top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Piotr Chomczyński

Zaktualizowano: 8 sty 2022


Piotr Chomczyński (ur. 6 listopada 1942 r. w Warszawie) – biochemik, przedsiębiorca i kolekcjoner malarstwa.

Absolwent biochemii na Uniwersytecie Warszawskim (1966), doktorat w Instytucie Biochemii i Biofizyki PAN w Warszawie w 1971, a jego praca została opublikowana w prestiżowym “Biochemical Journal”. Niebawem otrzymał amerykańskie stypendium National Institutes of Health. Po powrocie z Ameryki zrobił habilitację w 1978 i został kierownikiem Katedry Biochemii SGGW. A po kolejnym powrocie z Ameryki zdecydował się na wyjazd na stałe w 1983 r. do USA, gdzie został wizytującym profesorem w National Institutes of Health (NIH) w Bethesda (Maryland), a następnie dziekanem na Uniwersytecie Cincinnati. Jest właścicielem i prezesem Molecular Research Center, firmy, którą założył w Cincinnati.

Wspominając tamte czasy, zauważa: „W 1983 r. praktycznie nie można było pracować naukowo w mojej dziedzinie, w molekularnej biologii. Wiedziałem, że wyjeżdżam na dłużej, ale wtedy nie wiedziałem czy na stałe. Byłem zaangażowany politycznie w tworzenie struktur Solidarności na SGGW. Znalazłem się w National Institutes of Health. Jest to ogromna instytucja, pracuje w niej wiele tysięcy świetnych naukowców. Miałem też kontakty z Instytutem Chorób Metabolicznych i Cancer Institutes. Udało mi się stworzyć system do izolacji kwasów nukleinowych. Podstawy były wynikiem prac w Polsce, a w Stanach Zjednoczonych doprowadziłem metodę do końca”. Wraz z Nicolettą Sacchi opracował metodę izolacji RNA poprzez ekstrakcję ze stężonego roztworu, laboratoryjnie szybką i powszechnie stosowaną w molekularnej genetyce i biologii. Jego publikacja opisująca tę metodę była według analizy z 2003 r. najczęściej cytowaną pracą naukową w dziedzinie nauk biologii i biochemii (do sierpnia 2019 r. była cytowana ponad 64 tys. razy).

Dziś Piotr Chomczyński jest właścicielem i prezydentem Molecular Research Center Inc. (MRC) w Cincinnati w stanie Ohio w USA oraz ekspertem o światowej renomie w dziedzinie biotechnologii, molekularnej biologii i farmakologii. MRC został uznany w 1995 r. za najszybciej rozwijającą się firmę w Ohio. Opublikowana w 1987 r. praca naukowa Chomczyńskiego, znalazła się na pierwszym miejscu na świecie, wśród ponad dwóch milionów nazwisk badaczy, jako najczęściej cytowana publikacja. Produkowany przez Piotra Chomczyńskiego odczynnik, pozwala w prosty i szybki sposób wyodrębnić kwas RNA, którego używają wszystkie światowe laboratoria biologii molekularnej i biotechnologiczne. Odczynniki i technologie wprowadzane w biomedycynie przyniosły mu miliony. Ufundował nagrodę, która jest przyznawana corocznie przez Polskie Towarzystwo Biochemiczne najlepszemu młodemu biochemikowi w Polsce.

Piotr Chomczyński z żoną Judy, która jest profesorem medycyny na Akademii Medycznej w Cincinnati oraz synem Peterem, mieszkają w Cincinnati. Natomiast córki, Marta i Dorota, są w Polsce. Dom w Cincinnati wypełniony jest obrazami takich artystów jak: Wincenty Wodzinowski, Stanisław Wyspiański, Henryk Siemiradzki, Alfred Wierusz-Kowalski, Czesław Wasilewski, Tamara de Lempicka, Wojciech Gerson, Aleksander Orłowski, Józef Brandt, Piotr Michałowski , Artur Grottger, Otto Axer, Michał Wywiórski, Józef Chełmoński, Ferdynand Ruszczyc, Tadeusz Rybkowski, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Jan Stanisławski, Władysław Bakałowicz, Jan Chełmiński, Aleksander Gierymski, Wojciech Gerson.

Dla Piotra Chomczyńskiego kolekcjonowanie obrazów to hobby oraz podtrzymywanie obcowania z polską kulturą na co dzień. Kiedy zapytałem go, co uważa za swoją największą „zdobycz“, powiedział: „Największa zdobycz zmienia się co jakiś czas. Zależy jaki obraz zaczyna mi się podobać. Teraz jest to nabyty ostatnio w Wiedniu obraz „Mazepa” Juliana Fałata. „Zdobycz" to nie tylko udana cena zakupu ale raczej osobiste rozpoznanie obrazu jako „świetny". Czyli taki, który w danym okresie najbardziej jest mi bliski“.

Poznaliśmy i zaprzyjaźniliśmy się z Piotrem Chomczyńskim, kiedy przyleciałem do niego do Cincinnati w stanie Ohio, na kilkanaście dni w kwietniu 2004 r., aby sfotografować i opisać do publikacji w moim albumie, jego kolekcję polskich obrazów. Piotr pokazał mi miasto, które jak myślę kocha, a przynajmniej czuje się z nim znkomicie, wszystko widać na zdjęciach nad piękną rzeką Ohio.

