Ryszard Kapuściński ur. 4 marca 1932 w Piński, zm. 23 stycznia 2007 w Warszawie – CESARZ REPORTAŻU. Historyk, publicysta, fotograf, poeta, filozof, przede wszystkim jednak zaangażowany w swoją pracę człowiek pióra. Urodzony w Pińsku, wychowany w Palmirach, studiujący w Warszawie, doskonale czuł się w Afryce, gdzie przez sześć lat był korespondentem wojennym, rejestrującym ważne wydarzenia polityczne i życie zwykłych ludzi na Czarnym Lądzie. Przez 30 lat miał zakaz wjazdu do RPA z powodu krytycznego tekstu o apartheidzie. Pracował także na Kaukazie, w Chile, Meksyku, Brazylii, Angoli. Autor niezliczonych reportaży, 19 książek, z których Cesarz został przetłumaczony na 29 języków, a Imperium na 23.
Nie minę się wiele z prawdą, jeśli stwierdzę, że mój portret Ryszarda Kapuścińskiego, na którym pisarz przenikliwie wpatruje się w obiektyw, obiegło cały świat. Publikowany było niezliczoną liczbę razy, w dziennikach (m.in. „The New York Times”), magazynach (m.in. „Vanity Fair”), na okładkach książek, prezentowane na kilkudziesięciu wystawach. Czasami zdarza się, że zdjęcie „przykleja się” do człowieka. Ryszard śmiał się, że to zdjęcie „przykleiło się” do niego na zawsze. Od tej właśnie fotografii zaczęła się moja znajomość z Ryszardem, która z czasem przerodziła się w przyjaźń...
Moje pierwsze z nim spotkanie miało miejsce w Nowym Jorku w styczniu 1986 roku podczas 48. Międzynarodowego Kongresu PEN Clubu. Kongres organizowany przez amerykański oddział PEN Clubu pod przewodnictwem pisarza Normana Mailera, odbywał się w luksusowym Essex House i St. Moritz Hotel na Central Park South. Udział zapowiedziało wielu pisarzy i poetów z całego świata: Josif Brodski, Philip Roth, Susan Sontag, John Updike, Kurt Vonnegut... Na liście tych szacownych nazwisk wyłowiłem wiele osób z Europy wschodniej i środkowej, byli tam: Danilo Kiš, Czesław Miłosz i właśnie Ryszard Kapuściński. W Stanach znano go równie dobrze co w Polsce. Wielbiono i ceniono. Każda jego książka spotykała się z lawiną pochlebnych recenzji. Na spotkania z nim przychodziły tłumy. Pamiętam Ryszarda – zawsze skromnego, mimo że wszyscy wokół niego skakali.
Odszukałem w programie termin sesji, w której Kapuściński miał wziąć udział. Po okazaniu legitymacji prasowej dostałem się do dużej sali, w której toczyły się obrady. Stojąc z tyłu, obserwowałem kolejnych mówców. Ryszard Kapuściński stał pod ścianą i pisał coś w kalendarzu.
To pierwsze spotkanie i jego efekt – portret – opisał sam Kapuściński trzy lata później, we wstępie do katalogu mojej indywidualnej wystawy Twarzą w twarz w Galerii Narodowej Zachęta w Warszawie:
„…Poznaliśmy się w styczniu 1986 roku, w Nowym Jorku, w czasie światowego zjazdu pisarzy, który zorganizował amerykański pen Club. Na sali trwała dyskusja, kiedy podszedł do mnie człowiek z aparatem fotograficznym w ręku (był to Czapliński) i powiedział, że chciałby mi zrobić kilka zdjęć. Dziesiątki ludzi robiło mi zdjęcia, dlatego unikam takich sytuacji jak ognia i w pierwszym odruchu powiedziałem „Nie”. A jednak w tym samym momencie coś zwróciło moją uwagę w tym człowieku z aparatem w ręku. To mianowicie, że rozmawiając ze mną, już pracował, już konstruował swój portret, obmyślał jego wyraz, tonację, formę. Dlatego w następnym zdaniu powiedziałem „Zgoda”. I od razu, w tym samym budynku, na korytarzu, zaczęliśmy pracować (Czapliński zrobił wówczas portret, który obiegł świat).
