top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Danuta Ryder

Zaktualizowano: 23 gru 2022


Nowy Jork zawsze był stolicą wystaw sklepowych — pisał Louise Lague w „The New York Times Magazine” w artykule „To nie tylko ubieranie wystaw” — Jest jednym z niewielu miejsc pozostałych w Ameryce, gdzie ludzie przechodząc obok sklepów zatrzymują się uderzeni pięknem, zręcznością lub niedorzecznością sceny w oprawie wystawy... Tylko w Nowym Jorku projektanci wystaw są uważani za osobistości (tak jak uważa się, znanych malarzy, reżyserów — przyp. Cz.Cz.). Obecnie osobistości jest niewiele, za to bardzo barwne — Doonyn w Barneys, Gene Moore w Tiffany, Danuta Ryder w Henri Bendel...”.



Na początku lat 90.tych, zaczęłem przylatywać z Nowego Jorku do Warszawy, współpracując m.in. z magazynem TWÓJ STYL, dla którego, robiłem duże sesje zdjęciowe. Szybko zoriętowałem się, że nie ma w Polsce stylistów na wysokim poziomie. Bo skąd zresztą mieliby być? Przyjaźniłem się w Nowym Jorku z Danusią Ryder, która m.in. robiła wystawy w ekskluzywnym sklepie Henri Bendel na 57th Street w Manhattanie, nieopodal mieszkania Jurka Kosińskiego, do którego często wpadałem i oglądałem wystawy Danusi. Udało mi się połączyć red.nacz. „Twojego Stylu” Krysię Kaszubę i Danusia zaczęła przyjeżdżać do Warszawy, wspólnie zrobiliśmy kilka sesji m.in. projektu OJCOWIE i CÓRKI, gdzie z córkami fotografowałem: Lecha Wałęsę, Jeremiego Przyborę, Bogusława Wołoszańskiego… Współpracowało nam się wspaniale, gdyż jest profesjonalistką w każdym calu, przygotowana na każdą ewentualność. Nie było rzeczy niemożliwych. Przy dużych sesjach, gdzie muszę skupić się na najważniejszych sprawach, otaczający mnie muszą być najwyższego lotu, gdyż bardzo często zdjęć nie da się powtórzyć, czas na publikację też często jest b.krótki. Nie zapominajmy również, że były to czasy klasycznej fotografii czyli naświetlenie filmu, wywołanie i odbitka oraz możliwości poprawienia błędu bardzo ograniczone.

Kiedy w Kielcach spotkałem Danusię Ryder, która właśnie z Kielc pochodziła, a żeby było śmieszniej, znaliśmy się z Nowego Jorku, umówiłem się na rozmowę, gdyż jej życie jest niesamowite.


—Coraz więcej Polaków z całego świata przyjeżdża do Polski na wakacje.

—Ja przyjechałam do pracy, na zaproszenie Adidasa, aby zorganizować sieć sklepów. Nie jest to bliskie mej duszy, ale ponieważ w Polsce, zgodziłam się.

—W Warszawie jest chyba tylko jeden sklep tej firmy?

—Tak. W całej Polsce jest 10 sklepów, ale są źle ustawione.

—Co to znaczy?

—Nie najlepiej zaprojektowane, niefunkcjonalne. Mam zrobić wystawy i wnętrza. To, co zastałam, wymaga generalnych zmian, gdyż przede wszystkim trzeba zachować styl sklepów Adidasa, prezentowany na świecie. W Polsce nie ma manekinów z prawdziwego zdarzenia.

—Pamiętam, gdy przyjechałem do Nowego Jorku, chodząc po eleganckich sklepach Lord Taylor, Saks Fifth Avenue, ocierając się o manekiny przepraszałem je, myśląc że to żywe osoby, tak naturalistycznie były wykonane i ubrane.

—Manekiny to cała dziedzina, te, z którymi pracowałam w Henri Bondelu, były jednymi z najpiękniejszych, jakie znam. Były odlewami żywych modelek, najbardziej popularnych w swoim czasie. Ze względu na wielkość piersi i bioder wychodzą obecnie z mody. Teraz robi się wysokie i cienkie. Najlepsze manekiny robi firma Adel Rootstein w Londynie; kosztują ponad tysiąc dolarów. W Polsce wystawy są nieciekawe, wszystko wisi na żyłkach, tak jak dwadzieścia lat temu w „Modzie Polskiej”.

—Myślę, że teraz w Polsce też należałoby ludzi zachęcić do kupowania.

—Tak. Wszyscy, którzy trochę znają handel, zdają sobie sprawę, jak ważna jest reklama.

—Nie myślisz, aby coś swojego tu otworzyć?