Miasto zostało założone w 1788 na cześć Lucjusza Kwinkojusza Cyncynata, jako wzór obywatela poświęcającego się dla dobra publicznego. Prawa miejskie nabyło w 1819 r. Niewiele osób wie, że w Cincinnati urodził się Steven Spielberg.

Zanim wyszedł mój album „Polskie kolekcje sztuki w Ameryce” (2005), gdzie została opisana kolekcja Judy i Piotra Chomczyńskich, ukazał się duży materiał w „Gazecie Antykwarycznej”, kalendarz oraz okładkowa historia w nowojorskim magazynie.

Kolekcja polskiego malarstwa Judy i Piotra Chomczyńskich, mimo tego, że jest stosunkowo nowa, należy do największych i najciekawszych w Ameryce (pierwsze obrazy kupili w 1991 r., dziś mają ich ponad trzysta). Umieściłem ją w albumie: Czesław Czapliński - KOLEKCJE SZTUKI POLSKIEJ W AMERYCE /POLISH ART COLLECTIONS IN AMERICA (2005). Sam Piotr Chomczyński z wrodzoną sobie skromnością powiedział: „Myślę, że „kolekcja” to trochę za duże słowo, raczej jest to zbiór obrazów. Zbieram malarstwo polskie bez ustalonego kryterium. To, co mi lub Judy się podoba. Zacząłem od XIX wieku z wątkami patriotycznymi. Teraz zbieram głównie obrazy malarzy współczesnych“.

—Czesław Czapliński: Jak zaczęła się Pana kariera naukowa?

— Piotr Chomczyński: Kiedy zrobiłem doktorat, zacząłem pracować samodzielnie w Instytucie Genetyki i Hodowli Zwierząt i trafiłem do nowego zakładu w Jastrzębcu koło Warszawy. Mimo mojego młodego wieku pełniłem obowiązki kierownika Zakładu Państwowej Akademii Nauk, ale nie mogłem być na to stanowisko oficjalnie powołany, bo jeszcze nie miałem odpowiedniego stażu i tytułów naukowych.

Zajmowaliśmy się biochemią kwasów nukleinowych, ze szczególnym uwzględnieniem biosyntezy białek. Bardzo dobrze wspominam ludzi, z którymi pracowałem. Miałem szczęście zarówno do kolegów, jak i dyrekcji Instytutu. Pracowałem tam około 10 lat, do 1976 roku.

W drugiej połowie lat 70. zaczęły się problemy finansowe, coraz trudniej było prowadzić badania naukowe na poziomie porównywalnym do zachodniego. Jako placówka PAN-u byliśmy uprzywilejowani, ale nawet takie dofinansowanie zaczęło się gwałtownie zmniejszać. Najgorzej było z zakupami dewizowymi, czyli z nową aparaturą, odczynnikami itd.

Jeszcze z Instytutu Genetyki wyjechałem na pierwsze doktoranckie stypendium do Narodowego Instytutu Zdrowia (National Institutes of Health) pod Waszyngtonem. To było niezwykłe przeżycie, bo znalazłem się w najbardziej cenionym centrum naukowym w Ameryce. Warunki pracy były tam tak doskonale, że wręcz niewyobrażalne. Miałem wszystko, czego potrzebowałem do badań. Trafiłem do pracowni zajmującej się biosyntezą białek mleka, podobne badania prowadziłem w Polsce. Moim zadaniem było wprowadzenie nowych elementów biologii molekularnej w tej dziedzinie. Nie czułem, że jestem na gorszej pozycji. Przyznaję, że miałem problemy z językiem, moj a znajomość angielskiego nie była zbyt zaawansowana. Pamiętam zabawną przygodę. Często pracowaliśmy w nocy, jechałem windą z jednego laboratorium do drugiego i utknąłem między piętrami. Wezwałem telefonicznie pomoc. Po paru minutach usłyszałem krzyki, ale nie rozumiałem, że to do mnie. Uświadomiło mi to dopiero pytanie, czy jeszcze żyję. Miałem wcisnąć jakiś guzik, który ułatwiał ściągnięcie windy. Gdy mnie uwolniono, pierwszą osobą, która do mnie podeszła, był policjant, który zapytał, czy wszystko w porządku. Odpowiedziałem, że tak. Nie widziałem, że w ten sposób straciłem pierwszą szansę na duże pieniądze, odszkodowanie.

Podczas tego pierwszego pobytu szokowała mnie łatwość pracy. Każdy pomysł i dobra inwencja mogły być zrealizowane. Pracowałem tam dużo, publikowałem w czasopismach i chyba byłem trochę zawiedziony, że nie dostałem po tym pobycie Nagrody Nobla.

