top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Edward Redliński

Zaktualizowano: 8 sty 2022


“…Jako ironista i sceptyk z natury masz, Czesławie, ciągoty demaskatorskie. Wiadomo, każdy człowiek - a ludzie publiczni szczególnie - reżyseruje siebie na zewnątrz. Kreuje się, od butów i uczesania, po styl bycia, wypowiedzi, utwory, życiorys. Jesteś przenikliwy, widzisz skrywane śmieszności, kompleksy, wrzody - chciałbyś je wywlec spod makijażu, ale takt i lojalność stopują cię jak cenzura. Bo wiesz, że większość portretowanych nie lubi tej brzydszej części prawdy. Większość? Wszyscy. Pamiętasz, jak zrobiłem ci półgodziną awanturę za opublikowanie mego zdjęcia, które ja miałem za karykaturalne, a ty - za „strzał w dziesiątkę”? Konflikt między obowiązkiem taktu-lojalności wobec portretowanego a pokusą prawdomówności-bezwzględności męczył portrecistów z Fajum, Rembrandta, Witkacego... Czemuż miałby nie męczyć Czaplińskiego?...” – Edward Redliński.

Edward Redliński (ur. 1 maja 1940 r. we Frampolu koło Białegostoku) – pisarz, scenarzysta i dramatopisarz.

Ukończył studia na Wydziale Geodezji i Kartografii Politechniki Warszawskiej oraz Studium Dziennikarskie Uniwersytetu Warszawskiego. Pracował w „Gazecie Białostockiej” i radiu oraz w tygodniku „Kultura”.

Autor powieści i opowiadań, ukazujących konflikt między kulturą tradycyjną a nowoczesnością: Listy z Rabarbaru (1967), Awans (1973), Konopielka (1973); tomu prozy Nikiformy (1982); mikropowieści o nowej emigracji polskiej w Stanach Zjednoczonych Dolorado i Tańcowały dwa Michały (1985); powieści: Szczuropolacy (1994), Krfotok (1998), Transformejszen (2003) i Telefrenia (2006); komedii Debata, czyli bzik prezydencki (2008); reportaży: Ja w nerwowej sprawie (1969), Zgrzyt (1971); zbioru „prozy dokumentalnej” Nikiformy (1982); dramatów: Pustaki (1980), Wcześniak (1977), Awans (1973), Jubileusz (1975), Cud na Greenpoincie (1995). W latach 1984-1991 przebywał w Stanach Zjednoczonych.

Filmy na podstawie jego powieści i scenariuszy: 150 na godzinę (1972), Awans (1974, własny scenariusz, reżyseria Janusz Zaorski), Konopielka (1982, scenariusz i reżyseria: Witold Leszczyński), Szczęśliwego Nowego Jorku (1997, własny scenariusz na podstawie Szczuropolaków, reżyseria Janusz Zaorski), Requiem (2001).

Nagrody: 1966 – III nagroda im. Juliana Bruna; 1968, 1974, 1982 – trzy Nagrody im. Stanisława Piętaka: za Listy z Rabarbaru, Konopielkę i za sztukę Pustaki, 1970 – I nagroda im. Juliana Bruna, 1974 – Nagroda Fundacji im. Kościelskich, 1975 – Nagroda II stopnia Ministra Kultury i Sztuki, 1995 – Nagroda Ministra Kultury za sztukę Cud na Greenpoincie, 2003 – Nagroda Literacka im. Wiesława Kazaneckiego, 2006 – Nagroda im. Jarosława Iwaszkiewicza za całokształt twórczości, 2009 – Nagroda im. F. Karpińskiego za całokształt, 2013 – Nagroda marszałka województwa podlaskiego za całokształt.

Zastanawiałem się kiedyś, co jest potrzebne w moim zawodzie? Doszedłem do wniosku, że oprócz predyspozycji wzrokowych, uporu i paru prozaicznych rzeczy nieodzowne jest również szczęście. Trzeba mieć szczęście, które, w moim mniemaniu sprzyja temu, kto w nie wierzy i je kusi. Wielokrotnie miałem tego dowody, jak choćby w przypadku Edka Redlińskiego, znanego pisarza, którego książka „Konopielka” znalazła się w pierwszej dziesiątce najlepszych książek powojennych.

Kiedy przeczytałem, że do Nowego Jorku na początku 1984 r. przyjechał Edward Redliński, pomyślałem, że dobrze byłoby go sfotografować. W nawale spraw odłożyłem to jednak na później — szukanie kontaktu, telefonu, zajmuje często dużo czasu.

