top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Kurt Vonnegut

Zaktualizowano: 8 sty 2022


"…W rzeczywistości jestem dużym i silnym pięćdziesięciodwuletnim mężczyzną, który jako chłopiec dużo pracował na farmie i dobrze sobie radził ze sprzętem. Wychowałem sześcioro dzieci, troje własnych i troje adoptowanych. Wszyscy wyszli na ludzi. Dwoje prowadzi firmy. Jestem weteranem drugiej wojny światowej i dostałem Order Purpurowego Serca. Wszystko co posiadam zawdzięczam ciężkiej pracy. Nigdy nie byłem aresztowany ani pozwany za cokolwiek do sądu. Cieszę się na tyle dużym zaufaniem młodych ludzi, by wykładać na Uniwersytecie Stanowym Iowy, Uniwersytecie Harvarda i nowojorskim City College. Każdego roku otrzymuję przynajmniej tuzin listów z prośbą o wygłoszenie przemówienia na uroczystości nadania tytułów naukowych w college’u lub szkole średniej. Z moich książek korzysta się w szkołach częściej niż z książek jakiegokolwiek innego z powieściopisarzy amerykańskich…” – „Niedziela Palmowa” – list Kurta Vonneguta do przewodniczącego rady szkoły w Drake w Dakocie Północnej, gdzie dyrektor szkoły rozkazał spalić 32 egzemplarze jego powieść „Rzeźnia numer pięć” z powodu wulgarnego języka uznając ją za szkodliwą dla uczniów.

Kurt Vonnegut Jr. (ur. 11 listopada 1922 w Indianapolis, zm. 11 kwietnia 2007 w Nowym Jorku) – pisarz i publicysta.

Vonnegut urodził się w bogatej rodzinie, jako najmłodszy z trójki rodzeństwa, syn architekta Kurta Vonneguta Sr. i Edith Lieber. Obydwoje rodzice byli pochodzenia niemieckiego.Krach na giełdzie w 1929 r. zmusił Vonnegutów do zmiany stylu życia, zwolnienia służby i wyprowadzenia się z drogiego mieszkania. Vonnegut uczęszczał do Orchard School, a następnie do Shortridge High School, gdzie pisał do szkolnej gazety „The Shortridge Echo”. W 1940 r. poszedł na Cornell University na chemię. Tam był zaangażowany w działalność uniwersyteckiej gazety – „The Cornell Daily Sun”. Nie radził sobie z naukami ścisłymi i w 1942 r. opuścił uniwersytet.

W 1943 r. Vonnegut wstąpił do wojska i został oddelegowany na studia do Instytutu Technologii w Carnegie, a następnie na Uniwersytet w Tennessee, po czym wysłano go na front do Europy, gdzie został przyłączony do 106. dywizji piechoty. W grudniu 1944, w czasie ofensywy w Ardenach, został wzięty do niemieckiej niewoli i osadzony w Dreźnie. Ponieważ znał język niemiecki, wybrano go na tłumacza. Nocą był przetrzymywany w podziemiach starej rzeźni. 13 lutego 1945 przeżył bombardzowanie miasta przez aliantów. Wydarzenia te stały się główną inspiracją dla jego powieści – Rzeźni numer pięć. Kilka miesięcy później Armia Czerwona wyzwoliła Vonneguta z niewoli. Pisarz wrócił do Stanów i został odznaczony orderem Purple Heart.

Po powrocie do USA w latach 50. Vonnegut zaczął publikować swoje pierwsze opowiadania, m.in. w magazynie Collier’s, a zyski z publikacji pozwoliły mu w 1950 r. porzucić pracę w GE, by przenieść się do Cape Cod i pracować wyłącznie jako wolny strzelec. Pierwszą powieść, zatytułowaną Pianola, wydał w 1952 r. Mimo że jego uznanie w środowisku literackim wciąż rosło, pisarz był zmuszony do szukania alternatywnych źródeł dochodu.

Od 1965 r. wykładał w Hopefield School, a w latach 1965-1971 prowadził warsztaty pisarskie na uniwersytetach Iowa i Harvard.

Vonnegut był pisarzem prowokującym. Bezustannie bawił się formą, prowokował czytelnika, wciągał go w literackie pułapki i kpił z niego. Swoje powieści ozdabiał czasem własnoręcznie wykonanymi rysunkami.