Praca z Czaplińskim jest źródłem prawdziwej przyjemności i satysfakcji. Istnieją fotograficy, którzy uważają, że portret musi być „żywy” i że osiąga się to przez ruchliwość rysów, przez rozbiegany wzrok, przez zaskakującą ge- stykulację. Ci fotograficy w czasie pracy nad portretem zabawiają człowieka rozmową, opowiadają dowcipy, ciągle go o coś pytają – słowem, nieustannie rozpraszają, nie pozwalając mu się skupić, wejść w siebie (co jest zawsze trud- nym procesem psychologicznym wymagającym czasu i spokoju). Oczywiście, taki portret może być żywy, ale nie będzie w nim głębi, nie będzie tego, co aktorzy teatralni określają jako wnętrze. Do tego wnętrza trzeba się bowiem dostać, trzeba się przebić, a to można osiągnąć tylko w poważnym, wspólnym wysiłku twórcy i jego modela. I tak właśnie pracuje – a chcę tu świadomie użyć określenia „tworzy” – Czesław Czapliński.
Jest i malarzem, i psychologiem, jest artystą uważnym i wrażliwym, jest talentem, którego owoce posiadają cechy prawdziwych owoców naszej ziemi – świeżość, soczystość i barwę…”.
Kolejny raz spotkaliśmy się w Warszawie. Ryszard dostał właśnie wstępne wydruki książki z portretem mojego autorstwa na okładce i był bardzo zadowolony.
On w ogóle pasjonował się fotografią. Kiedy przyjeżdżał do Nowego Jorku, chodziliśmy do sklepów ze sprzętem fotograficznym, odwiedzaliśmy galerie fotograficzne, księgarnie z książkami fotograficznymi.
Od lat robił zdjęcia, których właściwie nikomu nie pokazywał. Namówiłem go, by wstąpił do Związku Polskich Artystów Fotografików (ZPAF), którego prezesem był wówczas wybitny fotograf krajobrazu z Kielc Paweł Pierściński. W 1988 roku w tym samym dniu Ryszard i ja po zaprezentowaniu zdjęć komisji artystycznej staliśmy się członkami ZPAF. Sporo razem fotografowaliśmy, a Ryszard chętnie opowiadał mi o swoich doświadczeniach reporterskich i fotograficznych:
„…Zbieranie materiału do artykułu i do reportażu fotograficznego to jakby dwa różne sposoby obserwowania ludzi. Jeśli mam napisać np. o walkach ulicznych w jakimś mieście, to szukam ciekawego człowieka, który by mi mógł opowie- dzieć, co się dzieje, jakie są opinie – to jest dla mnie istotą poszukiwania. Ale gdy idę fotografować, to ważny jest dla mnie przede wszystkim pejzaż ulicy, twarze, dramatyczne sytuacje. To są jakby dwa różne sposoby, różne obserwacji rzeczywistości.
Pracując dla ubogich agencji i gazet, których nie stać było na wysyłanie w teren fotografa, musiałem sam fotografować. Nie była to jednak kwestia konieczności, ja się tym pasjonowałem i pasjonuję. Kupuję albumy, czasopisma fotograficzne. Fotografia interesuje mnie również od strony teoretycznej. Nie wykluczam, że kiedyś napiszę książkę o fotografii, która jest szalenie ważnym środkiem ekspresji, nie wyprze jej ani telewizja, ani film.
Zdjęcia zawierają wszystko, są dla mnie opowiadaniami. Błąd ze zdjęciami polega na tym, że mamy skłonność do szybkiego ich oglądania. Dla mnie pasjonujące jest wpatrywanie się w zdjęcie, które zaczyna ożywać i nabierać historii, zaczyna żyć pełnym życiem...”.
Ryszard uwielbiał oglądać zdjęcia. Pokazując mi zrobione przez siebie fotografie, mówił, że za każdą z nich stoi historia. Pamiętam opisy kilku zdjęć historycznych na początku książki Szachinszach, zdjęć tak plastycznych i wymownych, że po ich obejrzeniu sytuacje utrwalone na zdjęciach stawały przed oczyma. To był prawdziwy geniusz.
