top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Ryszard Karczykowski

Zaktualizowano: 8 sty 2022


„Artyści w Łazienkach” to były cykliczne moje spotkania autorskie z artystami różnych dziedzin sztuki, podczas których, w ciągu 6 lat, przewinęła się prawie setka wybitnych postaci, poszukuje odpowiedzi na pytanie: "Kim jest Artysta?". Ryszard Karczykowski wówczas 9 października 2014 r. powiedział: "Z mojego punktu widzenia artysta to jest taki sam człowiek, jak wszyscy inni. Różni się tylko jednym, że otrzymał wyjątkowy talent od Pana Boga, żeby przyjemność sprawiać ludziom i jeśli będzie ten talent rozwijał, to stanie się w końcu, po iluś latach ciężkiej, wytężonej pracy, prawdziwym artystą. Ocena, jak dalece jest się tym prawdziwym artystą leży po stronie publiczności". To ciekawe wówczas zrobione zdjęcie w Łazienkach Królewskich w Warszawie, znalazło się na jego DVD.

Ryszard Karczykowski (ur. 6 kwietnia 1942 r. w Tczewie) – śpiewak operowy – tenor. Studiował w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Gdańsku u Haliny Mickiewiczówny. W 1977 ukończył reżyserię muzyczną w Musikhochschule Hanns Eisler w Berlinie. Był solistą kolejno: Teatru Muzycznego w Szczecinie (1965-69), Landestheater w Dessau (1969-74), opery w Lipsku (1974-76), opery w Dreźnie (1977), Covent Garden w Londynie (od 1977), opery we Frankfurcie nad Menem (od 1977), Staatsoper oraz Volksoper w Wiedniu (od 1979), Deutsche Oper w Berlinie (od 1980).

Przełomem dla jego kariery stał się występ w operze Giuseppe Verdiego Traviatapodczas Festiwalu Aix-en-Provence w 1976 oraz w roli Alfreda na premierze Zemsty nietoperza Johanna Straussa (obok Kiri Te Kanawy i Hermanna Preya pod dyrekcją Zubina Mehty) w Covent Garden w 1977. Od tego czasu śpiewał w operach i salach koncertowych Europy, Azji i obu Ameryk, razem z najwybitniejszymi solistami, m.in. z Ileaną Cotrubas, Agnes Baltsa, Sylvią Sass, Placido Domingo.

Ryszard Karczykowski był znakomitym wykonawcą takich partii operowych, jak m.in. Alva w Lulu Albana Berga, Lenski w Eugeniuszu Onieginie Piotra Czajkowskiego, Edgaro w Łucji z Lammermoor i Nemorino w Napoju miłosnym Gaetano Donizettiego, Ferrando w Così fan tutte, Tamino w Czarodziejskim flecie i Belmonte w Uprowadzeniu z seraju Wolfganga Amadeusa Mozarta, Rudolf w Cyganerii, Rinuccio w Giannim Schicchim i Cavaradossi w Tosce Giacomo Pucciniego, Alfred i Eisenstein w Zemście nietoperza Straussa, Matteo w Arabelli Richarda Straussa, Riccardo w Balu maskowym, Fenton w Falstaffie, Książę w Rigoletcie i Alfredo w Traviacie Verdiego. Ponadto śpiewał czołowe partie tenorowe w operach Ferruccio Busoniego, Friedricha von Flotowa, Josepha Haydna, Alberta Lortzinga, Stanisława Moniuszki, Jacquesa Offenbacha, Sergiusza Prokofiewa, Gioachino Rossiniego, Arnolda Schönberga, Bedřicha Smetany i Dmitrija Szostakowicza. Jego wszechstronny repertuar obejmował nie tylko opery, ale również operetki, oratoria, muzykę sakralną i pieśni.

Nagrywa dla rozgłośni radiowych i telewizyjnych w Polsce oraz za granicą. Dokonał wielu nagrań płytowych z najlepszymi orkiestrami i wybitnymi dyrygentami, głównie dla firmy Decca (m.in. III Symfonię "Pieśń o nocy" Karola Szymanowskiego z Detroit Symphony Orchestra pod dyrekcją Antala Doratiego, Poematy op. 79 Szostakowicza z Concertgebouw Orchester pod batutą Bernarda Haitinka i Dzwony op. 35 Sergiusza Rachmaninowa pod dyrekcją Władimira Aszkenaziego), dla Polskich Nagrań (m.in. "Arie operowe" z Wielką Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia i Telewizji pod batutą Antoniego Wita, "The Best of R. K." z Wielką Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia i Telewizji pod dyrekcją Wita oraz Chórem i Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej pod batutą Stefana Stuligrosza), dla BBC wykonał partię Alvy w kompletnym nagraniu płytowym Lulu Berga z Covent Garden Orchestra pod dyrekcją Sir Colina Davisa, a także dla firm: Denon, Camerata, ORF, RAI i ZDF.

Ryszard Karczykowski od 1982 r. zajmuje się działalnością pedagogiczną. Jest profesorem klas śpiewu w Akademii Muzycznej w Krakowie i Warszawie. Prowadzi też kursy mistrzowskie w wielu krajach Europy i w Japonii oraz zasiada w jury międzynarodowych konkursów wokalnych. Od kilku lat zajmuje się także reżyserią muzyczną.

W latach 2003-2006 był dyrektorem artystycznym Opery Krakowskiej, od 2006 do 2008 pełnił tę samą funkcję w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie.

