shared this opinion. His officials at that time seemed bizarre, incomprehensible, and unlike anything they were used to. And if, after all, Hasior was recognized and even officially praised by them, it was only thanks to the recognition he gained abroad. Envious colleagues accused him of being secondary and uncritical view of fashionable news from abroad.
In the West, moreover, no one was allowed to think that an artist from Poland could be a truly original artist. There he was called "the most talented student of Rauschenberg and Warhol." Like praise, but patronizing and unfair. Even if Hasior could succumb to the influence of pop art fathers, he quickly found his own unique path. Unfortunately, old patterns have a long life. In 2014, an exhibition was opened at the International Art Center in Krakow as part of "reminding" or "rediscovering" Hasior "again." And what was it called? Of course "Hasior - Polish Rauschenberg". And yet, if you look at the works of both artists, they have little in common. It is true that they both practiced (among others) assemblage, that is, they composed their works from everyday objects, often from waste, "symbolic rubbish". But that's all. Anyway, Rauschenberg did not invent assemblage either. Earlier others had experimented in this way, even Picasso, and the creator of the term itself was Frenchman Jean Dubuffet. In addition, its predecessors were rather fun (Marcel Duchamp, for example, put up an authentic urinal and called it the "Fountain"). Hasior's assemblages are dramatic, sometimes frightening (it is enough to recall dolls pinned on sewing machines, or Christ pierced with knives). Hasior, moreover, did not know Rauschenberg's works (actually slightly earlier, but not so much). He also protested during his lifetime against attaching patches of followers of Western artists. He explained that pop art grew out of metropolitan traditions, and he draws on folk art, that his traditions are local, Sącz and Podhale. Hasior invented his own unique technique of casting concrete molds from negatives dug straight into the ground. This coincided with the idea of using live fire as an artistic material. In this way, the first of the "burning monuments" devoted to "Shattered hostages in Nowy Sącz" was created. The already cited Irena Styczyńska recalled:
"I remember it very well, because the way the sculptures were made was amazing. He dug the forms in the ground, put reinforcing bar skeleton in the pits and poured concrete. The sculptures were to burn with live fire, and resembled characters hanging on crosses. " This symbolism turned out to be indigestible for the then authorities. The sculpture under the changed name of "Golgota" stood in Montevideo, the capital of Uruguay, where the author received an award for it. And she was already there. Also the other "burning monuments", the most original works of Hasior, stand far from his "small homeland" of Sącz-Podhale. "Flaming birds" in Koszalin, and "Sunny chariot" in Södertälje, Sweden, near Stockholm. It's good that she survived in Zakopane, though the gallery at Jagiellońska St. In Podhale they also remember Hasior's sins. The most serious of them is called: "Faithful sons of the homeland who died in Podhale in the fight to consolidate people's power." In fact, he wore, because the unfortunate inscription on the sculpture's record, which today is simply called "Organ", was knotted years ago.
The "fixative" monument stood on the Snozek Pass in 1966. After 1989, it fell into ruin for many years, concrete crumbled, and rusted metal elements. There are new, spray-painted inscriptions. In addition to common vulgarisms, also: "Monument to the Jewish Communist - traitors to Poland". The artist himself defended himself: "For me it is a monument commemorating all those who, entangled in the modes of history, shot themselves in this area. Sometimes without being aware of what they are participating in. " A great adventure broke out 10 years after the artist's death, when the authorities of the Czorsztyn commune decided to renew the devastated and crumbling sculpture. He protested the Social Remembrance Committee of the Tatra Confederation, ROCH and the "Błyskawica" Group. Hasior's sculpture was called "ubelisko", adding: "The defense of monuments to communism is nowadays a gruesome example of the enslaved mind of homo sovieticus." The IPN also issued a devastating opinion on the monument: "Undoubtedly, its renewal and leaving it in the place where it was placed during the communist era would give it a new role as a tool of political indoctrination, propagating content and a message incompatible with applicable law, including the Preamble and art. 13. Constitution of the Republic of Poland and art. 256. Criminal Code. "
The authorities of Czorsztyn did not yield, there were private sponsors and a company that renovated the sculpture on credit. The "organs" have been saved, although they are still not playing. But they are not "indoctrination tools" either. It should be recalled that in the 90s Hasior requested a change in the content of the inscription. However, before that he did a few more nonsense that he was reminded long after his death. As one of the few artists he supported general Jaruzelski on television. And so it happened that in 1985, in Zakopane, he received his own gallery in the former storage room of the Warszawianka hotel. He was accused of rewarding martial law as a reward. In fact, the creation of Hasior's gallery was caused by persistent, long-term efforts of the then director of the Tatra Museum Tadeusz Szczepanek, another emigrant from Nowy Sącz who had long been dead. Of course, the question remains whether Hasior would behave differently if he got his gallery.
His defenders claim that the artist played a game with the authorities, like many others who were more cunning and had jumped to the other side before. It is true that Władysław Hasior did not strive for anything except his art. He never had his own apartment. His family broke up quickly. He lived anywhere, dressed anyhow, and fed on anything. If he was at fault, it wasn't for his own interest. It's interesting, the PORTRAIT with a HISTORY without a portrait, it hasn't been there yet. But I have to say that in my 40+ years of dealing with photography, I did not deliberately take some photos so that it never occurred to me to use them, it was like the photos in White House, Belvedere in Sardinia ... maybe someday about them will write. There is an interesting story with Hasior, I visited him for the first time on July 22, 1987 in the Władysław Hasior Museum in Zakopane. We had a fantastic conversation, exchanged books, signed hiss. I took out my camera and tell him that I would like to take a picture of him, he shook his head and said - you came here at least 20 years too late. I didn't take him an official portrait then, I took a lot of photos from the Museum. I visited Hasior a few more times, but I never asked him and did not make him a portrait. I had an exhibition of my portraits at Aleja Sław in Kielce on August 25, 2011 and saw a portrait of Hasior in bronze, and made a portrait.
Comments