top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Jerzy Kulej

Zaktualizowano: 8 sty 2022


"Nie ma odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni." – Jerzy Kulej.

Jerzy Kulej (ur. 19 października 1940 r., w Częstochowie, zm. 13 lipca 2012 w Warszawie) – był ośmiokrotnym mistrzem Polski w boksie, dwukrotnym mistrzem Europy: Moskwa 1963, Berlin 1965, wicemistrzem Europy, Rzym 1967, dwukrotnie złotym medalistą olimpijskim: Tokio 1964 i Meksyk 1968. W piętnastoletniej karierze bokserskiej stoczył prawie 400 zwycięskich walk, przegrał tylko 26 (nigdy przez nokaut), a w 8 zremisował. Zaczynał jako zawodnik KS „Start” Częstochowa (1956-59); zawodnik KS „Gwardia" Warszawa (1959-70). Po ukończeniu Akademii Wychowania Fizycznego w 1972 r. był trenerem i nauczycielem boksu m.in. kadry młodzieżowej w Polskim Związku Bokserskim. Poseł na Sejm RP IV kadencji.

Mistrz i Zasłużony Mistrz Sportu, 4-krotnie Złoty Medal „Za wybitne osiągniecia sportowe", Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, to tylko niektóre wyróżnienia Jerzego Kuleja. W 2017 jego imieniem nazwano rondo w rodzinnej Częstochowie.

Z Kulejem umówiłem się 4 września 1991 r. w jego biurze, mieszczącym się w śródmieściu Warszawy na tyłach domów Centrum, w siedzibie spółki „Asekuracja", zajmującej się ochroną osób i mienia. W drzwiach powitał mnie średniego wzrostu mężczyzna, elegancko ubrany, w ciemnej marynarce i modnym krawacie. Silny uścisk dłoni przekonał mnie, że mam do czynienia z Kulejem, którego nigdy przedtem prywatnie nie widziałem. Muszę przyznać, że na ringu w stroju bokserskim wyglądał zupełnie inaczej. Zaprosił mnie do obszernego gabinetu, gdzie przedstawił potężnie zbudowanemu prezesowi spółki „Asekuracja", Wojciechowi Mielcarzowi, który omal nie zmiażdżył mi ręki w przyjacielskim uścisku. Później, kiedy przyszedł olimpijczyk wagi ciężkiej w boksie Grzegorz Skrzecz, prosiłem o wyrozumiałość w uścisku.

W czasie całej rozmowy co chwilę sekretarka podawała Kulejowi przenośny telefon. Kulej rozmawiał ze sponsorami i zawodnikami turnieju przygotowywanego na warszawskim Torwarze. Niezmiennie spokojnym, ale stanowczym głosem wyjaśniał, przekonywał, namawiał.

Gdy przeszliśmy do bardzej osobistych tematów, a telefony stały się już nieznośne, zaproponował spotkanie w jego domu pod Warszawą, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Kiedy jechałem tam o świcie, przypomniało mi się, jak mówił: gdy minie pan tablicę z napisem Jabłonna, proszę nacisnąć na hamulec, usłyszy pan psy i ja tam będę — tak też było. Tym razem spotkałem Kuleja w dresie Adidasa w towarzystwie psów, z którymi zawsze rano biega. Muszę powiedzieć tak, że do tej pory znałem Kuleja jako sportowca, walczącego z przeciwnikiem na ringu w blasku świateł, a tutaj poznałem Kuleja, który robi interesy. I muszę powiedzieć, że nie wiem w czym był lepszy?

— Czesław Czapliński: Zgodnie z ogólnym trendem przechodzenia gospodarki z systemu komunistycznego na kapitalistyczny, pan jako pierwszy w Polsce stara się wprowadzić boks zawodowy?

— Jerzy Kulej: Zajmuję się boksem zawodowym już dwa lata, gdyż nie układała mi się współpraca z polskimi władzami w sporcie amatorskim. Byłem przez dwa lata trenerem kadry młodzieżowej Polskiego Związku Bokserskiego. Robiłem wszystko, aby polski boks wywindować na poziom, na którym kiedyś byliśmy z papą Stammem.

—Ma pan kwalifikacje trenerskie?

— Skończyłem AWF i robiłem specjalizację z boksu. Byłem przekonany, że moje życie po odejściu z czynnego uprawiania boksu będzie wyglądało tak jak papy Stamma na sali treningowej; z młodzieżą. Nie zrozumiano wówczas moich intencji we władzach Polskiego Związku Bokserskiego, zresztą i dziś nie mam zrozumienia. Dlatego zająłem się boksem zawodowym.

— Już od kilku lat trochę mieszka pan w Londynie, trochę w Warszawie?

—Kiedy nie mogłem sobie znaleźć miejsca w Polsce, spróbowałem szczęścia za granicą. Wyjechałem do Anglii, w 1989 r. ożeniłem się z Polką, która mieszka w Anglii od dwudziestu lat. Moja żona, poetka, pochodzi z Piwnicznej i pisze w gwarze góralskiej. Jej tomik poezji „Nad Popradem” był debiutem roku.

— Jakie były pana początki w Anglii?

— Pracowałem przez półtora roku w fabryce, bardzo ciężko, jako robotnik — operator maszyn, w huku. Oczekując na stały pobyt, musiałem mieć stałą pracę. Często bywały wypadki uszkodzenia ciała. Właściciel Polak niemiłosiernie wykorzystywał innych Polaków.

— Czy zajmował się pan w tym czasie boksem?