Kiedy już niemal zapomniałem o sprawie, we wrześniu 1984 r. zadzwonił... Edward Redliński.

— Wspaniale, że pan dzwoni, nawet chciałem pana szukać!

— Dlaczego – zdziwił się Redliński.

— Ponieważ chciałbym pana sfotografować do albumu moich osobistości.

— Nie jestem fotogeniczny – odpowiedział Redliński rozbawiony. Ja natomiast mam dla pana album fotograficzny od Wiktora Wołkowa z Polski, który dał mi pana telefon i adres.

Wiktor Wołkow to ciekawy fotograf z Białostocczyzny, włączyłem go do organizowanej przeze mnie wystawy „The Landscape of Poland” Krajobraz Polski, która do chwili obecnej krąży po Stanach Zjednoczonych; była m.in. eksponowana w Gmachu ONZ i Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.

— To znakomita okazja, aby się spotkać. Ma pan mój adres, zapraszam na drinka do siebie.

Następnego dnia, na kilka minut przed dwunastą zacząłem przygotowywać światła i aparaty w swoim studiu. Kiedy wyszedłem, była 12:30! Co się stało, że go nie ma? Pomyślałem sobie, że często ludzie z Polski spóźniają się, bo nie potrafią dobrze obliczyć dystansu albo nie mają jeszcze nowojorskiej obsesji czasu. Kiedy minęło następne piętnaście minut, postanowiłem zadzwonić. Ale zdałem sobie sprawę, że nie mam telefonu Redlińskiego. Nie zapominajmy, że nie było wówczas jeszcze telefonów komórkowych. Sprawę rozwiązał on sam. Zadzwonił i oświadczył, że w spisie lokatorów nie może znaleźć mojego nazwiska. Domyśliłem się, że ma mój stary adres. Kilka miesięcy temu przeniosłem się, zostawiając ten sam numer telefonu. Podałem Redlińskiemu nowy adres i wytłumaczyłem, jak dojechać. Za niecałe pół godziny usłyszałem dzwonek przy drzwiach.

Po dość długiej, przyjacielskiej rozmowie zaproponowałem mu zrobienie kilku zdjęć. Trochę się ociągał, ale dał się namówić.

Kiedy posadziłem go w moim studiu na obrotowym krześle, na czarnym tle i zapaliłem światła – stał się bardzo nienaturalny, sztywny, jakby nieufny. Od lat staram się robić zdjęcia w naturalnych wnętrzach, gdzie fotografowani czują się u siebie, czyli bezpiecznie.

Kilka filmów musiałem zrobić, zanim się oswoił z otoczeniem. Prezentowane zdjęcie jest jednym z ostatnich z dużej serii. Notabene Redliński nie przepadał za nim do tego stopnia, że wycofał je z gazety, w której miało się ukazać razem z jego tekstem. Na okładkę wydanej w Stanach Zjednoczonych książki „Dolorado” i wznowionej „Konopielki”, przesłał inne. Ja jednak obstaję przy swoim wyborze, który w miarę bliższego poznawania i przyjaźni, coraz bardziej wydaje mi się trafny. Tak też sądzi jego żona, Bożena. Co ciekawe, sam Edek zaczyna się do niego przyzwyczajać, napisał nawet krótkie opowiadanie.

Od tamtego czasu zaprzyjaźniliśmy się, współpracując przez kilka lat z magazynem „Kariera” i przy różnych projektach.

Edward Redliński napisał fantastyczną recenzję „Przyjemność smutku” o wystawie fotograficznej „Krajobraz Polski” jaką zorgaznizowałem w Nowym Jorku, „Nowy Dziennik – Przegląd Polski” 1 listopada 1984:

Rozstrzygnijmy - na początku pytanie:

Co jest ciekawsze?

Wymieniam: Kamień? Woda? Drzewo? Krowa? Lokomotywa? Człowiek w lokomotywie? Chmury? Zachód słońca?

Tu odpowiedź: czy pamiętamy, jak "przelatywaliśmy” opisy przyrody w lekturach obowiązkowych? Czekając na dialog, akcję, przygodę?

Otóż sądzę, że krajobraz - ten przyrodniczy – interesuje nas albo nie interesuje z powodu człowieka. Człowieka w krajobrazie. I człowieka za kamerą. Rozszyfrowanie tego, który pole, szachownicę, rzekę ukształtował. I tego, który - po co? Jaki cel ma? - fotografuje.