Ryszard Karczykowski w 1980 otrzymał prestiżowy tytuł "Kammersänger", w 1992 tytuł doktora honoris causa London Institute for Applied Research, w 1998 z rąk Prezydenta RP tytuł naukowy profesora sztuk muzycznych. W 2002 został odznaczony Krzyżem Zasługi I Klasy Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec, przyznany przez prezydenta Johannesa Raua, otrzymał Złoty Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (2011) i Medal Stulecia Odzyskania Niepodległości (2018), a od 27 lutego 2016 sala widowiskowa w Centrum Kultury i Sztuki w Tczewie jest nazwana imieniem prof. Ryszarda Karczykowskiego.

Poznaliśmy się w kwietniu 1984 r. jak Ryszard Karczykowski przyleciał do New York City Opera. Pierwsze zdjęcia zrobiłem mu na próbie. Muszę powiedzieć, że często te pierwsze zdjęcia są najważniejsze. Albo coś się zadzieje i pozostaje to na lata. Te pierwsze zdjęcia, które uważam za sensacyjne nas połączyły. Przyjaźnimy się do dziś, fotografowałem go wielokrotnie na innych scenach, zaprosiłem do Łazienek Królewskich, spotykaliśmy się w jego domu i apartamencie w Warszawie, gdzie atmosferę robi jego żona Elżbieta, niezwykła postać. A on sam jak o niej mówi, to zawiesza głos z wrażenia. Zobaczycie zresztą sami na zdjęciach, wszystko widać.

Niezwykle mi się również z nim rozmawiało, o tym co robi, mówi w sposób prosty a kompetentny, dużą rozmowę opublikowałem w 1993 r. w Nowym Jorku.

— Jak zaczął się twój kontakt z muzyką?

—Najpierw w domu rodzinnym jako chłopiec, ładnie śpiewałem, byłem sopranem, później w szkole podstawowej, naśladowałem piosenki ludowe. Potem były eliminacje szkolne na szczeblu wojewódzkim w Gdańsku i tam nasza szkoła z moim przedstawieniem zajęła pierwsze miejsce. Był ktoś z chóru Stuligrosza, który mnie chciał do tego chóru zabrać. Byłem jedynakiem, rodzice się nie zgadzali i dobra droga, która mogła się zacząć, nie rozpoczęła się.

Poszedłem do podstawowej szkoły muzycznej w Tczewie, potem średniej, po ukończeniu której chciałem zająć się robieniem urządzeń medycznych na politechnice. Zdałem jednak najpierw egzamin wstępny do Akademii Medycznej w Gdańsku, w której było 35 kandydatów na jedno miejsce. Okazało się jednak, że zapach formaliny i szpital nie bardzo mi służyły.

W tym czasie spotkałem kolegów ze szkoły muzycznej, którzy śpiewali w chórze Opery Gdańskiej, oczywiście za marne pieniądze. Stanąłem do przesłuchania w chórze Opery Gdańskiej i zostałem zaangażowany, bo z tenorami jest zawsze cienko. Ale ponieważ nie miałem wysokich dźwięków, po mutacji, miałem takie „tenorinko”, więc nie było specjalnych rokowań, abym był śpiewakiem. Zostałem zaangażowany w chórze do grupy drugich tenorów.

—Co to dało?

—Zacząłem się uczyć u prof. Szymańskiego wokalisty i pani Aliny Mickiewiczówny – znanej koloratury, uczennicy Ady Sari, bardzo pięknie śpiewającej. Zajęła się moim głosem, bo ona również nie miała wysokich dźwięków i przez jej sposób śpiewania, ona mi te dźwięki zrobiła.

—Czyli tego można się nauczyć?

— Oczywiście, bo ja nie miałem tego z natury. Chciałem zrobić jednak coś więcej, poszedłem do Centralnego Zespołu Wojska Polskiego w Warszawie. To był półcywilny, półwojskowy zespół. Tam spotkałem i Ładysza i Zdzisławę Donat. Stworzyliśmy kwartet, był wśród nas Jan Lewan, który teraz jest w Stanach Zjednoczonych i nieżyjący solista Opery Łódzkiej Hartwig i Zbyszek Orłowicz, który teraz nazywa się Andre Orlowitz, jest w Kopenhadze od wielu lat i prowadzi kursy mistrzowskie. Razem jeździliśmy po różnych jednostkach.

Chciałem dalej śpiewać stawałem do konkursów w różnych instytucjach operowych, wszyscy mówili, bardzo ładny głos, ale nic z tego nie wynikało. Dopiero w Szczecinie w Teatrze Muzycznym zostałem zaangażowany przez dyrektora Edmunda Wajdę, zresztą to jest ojciec Grażyny Brudzińskiej, sam ładnie śpiewał tenorem. On, tak jak ojciec zajął się mną, zaczął chodzić ze mną po scenie. Dzięki niemu nauczyłem się bardzo dużo. Tak dobrze się rozwinęłem, że po 4-5 latach w tym teatrze, zdobyłem dwa razy Bursztynowy Pierścień w plebiscycie „Głosu Szczecińskiego”, wspólnie z Kopiczyńskim. W operetkach stałem się ulubieńcem Szczecina. Nie przestawałem jednak dalej kształcić swojego głosu.

—Na czym ci zależało, miałeś już sławe, pieniądze?

—Chciałem śpiewać poważne opery. I znów przesłuchania w różnych miastach, wszędzie fiasko. Obserwując, że niektórzy instrumentaliści wyjeżdżali do NRD na kontrakty, zaczęłem pytać znajomych o możliwości. Od Niemców, z którymi występowałem w spalonej później „Kaskadzie w variete, otrzymałem adres w NRD.

—Znałeś język niemiecki?

—Wówczas prawie wcale nie mówiłem po niemiecku, na maturze łacina i rosyjski. Ze starszą panią, która mówiła po niemiecku, wsiadłem na mój skuter „Osę" i pojechałem 150 km do Berlina, tam zaśpiewałem. Spodobałem się i po krótkim czasie przysłali listę wolnych miejsc w NRD, na mój rodzaj głosu. Znów pytałem Niemców jakie teatry są dobre, znałem Berlin, Lipsk, ale na te nie miałem wówczas szans.