— Cały czas wieczorami trenowałem, m.in. przez dwa lata byłem trenerem studentów na Uniwersytecie Oxford. Dwukrotnie za mojej kadencji wygraliśmy z Uniwersytetem Cambridge. Ostatnio w marcu wygraliśmy bardzo wysoko 7:3 (oni liczą pojedynczo, u nas byłoby 14:6). Niezależnie od tego starałem się zgłębić tajemnice boksu zawodowego, ponieważ nigdy przedtem nie miałem możliwości zobaczyć, jak ten boks wygląda naprawdę. Oglądałem go tylko na ekranie. Pomyślałem sobie: chcąc robić boks zawodowy w Polsce, muszę go poznać. W Anglii miałem możliwość popatrzeć na boks zawodowy z bliska, trenowałem z wielu zawodnikami zawodowymi.

Czy na prowadzenie takiej działalności potrzebne jest specjalne zezwolenie w Polsce?

— Otrzymałem jako jedyny w Polsce licencję na organizowanie walk kontraktowych na terenie całego kraju bez ograniczeń i bezterminowo, wstąpiłem do Europejskiej Unii Bokserskiej z siedzibą we Włoszech, w czym pomógł mi Larry O'Connel, z którym walczyłem wielokrotnie.

— Czym właściwie różni się boks zawodowy (oprócz pieniędzy) od boksu amatorskiego, jaki jest w Polsce?

— Przede wszystkim boks w Polsce nie jest amatorski. Myśmy nigdy nie byli amatorami. Byłem świadkiem w niedzielę, kiedy zawodnik za walkę w lidze otrzymał 3 miliony złotych wynagrodzenia.

— Ale prywatnych klubów bokserskich w Polsce przecież nie ma?

— Są już dwa prywatne kluby — Jana Piaseckiego w Koninie i Stasia Łuniewskiego „Hetman” w Białymstoku. Łuniewski jest fanatykiem boksu. Przez sześć lat pobytu w Stanach Zjednoczonych zarobił trochę dolarów, po powrocie do Polski założył biznes. Ze swoich pieniędzy utrzymuje zawodników, daje im warunki, jakich nie mają na Zachodzie zawodowcy. Bo trzeba wiedzieć, że bokserzy zawodowi na Zachodzie pracują w ciągu dnia, trenują wieczorami. Jeśli wygrywają, stają się faktycznie zawodowcami. Zostawiają pracę i zaczynają żyć z boksu. Natomiast do momentu uzyskania pewnej pozycji jest się amatorem zdanym na siebie.

W Polsce istnieje zawodowstwo w tym sensie, że zawodnik jest na etacie w kopalni, gdzie górnicy na niego pracują. Na przykład „Górnik Sosnowiec" ma 7 czy 8 etatów w kopalni, z czego tylko dwie osoby robią punkty w drużynie, a reszta się obija, za przeproszeniem, bo musi być drużyna. Takiemu nie zależy, bo ma etat, ma służbowe mieszkanie, nie chodzi do pracy, tylko na trening. Wygra, przegra, nieważne, nie ma ambicji sportowych, oszukuje wszystkich. A ponieważ jest sport drużynowy, nie rozlicza się jednostek, co jest również błędem.

Ciągle mam ambicję pokazać polską szkołę boksu, szkołę papy Stamma. Na imprezie na Torwarze będzie jego twarz na frontowej fladze oraz nad ringiem.

— Nie słychać obecnie o wielkich indywidualnościach w polskim boksie?

— Faktycznie w tej chwili w lidze nie można w Polsce nic ciekawego zobaczyć. Ale powodem tego jest właśnie liga, która ze sportu indywidualnego, gdzie kreuje się gwiazdy, robi sport zespołowy, tworzy drużyny, grupy. Facet jest na etacie dlatego, że ma wypełnić drużynę. Warunkiem jest, że drużyna może być zgłoszona w składzie minimum 8 osób, żeby mogła grać w meczu. Jak jest 7, to przegrywa walkowerem. Ten regulamin tworzy sztuczne drużyny, gdzie większość zawodników nie reprezentuje żadnego poziomu. Są odważnikami na wadze i w pierwszej rundzie przegrywają, ale ilościowo regulamin jest wypełniony.

— Co sponsorzy otrzymują w zamian? Skończyły się już chyba czasy, gdy pieniądze dawano za nic?

— Profesjonalną reklamę w telewizji, na planszach, folderach, plakałach... na imprezach, które organizujemy.

— Wydaje mi się, że sponsorzy nie dawaliby pieniędzy na coś, czego nie będą ludzie oglądać? Uważam, że na polski boks ludzie nie będą przychodzić?

— Ma pan rację. I dlatego my organizujemy polski boks z gwiazdami z zagranicy. Dziś gwiazdą jest Przemysław Saleta, wielokrotny mistrz świata w kickboxingu, zdobył tytuł w trzech wagach. W tej chwili mieszka w Anglii, liznął boksu zawodowego i stwierdził, że w kick-boxingu nie ma pieniędzy, a w boksie zawodowym są duże. My dajemy mu licencję od razu — wchodzi natychmiast w karuzelę zawodowego boksu. Saleta będzie walczyć z dwunastym bokserem w rankingu angielskim. Sędziować będzie najlepszy w tej chwili w rankingu ringowy sędzia angielski, który jest moim gościem na imprezie.

— Wspomniał pan, że całą imprezę poświęca pan Feliksowi Stammowi.