Wróciłem do Polski i w Instytucie Genetyki zrobiłem habilitację, jednocześnie pracując na SGGW. Próbowałem tam rozwinąć badania genetyczne, nawet mieliśmy jakieś osiągnięcia dostrzegane w Polsce. Potem zaczęły się lata 80. i przyszedł duży kryzys. Odbiło się to na dofinansowaniu nauki. Jedyną wtedy możliwością kontynuowania pracy naukowej były częste wyjazdy na Zachód. Utrzymywałem kontakt z National Institutes of Health. Potem zacząłem tam pracować nad problemami związanymi z powstawaniem nowotworów.

— A kiedy wyjechał Pan na stałe do Ameryki?

— To była trudna decyzja. W 1983 roku praktycznie nie można było pracować naukowo w mojej dziedzinie, w molekularnej biologii. Wiedziałem, że wyjeżdżam na dłużej, ale wtedy nie wiedziałem czy na stałe. Byłem zaangażowany politycznie w tworzenie oddziałów Solidarności na SGGW. Ale nie miałem jakiś wielkich problemów z wyjazdem. Może było tak, że woleli pozbyć się niektórych ludzi i mieć spokój. Co prawda dostałem zezwolenie tylko na trzymiesięczny wyjazd.

Oczywiście znalazłem się w National Institutes of Health. Jest to ogromna instytucja, pracuje tam wiele tysięcy świetnych naukowców.

W ogóle młodzi naukowcy pracują tam przez cały czas. Zaczynają o godz. 8—9 rano, potem przerwa na lunch. Po południu wracają na chwilę do domu, pojawiają się znowu w laboratoriach koło 20. Ja też tak działałem. To było jak zabawa. Ale akurat mój szef tego nie lubił (dość wyjątkowo). Uważał, że jak ktoś zostaje po godzinach, to on jest za to odpowiedzialny. Więc trochę się przed nim ukrywałem. Dla mnie badania były pasją. Nagle mogłem zobaczyć, w jaki sposób hormony indukują np. węglan takiego białka mleka. Mogłem ustawić sobie różne komórkowe systemy in vitro. Dodawałem hormony, patrzyłem, jakie są elementy indukcji, jakie czynniki spadają, a jakie wzrastają. To było fascynujące. Nadal bym to robił, ale już to jest odkryte.

— Czy te prace przyczyniły się jakoś do późniejszych Pana odkryć?

— Nie mogę powiedzieć, że one wpłynęły na cokolwiek. Gdybym ich nie opublikował, nie byłaby to wielka strata. To były typowe badania, wiele osób pracowało nad tym tematem. Ktoś musiał być pierwszy.

— To jak doszło do odkrycia czegoś wyjątkowego?

— To jest metodyczna praca. Moje największe odkrycie wyniknęło z tego, że wracając do Polski nie mogłem pracować z taką samą intensywnością jak w Stanach Zjednoczonych. Podstawą mojej pracy była izolacja kwasów nukleinowych, ale potrzebna od tego była ultrawirówka.

Bardzo kosztowny przyrząd i mieliśmy wówczas tylko jeden z NRD, który czasem dział, a czasem nie. Było z nim więcej kłopotu niż pożytku.

Wtedy właśnie zacząłem myśleć, jakby ten proces uprościć. Można powiedzieć, że było to odkrycie wymuszone przez niedostatek, brakowało środków i urządzeń, które miał Zachód. Kiedyś już poproszono mnie o opisanie, jakie czynniki złożyły się na to odkrycie. Pamiętam, że te krótkie wspomnienia opatrzyłem tytułem „Potrzeba matką wynalazku”.

—Czy była jakiś szczególna chwila, w której nagle zrozumiał Pan, że odkrył coś niezwykłego i mógł wykrzyknąć "Eureka"!?

—Na moje pierwsze odkrycie, związane z izolacją RNA, złożyło się wiele elementów. Nie było jakiegoś szczególnego dnia. Ale pamiętam moment, kiedy badałem, jak się rozkłada RNA, gdzie przechodzi w zależności od pH, czyli sprawdzałem, jaki jest rozdział RNA w zależności od kwaśności, stężenia jonów wodorowych w roztworze. Zauważyłem wtedy, że PH około 4, z jakiś do tej pory nie bardzo wyjaśnionych przyczyn, RNA zostaje w wodzie, a wszystkie inne składniki komórkowe są wypchnięte z wody do fazy organicznej. Tak więc element PH stał się dość kluczowy w mojej metodzie.

— Kiedy się to zdarzyło?

— Jeszcze w Polsce, ale dokładnej daty nie znam. To mógł być 1981 lub 1982 rok.

— Rozumiem, że robił Pan jakieś zwykłe doświadczenia i nagle coś niespodziewanego się pojawiło.

—Na początku pomyślałem, że to jest za dobre, żeby było w porządku. Byłem zaskoczony, że tylko RNA zostało w wodzie. Zbyt prosto to wyglądało. Jeden ruch ręką, kiedy się miesza te fazy, i RNA jest zupełnie czyste. Nie dowierzałem, bo czasem są takie rzeczy, które raz wychodzą i potem już nie dają się powtórzyć. Ale ku mojemu zdumieniu za każdy razem wychodziło tak samo. Zrozumiałem, że to jest bardzo niezawodna metoda. I od niej wszystko się zaczęło.