Istotnym nurtem w twórczości Vonneguta był surrealizm. Pisarz fascynował się science fiction, co najwyraźniej zaznaczył w powieści Syreny z Tytana i pisarskiej kreacji swojego alter ego – Kilgore’a Trouta.

Lista wybranych adaptacji filmowych utworów Kurta Vonneguta jest długa wspomnę o: Rzeźnia numer pięć (1972) reż. George Roy Hill, Matka noc (1996) reż. Keith Gordon, Śniadanie mistrzów (1999) reż. Alan Rudolph.

Główne jego powieści: Syrena z Trytona (1959), Rzeźnia numer pięć (1969), Śniadanie mistrzów, czyli żegnaj, czarny poniedziałku (1973), Sinobrody (1987), Trzęsienie czasu (1997).

Krótko mówiąc, Kurt Vonnegut Jr. był legendą. Przez długi czas nie śmiałem nawet marzyć o tym, żeby go sfotografować. Po pierwsze, nie sądziłem, że do niego dotrę, po drugie, wiedziałem, że sporo od niego młodsza żona Jill Krementz jest fotografem. I to budziło mojąnajwiększą obawę – nie miałem pojęcia, czy dopuszcza do męża innych fotografów.

W dotarciu do Vonneguta pomógł mi jednak Jerzy Kosiński, który był nie tylko znanym i cenionym pisarzem, lecz także przez dwie kadencje prezesem amerykańskiego Pen Clubu. Z wieloma pisarzami (a dobrze znał to środowisko) po prostu się przyjaźnił. Z Kurtem Vonnegutem również.

Po rekomendacji Jerzego, Vonnegut zgodził się na sesję i zaprosił mnie do swojego mieszkania na Manhattanie 19 czerwca 1985 r. Mieszkał w typowym brownstonie, dwu albo trzypiętrowym na 228 East 48 Street. Kiedy wszedłem do jego apartamentu, stał przy telefonie i rozmawiał. Bardzo chciałem mu zrobić zdjęcia podczas tej rozmowy, ale nie zdecydowałem sięjeszcze wyciągnąć aparatu – legenda otaczająca Kurta Vonneguta mnie onieśmielała. Jak mam aparat na wierzchu, to nic mnie już nie zatrzyma, ale tu cały czas miałem schowany w torbie.

Po paru minutach skończył rozmowę i przywitał się ze mną.

– Bierzmy się do pracy – mówi Kurt Vonnegut, patrząc mi w oczy i uśmiechając się życzliwie.

– Do jakiej pracy? – Pytam, szybko wyciągając aparat. – Ja chciałem tylko kilka zdjęć zrobić.

– Do pracy, do pracy. Przecież wiem, że to jest praca. I to niełatwa. Niektórym się wydaje, że wystarczy nacisnąć guziczek i jest zdjęcie. Ale to nie tak.

Słowa wielkiego pisarza są niczym miód na moje serce. Zabieram się zatem do pracy z ogromnym zapałem.

Gdy wychodziłem, Kurt Vonnegut przypominał, że koniecznie mam przesłać mu zdjęcia, że chce je jak najszybciej zobaczyć. Muszę przyznać, że bardzo długo zwlekałem ze spełnieniem jego prośby. Zajęło mi to kilka miesięcy. Jakoś nie miałem śmiałości. Pokazałem zdjęcia Kosińskiemu i zapytałem, czy słać. – Ślij, ślij, są świetne – odpowiedział Jerzy. – Kurt będzie zachwycony.

Kosiński miał rację. Otrzymałem od Vonneguta list, w którym m.in. napisał: „Dziękuję za to, co wydaje mi się bardzo dobrą fotografią”, taka opinia, to więcej niż pieniądze.

Ponowny kontakt z Vonnegutem miałem kilka lat później, po samobójczej śmierci Kosińskiego 3 maja 1991 r. Wszyscy wiedzieli, że byliśmy przyjaciółmi z Kosińskim przez dziesięć lat, robiąc wspólnie wiele projektów. Latem 1991 r. byłem w Muzeum Sztuki w Łodzi, rodzinnym mieście Jerzego Kosińskiego i moim. Ówczesny, legendarny dyrektor Ryszard Stanisławski, zaproponował mi wystawę fotograficzną i międzynarodowe seminarium, pokazujące Kosińskiego w pierwszą rocznicę śmierci w maju 1992 r. Zwróciłem się do wielu wybitnych osób, którzy znali Kosińskiego, aby napisali wspomnienie, Kurt Vonnegut, którego poznałem przez Kosińskiego, pięknie napisał jako jeden z pierwszych – New York, 7 października 1991, a jego tekst znalazł się w książce – Jerzy Kosiński „Twarz i maski”:

„…Znałem Jerzego Kosińskiego od przynajmniej 14 lat: spotkaliśmy się po raz pierwszy, kiedy na moje 54 urodziny podarował mi malowanego ptaka, a było to właśnie 14 lat temu. Tydzień jego śmierci przekazałem ptaka wdowie Jerzym. Być może zgodzi się wypożyczyć go na waszą wystawę. Jest to ptak wielkości kanarka. Kiedy go jej przekazywałem, oboje nie mogliśmy powstrzymć się od łez. To wielka szkoda – powiedziała mi – że Jerzy nigdy nie dowiedział się, jak wiele osób go kocha.

Mniej więcej sześć lat temu, podczas mojego pobytu w Polsce, pytałem o opinię, jaką Jerzy Kosiński cieszy się w tym kraju. Otrzymywałem zawsze jednakową odpowiedź, bez względu na to, jak bardzo wykształcony był mój rozmówca: „To aktor". Mówili to z pewnością pod wrażeniem jego wspaniałej gry w filmie Reds. Lecz ten człowiek był naprawdę aktorem wtedy, kiedy rozmawiał - zarówno z nieznajonymi, jak i z najbliższymi przyjaciółmi. Jeśli ktoś miał zamiar przebywać z nim dłużej, musiał się do tego przyzwyczaić. Nieustannie grał, starając się wywołać u słuchaczy uczucie zdziwienia i niedowierzania, nigdy zaś litości. Choć wiele z tego, co o sobie i o swoim życiu opowiadał, było szokujące lub groteskowe, by nie powiedzieć: niemożliwe, cel tych działań był w oczywisty sposób przyjazny - zatrzymać naszą uwagę i bawić nas za każda cenę.

Na waszej wystawie powinien znaleźć się egzemplarz nowojorskiego tygodnika „The Village Voice”, w którym około dziesięciu lat temu pewien dziennikarz postawił sobie za cel zniszczenie reputacji, jaką cieszył się w literackim świecie Jerzy Kosiński. Twierdził bowiem, że jego książki napisane zostały nie przez niego, lecz przez wynajętych pisarzy. Nie mogę sobie przypomnieć, aby jakikolwiek amerykański autor (a Jerzy był amerykańskim autorem) został tak niespodziewanie i brutalnie zaatakowany. Zarzuty, wkrótce odparte przez wydawców Jerzego (wśród których znalazło się kilka osób współpracujących wcześniej ze mną), były z pewnością najokropniejszym doświadczeniem, jakie spotkało Jerzego w Ameryce. Niedługo po tym wydarzeniu zapytał mnie, czy wiem, dlaczego właśnie jemu uczyniono taką rzecz. Odpowiedziałem mu: "Bo jesteś Dylem Sowizdrzałem”. Chodziło mi o to, że Jerzy, który chciał być po prostu zabawny, w oczach niektórych ludzi jawił jako oszust niczym legendarny Dyl Sowizdrzał, który w głębi duszy kpi sobie z osób darzących go szacunkiem. Wydaje mi się, że jest to wyjaśnienie równie dobre jak inne.

Jerzy nadal gra rolę Dyla Sowizdrzała. Dwa miesiące po jego śmierci otrzymałem list od kogoś, kto, nie mając najmniejszych podstaw, wierzy święcie, że Jerzy upozorował swoje sanobójstwo – co jest niemożliwością w Nowym Jorku, gdzie prasa i policja są niezwykle dociekliwe - i że pojawi się gdzieś ponownie, aby znów zadrwić sobie z nas wszystkich.

Odpwiedziałem mu na to, że Jerzy, który jako dziecko przeżył koszmar Holokaustu, mógł w skrytości ducha żywić przekonanie, że życie to parszywy interes. Jego atletyczne ciało kazało mu choć trochę pokochać to życie: na trasach narciarskich i w końskim siodle. Kiedy ciało zaczęło szwankować, słabła również jego i tak krucha tolerancja wobec życia. Popełnił więc samobójstwo.

Brakuje mi go. Bardzo go lubiłem. Wierzę, że był niezwykle ważnym amerykańskim pisarzem…”.Myślę, że ten tekst Vonneguta o drugim pisarzu, mówi dużo o nim samym. Coraz mniej takich ludzi?


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page