— Tak, gdyż był on najwspanialszym człowiekiem w moim życiu, któremu zawdzięczam prawie wszystko. On mnie wychował. Byłem 13 lat pod jego opieką. Nie miałem opieki rodzinnej, bo matka z ojcem się rozstali. Od mego wczesnego dzieciństwa nie miałem ojca, on mnie przyjął jak papa. Nazywaliśmy go papą, to nie wzięło się z powietrza, nikt tego nie wymyślił. Po prostu to był człowiek, który mi służył każdą informacją, co do dziś procentuje. Jestem mu bardzo zobowiązany i o ile będę mógł, będę kontynuował jego linię. Jego szkoła boksu technicznego, czystego, uczciwego jest piękna. Byliśmy ostatnimi zawodnikami, którzy nic nie brali. Pracowaliśmy na własnej energii, nie było żadnej pomocy farmakologicznej. Nie mam żadnych uszkodzeń, jestem zdrowym człowiekiem, mimo że stoczyłem ponad 400 walk. Mam mniej schorzeń naturalnych niż każdy inny człowiek w moim wieku, który nie robił tego, co ja robiłem.

— Czym jest dla pana sport, a w szczególności boks?

—Najważniejszą rzeczą: moją miłością i, jeżeli tak można powiedzieć, karierą, ponieważ żyłem lepiej niż normalni ludzie. Prawdopodobnie nigdy bym tak nie żył, gdybym nie spróbował właśnie tej dyscypliny sportu i nie trafił na tak wspaniałych ludzi.

— Kto pana wprowadził do boksu?

— Pierwszym moim nauczycielem, a dziś przyjacielem, jest staruszek Wincenty Szyjski z Częstochowy, który po olimpiadzie w Meksyku zaproponował mi przejście na ty. On przekazał mnie Feliksowi Stammowi, który patrzył na zawodników jak na ludzi, a nie jak na maszynkę do walki. Wiedział, co się u każdego w domu dzieje, miał kontakt z rodziną, to był naprawdę papa Stamm, a przy tym wspaniały fachowiec. Sukces polskiego boksu to jest on, to jest wyłącznie jego zasługa.

Zawdzięczam mu bardzo dużo, gdyby nie kariera sportowa, nie wiem kim bym był przy moim temperamencie, może byłbym nawet przestępcą. Co bym zrobił z energią, którą miałem? Do dzisiaj nurkuję, pływam pod wodą z aparatem tlenowym, jeżdżę na naftach wodnych, biegam codziennie 10 km, w leżeniu podnoszę 60 kg, dziesięć serii w każdej po 10 razy. A mam już 50 lat!

— Uważa się, że boks jest sportem brutalnym, w którym zawodnicy często ponoszą kontuzje?.

— Mój przyjaciel dr Choroszkowski odpowiedział kiedyś na podobne pytanie, że samo życie jest niezdrowe. Gdybyśmy dziś zrobili badania kontrolne pana i moje, to jestem przekonany, że miałby pan więcej schorzeń na skutek pana działalności jako dziennikarza, żyjącego w stresie, napięciu niż ja jako bokser.

— Nie zaprzeczy pan chyba, że zagrożenie wstrząsem mózgu przy uderzeniu w głowę w boksie jest ogromne?

— Zagrożenie jest wszędzie. Ja się najpierw uczyłem obrony, zanim mnie trener nauczył zadawać ciosy. W boksie profesjonalnym na każdy cios jest kilka rodzajów obrony.

— Ale jeżeli walka się kończy nokautem, to musi być zadany poważny cios?

— Jeżeli pan się dobrze broni, to nie ma nokautu.

— W boksie zawodowym często walczy się właśnie do nokautu?

— Nie zawsze, są walki 12-rundowe. Oczywiście nie ma medalu, który miałby jedną stronę, nie ma nic za darmo w życiu. Jak pan nic nie robi, to też panu szkodzi. Górnik w kopalni, nawet jak nie przydarzy mu się żaden wypadek, to i tak straci zdrowie. Górnicy wiedząc o niebezpieczeństwie utraty zdrowia idą pracować do kopalni, aby lepiej zarabiać, mieć kartę górnika, dobrą emeryturę etc. Wysokie ryzyko w boksie jest niepodważalną sprawą, ale otrzymuje się za to określone wynagrodzenie. Mnie się udało, nigdy nie przegrałem przez nokaut, nigdy nie byłem liczony, nawet na stojąco. Jedyną porażkę przed czasem miałem, gdy pękł mi łuk brwiowy, zderzyliśmy się głowami na początku kariery, sędzia uznał, że była to kontuzja, która może się powiększyć.

Jedyną kontuzję odniosłem w wypadku samochodowym, gdy uderzyłem w drzewo. Oczywiście byli tacy, którzy przegrywali przez nokaut, ale tak jak powiedziałem, ryzyko trzeba ponieść. Kiedy prof. Roszkowski pokazał mi w książce o himalaistach, co dzieje się w mózgu u ludzi, którzy bez aparatu tlenowego przekraczają „barierę dźwięku", jak to określił, to mrówki po plecach mi chodziły. Kukuczka robił to wielokrotnie i był tego świadomy, to jest indywidualna sprawa, podobnie jak wziąć stryczek i powiesić się.

Kiedyś latałem na lotni, ogromna frajda, ale stwierdziłem, że jest ryzyko śmierci w razie gdy coś się stanie. Dlatego boję się latać samolotem, mimo że już to robię od 35 lat, bo nie mam żadnych szans. Wszędzie tam, gdzie jest jakaś szansa, zaryzykuję.

Zaryzykowałem w boksie, nie poniosłem kontuzji i wygrałem.

— Urodził się pan w Częstochowie?

— Tak, w czasie bombardowania, w październiku 1940 roku. Na strychu po ciemku mnie akuszerka odbierała, bo światła nie można było palić, godzina policyjna i alarm bombowy. W balii z zimną wodą mnie opłukali. Ojciec był w partyzantce, w AK, musiał się ukrywać po wojnie. Ja jako mały chłopiec z kolegami pociski rozbrajałem, żeby wydobyć worek nylonowy z prochem, wypalić proch, bo z tych worków krawcowe szyły jakieś pokrowce, dawały nam parę groszy za to. Wynurkowywałem pociski w kanałach. Wielu moich kolegów podczas tego zginęło. Ojciec katowany przez UB, matka robotnica w fabryce, później zrobiła kurs manikiurzystki, pracując do śmierci. Jakie miałem szanse w tym środowisku biedoty?