Podobnie na zakończenie tego procesu, już przy komercjalizacji produktu, też wykorzystałem ważne obserwacje, z których wynikało, że wszystkie odczynniki chemiczne można umieścić w jednej butelce. Okazało się to dość istotne, bo bardzo praktyczne.

— Czy to odkrycie od razu skojarzyło się Panu z możliwością opatentowania, sprzedania, zarobienia pieniędzy?

—Na początku myślałem jak naukowiec. Znalazłem świetną metodę, która może być używana zamiast ultrawirówek. Ponadto jest prosta i tania. Nie przekładałem tego na jakieś komercyjne działania. Poza tym kolejność jest ustalona. Gdy się coś odkryje, opracuje nową metodę, to rozpoczyna się od publikacji. Najpierw tekst trafia do redakcji i jest recenzowany. Nikt nie sprawdza metody, tylko ją ocenia w oparciu o opis i wnioski autora. Przyznaję, że recenzje mojej pracy nie były entuzjastyczne, sugerowano mi jakieś drobne poprawki. Ale nie było problemów z przekazaniem do druku. Jeśli praca jest dobra, to trafia do uznanych tytułów. W moim przypadku było to najlepsze czasopismo w tej dziedzinie, czyli „Analytical Biochemistry”. A potem, jeśli odkrycie jest ciekawe, to krąg czytelników jest na tyle duży, że ktoś się tym zainteresuje, wyko20 LIPIEC/WRZESIEŃ 2004 rzysta do swoich badań itd. Czyli moja metoda była weryfikowana dopiero przez czytelników, użytkowników. Była techniką, którą inni badacze mogli wypróbować. Szybko się okazało, że metoda działa i jest z chęcią wykorzystywana. Jeśli coś jest sukcesem, to się samo powiela.

— Naukowcom wystarczy, że ich badania są ogólnie znane i cenione, ale Pan szukał dalej, dążył do „zagospodarowania" swego pomysłu.

— Od momentu kiedy przyjechałem do Cincinnati, zastanawiałem się, co można tu robić oprócz nauki. Ciągnęło mnie w kierunku biznesu, chciałem się sprawdzić w nowym dla mnie systemie kapitalistycznym. Wtedy pomyślałem o metodzie izolacji kwasów rybonukleinowych i postanowiłem stworzyć z tego preparat komercyjny. Uprościłem więc podstawową metodę, tak aby można było wszystkie potrzebne odczynniki włożyć do jednej butelki. To się bardzo spodobało. Było proste i w efekcie niezwykle tanie w porównaniu z innymi metodami. Ultrawirówki były kosztowne, a sam proces trwał trzy dni. Moja metoda była ekonomiczniejsza i szybsza. Ale początki nie były łatwe. Zaczynałem w 1987 roku. Wszystko co wtedy miałem, ok. 10 000 dolarów, przeznaczyłem na patent i to tylko na Amerykę. Bazował on na ulepszonej wersji tego, co ukazało się w „Analytical Biochemistry”. Wtedy obowiązywała zasada, że można było opatentować tylko opublikowane prace (i to w ciągu jednego roku od momentu ogłoszenia drukiem). To była podstawa do dalszych działań. Zacząłem szukać możliwości produkcji tego odczynnika, jednocześnie rozważałem możliwość sprzedania licencji. W tym celu nawiązałem kontakty z wieloma firmami, ale nie chcieli ze mną rozmawiać. Zauważyłem, że jeśli ktoś ma jakiś zupełnie nowy pomysł, który nie jest kontynuacją tego co już znane, to wcale nie jest łatwo zainteresować tym ludzi. Nawet w Ameryce. A szczególnie gdy z tym pomysłem przychodzi obcokrajowiec, mówiący z akcentem, nie zawsze składnie. Gdyby ktoś to wtedy ode mnie kupił, pewnie nadal byłbym naukowcem. Po tych niepowodzeniach zrozumiałem, że łatwiej będzie stworzyć samemu jakieś możliwości produkcji odczynnika. Znalazł się jakiś kolega, który zadeklarował pomoc. Skontaktował mnie z małą firmą w Houston w Teksasie, która umożliwiła mi pracę nad odczynnikami, tam na miejscu w laboratoriach. W tygodniu pracowałem jako profesor na Uniwersytecie w Cincinnati, a w weekendy latałem do Houston, by zająć się produkcją.

Nie prowadziłem tych badań na uczelni, bo wtedy byłbym związany z placówką naukową i to ona kierowałby dalszymi losami odkryć. Chociaż muszę przyznać, że na mojej uczelni prawa patentowe są dość korzystne dla naukowców. Jeśli uniwersytet sprzeda patent, to jego twórca, czy zespół, dostaje 40% z całej sumy.

Tak więc dalszymi pracami zajmowałem się w Houston, gdzie miałem do dyspozycji miejsce, ale koszty odczynników, produkcji sam ponosiłem. Potem firma podjęła się sprzedaży i tymi zyskami już się mogliśmy dzielić.

—Ruszyła produkcja, a jak rozpoczęła się sprzedaż?