Dla mnie – od dawna już – zachód człowieka jest ciekawszy od zachodu słońca. Wschód człowieka – od wschodu, na przykład, oziminy.

I dlatego, oglądając w salach Fundacji Kościuszkowskiej przygotowaną przez Czesława Czaplińskiego wystawę krajobrazu polskiego wypatruję: człowieka. A nawet, w myśl tytułu, specjalnej odmiany człowieka. Człowieka polskiego.

Czy dużo polskości na tych fotoobrazach? A nie udawajmy, Tatry polskie nie różnią się wiele od Tatr słowackich, morze polskie od enerdowskiego. Gdzie więc, w czym charakterystyczność tytułowa?

Na pewno, dla tych, którzy jak ja urodzili się i wyrodzili z polskiego krajobrazu – cechą numer jeden tego pejzażu jest drobiazgowa bidniacka mozaika działek, poletek, upraw. Już spółdzielnie produkcyjne CSSR, Węgier, Rumunii - a tym bardziej kołchozowa, sowchozowa skala pól rosyjskich, ukraińskich, białoruskich nie mają tej prywatności, drobnotowarowości, skrzętności, intymności – co panteizm przyrody - tchnienie pór roku, dnia, pogody, tragedia kiełkowania i umierania – uniwersalne są. Ale chłopskości, miedzowości, zagonkowości, chałupniczości polskiego krajobrazu nie zobaczę ni we Francji, ni w USA, ni w ZSRR.

I dlatego za reprezentację wystawy mam bardziej "publicystyczne” reporterskie zdjęcia Hereźniaka, Malinowskiego, Spałwana, Wołkowa - niż skądinąd piękne, ale i poza Polską osiągalne utwory "panteistów”. Polski krajobraz wyróżnia się spośród widoków czeskich, szwedzkich, marokańskich przede wszystkim Polakami.

Wzruszenie? Czy się zdarzyło? Tak. Najczęściej przed obrazami... biedy.

Bo to, zdaje się, główna specjalność światowa Polaków.

Mimo naszych szlacheckich min i gestów.

I jeszcze jedna, niepokojąca kwestia. Dlaczego nad polskością się zastanawiając, nie możemy wybrnąć z zaczarowanego kręgu wsi. Dziś aż 60% mieszkańców PRL żyje w miastach! Może czas już na analizy i wystawy polskiego krajobrazu miejskiego? Może źródeł fenomenu "Solidarności zrozumienia spazmów nr nr 1956, 68, 70, 76, 80 - szukać trzeba w krajobrazie spółdzielczych bloków, barów osiedlowych, dyskotek miasteczkowych, bram fabrycznych – a nie pod wierzbami Chełmońskiego?

Reasumując: wystawa przygotowana przez Czesława Czaplińskiego podoba mi się jako dekonspiracja polskiej rzeczywistości. Jeśli o to ci szło, wygrałeś. Ale Czesławie szanowny, ludzie oglądać będą Wasze obrazki krajobrazki, niestety, żeby się połzawić. Posentymentnić. Ot i nasza tragedia… Dopóki Sienkiewiczem, dopóki Orzeszkową, Mickiewiczem Ojjjczyznę pamiętać będziemy – archaiczni będziemy. Inne narody dlatego swoje 1648, 1789, 1848, 1917 przeżyły - że na swoje krajobrazy dziecinne dorośle popatrzyły.

Kiedy na początku lat 90-tych Edek wrócił do Polski, spotykaliśmy się w Warszawie oraz we Frampolu koło Białegostoku. Nieraz zaglądam do „Konopielki” Redlińskiego, przypomina mi się jego opowieść jak ją pisał, zaopatrzył się w żywność, zakleił okna czarnym papierem i wyszedł dopiero jak skończył, teraz znalazłem taki cytat: „…A Pana Boga możno chwalić i w stodole, mówi tato, kiedyś ludzi całkiem nie umieli pacierzów, a pobożnie żyli. Aż im czort księdza nasłał…".