Zdecydowałem się w 1969 r., że pojadę do Desau, niedaleko Hale i Magdeburga. Teatr duży, gdyż został zbudowany na tradycji wagnerowskiej. Pojechałem na przesłuchania, podobałem się, zaangażowali mnie i byłem tam cztery lata, powolutku rozwijając się.

—Czy to było finansowo opłacalne?

—A skąd. Dobre pytanie, bo wielu ludzi uważało, że zarabia się krocie. W moim przypadku tak zupełnie nie było, gdyż ja w Szczecinie zarabiałem dużo pieniędzy, często występując w kurortach. W Desau, dostałem gażę 700 marek brutto, ohydny pokój u kogoś, gdzie do toalety musiałem przechodzić przez balkon, zimna woda i dwa razy dziennie palenie brykietami w piecu. Oprócz tego, na balkonie hodowano jakieś śmierdzące koty. W porównaniu z moim mieszkaniem przy Jasnych Błoniach w Szczecinie, to była nora. W Szczecinie wszyscy mnie znali i podziwiali. Nagle przeszedłem na pustelnicze życie. Przy końcu miesiąca nie starczało mi pieniędzy. Jeździłem do Szczecina, aby coś kupić, ale były potrzebne wizy i ciągłe problemy, złe połączenia.

—Ale coś musiało tam cię trzymać?

—Najważniejsze było dla mnie nauczyć się czegoś. Profesor Hans Retker był uczniem Strausa, polubił mnie i zaczęliśmy intensywnie pracować. Poprzez gościnne występy w wielu teatrach przeszedłem do Lipska, skąd występowałem w Berlinie, nagrania dla telewizji i znałazłem się znowu na górze.

—Jak wyrwałeś się dalej na Zachód?

—W Lipsku spotkałem tenora Johna Livinga, który bardzo ceniąc mój głos dał mi agenta w Londynie. Akurat mój wujek, ojciec chrzestny, mieszkał w Londynie, nigdy jeszcze u niego nie byłem. W tym samym czasie dostałem pismo od agenta z Monachium, który był na moim przedstawieniu „Oniegina” zaproponował mi współpracę.

—Zdecydowałeś się jednak na Londyn?

—Tak, postanowiłem pojechać do Londynu, głównie aby odwiedzić wujka. W czasie pobytu w Londynie, zadzwoniłem do agenta Mr. Scotta, z którym kontakt umożliwił mi kolega. Mr. Scott wynajął salę i zrobił próbne nagranie. To właśnie próbne nagranie dało mi możliwość wystąpienia w słynnej Covent Garden, ponieważ szukano Alfreda do „Zemsty nietoperza", dużej produkcji, gdzie dyrygował Zubin Mehta, występowała Kiri de Kanawa, a całość na żywo transmitowana była do Stanów Zjednoczonych.

—Trudno o lepszy początek poważnej kariery?

—Tak, to dało mi następne, kontrakty. Ale również wówczas zaczęła się moja najpoważniejsza edukacja, miałem dostęp do światowej sławy pedagogów, z Gardinim zacząłem poważną pracę wokalną. Podobnie jak najpierw w Polsce, a później w Niemczech, przebijałem się ucząc, Țak samo w Londynie, ciągle uczyłem się i chciałem iść dalej. W Covent Garden śpiewałem sześć sezonów, z największymi nazwiskami. Od tego zaczęła się moja światowa kariera, gdyż inne teatry zaczęły mnie angażować, bo jest to światowa czołówka.

—Wspominiałeś słowo kariera, co rozumiesz pod tym słowem?

—Țo, że udało mi się stanąć na najlepszych scenach koło największych śpiewaków i ewentualnie móc im dorównać, więcej nie można zrobić.

—Gdybyś miał jeszcze raz możliwość przeżyć życie, jak ono by wyglądało?

—Nie jestem pewien czy poszedłbym w kierunku artystycznym. Wiele moich młodych lat oddałem w ofierze, aby móc stnąć koło najlepszych na świecie, którzy mieli dużo łatwiej.

—Dlaczogo?

—Ponieważ ja pochodzę z Polski, zawsze się jest kimś gorszym, wizy, problemy, polskie nazwisko trudno do wypowiedzenia, wiele stresów na początku z zachodnim światem. A co miałem dla siebie życia, ciągle w podróży, nawet w największe święta.

—Często zazdrości się artystom, że podróżują po całym świecie?

—Co z tego, że byłem w najpiękniejszych krajach świata, kiedy właściwie togo nie zauważałem. Powiedzmy, że jestem w ciepłym klimacie, w Wenecji, piękno widzę przez krótkie chwile z okna taksówki z lotniska i przychodzi ml na myśl opalanie się, Kiody zastanowić się, dochodzę do wniosku, że nie będzie to dobre, gdyż będę zmęczony. Tak samo jak patrzę, gdy inni ludzie piją zimne piwo, tłumaczę sobie, że może lepiej nie, bo może coś się stać. Mimo, że zachowuję się prawie normalnie, jem lody, chodzę często bez szalika w zimie. Ale w dniu przedstawienia jest pewien strach, że może coś się stać. Gdybym to dalej ciągnął, idę coś zjeść, widzę jak ludzie zajadają jakieś kotlety z kapustą, któro mi odpowiadają. Zastanawiam się, czy przypadkiem, to może mi zaszkodzić. I znów inni używają życia, ja muszę uważać. Wchodząc do klitnatyzowanego pokoju w hotelu, wyłączam klimatyzację, bojąc się w nocy przeziębić i męczę się w gorącze. Tak jest ciągle, gdyż jestem człowiekiem obowiązkowym.