—Najpierw musieliśmy opracować projekt tego produktu butelkę, nalepkę itd.

I zamieściliśmy ogłoszenie w prasie. Sam układałem jego treść, niezbyt długą i niewyszukaną. Małe ogłoszenie ukazało się w „Science” i w „Nature”. Nie mieliśmy pieniędzy na reklamę, ale to wystarczyło. Nigdy wcześniej ta mała firma z Houston nie miała takiej odpowiedzi. Mój pomysł spotkał się z bardzo dużym zainteresowaniem. Sprzedaż rosła i praktycznie informacja o naszych odczynnikach sama się rozprzestrzeniała. Na początku oferowaliśmy dogodną cenę, aby każdy mógł wypróbować, czy to działa, albo wysyłaliśmy próbki. Wiedzieliśmy, że jeśli ktoś raz spróbuje tej metody, to zostanie już naszym stałym klientem. Nie mieliśmy prawie żadnej konkurencji, to się samo sprzedawało i to był bardzo ważny czynnik początkowego sukcesu.

— Jakie czynniki wpłynęły na ustalenie ceny, jak Pan określił jej wysokość, mając do czynienia z zupełnie nowym produktem?

—Wtedy jeszcze nie znałem zasad biznesu i nikt mi nie doradzał. Nie miałem nawet innych komercyjnych wzorców. Myślałem, jak to sprzedać najtaniej. A dziś wiem, że cena mogła być przynajmniej 50% wyższa. Ale dzięki temu, że było tanie, bardzo szybko i masowo zostało przyjęte. Poza tym, pamiętając jak w Polsce nie mogłem kupować odczynników i myśląc jeszcze jak naukowiec, opublikowałem pracę, w której krok po kroku, z aptekarską dokładnością, opisałem całą metodę. To była doskonała wskazówka. Do tej pory ta właśnie praca jest często cytowana. Co prawda, gdy zacząłem myśleć o komercyjnym zastosowaniu, to jeszcze bardziej uprościłem metodę, ale tych zmian już nie opisałem. Metoda wcześniejsza trwała cztery godziny, a „komercyjna” została skrócona, najpierw do półtorej godziny, a potem do godziny. Nawet dziś, jeśli ktoś nie ma pieniędzy, to może używać opisanej, wyjaśnionej, czterogodzinnej metody. Muszę jednak przyznać, że ku mojemu zdziwieniu ludzie nie chcą już tego sami robić, przestawili się na nasz produkt — mają gotowy odczynnik za przystępną cenę. Udało nam się wyrobić markę.

—Wprowadzał Pan ulepszone wersje produktu, taki chemiczny „upgrade”?

— Co roku staraliśmy się dodać jakieś ulepszenie, a w zasadzie uprościć proces. Jednak są pewne granice i dochodzi się do takiego poziomu, gdzie już nic więcej nie można zmienić. Wtedy trzeba poszukać nowej rzeczy. Już na początku lat 90. myślałem nad nowym patentem, który uzyskałem w 1994 roku. To była izolacja RNA. Potem dalej pracowałem nad kolejnymi patentami związanymi właśnie z izolacją kwasów nukleinowych. Tych patentów nie mam w jakiejś oszałamiającej liczbie. Jest ich zaledwie kilka, chyba cztery. Chciałem mieć po prostu tylko te, które są ważne. Drobnych innowacji nawet nie opłacało się zgłaszać.

— Pierwszą Pana firmą była Cinna Scientific Inc.

—Tak, a nazwa nawiązuje do Cincinnati. Prowadziłem ją razem ze wspólnikiem. Ale po dwóch latach zawiodłem się na nim i otworzyłem nową firmę Molecular Research Center, Inc (MRC). W Stanach zjednoczonych założenie nowej działalności prawie nic nie kosztuje, może wydałem 500 dolarów na adwokata, żeby wszystko przeprowadził za mnie. (To w ogóle jest bardzo prosty proces i życzyłbym sobie, aby podobnie było w Polsce). Kłopoty zaczynają się później, bo trzeba jakoś firmę utrzymać, trzeba mieć na nią pomysł. Mnie się udało i MRC okazała się bardzo aktywną działalnością. Dostaliśmy nawet nagrodę Cincinnati Business Courier dla najszybciej rozwijającej się firmy prywatnej w Cincinnati i okolicach. Potem przyszły nagrody eksportowe ze stanu Ohio. Przy okazji odbioru nagrody w 1998 roku zdarzyła się zabawna historia. Otóż musiałem zamknąć na jeden dzień firmę, żeby zebrać parę osób i jakąś grupą pojechać do Columbus na uroczyste wręczenie naszego wyróżnienia. Pierwszą nagrodę otrzymał General Electric, reprezentowany przez licznie przybyłych inżynierów, dyrektorów. A my, zalewie kilka osób, dostaliśmy drugą nagrodę. Byliśmy bardzo dumni. Nagroda nie przekładała się na finanse, ale była ważna z powodu prestiżu. Dostrzegły nas najwyższe władze stanu Ohio i mogę powiedzieć, że przy różnych okazjach o nas wspominaja, jako o jednej z czołowych firm biotechnologicznych tego stanu.