Jego oszczędne, celne opisy nie mają sobie równych. Nie wiem, czy ktokolwiek zdołał w sposób bardziej doskonały niż Ryszard w Lapidarium opisać mój ukochany Manhattan.
„…Ilekroć chodzę po Manhattanie, zawsze wydaje mi się, że jestem na pokładzie wielkiego okrętu. Mam wrażenie, że wszystko wokół mnie ciągle się kołysze. Te wieżowce są jak gigantyczne maszty, nad którymi przelatują stada chmur. Czuje się morze. Ono gdzieś tu jest, pode mną…” — Ryszard Kapuściński, Lapidarium (Warszawa 2007).
Po latach Ryszard zadedykował mi jedną z książek pisząc: „Drogiemu i znakomitemu Czesiowi Czaplińskiemu, z podziwem dla jego sztuki i z wdzięczości za WIELKI Portret, Ryszard Kapuściński.“ A ja chciałbym podziękować Ci Ryszardzie, za dwadzieścia lat niezwykłej przyjaźni i obiecać, że książkę, którą rozpoczeliśmy, postaram się dokończyć.
Ale powinna być również nagroda dla tych wszystkich, którzy czytają moje PORTRETY z HISTORIĄ. Ryszard był niezwykłym człowiekiem, bardzo często dawał mi rady, które stosuję jak największe mądrości życiowe.
Pamiętam jak w czasie rozmowy wtrąciłem się w jego wypowiedź, powiedział – wysłuchaj zawsze drugiej osoby do końca, nie przerywaj, niezależnie kim by nie była. Wówczas dowiesz się rzeczy często nadzwyczajnych – ja całą książkę o Rosji zrobiłem słuchając prostych ludzi w wagonach pociągów.
Jak spotykaliśmy się w Nowym Jorku, to mi mówił: bądź zawsze uśmiechnięty (nawet jak się źle czujesz), mów zawsze, że kochasz Amerykę, zawsze stwarzaj wrażenie, że jesteś bardzo zajęty (z tym nie mam problemu, bo tak jest od lat), ale najważniejsze, nigdy o nikim nie mów źle.
PORTRAIT with HISTORY Ryszard Kapuściński
My first meeting with him was in New York in January 1986 during the 48th International PEN Club Congress. The convention, organized by the American branch of the PEN Club, chaired by writer Norman Mailer, was held at the luxurious Essex House and St. Moritz Hotel on Central Park South. Many writers and poets from all over the world have announced their participation: Josif Brodski, Philip Roth, Susan Sontag, John Updike, Kurt Vonnegut ... just Ryszard Kapuściński. In the States he was known as well as in Poland. They were worshiped and appreciated. Each of his books was met with an avalanche of favorable reviews. Crowds came to meetings with him. I remember Ryszard - always modest, despite the fact that everyone was jumping around him.
In the program, I found the date of the session in which Kapuściński was to take part. After showing my press card, I got into the large room where the deliberations were taking place. Standing in the back, I watched the other speakers. Ryszard Kapuściński was standing by the wall and writing something on the calendar.
This first meeting and its effect - a portrait - was described by Kapuściński three years later in the introduction to the catalog of my individual exhibition Face to Face at the Zachęta National Gallery in Warsaw:
“... We met in January 1986, in New York, during the world convention of writers that organized the American Pen Club. There was a discussion in the room when a man with a camera in his hand (it was Czapliński) approached me and said that he would like to take some photos of me. Dozens of people took pictures of me, so I avoid situations such as fire and said "No" at first. Yet at that very moment something caught my attention about this man with the camera in his hand. Namely, that while talking to me, he was already working, he was already constructing his portrait, devising its expression, tone and form. That's why in the next sentence I said "Agreed." And immediately, in the same building, in the corridor, we started working (Czapliński made a portrait that went around the world).