—A jaką publiczność najbardziej cenisz?

—Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć. Gdy np. zaśpiewam Wagnera we Włoszech, to reakcja nię będzie taka, jakbym zaśpiewał Włocha, bo oni to kochają i wyskakują z butów, jak znają jakąś rzecz. Zależy to też od ośrodków, są bardzo snobistyczne, jak np. Salzburg, gdzie moża śiewać jak Bóg i nie będzie spontanicznej reakcji, bo oni się nie znają. Chcą w czasie występu pokazać toalety, a w czasie przerwy wypić szampana. Przedwczoraj w małym Bytomiu, ludzie, którzy przyszli, autentyczne chcieli coś przeżyć i to było święto wszystkich nas. To dla mnie jest ważniejsze, niż publiczność we Frankfurcie, która klaszcze. W konserwatywnej Anglii, muzyka kameralna jest na bardzo wysokim poziomie, oni się znają, ale odbierają chłodno ze znawstwem. W Stanach Zjednoczonych też zależy co się śpiewa i gdzie. W Waszyngtonie śpiewałem w Kennedy Center, miałem znakomite recenzje, tak samo w Houston. Wszystko zależy od repertuaru i partii.

Obecnie coraz trudniej o publiczność wyrobioną, gdyż dawniej panienki z dobrych domów uczyły się muzyki i śpiewu. Te czasy się skończyły, nikt prawie muzyki w szkole nie uczy.

— Czy widzisz jakieś specjalne cechy poza talentem, które trzeba mieć, aby za granicą zrobić karierę?

—Talent jest potrzebny, ale o wszystkim decyduje praca i upór, podejmowanie szybkich decyzji i niespoczywanie na laurach. Kiedyś w Teatrze Wielkim słyszałem od śpiewaków, że oni za zielone też by śpiewali — to bzdura. Poza tym ważne są języki. Często nasze piosenkarki nie zrobiły kariery tylko dlatego, że nie znały języków. Niektórzy zdobywają nagrody na konkursach, a potem o nich nie słychać, ponieważ nie pracują.

—Z drugiej strony, czy uważasz, że Polacy mają coś szczególnego, co wyróżnia ich poza Polską?

—Tak. Wydaje mi się, że przynajmniej do teraz, mamy olbrzymie, głębikie wnętrze. To jest coś pozytywnego, co w artystycznym zawodzie jest bardzo potrzebne, gdy jest poparte profesjonalizmem i pracą. Oprócz tego potrafimy świetnie improwizować, ludzie na Zachodzie idą bardzo wąską specjalnością. Jak się samochód na Zachodzie zepsuje, to nikt go nie reperuje, tylko dzwoni po pomoc. Polak umie sobie z tym poradzić, jest bardzo praktyczny. W sumie jesteśmy cenieni, jeśli coś zrobiliśmy, mamy maniery, jesteśmy szarmanccy, Polki mają zmysł mody i elegancji, są romantyczne. Ale najpierw trzeba myśleć, a dopiero później działać, u nas jest odwrotnie, najpierw emocje, a potem myślenie. To jest zgubą naszego narodu.

—Rola żony? (naszej rozmowie przysłuchuje się Elżbieta Karczykowska).

— Bardzo ważna, tak samo jak i rodzina. W początkach naszego małżeństwa zawsze wyjeżdżaliśmy wspólnie. Żona dokładnie po 3—4 moich dźwiękach wie, w jakiej jestem formie i doskonale zna moją psychikę. Czy trzeba mnie zostawić, czy „zbudować". My jesteśmy bardzo zależni od nastroju, gdyż mój organ musi chcieć śpiewać. Jak człowiek ma smutek w sercu lub udrękę to nic z tego. Znam kolegów, którzy stracili głos przez niepowodzenia w małżeństwie. Małżeństwo się rozleciało i koniec. Co by to było, gdybym jadąc do Japonii z Miss Teksasu Melanii Holiday, tam swoje robił, a tu nie wiedziałbym co żona robi, albo bym się bał o syna. Miałbym dodatkowy stres. Żona zajmuje się moimi podróżami, wizami, biletami, opiekuje się domem, umie świetnie gotować. Jak się nie ma szczęścia, to żona może zniszczyć karierę. Są również takie, które przychodzą na próby i siedzą. Zaczyna się intryga, bo sami jesteśmy zestresowani. Mówi dla przykładu: ta peruka źle wygląda, albo – co to za reżyser postawił cię z tyłu, nic nie słychać — powiedz mu. To nie ta droga, to dodatkowy stres. Moja żona nigdy tego nie robiła. Czasem była na próbie generalnej, albo przychodziła tylko na spektakl. Nigdy nie wtrącała się do moich spraw zawodowych. Będąc krytykiem mówiła mi, że w tym a tym miejscu, coś jej się nie podobało. To jest pomoc.

—Mówi się czasami, że opera się przeżyła, ale zaprzeczają temu fakty, bo np. w nowojorskiej MET, bilety, szczególnie te najdroższe, dużo wcześniej są sprzedane?

—Tutaj trzeba zwrócić uwagę na specyfikę nie tylko krajów, ale również teatrów. W Nowym Jorku czy w Salzburgu nie ma szans na kupienie biletów. Według mnie opera się nie przeżyła i nie przeżyje się nigdy, szczególnie tam, gdzie są dobrze zorganizowane media i sprowadzają najlepsze nazwiska. Poza tym, proszę zauważyć jakim olbrzymem jest Nowy Jork. W Japonii też nie ma szans dostać biletów, a ile jest tam różnych orkiestr, oper i muzyki klasycznej, gdy się czyta ogłoszenia o przedstawieniach nie wiadomo co wybrać.