Zaryzykowałem w boksie i już jako 15-16-letni chłopak byłem znany w Częstochowie. Pamiętam, jak wróciliśmy po meczu w Jugosławii gazety pisały: „Jerzy Kulej, najlepszy bokser w Jugosławii. Rewelacja. Złota gwiazda polskiego boksu”. Jak przyjechałem do Częstochowy, to poważni ludzie mnie, szczeniakowi, na ulicy dzień dobry mówili. Kupiłem plik gazet, w każdej było moje zdjęcie i w każdej było coś o mnie napisane.

— Boks otworzył panu drogę w świat?

— Tak, wszystko mu zawdzięczam. Ukończyłem AWF, jestem trenerem pierwszej klasy, jestem jedynym polskim bokserem, który ma dwa złote medale olimpijskie. A trzeba pamiętać, że polski boks miał ogromne tradycje. Zbyszek Pietrzykowski jest niewątpliwie największym polskim bokserem. Czy gdyby nie boks, byłbym tym, kim dziś jestem i czy mogę go nie kochać?

Kiedy po długiej, niezwykle szczerej rozmowie, Jerzy Kulej myślał, że zakończyliśmy wywiad, postanowiłem dowiedzieć się czegoś prywatnego. Jeśli już tak daleko doszliśmy w boksie zawodowym, to może bardziej prywatnie, to czego do tej pory pan nie mówił. Widziałem, że twarz Kuleja spoważniała, ale uśmiechnął się filuternie i powiedział – bardzo proszę.

— Pierwsze małżeństwo w momencie zakończenia kariery sportowej skończyło się?

—Dużo błędów popełniliśmy z mą pierwszą małżonką, nie wytrzymaliśmy próby czasu. Nie obwiniam mej żony za to, co się działo w moim życiu. Wie pan, jak żyją sportowcy, częste wyjazdy, rozłąka, dwudziestoletni chłopak, trochę pieniędzy w kieszeni. Rozrywka, kobiety, alkohol, są to rzeczy, które wciągają. Zanim się człowiek zastanowi, to często jest już po fakcie. Nie byłem kryształowy, nie byłem ministrantem, byłem młodym człowiekiem, który miał mnóstwo energii. Żona również miała dużo czasu, swobody, nie było męża, byli różni koledzy. To nie sprzyjało naszemu szczęściu.

Ale po 22 latach wytworzyła się taka szczelina w naszym życiu, która zaczęła się powiększać, jak pęka grunt w czasie trzęsienia ziemi. Wydawało się, że to jest niemożliwe, bo rzeczywiście była to osoba, która odpowiadała mi pod każdym względem.

Mam fajnego syna, który ma w tej chwili 29 lat, zrobił mnie podwójnym dziadkiem, bardzo udane dzieciaki. Bardzo się różnimy.

— Spotkałem w życiu drugą kobietę, zupełnie inną pod każdym względem. Spokojną, kulturalną, takiego mola książkowego, jak to się mówi, zna cztery języki, nigdy w ciągu 7 lat nie użyła żadnego brzydkiego słowa. Mówi pięknie po polsku, układa wiersze. Mieszkamy w Londynie. Ja obecnie więcej czasu spędzam w Polsce, jesteśmy w stałym kontakcie. Jest to urocza osoba, spokojna, tolerancyjna, też miała nieudane małżeństwo. Bardzo się cieszę, że się spotkaliśmy. Fascynuje mnie jej poezja, kojarzenie słów. Często, gdy się rano budzimy, ona zaczyna dzień od czytania poezji Beaty Obertyńskiej. Szalenie oryginalne rzeczy, coś, czego nigdy nie znałem. Lubiłem przedtem Mickiewicza, miałem książkę z jego wierszami, ale nic, poza tym.

— Mam zbudowany przez górali domek na Mazurach, sarenkę, trzy łódki, jedną z kabiną, sprzęt do nurkowania (wprawdzie już coraz mniej mogę nurkować, przekazałem go synowi). Dużo biegam, mam psy, wszystko to daje mi dużo uroków i przyjemności.

Uzbierałem coś w życiu, nie wszystko przepuściłem, bo też nie byłem bardzo oszczędnym człowiekiem. Mam domy w Polsce i w Londynie, dobre samochody. W sumie nie czuję się człowiekiem bardzo zamożnym, ale nie jestem biedny. Przez ostatnie dwa lata wyłożyłem kilkadziesiąt tysięcy dolarów na organizację boksu zawodowego w Polsce jako dług tego, co z boksu otrzymałem. Gdyby nie boks, dyscyplina, nigdy bym tego nie miał. Jak pan widzi, nie jestem zbyt okazały ani silny fizycznie. Wyrobiłem sobie siłę specjalistyczną, nigdy na rękę się z nikim nie kładę, bo nie mam siły w rękach. Ale zadać cios potrafię bardzo dobrze technicznie. Często wygrywałem z takimi, że gdyby mnie trafili, to byłby nokaut. Ale ponieważ ja pierwszy trafiałem więc, wygrywałem. W ramach przepisów oszukiwałem przeciwników, tego nauczył mnie Stamm. Byłem odważny, nie bałem się, umiałem strach w sobie opanować na tyle, że on mnie pobudzał. lm bardziej się bałem, tym bylem ostrożniejszy, lepiej widziałem, byłem czujniejszy.