— Odnoszę "wrażenie, że Pana firma jest dość nietypowa. Patrząc na działalność trudno uwierzyć, że jest tak mała. Dlaczego?

— To jest problem. Mamy swoich przedstawicieli (30—40 osób) w różnych krajach, sprzedają nasze odczynniki, technologie, a gdy przyjeżdżają do nas do Cincinnati i widzą np. pokój konferencyjny 3x3 metry, to są zaskoczeni. Ale my tak pracujemy, nie mamy czasu na rozwijanie reprezentacyjnych części firmy, za to dbamy, żeby nasze produkty i technologie były na najwyższym poziomie. To może też wynika z tego, że to, co jest niepotrzebne dla osiągnięcia celu, uważam za zbędne. Na przykład, inny stół konferencyjny jest nam tutaj niepotrzebny, bo jeśli organizujemy duże spotkania, to wynajmujemy salę, restaurację. W dużej instytucji pewnie łatwiej dyrektorowi wydać nie swoje pieniądze na luksusowe dodatki, meble, samochód itd. A to są przecież pieniądze ze sprzedaży produktu. Może nasza konkurencyjność wynika też z tego, że nie mamy rozbudowanej administracji, ani pozoru splendoru. Nie wiem, czy takie podejście można nazwać filozofią, ale według takich zasad działamy. I staramy się być perfekcyjni. Nowe technologie testujemy 2—3 lata, badamy warunki, w jakich działają, a w jakich nie, ulepszamy, zapobiegamy. Powiedziałbym, że to jest nasza silna strona. Całkiem niedawno zgłosiliśmy do urzędu patentowego nową metodę izolacji RNA, ale badaliśmy ją około 3—4 lat i dopiero po takim czasie zdecydowaliśmy, że to jest końcowy produkt.

— Rozumiem, że to zupełna nowość...

— Dotychczas stosowane metody izolacji RNA mają patenty ważne jeszcze przez 2—3 lata. Potrzebowaliśmy ulepszenia tej metody i udało nam, choć to było dość trudne.


PORTRAIT with HISTORY Piotr Chomczyński (1942)

Piotr Chomczyński (born November 6, 1942 in Warsaw) - biochemist, entrepreneur and painting collector.

A graduate of biochemistry at the University of Warsaw (1966), a doctorate at the Institute of Biochemistry and Biophysics of the Polish Academy of Sciences in Warsaw in 1971, and his work was published in the prestigious Biochemical Journal. He soon received the American National Institutes of Health scholarship. After returning from America, he did his habilitation in 1978 and became the head of the Department of Biochemistry at SGGW. And after returning from America, he decided to go permanently to the USA in 1983, where he became a visiting professor at the National Institutes of Health (NIH) in Bethesda (Maryland), and then the dean at the University of Cincinnati. He is the owner and president of the Molecular Research Center, a company he founded in Cincinnati.

Recalling those times, he notes: "In 1983, it was practically impossible to work scientifically in my field, in molecular biology. I knew I was going away for a long time, but I didn't know if I would stay there permanently. I was politically involved in creating Solidarity structures at SGGW. I found myself at the National Institutes of Health. It is a huge institution, many thousands of great scientists work in it. I also had contacts with the Institute of Metabolic Diseases and Cancer Institutes. I was able to create a nucleic acid isolation system. The basics were the result of work in Poland, and in the United States I brought the method to an end. " Together with Nicoletta, Sacchi developed a method of RNA isolation by extraction from concentrated solution, fast laboratory and widely used in molecular genetics and biology. According to a 2003 analysis, his publication describing this method was the most cited scientific work in the field of biology and biochemistry (up to 64,000 times by August 2019).

I left the Institute of Genetics for my first doctoral scholarship to the National Institutes of Health near Washington. It was an amazing experience because I found myself in the most-valued science center in America. The working conditions were so perfect there that they were unbelievable. I had everything I needed for research. I went to the laboratory dealing with biosynthesis of milk proteins, I conducted similar studies in Poland. My task was to introduce new elements of molecular biology in this field. I didn't feel that I was in a worse position. I admit that I had problems with my language, my knowledge of English was not very advanced. I remember a funny adventure. We often worked at night, rode the elevator from one laboratory to another and got stuck between floors. I called for help by phone. After a few minutes I heard screams, but I didn't understand that it was for me. It only made me realize whether I was still alive. I was supposed to push a button that would make it easier to remove the elevator. When I was released, the first person to approach me was a policeman who asked me if everything was all right. I said yes. I did not see that in this way I lost my first chance for big money, compensation. During this first stay, I was shocked by the ease of work. Any idea and good inventiveness could be realized. I worked there a lot, published in magazines and I was probably a little disappointed that I didn't get the Nobel Prize after that.