—Myślałam o ekskluzywnym sklepie w Warszawie, na zasadzie nowojorskiego Bendela, tylko na niższym poziomie. Nie wiem, czy nie jest za wcześnie na taki sklep. Musi to być znakomity punkt, a jest niezwykle trudno cokolwiek znaleźć w centrum stolicy.

—Poznałem cię wiele lat temu w Nowym Jorku. Kiedy wyjechałaś z Polski?

—W 1979 roku.

—To dokładnie tak jak ja. I co dalej?

—Wyszłam szybko za mąż. Potem zaczęłam szukać pracy i przez znajomą zatrudniłam się w Henri Bendelu jako pomoc biurowa. Po paru tygodniach bardzo im się spodobało, jak się ubieram. Dlatego zostałam asystentką do zamawiania rzeczy do sklepu. Zaczęłam robić miniwystawki, aż dyrektor od wystawiennictwa zapytał, czy nie chciałabym dla niego pracować. I tak się zaczęła moja przygoda z wystawami sklepowymi.

—Nigdy przedtem tego nie robiłaś?

—Nie.

—Na czym dokładnie polegała twoja praca w Henri Bendelu?

—Na przygotowaniu wystawy w każdym tygodniu. Najpierw było zebranie, na którym ustalano, jaki projektant miał być pokazywany. Dawałam pomysły, a właściciel sklepu decydował, co ma być pokazywane. Potem wybierałam rzeczy, które przychodziły od różnych projektantów. Wystawę zmienialiśmy w każdą środę.

—Wyobrażam sobie, jakiej ulegałaś presji, że każdej środy musisz, jakby to powiedziano w teatrze, mieć premierę?

—Właściwie nie zastanawiałam się nad tym, gdyż kiedy kończyłam jedną wystawę, trzeba było myśleć o następnej. Odbiór był dobry, co dodawało mi otuchy do nowych pomysłów.

—To wielka odpowiedzialność, gdyż wystawa w dużej mierze decyduje o sprzedaży.

—Wystawa ma za zadanie przyciągnąć czymś oryginalnym klienta, który w konsekwencji coś kupi. Często nie były to cudowne rzeczy, ale podane w formie zachęcającej do kupna. Niejednokrotnie widząc ubrania na wieszaku, tak jak przyszły do sklepu, zastanawiałam się, co ja z tym zrobię.

—Oprócz reprezentacyjnej wystawy na 57. ulicy Henri Bendel posiadał ogromne wnętrze.

—Tak. Projektowałam także butiki, które zmieniają się dosyć często. A sama wystawa, jak pamiętasz, to była mała scena teatralna. Było dużo pracy, aby ją zaaranżować oryginalnie w mieście, w którym są tysiące sklepów.

—Ile osób dla ciebie pracowało?

—Różnie, od 20 do 50, w zależności od potrzeby. Najwięcej w okresie świąt Bożego Narodzenia, kiedy przygotowywano nowe dekoracje całego sklepu. To się planowało z rocznym wyprzedzeniem (tzn. projektując dekoracje w tym roku myśli się już o następnym). U nas dekoracje nie były typowe (choinki, girlandy). Robiliśmy oryginalne, baśniowe dekoracje.

—Musi się to chyba opłacać?

—Gdyby się nie opłacało, to by nie robili. Wystawy przyciągają klientów. W całych Stanach Zjednoczonych, a w szczególności w Nowym Jorku, przeznacza się ogromne sumy na reklamę. W Europie tak nie jest, dopiero ostatnio zaczyna się więcej inwestować w reklamę.

—Sklep Henri Bendela jest znany daleko poza Nowym Jorkiem. Jeśli ktoś przyjeżdżał do Nowego Jorku i był zainteresowany modą, jej nowymi trendami, to szedł na 57. Ulicę. W ostatnim roku sklep przeniósł się na 5. Aleję.

—Sklep zmienił właściciela i zmienił swój wygląd m.in. z tego powodu postanowiłam odejść. Przedtem sklep był bardzo szykowny, dla wąskiej grupy ludzi, ale każdy mógł tam znaleźć coś dla siebie, co wyróżniało go z otoczenia. Rzeczy były unikatowe, w 2-3 egzemplarzach. Teraz w sklepie jest dużo złota, wszystko się świeci. Na renowację wydano fortunę, marmury sprowadzono specjalnie z Francji. Jest to trochę nowobogackie, zresztą to już kwestia gustu nowych właścicieli. Założycielem sklepu był Henri Bendel, potem prowadziła go Geralim Statz. Wyszukiwała projektantów, którzy nie byli jeszcze znani na świecie. Muszę przyznać, że było prawdziwą przyjemnością pracować w Henri Bendelu.


—Co robisz po odejściu z Henri Bendela?