PORTRAIT with HISTORY Edward Redliński (1940)

"... As an ironist and skeptic by nature, Czesławie, you have unmasking tendencies. It is known that every person - and public people in particular - directs themselves outside. It creates, from shoes and hair, to lifestyle, speeches, songs, and biography. You are piercing, you can see hidden ridiculous things, complexes, ulcers - you would like to drag them out of your makeup, but tact and loyalty stop you like censorship. Because you know that most of the portrayed do not like this ugly part of the truth. Most? Everybody. Do you remember how I made a brawl for half an hour for publishing my photo, which I had for caricature, and you - for "bull's-eye"? The conflict between the duty of tact-loyalty to the portrayed and the temptation of truthfulness-ruthlessness tormented portraits from Fajum, Rembrandt, Witkacy ... Why not bother Czapliński? ... "- Edward Redliński.

Edward Redliński (born on May 1, 1940 in Frampol near Białystok) - writer, screenwriter and playwright.

He graduated from the Faculty of Geodesy and Cartography of the Warsaw University of Technology and Journalism Studies at the University of Warsaw. He worked in Gazeta Białostocka and radio, as well as in the weekly Kultura.

Author of novels and stories showing the conflict between traditional culture and modernity: Letters from Rhubarb (1967), Awans (1973), Konopielka (1973); Nikiforma's volume of prose (1982); micro-stories about new Polish emigration in the United States Dolorado and Danced two Michaels (1985); novels: Szczuropolacy (1994), Krfotok (1998), Transformejszen (2003) and Telefrenia (2006); Debate comedy, or presidential frenzy (2008); reportages: I in a Nervous Case (1969), Zgrzyt (1971); Nikiforma's "documentary prose" collection (1982); dramas: Pustaki (1980), Wcześniak (1977), Awans (1973), Jubilee (1975), Miracle at Greenpoint (1995). In the years 1984-1991 he stayed in the United States.

Films based on his novels and screenplays: 150 per hour (1972), Awans (1974, own screenplay, directed by Janusz Zaorski), Konopielka (1982, screenplay and directed by: Witold Leszczyński), Happy New York (1997, own screenplay based on Szczuropolaks , directed by Janusz Zaorski), Requiem (2001). Awards: 1966 - 3rd prize Julian Brun; 1968, 1974, 1982 - three Awards Stanisław Piętak: for Letters from Rhubarb, Konopielka and for the play Pustaki, 1970 - I prize Julian Brun, 1974 - Award of the Foundation Kościelski, 1975 - Second Degree Award of the Minister of Culture and Art, 1995 - Minister of Culture Award for the play Miracle in Greenpoint, 2003 - Literary Award of Wiesław Kazanecki, 2006 - Award of Jarosław Iwaszkiewicz for lifetime achievement, 2009 - Award of F. Karpiński for lifetime achievement, 2013 - Lifetime Award of the Marshal of the Podlasie Voivodship. Ever wondered what is needed in my profession? I came to the conclusion that in addition to visual predispositions, stubbornness and a few prosaic things, happiness is also indispensable. You have to have happiness, which, in my opinion, favors and tempts those who believe in them. I have had proof of this many times, for example in the case of Edek Redliński, a well-known writer whose book Konopielka was in the top ten best post-war books. When I read that Edward Redliński came to New York in early 1984, I thought it would be good to photograph him. In the onslaught of matters, however, I put it off for later - looking for a contact, a phone often takes a long time. When I almost forgot about the case, in September 1984 he called ... Edward Redliński. - It's wonderful that you are calling, I even wanted to look for you! "Why," Redlinski was surprised.

"Why," Redlinski was surprised. - Because I would like to photograph you in the album of my personalities. "I'm not photogenic," Redliński answered, amused. However, I have a photo album for you from Wiktor Wołkow from Poland who gave me your phone number and address. Wiktor Wołkow is an interesting photographer from the Bialystok region, I included him in the exhibition "The Landscape of Poland" organized by me, Polish Landscape, which is currently circulating in the United States; was, among others exhibited at the UN Building and Kosciuszko Foundation in New York. - It's a great opportunity to meet. You have my address, I invite you for a drink to yourself. The next day, a few minutes before twelve, I began to prepare lights and cameras in my studio. When I left, it was 12:30! What happened that he is gone? I thought that often people from Poland are late because they can't calculate the distance well or they don't have the New York time obsession yet. When the next fifteen minutes passed, I decided to call. But I realized that I didn't have Redlinski's phone. Let's not forget that there were no cell phones at the time. He solved the matter himself. He called and said that he could not find my name in the tenant list. I figured he had my old address. A few months ago I moved leaving the same phone number. I gave Redliński a new address and explained how to get there. In less than half an hour I heard the doorbell ring. After quite a long, friendly conversation, I offered him to take a few photos. He was a little slow, but he was persuaded.