—Ciekawi mnie sprawa Japonii, z którą jesteś silnie związany, często występując tam. Jak Japończycy odbierają egzotyczną dla nich operę?

— Niezwykle gorąco, przez ostatnie dwadześcia lat jeżdżą tam najlepsze opery światowe.

—Stać ich na to?

—Tak. Otrzymują wszystko co najlepsze. Japończycy mają to w sobie, że naśladują i polepszają. Sprowadzają najlepszych pedagogów. W przyszłym roku prowadzą kurs mistrzowski z Fundacii Bernsteina w Sapporo.

Podobnie jest gdy Japończycy przyjeżdżają do Europy czy Stanów Zjednoczonych, nie idą tak jak Polacy najpierw do sklepów, aby coś kupić. Mają swój program, w którym na pierwszym miejscu jest kultura i zabytki. Są niezwykle wykształceni. Dla mnie są oni już Europejczykami w sensie samego słuchania i dyskusji.

Pamiętam, kiedyś występowałem w Hongkongu. Po koncercie z orkiestrą spotkaliśmy się z merem miasta, który przyszedł z dwoma „kociakami" z Paryża do reprezentacji, bo to było w dobrym guście, aby pokazać się z dziewczynami. Zaczęliśmy rozmowę. To była najtrudniejsza rozmowa jaką odbyłem w moim życiu. Ten człowiek był tak zorientowany w tym co dzieje się w Europie w sztuce, że wysilałem się jak tylko mogłem, aby mu dorównać. Poza tym rozmowa o naszym występie bardzo fachowa.

Byłem również z operetką, gdzie u góry sceny wyświetlane jest tłumaczenie tekstu, ale tak się orientują, że śmieją się w miejscach, gdzie jest dowcip. Po występie przychodzą do mnie z programami z Covent Garden, Paryża czy Rzymu, gdzie byli, na moich występach i proszą o autograf. Są pełni szczęścia, że mogą się ze mną spotkać. To jest Japonia olbrzymia przyszłość. Zresztą nie ma teraz chyba orkiestry na świecie, gdzie by nie grał Japończyk.

— Ze śpiewaniem gorzej?

— Tak. Tu Koreańczycy mają większe osiągnięcia. Byłem w komisji kwalifikacyjnej, gdzie przyszło 40 tenorów po studiach, którzy chcieli się dalej kształcić.

—W każdym zawodzie jest coś najtrudniejszego, co to jest w twoim przypadku?

—Życie dla głosu, trzeba się poddać i prowadzić higieniczne życie. Obciążenie psychiczne jest tak duże, że trzeba mieć ogromną dyscyplinę życia. Wiem co mogę, czego nie i według tego muszę żyć. Bez przerwy trzeba ćwiczyć i szukać dróg do perfekcji. To jest najważniejsze, a ludzie są leniwi. Nigdy nie byłem zadowolony ze swego występu na 100%.

Gdy robisz nagrania, można w studio wielokrotnie powtarzać i zrobć perfekcyjnie?

—Nagrałem 15 CD, kilka produkcj BBC, ale prawie zawsze robiono to nieomal na żywo, ze względu na brak czasu i koszty. Dla przykładu nagranie godzinnego CD robi się przez cztery dni, to jest nic.

—Jakie masz plany?

—Ponieważ jestem związany z wieloma operami, muszę odśpiewać swoje. Czeka mnie dwukrotny wyjazd do Japonii, gdzie będę prowadził mistrzowską klasę. Chcę w tym roku spróbować w Vratislavia Cantans, pierwszy raz w Polsce, oraz wziąć udział w jubileuszu Politechniki Szczecińskiej, nagrać mędzynarodowe kolędy. Pomału zapełnia mi się następny rok.

Jesteś w pełnym uderzeniu?

—Chyba tak, ale już zakomunikowałem, że za 4 lata schodzę ze sceny operowej. Będę robił już tylko koncerty.

Dlaczego?

— Uważam, że opera jest instytucją dla młodych ludzi, gdybym był basem, albo barytonem i mógł grać ojców, to innna sprawa. Jestem krytyczny w stosunku do siebie i uważam, że niektóre młode partie trudno będzie mi grać. To zresztą gubi operę, że starzy grają amantów, nie chcąc wycofać się i zostawić miejsce dla młodych.

PORTRAIT with HISTORY Ryszard Karczykowski

"Artists in Łazienki" were my cyclical meetings with authors from various fields of art, during which, during 6 years, almost a hundred outstanding figures have been scrolled, looking for the answer to the question: "Who is an artist?". Ryszard Karczykowski then said on October 9, 2014: "From my point of view, the artist is the same person as everyone else. The only difference is that he received a unique talent from God to please people and if he develops this talent, it will eventually become, after some years of hard, hard work, a real artist. It is up to the audience to assess how far one is a real artist. " This interesting photo taken at the Royal Łazienki Park in Warsaw was on his DVD. Ryszard Karczykowski (born April 6, 1942 in Tczew) - opera singer - tenor. He studied at the State Higher School of Music in Gdańsk with Halina Mickiewiczówna. In 1977 he graduated from musical direction at the Musikhochschule Hanns Eisler in Berlin. He was the soloist of: Musical Theater in Szczecin (1965-69), Landestheater in Dessau (1969-74), opera house in Leipzig (1974-76), opera house in Dresden (1977), Covent Garden in London (from 1977), opera house Frankfurt am Main (since 1977), Staatsoper and Volksoper in Vienna (since 1979), Deutsche Oper in Berlin (since 1980). A breakthrough in his career was the performance in the opera by Giuseppe Verdi Traviat during the Aix-en-Provence Festival in 1976 and in the role of Alfred at the premiere of The Revenge of the Bat Johann Strauss (along with Kiri Te Kanawa and Hermann Prey under the direction of Zubin Mehta) in Covent Garden in 1977. at that time he sang in operas and concert halls of Europe, Asia and the Americas, together with the most outstanding soloists, including with Ileana Cotrubas, Agnes Baltsa, Sylvia Sass, Placido Domingo.