Do „Wiarusa” aby się trochę rozweselić. Wypiliśmy trochę alkoholu. Nie powinniśmy tego robić, gdyż byliśmy na obozie olimpijskim. Zaczepił nas jakiś góral, który przyjechał z Ameryki. Powiedział do Stasia Dragana: ty łysy palancie. Stasio, wagi półciężkiej, młody chłopak, nie miał włosów. Doskoczyłem, aby nie było awantury. Ktoś mnie chciał z tyłu uderzyć, uchyliłem się, zaczęli uciekać, ja w zapamiętaniu za nimi, wpadli do komisariatu. Jednego złapałem przed drzwiami, milicja nas otoczyła, bójka gaz, pałki. Krzyczę, aby się uspokoili i wyjmuję legitymację, byłem porucznikiem milicji. Nic nie reagowali, zaczeli pałować, rozkrzyżowali mnie. Kiedy zobaczyłem, że krew mi tryska z twarzy, musiałem się bronić, znokautowałem pięciu milicjantów, jednemu wyrwałem z kabury pistolet, zarepetowałem, wówczas się zatrzymali. Rzuciłem im swoją legitymację i wyszedłem. Rutkowski i Dragan czekali na mnie.

Następnego dnia poszedłem przeprosić milicjantów, którzy mieli po 20 dni zwolnienia lekarskiego. Do każdego z nich poszedłem osobiście do domu. Żona jednego chciała mnie wrzątkiem oblać, gdy mnie zobaczyla. Rozstaliśmy się w dobrych stosunkach. Byłem tak pobity, że przez góry koledzy nosili mi plecak, bo na plecach miałem jedną ranę, ucho urwane, broda uszkodzona. Potworny ból. Zdecydowałem się następnego dnia na powrót do Warszawy, nie dam rady trenować.

Żonie powiedziałem, że spadłem ze skały. Jak zobaczyła moje ciało, to się rozpłakała. Jakby tego wszystkiego nie było mało, przyjeżdża do mnie czarna wołga i trzech panów w ciemnych garniturach. — Jerzy Kulej? — Tak. — Prosimy do samochodu. Zawieźli mnie do ministra Świtały na Rakowiecką. Okazało się, że każdy z pobitych milicjantów napisał raport. Minister Świtała powiedział, że po przeczytaniu ich raportów, iż znokautowałem pięciu milicjantów i rozbroiłem komisariat, będzie musiał mnie zdegradować i przekazać prokuratorowi. Wówczas ja spuściłem spodnie i pokazałem swoje plecy. Odwrócił się ze wstrętem i spytał: dlaczego nie poszedłeś do lekarza. Odpowiedziałem, że chciałem tę sprawę załatwić polubownie. Minister Świtała wysłał do Zakopanego podporucznika, który miał sprawdzić, co się tam właściwie stało. On nie poszedł do komisariatu, ale zaczął sprawdzać sprawę. Koło hotelu „Giewont" spotkał nocnego stróża, który widział całe wydarzenie. On mu opowiedział, jak mnie przewracali, użyli gazu, pałki i że ja krzyczałem, że jestem milicjantem. I to udowodniło, że ja nie ponosiłem całej winy za zajście, interwencja była nieuzasadniona.

Za dwa dni dostałem wiadomość z ministerstwa, że mogę brać udział w przygotowaniach i sprawę zamknięto do mego przyjazdu z olimpiady. Pojechałem na olimpiadę, aby się zrehabilitować za tę awanturę.

Po olimpiadzie, gdzie zdobyłem drugi złoty medal, w Urzędzie Rady Ministrów otrzymałem od Cyrankiewicza Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. A w Klubie Gwardii mianowany zostałem za rozsławienie imienia gwardzisty na świecie, decyzją ministra możliwą tylko w czasie wojny, ze stopnia podporucznika do stopnia kapitana. Nie wierzyłem własnym uszom. Ten sam minister Świtała, który widział mnie pobitego i później na olimpiadzie, gdzie toczyłem bardzo trudne walki, trafiałem na najlepszych bokserów. Poprzez te wszystkie walki, po których często nie mogłem o własnych siłach wyjść z szatni, jak pokuta w finale, na ostatnich nogach spotkałem się z Kubańczykiem. Byłem zamroczony, sędzia nie zauważył, nie liczył mnie i stosunkiem 3:2 wygrałem. Polski hymn na zakończenie olimpiady. To była ogromna rekompensata, zapomniałem o bólu. Wdzięczność kibiców, społeczeństwa po powrocie do kraju. A władz? Śmiesznie o tym mówić — 70 dolarów na miejscu, w Polsce ze sto pięćdziesiąt tysięcy (to były duże pieniądze, gdyż wtedy średnia pensja wynosiła 3-4 tysiące) oraz przydział na samochód. To było jakby moje zakończenie kariery sportowej, chociaż jeszcze przez dwa lata boksowałem. Odszedłem u szczytu sławy, jako nie pokonany.

Muszę powiedzieć, że rozstaliśmy się po kilku godzinach, tak jak byśmy znali się od młodości. Bardzo szkoda, że już zmarł.