I returned to Poland and did the habilitation at the Institute of Genetics, while working at SGGW. I tried to develop genetic research there, we even had some achievements noticed in Poland. Then the 1980s began and a big crisis came. This affected the funding of science. Frequent trips to the West were the only possibility then to continue scientific work. I kept in touch with the National Institutes of Health. Then I started working on problems related to cancer. - And when did you leave permanently for America? - It was a difficult decision. In 1983, it was practically impossible to work scientifically in my field, in molecular biology. I knew I was going away for a long time, but I didn't know if I would stay there permanently. I was politically involved in creating Solidarity branches at SGGW. But I didn't have any big problems leaving. Maybe it was so that they preferred to get rid of some people and have peace. It is true that I got permission only for a three-month trip.

Of course, I found myself at the National Institutes of Health. It is a huge institution, many thousands of great scientists work there. In general, young scientists work there all the time. They start at 8-9 am, then lunch break. In the afternoon they come back home for a while, they appear again in laboratories around 8pm. I did it too. It was like fun. But my boss just didn't like it (quite exceptionally). He believed that if someone stays after hours, he is responsible for it. So I hid from him a little. For me, research was a passion. Suddenly I could see how hormones induce, for example, carbonate of such milk protein. I could set up various cellular in vitro systems. I added hormones, looked at what are the elements of induction, what factors fall and what increases. It was fascinating. I would still do it, but it's already discovered. - Did these works somehow contribute to your later discoveries? - I can't say they have affected anything. If I did not publish them, it would not be a great loss. It was typical research, many people worked on this topic. Someone had to be first.

- So how did something special come about?

- This is methodical work. My greatest discovery was that, returning to Poland, I couldn't work with the same intensity as in the United States. The basis of my work was nucleic acid isolation, but an ultracentrifuge was needed.

A very expensive instrument and we had only one of the GDR at the time, which sometimes operated and sometimes not. There was more trouble with him than good.

That's when I started to think about simplifying the process. One can say that this discovery was forced by scarcity, there was a shortage of funds and equipment that the West had. I was once asked to describe what factors contributed to this discovery. I remember that I gave these short memories the title 'Need is the mother of invention'.

—Was there any special moment when you suddenly realized that you discovered something unusual and could have shouted "Eureka" !?

- My first discovery related to RNA isolation was composed of many elements. It wasn't a special day. But I remember the moment when I studied how RNA decomposes, where it passes depending on the pH, i.e. I checked the distribution of RNA depending on the acidity, concentration of hydrogen ions in the solution. I noticed then that PH around 4, for some reasons not yet fully understood, RNA stays in the water and all other cellular components are pushed out of the water into the organic phase. So the PH element has become quite crucial in my method.

- When did this happen?

- Still in Poland, but I don't know the exact date. It could have been 1981 or 1982. - I understand that you did some ordinary experience and suddenly something unexpected appeared. - At first I thought it was too good to be okay. I was surprised that only RNA was left in the water. It looked too simple. One hand movement, when these phases are mixed, and RNA is completely pure. I didn't believe it, because sometimes there are things that come out once and then can't be repeated. But to my amazement it went the same way every time. I understood that this is a very reliable method. And it all began with her. Similarly, at the end of this process, when commercializing the product, I also used important observations, which showed that all chemical reagents can be put in one bottle. It turned out to be quite important because it was very practical. - Was this discovery immediately associated with the possibility of patenting, selling or earning money? - At first I thought like a scientist. I found a great method that can be used instead of ultracentrifuges. In addition, it is simple and cheap. I didn't translate it into any commercial activities. In addition, the order is determined. When something is discovered, it develops a new method, it starts with publication. First, the text goes to the editor and is reviewed. Nobody checks the method, only assesses it based on the author's description and conclusions. I admit that the reviews of my work were not enthusiastic, I was suggested some minor corrections. But there were no problems with printing. If the job is good, it goes to recognized titles. In my case it was the best magazine in this field, or "Analytical Biochemistry". And then, if the discovery is interesting, then the circle of readers is large enough that someone will be interested in it, using it for their research, etc. JULY / SEPTEMBER 2004 So my method was only verified by readers and users. It was a technique that other researchers could try. It quickly turned out that the method works and is gladly used. If something is successful, it replicates itself.

- It is enough for scientists that their research is generally known and appreciated, but the Lord kept looking, strove to "develop" his idea.

- From the moment I arrived in Cincinnati, I wondered what could be done here besides studying. I was drawn to business, I wanted to test myself in a new capitalist system for me. Then I thought about the method of isolating ribonucleic acids and decided to create a commercial preparation from it. So I simplified the basic method so that you can put all the reagents you need in one bottle. It liked it very much. It was simple and, as a result, extremely cheap compared to other methods. Ultra-centrifuges were expensive and the process itself lasted three days. My method was more economical and faster. But the beginnings were not easy.

I started in 1987. Everything that I had then, about $ 10,000, was allocated for a patent and only for America. It was based on an improved version of what appeared in "Analytical Biochemistry". At that time, the rule was that only published papers could be patented (and within one year of publication). This was the basis for further actions. I began to look for the possibility of producing this reagent, at the same time I was considering the possibility of selling a license. To this end, I made contacts with many companies, but they did not want to talk to me. I noticed that if someone has a completely new idea that is not a continuation of what is already known, it is not easy to interest people. Even in America. And especially when a foreigner comes with this idea, speaking with an accent, not always syntactically. If someone bought it from me then, I would probably still be a scientist. After these setbacks, I realized that it would be easier to create some reagent production possibilities by myself. There was a colleague who declared his help. He contacted me with a small company in Houston, Texas that enabled me to work on reagents right there in the labs. During the week I worked as a professor at the University of Cincinnati, and on weekends I flew to Houston to take up production.