Ryszard Karczykowski was an excellent performer of such opera parties as Alva in Lulu Albana Berg, Lenski in Eugeniusz Onegin Piotr Tchaikovsky, Edgaro in Łucja with Lammermoor and Nemorino in Gaetano Donizetti's Love Drink, Ferrando in Così fan tutte, Tamino in The Magic Flute and Belmonte in The Abduction of Sergan Wolfgang Amadeus Mozarteria, Rinuccio in Gianni Schicchim and Cavaradossi in Tosca by Giacomo Puccini, Alfred and Eisenstein in Revenge of the Strauss Bat, Matteo in Arabella by Richard Strauss, Riccardo in the Mask Ball, Fenton in Falstaff, Prince in Rigoletta and Alfredo in Traviata Verdi. In addition, he sang the leading tenor parts in the operas of Ferruccio Busoni, Friedrich von Flotow, Joseph Haydn, Albert Lortzing, Stanisław Moniuszko, Jacques Offenbach, Sergiusz Prokofiev, Gioachino Rossini, Arnold Schönberg, Bedřich Smetana and Dmitri Szostakowicz. His versatile repertoire included not only operas, but also operettas, oratorios, sacred music and songs.

He records for radio and television stations in Poland and abroad. He has made many recordings with the best orchestras and outstanding conductors, mainly for the Decca company (including Symphony No. 3 "Song of the Night" by Karol Szymanowski from the Detroit Symphony Orchestra conducted by Antal Dorati, Poems Op. 79 by Szostakowicz from Concertgebouw Orchestra conducted by Bernard Haitink and Bells, Op. 35 by Sergey Rachmaninov, conducted by Vladimir Aszkenazi), for Polish Recordings (including "Opera Arias" with the Great Symphony Orchestra of the Polish Radio and Television under the baton of Antoni Wit, "The Best of RK" with the Great Symphony Orchestra of the Polish Radio and Television under the direction of Wit and the Poznań Philharmonic Choir and Orchestra under the baton of Stefan Stuligrosz), for BBC he performed the part of Alva in a complete recording of Lulu Berg with the Covent Garden Orchestra under the direction of Sir Colin Davis, as well as for the companies Denon, Camerata, ORF, RAI and ZDF.

Ryszard Karczykowski has been involved in pedagogical activity since 1982. He is a professor of singing classes at the Music Academy in Krakow and Warsaw. He also runs master classes in many European countries and in Japan, and sits on the jury of international vocal competitions. He has also been directing music for several years.

In the years 2003–2006 he was the artistic director of the Krakow Opera, from 2006 to 2008 he performed the same function at the Grand Theater - National Opera in Warsaw.

In 1980 Ryszard Karczykowski received the prestigious title of "Kammersänger", in 1992 the title of doctor honoris causa of the London Institute for Applied Research, in 1998 from the President of the Republic of Poland the scientific title of professor of musical arts. In 2002, he was awarded the Cross of Merit of the First Order of Merit of the Federal Republic of Germany, awarded by President Johannes Rau, received the Gold Medal for Merit to Culture Gloria Artis (2011) and the Medal of the Centenary of Regaining Independence (2018), and from February 27, 2016 the auditorium in the Center Culture and Art in Tczew is named after prof. Ryszard Karczykowski.

We met in April 1984 when Ryszard Karczykowski flew to the New York City Opera. I took the first photos at rehearsal. I must say that often these first photos are the most important. Or something will happen and it stays for years. These first photos, which I think are sensational, have brought us together. We are friends to this day, I photographed him many times on other stages, invited him to the Royal Łazienki Park, we met in his house and apartment in Warsaw, where the atmosphere is made by his wife Elżbieta, an extraordinary figure. And he himself, as he talks about her, suspends his voice from the impression. You will see in the pictures yourself, everything can be seen.

I also talked to him extremely, about what he does, he says in a simple and competent way, I published a large conversation in 1993 in New York.

—How did your contact with music begin?

—First at home, as a boy, I sang nicely, I was a soprano, then in elementary school, I imitated folk songs. Then there were school preliminaries at the voivodship level in Gdansk and there our school took first place with my performance. There was someone from Stuligrosz's choir who wanted to take me to this choir. I was an only child, my parents disagreed and the good path that could begin did not begin. I went to primary music school in Tczew, then high school, after finishing which I wanted to do medical devices at the polytechnic. However, I first passed the entrance exam to the Medical University of Gdańsk, in which there were 35 candidates for one place. However, it turned out that the smell of formalin and the hospital did not really serve me. At that time, I met colleagues from the music school who sang in the Gdańsk Opera choir, of course for poor money. I stood for audition in the Gdańsk Opera choir and was involved because it is always thin with tenors. But because I didn't have high sounds, after the mutation, I had such "tenorinko", so there was no special prognosis for me to be a singer. I was involved in the choir for a group of second tenors.

—What did it do?

—I began to study with prof. Szymański singer and Mrs. Alina Mickiewiczówna - a well-known coloratura, a student of Ada Sari, who sings very beautifully. She took care of my voice because she also didn't have high sounds and because of her way of singing, she made these sounds for me.

—So you can learn it?