PORTRAIT with HISTORY Jerzy Kulej (1940)

"There are no blows, they are only badly hit." - Jerzy Kulej. Jerzy Kulej (born on October 19, 1940, in Częstochowa, died on July 13, 2012 in Warsaw) - he was an eight-time Polish boxing champion, two-time European champion: Moscow 1963, Berlin 1965, runner-up in Europe, Rome 1967, twice an Olympic gold medalist : Tokyo 1964 and Mexico 1968. In his fifteen-year boxing career, he fought almost 400 victorious fights, lost only 26 (never by knockout), and drew in 8. He started as a player of KS "Start" Częstochowa (1956-59); player of KS "Gwardia" Warsaw (1959-70). After graduating from the Academy of Physical Education in 1972, he was a trainer and boxing teacher of, among others, youth team in the Polish Boxing Association. Member of the Seym of the Republic of Poland of the 4th term. Champion and Distinguished Sports Champion, 4 times the Gold Medal "For outstanding sporting achievements", Officer's Cross of the Order of Polonia Restituta, Gold Cross of Merit are just some of the distinctions of Jerzy Kulej. In 2017, the name of the roundabout in his hometown of Częstochowa. I arranged an appointment with Kule on September 4, 1991 in his office, located in the center of Warsaw at the back of the Center houses, in the headquarters of the "Asekuracja" company, which deals with the protection of persons and property. At the door I was greeted by a medium height man, elegantly dressed, in a dark jacket and fashionable tie. A strong handshake convinced me that I was dealing with Kulej, whom I had never seen in private before. I must admit that he looked completely different in the boxing suit ring. He invited me to a spacious office, where he presented the powerfully built company president "Asekuracja", to Wojciech Mielcarz, who almost crushed my hand in a friendly embrace. Later, when Grzegorz Skrzecz came in for heavyweight boxing Olympian, I asked for my understanding.

During the whole conversation, the secretary handed Kulej a mobile phone every now and then. Kulej talked to the sponsors and players of the tournament being prepared at Torwar in Warsaw. He explained, persuaded and persuaded him in a calm but firm voice.

When we got to more personal topics and the phones became unbearable, he offered a meeting at his home near Warsaw, where nobody would disturb us. When I was going there at dawn, I remembered saying: when you pass the board with the inscription Jabłonna, press the brake, you will hear the dogs and I will be there - it was the same. This time I met Kulej in a Adidas tracksuit in the company of dogs, with whom he always runs in the morning. I have to say that until now I knew Kulej as an athlete, fighting an opponent in the ring in the glow of lights, and here I met Kulej, who does business. And I must say that I do not know what he was better at?

- Czesław Czapliński: In line with the general trend of the economy transitioning from the communist to capitalist system, are you the first in Poland trying to introduce professional boxing?

- Jerzy Kulej: I have been involved in professional boxing for two years, because I was not cooperating with the Polish authorities in amateur sport. For two years I was a coach of the youth team of the Polish Boxing Association. I did everything to bring Polish boxing to the level we were once with Papa Stamm.

—You have trainer qualifications?

- I graduated from the University of Physical Education and did the boxing specialization. I was convinced that my life after leaving active boxing would look like Papa Stamma in the training room; with youth. At that time, my intentions in the authorities of the Polish Boxing Association were not understood, and today I have no understanding. That is why I took up professional boxing.

- Have you been living in London for a few years, or in Warsaw?

—When I couldn't find a place in Poland, I tried my luck abroad. I went to England, in 1989 I married a Polish woman who has lived in England for twenty years. My wife, a poet, comes from Piwniczna and writes in the highlander dialect. Her volume of poetry "Nad Popradem" was the debut of the year.

- What were your beginnings in England?

- I worked in the factory for a year and a half, very hard as a worker - machine operator, in a bang. Awaiting permanent residence, I had to have a permanent job. There were often injuries. The owner of the Pole mercilessly used other Poles.

- Were you involved in boxing at the time?

- I trained all evening in the evenings, incl. I was a student trainer at Oxford University for two years. We won with the University of Cambridge twice during my term of office. Last in March we won very high 7: 3 (they count one by one, with us it would be 14: 6). Regardless, I tried to explore the secrets of professional boxing, because I've never had the opportunity to see what this boxing really looks like before. I watched it only on the screen. I thought: if I want to do professional boxing in Poland, I have to meet him. In England, I had the opportunity to look at professional boxing up close, I trained with many professional players.

—Do you need a special permit to operate in Poland?

- I received the only license in Poland to organize contract fights throughout the country without restrictions and for an indefinite period, I joined the European Boxing Union based in Italy, which was helped by Larry O'Connel, whom I fought many times.

- What exactly is the difference between professional boxing (except for money) and amateur boxing, which is in Poland? - First of all, boxing in Poland is not amateur. We were never amateurs. I was a witness on Sunday when a player received 3 million zlotys for fighting in the league.

- But there are no private boxing clubs in Poland?

- There are already two private clubs - Jan Piasecki in Konin and Staś Łuniewski "Hetman" in Bialystok. Łuniewski is a boxing fanatic. During six years of his stay in the United States he earned some dollars, after returning to Poland he started a business. With his money he keeps players, gives them conditions that professionals do not have in the West. Because you need to know that professional boxers in the West work during the day, train in the evenings. If they win, they actually become professionals. They leave work and start living from boxing. However, until you get a position you are an amateur on your own. In Poland, there is professionalism in the sense that the player is full-time in the mine, where miners work for him. For example, "Górnik Sosnowiec" has 7 or 8 jobs in the mine, of which only two people make points in the team, and the rest hangs out, for apology, because there must be a team. He doesn't care because he has a full-time job, he doesn't have a business flat he goes to work, only for training. He will win, lose, never mind, he has no sporting ambitions, he cheats everyone. I still have the ambition to show Polish boxing school, Papa Stamma school. At the Torwar party his face will be on the front flag and above the ring.

- You can't hear about great individualities in Polish boxing at the moment? - In fact, you can't see anything interesting in Poland at the moment. But the reason for this is the league, which in individual sport, where you create stars, do team sport, creates teams, groups. The guy is full-time because he has to fill the team. The condition is that the team can be nominated with a minimum of 8 people so that they can play in the match. If it's 7, it loses bye. These rules form artificial teams, where most players do not represent any level. They are weight weights and lose in the first round, but the rules are completed in quantitative terms.