When I put him in my studio on a swivel chair on a black background and turned on the lights - he became very unnatural, stiff, as if distrustful. For years I have been trying to take pictures in natural interiors, where the photographed feel at home, i.e. safe. I had to make several films before getting used to the surroundings. The presented photo is one of the last from the large series. By the way, Redliński did not like him so much that he withdrew them from the newspaper, in which he was to appear along with his text. On the cover of the book published in the United States, "Dolorado" and the resumed "Konopielka," he sent others. However, I insist on my choice, which, as I get to know each other and friendship more closely, seems to me to be more accurate. This is also how his wife Bożena thinks. Interestingly, Edek himself is getting used to him, he even wrote a short story. Since then, we have become friends, cooperating for several years with the magazine "Career" and on various projects. Edward Redliński wrote a fantastic review "Pleasure of Sadness" about the photo exhibition "Polish Landscape" which I organized in New York, "New Dziennik - Przegląd Polski" November 1, 1984: Let's decide - at the beginning a question: What is more interesting? Listing: Stone? Water? Tree? Cow? Locomotive? A man in a locomotive? Clouds? Sunset? Here's the answer: do we remember how we "flew" descriptions of nature in mandatory reading? Waiting for dialogue, action, adventure?

Well, I think that the landscape - the natural - we are interested or not interested because of man. Man in the landscape. And a man behind the camera. Deciphering who shaped the field, checkerboard, river. And which one - what for? What is the purpose? - photographs. For me - a long time ago - man's sunset is more interesting than sunset. Human sunrise - from the east, for example, winter crops. And that's why, looking at the exhibition of Polish landscape prepared by Czesław Czapliński in the halls of the Kościuszko Foundation, I look for: a man. And even, according to the title, a special kind of man. Polish man. Do you have a lot of Polishness in these photo paintings? And let's not pretend, the Polish Tatras do not differ much from the Slovak Tatras, the Polish sea from the Enerdian. So where is the title characterization? For sure, for those who like me were born and came out of the Polish landscape - the number one feature of this landscape is a meticulous bidniat mosaic of plots, plots and crops. CSSR, Hungarian, Romanian production cooperatives - and even more so the Kolkhoz, Soviet-scale fields of the Russian, Ukrainian, Belorussian fields do not have this privacy, petty-grainedness, diligence, intimacy - as the pantheism of nature - the breath of seasons, day, weather, the tragedy of germination and dying - they are universal. But I will not see the peasantry, balkanness, zagonność, cottage nature of the Polish landscape in France, neither in the USA nor in the USSR. And that is why the representation of the exhibition has more "journalistic" journalistic photos of Hereźniak, Malinowski, Spałwan, and Wołków - than the otherwise beautiful, but also outside of Poland, achievable works of "pantheists". The Polish landscape stands out among the Czech, Swedish and Moroccan views above all by Poles. Emotion? Did it happen Yes. Most often in front of paintings ... poverty.

It seems that this is the main world specialty of Poles. Despite our noble faces and gestures. And one more disturbing issue. Why, thinking about Polishness, we cannot get out of the enchanted circle of the village. Today, as much as 60% of the PRL inhabitants live in cities! Maybe it's time for analyzes and exhibitions of the Polish urban landscape? Perhaps the sources of the phenomenon of "Solidarity understanding of spasms No. 1956, 68, 70, 76, 80 - do you need to look in the landscape of cooperative blocks, neighborhood bars, town discos, factory gates - and not under the willows of Chełmoński? To sum up: I like the exhibition prepared by Czesław Czapliński as a demonstration of Polish reality. If you wanted it, you won. But dear Czesław, people will watch your pictures of the landscape, unfortunately to take a tear. Posentymentnić. Oh, and our tragedy ... As long as Sienkiewicz, as long as Orzeszkowa, Mickiewicz Fatherland we will remember - we will be archaic. Other nations therefore survived their 1648, 1789, 1848, 1917 - that they looked at their landscapes as a child. When Edek returned to Poland in the early 90s, we met in Warsaw and in Frampol near Białystok. I often look at Redliński's "Konopielko", I am reminded of his story as he wrote it, bought food, covered the windows with black paper and left only when he finished, now I found such a quote: "... And you can praise God and in the barn, Dad, in the past people didn't know how to pray, but they lived piously. Until the priest's sent was sent to them ... ".


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page