I did not conduct this research at the university, because then I would be associated with a scientific institution and it would guide the further fate of discoveries. Although I must admit that at my university, patent rights are quite beneficial for scientists. If a university sells a patent, then its creator or team gets 40% of the total.

So, I dealt with further work in Houston, where I had a place, but I borne the costs of reagents and production. Then the company started selling and we could share these profits.

—Production started, and how did sales begin?

—First, we had to design a bottle, sticker, etc. for this product.

And we placed an ad in the press. I composed the content myself, not very long and unsophisticated. A small advertisement appeared in "Science" and "Nature". We didn't have any money for advertising, but it was enough. Never before has this small Houston company had such an answer. My idea met with great interest. Sales increased and practically information about our reagents spread itself. At the beginning, we offered a convenient price so that everyone could try it out, or send samples. We knew that if someone tried this method once, they would become our regular customer. We had almost no competition, it sold itself and it was a very important factor of initial success.

—What factors influenced the determination of the price, how did you describe its price when dealing with a completely new product?

—At that time I didn't know the rules of business and nobody advised me. I didn't even have other commercial models. I was thinking how to sell it at the cheapest price. And today I know that the price could have been at least 50% higher. But thanks to the fact that it was cheap, it was quickly and massively accepted. In addition, remembering how in Poland I could not buy reagents and thinking like a scientist, I published a work in which, step by step, with pharmacy accuracy, I described the whole method. It was a great tip. To date, this work is often cited. It is true that when I began to think about commercial use, I simplified the method even more, but I have not described these changes. The earlier method lasted four hours, and the "commercial" method was shortened, first to one and a half hours and then to an hour. Even today, if someone has no money, they can use the described, explained, four-hour method. However, I have to admit that, to my surprise, people no longer want to do it themselves, they switched to our product - they have a ready reagent at an affordable price. We managed to form a brand.

—You were introducing improved versions of the product, such a chemical "upgrade"?

—Every year we tried to add some improvement, and basically simplify the process. However, there are limits and you reach a level where nothing else can be changed. Then you need to look for a new thing. Already in the early 90s I was thinking about a new patent, which I obtained in 1994. It was RNA isolation. Then I continued to work on further patents related to the isolation of nucleic acids. I don't have these patents in a staggering number. There are only a few, probably four. I just wanted to have only the important ones. Small innovations were not even worth reporting.

—Your first company was Cinna Scientific Inc.

—Yes, and the name refers to Cincinnati. I ran it with my partner. But after two years I was disappointed in it and opened a new company Molecular Research Center, Inc (MRC). In the United States, starting a new business costs almost nothing, maybe I spent $ 500 on a lawyer to do everything for me. (It is a very simple process at all and I would like it to be similar in Poland). Troubles they start later, because you have to maintain your business, you have to have an idea for it. I succeeded and MRC proved to be a very active activity. We even got the Cincinnati Business Courier award for the fastest growing private company in and around Cincinnati. Then came the export awards from Ohio. On the occasion of receiving the prize in 1998, a funny story happened. Well, I had to close the company for one day to gather a few people and go to Columbus in a group to give our award. General Electric received the first prize, represented by numerous engineers and directors. And we, just a few people, got the second prize. We were very proud. The award did not translate into finances, but was important because of prestige. The highest authorities of the state of Ohio have noticed us and I can say that on various occasions they mention us as one of the leading biotechnology companies of this state. - I have the impression that your company is quite unusual. Looking at the business, it's hard to believe it's so small.

—Why?

—This is the problem. We have representatives (30-40 people) in different countries, they sell our reagents and technologies, and when they come to us in Cincinnati and see, for example, a 3x3 meter conference room, they are surprised. But we work like this, we don't have time to develop representative parts of the company, but we make sure that our products and technologies are at the highest level. This may also be due to the fact that what is unnecessary to achieve the goal, I consider unnecessary. For example, we don't need another conference table here, because if we organize large meetings, we rent a room, a restaurant. In a large institution, it's probably easier for the director to spend not his money on luxury accessories, furniture, a car, etc. And this is money from selling a product. Maybe our competitiveness also results from the fact that we do not have extensive administration or the appearance of splendor. I don't know if this approach can be called a philosophy, but we operate according to such principles. And we try to be perfect. We test new technologies for 2-3 years, we examine the conditions in which they operate and in which they do not, we improve and prevent them. I would say that this is our strong point. Quite recently, we submitted a new RNA isolation method to the patent office, but we studied it for 3-4 years and only after that time did we decide that it is the final product.

—I understand that this is completely new ...

—RNA isolation methods used so far have patents valid for another 2-3 years. We needed to improve this method and we succeeded, although it was quite difficult.


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page