—Pracuję dla siebie. Współpracuję z paroma firmami, w tym również z Henri Bendelem, pomagam im, ale to już nie jest to. Ta sytuacja jest dla mnie finansowo znacznie bardziej opłacalna i mam więcej czasu dla siebie.

—Czym zajmowałaś się w Polsce przed wyjazdem do Nowego Jorku?

—Pracowałam w Międzynarodowym Klubie Prasy i Książki w Kielcach, gdzie organizowałam spotkania z pisarzami i wystawy artystów.

—Skąd zainteresowanie modą?

—Zawsze ubierałam się inaczej. Pamiętam, jak w Polsce ludzie zatrzymywali mnie na ulicy i pytali, gdzie kupiłam sukienkę czy bluzkę. A były to rzeczy proste, szyte dla mnie przez krawcową.

—Wiele kobiet jest sfrustrowanych, że nie może nadążyć za modą. Co robić, aby być na bieżąco, a zarazem nie wydawać fortuny.

—Najważniejszy jest styl. Jeśli ktoś ma styl, to rzeczy, które kupuje, i sposób, w jaki się ubiera, będą zawsze wyglądały dobrze. Można mieć klasyczną bluzkę, żakiet i spodnie, a do tego dobiera się modne dodatki. Albo kupować jedną modną rzecz, która nie jest również szalenie udziwniona. Nie radzę kopiować rzeczy z pokazów mody. Tylko klasyczne rzeczy połączone z nowościami i dodatkami dają efekty. Ale nie jest łatwo dobierać — za to nie tylko mnie płacą duże pieniądze.

—Jakich projektantów najbardziej cenisz i dlaczego?

—Sonia Rykiel — jeśli ktoś nie lubi żakietów, a wełniane rzeczy, Yves Saint Laurent jeśli chodzi o dobry żakiet, spódnicę czy sukienkę. Armaniego, który leży dobrze na każdym. To są rzeczy drogie, ale dobre, i później przy małym wkładzie pieniężnym można je sobie uzupełniać. Armani jest ostatnio ulubieńcem aktorek w Stanach Zjednoczonych w różnym wieku, od Katherine Hepburn, Lauren Becall do młodych gwiazd.

—Kto ze znanych osobistości kupował w Henri Bendelu?

—Wszyscy. Zawsze można było kogoś ciekawego spotkać, że wymienię: Joan Collins, Jacquelin Kennedy, Henry Kissingera, Colombo, Dianę Ross, Cheer, Liz Taylor... Często w silnej osobistej obstawie.

—Jak ludzie reagowali na twoje wystawy?

—Tak jak już wspomniałam, zasadniczo dobrze, często dostawałam listy pochwalne. Ale pamiętam, kiedyś zrobiłam wystawę z ubraniami angielskiej firmy „Workers for Freedom”. Wystawa była wyłożona czerwonym płótnem, a modelki miały czerwone chusteczki na głowach. Przyszło parę listów, że robię komunistyczną ekspozycję. Kiedy indziej Żydzi zaprotestowali, że wystawiłam potłuczone lustro, co im się skojarzyło z kryształową nocą. Innym razem zrobiłam murzyńskie maski był silny protest, że jestem rasistką.

Zasadnicze opinie były pozytywne. Kiedyś Jerzy Kosiński, który niedaleko mieszkał i oglądał moje wystawy, wysłał list do prezesa Marka Shulmana, w którym zachwycał się dekoracjami. Otrzymałam ten list od Shulmana z adnotacją: „Powinnaś być dumna ze swojej pracy”.

—Najważniejsze, że wywoływałaś oddźwięk.

—Tak. Najgorzej, gdy nie ma reakcji.

—Jakie jeszcze sklepy, oprócz Henri Bendela, mają w Nowym Jorku interesujące wystawy?

—Barneys New York z 17 oknami, który mi zaproponował pracę, gdy odchodziłam z Bendela. Tiffany & Co. miał kiedyś znakomite wystawy, jego mistrz, Gene Moore, ma już około osiemdziesiątki. Był on jednym z nielicznych, który zaczął robić inne wystawy drogiej biżuterii. Kiedyś wystawami zajmowali się wielcy malarze: Salvadore Dali, Andy Warhol, Jasper Jones, reżyserzy filmowi i teatralni.

—Wymień trzy najważniejsze momenty w swoim życiu, które doprowadziły cię do obecnej pozycji.

—Rozstanie się z moim ukochanym, którego zostawiłam w Polsce. Chciałam go zostawić, uciec jak najdalej, więc postanowiłam wyjechać do Stanów Zjednoczonych.

—A co było najważniejsze w Stanach Zjednoczonych?

—Pójście na interview do Henri Bendela. Bardzo się obawiałam, ponieważ wydawało mi się, że na pewno mnie tam nie przyjmą do pracy. Kłopoty językowe. Jednak poszłam i przyjęli mnie z miejsca, język właściwie nie miał znaczenia.