—Of course, because I didn't have it by nature. However, I wanted to do something more, I went to the Central Group of the Polish Army in Warsaw. It was a semi-civilian, half-military team. There I met Ladysz and Zdzisława Donat. We created a quartet, among us was Jan Lewan, who is now in the United States and the late soloist of the Łódź Opera Hartwig and Zbyszek Orłowicz, who is now called Andre Orlowitz, has been in Copenhagen for many years and has been giving masterclasses. We traveled together on different units.

I wanted to continue singing, I competed in various opera institutions, everyone said a very nice voice, but nothing came of it. It wasn't until in Szczecin at the Musical Theater that I was engaged by director Edmund Wajda, moreover, he is the father of Grażyna Brudzinska, he himself sang nicely with the tenor. He, like my father, took care of me and started walking on the stage with me. Thanks to him I learned a lot. I developed so well that after 4-5 years in this theater, I won the Amber Ring twice in the plebiscite of "Głos Szczeciński", together with Kopiczyński. In operettas I became a favorite of Szczecin. However, I continued to educate my voice.

—What did you care about, you already had fame, money?

—I wanted to sing serious operas. Again, auditions in different cities, fiasco everywhere. Observing that some instrumentalists were traveling to East Germany for contracts, I began to ask friends about the possibilities. I received an address in the GDR from the Germans with whom I appeared in the later burnt out Cascade in Variete.

— Did you know German?

—At that time, I hardly spoke German, Latin and Russian at the final exams. With an elderly lady who spoke German, I got on my scooter "Osa" and drove 150 km to Berlin, sang there. I liked it and after a short time they sent a list of free places in the GDR for my type of voice. I asked the Germans again what theaters are good, I knew Berlin, Leipzig, but I didn't have a chance at the time. I decided in 1969 that I would go to Desau, near Hale and Magdeburg. Big theater, because it was built on the Wagnerian tradition. I went to auditions, I liked them, they involved me and I was there for four years, slowly developing. —Was it financially profitable?

—And from where. That's a good question because many people thought they were making a lot of money. In my case it was not like that at all, because I earned a lot of money in Szczecin, often appearing in resorts. In Desau, I got a gross mark of 700 gross, a hideous room at someone, where I had to go to the toilet through the balcony, cold water and smoking briquettes in the oven twice a day. In addition, some smelly cats were bred on the balcony. Compared to my apartment at Jasne Błonie in Szczecin, it was a dump. Everyone knew and admired me in Szczecin. Suddenly I went to a hermit life. At the end of the month I didn't have enough money. I went to Szczecin to buy something, but I needed visas and constant problems, bad connections. "But something must have kept you there?"

—The most important thing for me was to learn something. Professor Hans Retker was a student of Straus, he liked me and we began to work intensively. Through guest performances in many theaters, I went to Leipzig, from where I performed in Berlin, recordings for television and found myself upstairs again.

—How did you move further west?

—In Leipzig, I met tenor John Living, who very much valued my voice gave me an agent in London. My uncle, my godfather, lived in London, I have never been to him. At the same time I got a letter from an agent from Munich who was on my performance "Onegin" offered me cooperation.

—Have you decided on London?

—Yes, I decided to go to London, mainly to visit my uncle. While in London, I called Agent Mr. Scott, whom my colleague made contact with me. Mr. Scott rented a room and made a trial recording. It was the trial recording that gave me the opportunity to appear in the famous Covent Garden, because Alfred was searched for "The Vengeance of the Bat", a large production where Zubin Mehta conducted, Kiri de Kanawa, and the whole was broadcast live to the United States.

—Is it difficult to get a better start of a serious career?

—Yes, it gave me more contracts. But also at that time my most serious education began, I had access to world-famous educators, with Gardini I started serious vocal work. Like in Poland and later in Germany, I broke through learning, just as in London, I was still learning and I wanted to go on. I sang six seasons with the biggest names at Covent Garden. This is where my world career began, because other theaters began to engage me because it is a world leader.

—You remembered the word career, what do you understand by this word?

—Țo that I managed to stand on the best stages next to the greatest singers and possibly be able to catch up with them, no more can be done.

—If you had the opportunity to experience life again, what would it look like?

—I'm not sure if I would go in the artistic direction. I sacrificed many of my young years to be able to stand by the best in the world who had a lot easier.

—Why?

—Because I come from Poland, you are always worse, visas, problems, Polish surname are hard to say, a lot of stress at the beginning with the Western world. And what I had for myself, still traveling, even on the biggest holidays.

—Often jealous of artists traveling around the world?

—What about being in the most beautiful countries in the world when I didn't really notice it. Let's say I am in a warm climate, in Venice, I see beauty for a short while from the taxi window from the airport and sunbathing comes to mind, Kiody think about it, I come to the conclusion that it will not be good, because I will be tired. Just like I look when other people drink cold beer, I explain to myself that maybe it's better not because something might happen. Although I behave almost normally, I eat ice cream, I often go without a scarf in the winter. But on the day of the show there is some fear that something may happen. If I went on, I'm going to eat something, I can see people eating some cabbage cutlets that suit me. I wonder if it could hurt me by accident. Again, others use life, I have to be careful. Entering the clitnized room in the hotel, I turn off the air conditioning, afraid of catching a cold at night and get tired of fever. This is still the case because I am a must-have man.

—What audience do you value the most?

—It is difficult to answer clearly. For example, when I sing Wagner in Italy, the reaction will not be as if I sang Italian, because they love it and jump out of their shoes, as they know something. It also depends on the centers, they are very snobbish, like Salzburg, where you can laugh like God and there will be no spontaneous reaction because they don't know each other. They want to show toilets during the performance and drink champagne during the break. The day before yesterday in little Bytom, people who came, authentic, wanted to experience something and it was a holiday for all of us. This is more important to me than the audience in Frankfurt who claps. In conservative England, chamber music is at a very high level, they know each other, but they feel cold with expert knowledge. In the United States it also depends what to sing and where. In Washington, I sang at the Kennedy Center, I had excellent reviews, just like in Houston. It all depends on the repertoire and the party.