Working with Czapliński is a source of real pleasure and satisfaction. There are photographers who believe that a portrait must be "alive" and that this is achieved by the mobility of the features, by the distracted eyesight, by surprising geometry. While working on a portrait, these photographers entertain a man with conversation, tell jokes, constantly ask him about something - in short, they constantly distract him, not allowing him to focus or enter himself (which is always a difficult psychological process that requires time and peace). Of course, such a portrait may be alive, but there will be no depth in it, what theater actors define as interior. You have to get to this interior, you have to break through, and this can only be achieved with a serious, joint effort of the creator and his model. And this is how Czesław Czapliński works - and I want to consciously use the term "creates" here.
He is both a painter and a psychologist, he is an attentive and sensitive artist, he is a talent whose fruits have the features of the real fruits of our land - freshness, juiciness and color… ”.
We met again in Warsaw. Ryszard had just received the initial prints of the book with my portrait on the cover and he was very pleased.
He was passionate about photography in general. When he came to New York, we would go to photo shops, visit photo galleries, bookstores with photo books.
For years, he took pictures that he did not show to anyone. I persuaded him to join the Association of Polish Art Photographers (ZPAF), whose president was then an outstanding landscape photographer from Kielce, Paweł Pierściński. In 1988, on the same day, Ryszard and I, after presenting the photos of the artistic commission, became members of the ZPAF. We photographed a lot together, and Ryszard willingly told me about his reporting and photography experiences:
“… Collecting material for an article and a photo report is like two different ways of observing people. If I am to write, for example, about street fights in a city, I am looking for an interesting man who would be able to tell me what is happening, what are the opinions - this is the essence of my search. But when I go photographing, what is most important to me is the landscape of the street, faces and dramatic situations. These are like two different ways, different ways of observing reality.
Working for poor agencies and newspapers, who could not afford to send a photographer into the field, I had to photograph myself. However, it was not a matter of necessity, I was passionate about it and I am passionate about it. I buy albums, photo magazines. I am also interested in photography from the theoretical point of view. I do not rule out that one day I will write a book about photography, which is an extremely important means of expression, it will not be replaced by television or film.
Pictures contain everything, they are stories for me. The error with photos is that we tend to look at them quickly. For me, it is fascinating to look at a photo that begins to come to life and takes on a story, begins to live a full life ... ”.
Ryszard loved looking at pictures. Showing me the photos he had taken, he said that there is a story behind each of them. I remember descriptions of a few historical photos at the beginning of the book Shahinshah, photos so vivid and eloquent that after seeing them, the situations captured in the photos appeared before my eyes. It was a real genius.
His economical, accurate descriptions are second to none. I don't know if anyone has managed to describe my beloved Manhattan in a more perfect way than Richard's in Lapidarium.
“… Whenever I walk around Manhattan, it always feels like I'm aboard a great ship. Everything around me feels swaying all the time. These skyscrapers are like giant masts with flocks of clouds flying over them. The sea is felt. It is somewhere here, below me… ”- Ryszard Kapuściński, Lapidarium (Warsaw 2007).
Years later, Ryszard dedicated one of his books to me, writing: "To the dear and excellent Czech Czapliński, with admiration for his art and gratitude for the GREAT Portrait, Ryszard Kapuściński." which we started, I will try to finish.
But there should also be a reward for all those who read my HISTORY PORTRAITS. Ryszard was an extraordinary man, he often gave me advice that I use as much wisdom as possible.
I remember interrupting his speech during the conversation, he said - always listen to the other person to the end, do not interrupt, no matter who they are. Then you will learn often extraordinary things - I wrote a whole book about Russia listening to simple people in train cars.
When we met in New York, he would tell me: always smile (even when you feel bad), always say that you love America, always give the impression that you are very busy (I have no problem with that, because it has been like this for years) but most importantly, never speak bad of anyone.
Czesław Czapliński Ryszard Kapuściński – Życie w podróży, życie jako podróż ROZMOWY, Wydawnictwo CZYTELNIK 2022 – https://www.taniaksiazka.pl/ryszard-kapuscinski-zycie-w-podrozy-zycie-jako-podroz-rozmowy-czeslaw-czaplinski-p-1623311.html
Comentários