- What do sponsors receive in return? Are the times when money was given for nothing over?

- Professional advertising on television, on boards, folders, posters ... at events that we organize.

- It seems to me that the sponsors would not give money for something that people will not watch? I think that people will not come to Polish boxing?

- You are right. And that's why we organize Polish boxing with stars from abroad. Today the star is Przemysław Saleta, a multiple world champion in kickboxing, won the title in three weights. At the moment he lives in England, he licked professional boxing and stated that there is no money in kickboxing, and that in professional boxing they are big. We give him a license right away - he immediately enters the professional boxing carousel. Saleta will fight the twelfth boxer in the English ranking. The judge will be the best English judge in the ranking at the moment, who is my guest at the party.

- You mentioned that you devote the entire event to Felix Stammo - Yes, because he was the greatest man in my life to whom I owe almost everything. He raised me. I was 13 years old in his care. I had no family care because my mother and father separated. I haven't had a father since my early childhood, he accepted me like a papa. We called him papa, it didn't come from the air, nobody came up with it. It was simply the man who served me with all the information, which pays off today. I am very obliged to him and if I can I will continue his line. His school of technical boxing, clean, fair is beautiful. We were the last competitors who took nothing. We worked on our own energy, there was no pharmacological help. I have no damage, I am a healthy person even though I have fought over 400 fights. I have fewer natural conditions than any other person my age who didn't do what I did.

- What is sport for you, especially boxing?

—The most important thing: my love and, if so, my career, because I lived better than normal people. I probably would never live like this if I had not tried this sport and got such great people.

- Who introduced you to boxing?

- My first teacher, and today a friend, is an old man Wincenty Szyjski from Częstochowa who, after the Olympic Games in Mexico, offered me the transition to you. He gave me to Feliks Stamm, who looked at the players as people, not as a fighting machine. He knew what was going on at everyone's home, had contact with his family, he was really Papa Stamm, and a great specialist at the same time. Polish boxing is his success, it is solely his merit.

I owe him a lot, if it wasn't for my sports career, I don't know who I would be with my temperament, maybe I would even be a criminal. What would I do with the energy I had? To this day, I dive, I swim under water with a breathing apparatus, I ride on water kerosene, I run 10 km every day, I lift 60 kg in lying position, ten series 10 times in each. And I'm 50 years old!

- Boxing is considered a brutal sport in which players often get injured ?.

- My friend Dr. Choroszkowski once answered a similar question that life itself is unhealthy. If we had done your and my own screening tests today, I am convinced that you would have more health problems as a result of your work as a journalist living under stress, tension than me as a boxer.

"You won't deny that the threat of concussion from hitting the head in boxing is huge?"

- Threat is everywhere. I first learned defense before the trainer taught me how to strike. There are several types of defense in professional boxing for every blow.

- But if the fight ends with a knockout, there must be a serious blow?

- If you defend yourself well, there is no knockout. - A knockout is often fought in professional boxing?

- Not always, there are 12-round fights. Of course, there is no medal that would have one side, there is nothing for free in life. If you do nothing, it also hurts you. The miner in the mine, even if no accident happens to him, will still lose health. Miners, knowing about the danger of losing health, go to the mine to earn better, have a miner's card, have a good pension, etc. High risk in boxing is an indisputable matter, but you get paid for it. I succeeded, I never lost by knockout, I was never counted, even standing. The only defeat I had before time, when my eyebrow broke, we collided our heads at the beginning of my career, the judge decided that it was an injury that could increase. I only got injured in a car accident when I hit a tree. Of course, there were those who lost by knockout, but as I said, the risk must be borne. When prof. Roszkowski showed me in a book about mountaineers what happens in the brain of people who without the oxygen apparatus cross the "sound barrier", as he called it, ants walked on my back. Kukuczka has done it many times and was aware of it, this is an individual matter , just like take a noose and hang yourself. I used to fly a hang glider, it was a lot of fun, but I thought there was a risk of death if something happened. That's why I'm afraid to fly a plane, even though I've been doing it for 35 years, because I have no chance. Wherever there is a chance, I will risk it.

I took a chance in boxing, I didn't get injured and won.

- You were born in Częstochowa?

- Yes, during the bombing in October 1940. In the attic in the dark the midwife received me, because the lights could not be burned, curfew and bomb alarm. They rinsed me in the tub with cold water. My father was in the guerilla war in the Home Army (AK), he had to hide after the war. As a small boy and my friends, I disarmed bullets to extract a nylon sack with gunpowder, burn gunpowder, because these dressmakers sewed covers, they gave us a few pennies for it. I was lacing bullets in the sewers. Many of my colleagues died during this. Father tortured by UB, mother worker in a factory, later did a manicurist course, working until his death. What opportunities did I have in this environment of the poor? I took a chance in boxing and as a 15-16-year-old boy I was known in Częstochowa. I remember when we returned after the match in Yugoslavia, the newspapers wrote: "Jerzy Kulej, the best boxer in Yugoslavia. Revelation. The golden star of Polish boxing. " When I came to Częstochowa, serious people, puppies, said good morning on the street. I bought a file of newspapers, each had my picture and each one had something written about me. - Boxing opened your way to the world? - Yes, I owe him everything. I graduated from the University of Physical Education, I am a first class coach, I am the only Polish boxer who has two Olympic gold medals. And you have to remember that Polish boxing had huge traditions. Zbyszek Pietrzykowski is undoubtedly the largest Polish boxer. If it wasn't for boxing, would I be who I am today and can I not love him?

When after a long, extremely honest conversation, Jerzy Kulej thought that we had finished the interview, I decided to find out something private. If we have come this far in professional boxing, maybe more privately, what you have not said so far. I saw that Kulej's face became serious, but he smirked and said, "Please."