Currently, it is getting harder and harder for an audienced audience, because formerly girls from good homes learned music and singing. These times are over, almost nobody teaches music at school. - Do you see any special features besides the talent you need to have a career abroad? - Talent is needed, but everything is determined by work and stubbornness, making quick decisions and not resting on our laurels. Once in the Grand Theater I heard from singers that they would sing too green - it's nonsense. Languages ​​are also important. Often our singers didn't make a career just because they didn't speak languages. Some people win prizes at competitions and then don't hear about them because they don't work.

—On the other hand, do you think Poles have something special that distinguishes them outside Poland?

—Yes. It seems to me that at least until now, we have a huge, deep interior. This is something positive, which is very much needed in the artistic profession when it is supported by professionalism and work. In addition, we can improvise well, people in the West follow a very narrow specialty. If a car breaks down in the West, nobody repairs it, only calls for help. A Pole knows how to deal with it, it is very practical. All in all, we are valued, if we did something, we have manners, we are gallant, Polish women have a sense of fashion and elegance, they are romantic. But first you have to think, and only then act, it is the opposite with us, first emotions and then thinking. This is the destruction of our nation.

—Wife's role? (Elżbieta Karczykowska listens to our conversation).

—Very important, just like family. At the beginning of our marriage, we always left together. My wife knows my form exactly after 3 or 4 sounds and knows my psyche perfectly. Whether you have to leave me or build me. We are very dependent on the mood, because my body must want to sing. If a person has sadness in his heart or anguish, this is nothing. I know my friends who lost their voices because of marriage failures. Marriage what would it be if if I went to Japan from Miss Texas Melania Holiday, I would do my job there and I would not know what my wife is doing here, or I would be afraid of my son. I would have additional stress. My wife takes care of my travels, visas, tickets, looking after the house, knows how to cook great. If you are unlucky, your wife can destroy your career. There are also those who come to the rehearsals and sit down. The plot begins, because we are stressed ourselves. He says, for example: this wig looks bad , or - what kind of director put you in the back, you can't hear anything - tell him. This is not the way, it is additional stress. My wife has never done it. Sometimes she was on trial gen erotic, or she only came to the spectacle. She never interfered in my professional matters. Being a critic, she told me that she didn't like something in this place. This is help. - Sometimes it is said that the opera survived, but the facts deny it, because in New York MET, tickets, especially the most expensive ones, are sold much earlier?

—Here you have to pay attention to the specifics of not only countries but also theaters. There is no chance to buy tickets in New York or Salzburg. In my opinion, the opera did not survive and will never survive, especially where the media is well organized and bring the best names. Also, please note what a giant New York is. In Japan, there is also no chance to get tickets, and how many different orchestras, operas and classical music are there when you read performance announcements, it is not known what to choose.

—I am interested in the issue of Japan that you are strongly connected to, often performing there. How do Japanese perceive an opera exotic for them?

—Extremely hot, the best world operas have been going there for the last twenty years.

—Can they afford it?

—Yes. They receive the best of everything. The Japanese have this in that they imitate and improve. They bring in the best educators. Next year they run a master course with the Bernstein Foundation in Sapporo.

Similarly, when Japanese come to Europe or the United States, they don't go to the stores like Poles to buy something. They have their own program, in which culture and monuments come first. They are extremely educated. For me, they are already European in the sense of listening and discussing.

I remember I used to perform in Hong Kong. After the concert with the orchestra, we met the mayor of the city, who came with two "kittens" from Paris to represent, because it was in good taste to show up with the girls. We started a conversation. It was the most difficult conversation I had in my life. This man he was so oriented in what is happening in Europe in art that I made the most effort to match him, and the conversation about our performance was very professional.

I was also with an operetta, where a translation of the text is displayed at the top of the stage, but they are so oriented that they laugh in places where there is a joke. After the show, they come to me with programs from Covent Garden, Paris or Rome, where they were at my performances and ask for an autograph. They are full of happiness that they can meet me. This is Japan's huge future. Besides, there is probably no orchestra in the world right now where the Japanese would not play.

—Singing worse?

—Yes. Here Koreans have more achievements. I was on the qualifying committee, where 40 tenors came after graduation who wanted to continue their education.

—The hardest thing is in every profession, what is it in your case?

—Life for the voice, you must give up and lead a hygienic life. The psychological burden is so great that you have to have a huge discipline in life. I know what I can and can't do and I have to live by it. You have to exercise constantly and look for ways to perfection. This is the most important thing and people are lazy. I've never been 100% satisfied with my performance.

—When you make recordings, can you repeat and do it perfectly in the studio many times? - I recorded 15 CDs, several BBC productions, but almost always it was done live, due to lack of time and costs. For example, recording an hour CD is done for four days, it's nothing.

—What are your plans?

—Because I'm associated with many operas, I have to sing my own. I have to travel to Japan twice, where I will lead a master class. This year I want to try Vratislavia Cantans, for the first time in Poland, and take part in the jubilee of the Szczecin University of Technology, record international carols. I'm slowly filling up next year.

—You are in full blow?

—I think so, but I have already announced that in 4 years I am leaving the opera stage. I will only do concerts.

—Why?

— I think opera is an institution for young people, if I were a bass or baritone and could play fathers, that's another matter. I am critical of myself and think that some young games will be difficult for me to play. This, moreover, loses the opera that the old play amants, not wanting to retreat and leave room for the young.


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page