- The first marriage at the end of a sports career ended?

—We made a lot of mistakes with my first wife, we didn't stand the test of time. I don't blame my wife for what happened in my life. You know how athletes live, frequent trips, separation, a twenty-year-old boy, some money in your pocket. Entertainment, women, alcohol are things that draw you in. Before you think about it, it's often already a fact. I wasn't crystal, I wasn't an altar boy, I was a young man who had a lot of energy. The wife also had a lot of time, freedom, there was no husband, there were different colleagues. This was not conducive to our happiness.

But after 22 years, there was a crack in our lives that began to grow, as the ground cracks during an earthquake. It seemed impossible, because it was indeed the person who answered me in every respect.

I have a nice son who is currently 29 years old, made me a double grandfather, very successful kids. We are very different.

- I met a second woman in my life, completely different in every respect. Calm, cultural, such a bookworm, as the saying goes, speaks four languages, she has never used any ugly word in seven years. He speaks Polish beautifully, arranges poems. We live in London. I currently spend more time in Poland, we are in constant contact. This is a charming person, calm, tolerant, she also had a failed marriage. I am very happy that we met. I am fascinated by her poetry and word matching. Often, when we wake up in the morning, she starts the day reading Beata Obertyńska's poetry. Insanely original things, something I never knew. Before, I liked Mickiewicz, I had a book with his poems, but nothing else.

- I have a house built by highlanders in Masuria, a deer, three boats, one with a cabin, diving equipment (although I can dive less and less, I gave it to my son). I run a lot, I have dogs, all this gives me a lot of charm and pleasure. I collected something in my life, I did not miss everything, because I was not a very frugal man. I have houses in Poland and London, good cars. All in all, I don't feel very wealthy, but I'm not poor. Over the past two years, I have spent several tens of thousands of dollars on organizing professional boxing in Poland as a debt of what I received from boxing. If it wasn't for boxing, discipline, I'd never have it. As you can see, I'm not very grand or physically strong. I have developed a specialist strength, I never put my hands on anyone, because I have no strength in my hands. But I can blow very well technically. I often won with such that if they hit me, it would be a knockout. But because I hit first, I won. As part of the rules, I cheated on opponents, this is what Stamm taught me. I was brave, I was not afraid, I could control my fear so much that he excited me. I was more afraid, the more careful I was, the better I saw, I was more vigilant. To "Wiarus" to cheer up a bit. We had some alcohol. We should not do this because we were at the Olympic camp. We were approached by a highlander who came from America. He said to Stas Dragan: you bald jerk. Stasio, a heavyweight boy, had no hair. I reached out so that there was no row. Someone wanted to hit me from behind, I dodged, they started running away, I remembered them, they ran into the police station. I caught one outside the door, the militia surrounded us, a gas fight, clubs. I shout to calm down and remove my ID, I was a militia lieutenant. They did not react, they began to mow, crisscrossed me. When I saw that blood spurts from my face, I had to defend myself, knocked out five policemen, one tore a pistol from the holster, repaired, then they stopped. I gave them my ID and left. Rutkowski and Dragan were waiting for me.

The next day I went to apologize to the policemen who had 20 days of sick leave. I went home to each of them personally. One's wife wanted to pour boiling water on her when she saw me. We split up on good terms. I was beaten up so much that my friends wore my backpack through the mountains because I had one wound on my back, a torn ear, a damaged chin. Terrible pain. I decided to return to Warsaw the next day, I can't train.

I told my wife that I fell off a rock. When she saw my body, she burst into tears. As if all this was not enough, a black volga and three men in dark suits come to me. - Jerzy Kulej? - Yes. - Please, come to the car. They took me to minister Świtała in Rakowiecka. It turned out that each of the beaten policemen wrote a report. Minister Świtała said that after reading their reports that I had knocked out five policemen and disarmed the police station, he would have to downgrade me and hand me over to the prosecutor. Then I lowered my pants and showed my back. He turned away in disgust and asked why you didn't go to the doctor. I replied that I wanted to settle this matter amicably. Minister Świtała sent a lieutenant to Zakopane who was to check what had actually happened there. He didn't go to the police station, but started checking the case. Near the "Giewont" hotel he met the night watchman who saw the whole event. He told him how they knocked me down, used gas, clubs and that I was shouting that I was a policeman. And this proved that I was not guilty of the incident, the intervention was unjustified.

In two days I got a message from the ministry that I could participate in the preparations and the case was closed until my arrival from the Olympics. I went to the Olympics to rehabilitate myself for this adventure.

After the Olympics, where I won the second gold medal, in the Office of the Council of Ministers I received from Cyrankiewicz the Officer's Cross of the Order of Polonia Restituta. And in the Guard Club I was appointed for making the name of a guardian famous in the world, by a minister's decision possible only during the war, from the rank of lieutenant to the rank of captain. I could not believe my ears. The same minister Świtała, who saw me beaten up and later at the Olympics, where I fought very difficult fights, found the best boxers. Through all these fights, after which I could often not leave the cloakroom on my own, like penance in the final, on the last legs I met a Cuban. I was dumbfounded, the referee didn't notice, he didn't count me and I won by 3: 2. Polish anthem at the end of the Olympic Games. It was a huge compensation, I forgot about the pain. Gratitude of supporters, society after returning to the country. And the authorities? Funny to talk about it - $ 70 on the spot, in Poland from one hundred and fifty thousand (it was a lot of money, because then the average salary was 3-4 thousand) and the allocation for a car. It was like ending my sports career, although I boxed for two years. I left at the peak of fame as unbeaten. I must say that we parted after a few hours, as if we had known each other since we were young. It's a shame he's already died.


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page