A następny ważny moment to wtedy, gdy mogłam już robić sama, co chciałam, nie musiałam przedstawiać swoich pomysłów na zebraniach.

—Czy zmieniłabyś coś w swoim życiu?

—Starałabym się być bardziej wyrozumiała dla ludzi. Swoje życie lubię, ale byłam zbyt surowa w stosunku do otoczenia, nazbyt wymagająca.

—Czy uważasz, że w 2000 roku, kiedy nie będzie się już chyba wychodziło z samochodów w czasie zakupów, lub zamawiało przez telewizję albo z wideo-katalogów, wystawy sklepowe będą miały jeszcze rację bytu?

—To będzie zupełnie coś innego. Kiedyś wystawy były ciekawsze i poświęcało się im więcej czasu. Teraz istnieje tendencja — może dlatego, że jest recesja — aby pokazać na wystawie jak najwięcej tego, co jest w sklepie. Trudno jednak przewidzieć.

—Czy to, że pochodzisz z Polski, miało jakiś wpływ, pozytywny lub negatywny, na twoją karierę zawodową?

—Mam raczej dosyć pozytywne doświadczenia, gdyż poznałam ludzi z większą wyobraźnią. W wielu przypadkach pomagał mi nawet akcent, bo zawsze lubili sobie przyjemnie pożartować. Na jakichś niekończących się zebraniach, kiedy Bendel się rozrósł, musiałam wygłaszać swoje przemówienie. Czekali aż przekręcę jakieś słowo i bawili się tym. Ale to było sympatyczne. Odpowiadał im mój europejski styl, to, jak się ubieram.


PORTRAIT with HISTORY Danuta Ryder

New York has always been the capital of shop windows - wrote Louise Lague in "The New York Times Magazine" in the article "It's not just dressing exhibitions" - It is one of the few places remaining in America where people passing by shops stop struck by beauty, dexterity or the absurdity of the scene in the setting of the exhibition ... Only in New York exhibition designers are considered personalities (as it is believed, famous painters, directors - note Cz. Cz.). Currently, there are few personalities, but very colorful - Doonyn at Barneys, Gene Moore at Tiffany, Danuta Ryder at Henri Bendel ... ". In the early 90s, I started to fly from New York to Warsaw, cooperating with with the magazine YOUR STYLE, for which I did large photo sessions. I quickly learned that there are no high-level stylists in Poland. Where would they be from anyway? I was friends in New York with Danusia Ryder, who, among others she made exhibitions in the exclusive Henri Bendel store on 57th Street in Manhattan, near Jurek Kosiński's apartment, which I often visited and watched Danusia's exhibitions. I was able to combine red.zn. "Your Style" Krysia Kaszuba and Danusia began to come to Warsaw, together we did several sessions including of the FATHERS and DAUGHTERS project, where I photographed with my daughters: Lech Wałęsa, Jeremy Przybora, Bogusław Wołoszański ... We worked wonderfully because she is a professional in every inch, prepared for every eventuality. There was nothing impossible. For large sessions, where I need to focus on the most important issues, the surrounding must be top flight, because very often the pictures can not be repeated, the time for publication is also very short. Let's not forget that these were the times of classic photography, i.e. film exposure, development and printing, and very limited error correction possibilities.

When in Kielce I met Danusia Ryder, who just came from Kielce, and to make it fun, we knew each other from New York, I made an appointment, because her life is amazing.

—An increasing number of Poles from all over the world come to Poland for holidays.

—I came to work, by invitation from Adidas, to organize a chain of stores. It is not close to my soul, but because in Poland I agreed.

—There is probably only one store of this company in Warsaw?

—Yes. There are 10 stores all over Poland, but they are badly positioned.

—What does it mean?

—Not best designed, non-functional. I have to do exhibitions and interiors. What I found requires general changes, because first of all you have to keep the style of Adidas stores, presented in the world. There are no real mannequins in Poland.

—I remember when I came to New York, walking around the elegant stores of Lord Taylor, Saks Fifth Avenue, rubbing against mannequins, I apologized to them, thinking that they were living people, so naturalistically they were made and dressed.

—Manekiny is a whole field, the ones I worked with at Henri Bondel were some of the most beautiful I know. They were casts of live models, the most popular in their time. Currently, they are out of fashion due to the size of their breasts and hips. Now it gets tall and thin. The best mannequins are made by Adel Rootstein in London; they cost over a thousand dollars. In Poland, exhibitions are uninteresting, everything hangs on strands, just like twenty years ago in "Polish Fashion".

—I think that now in Poland people should also be encouraged to buy.

—Yes. Everyone who knows trade a little knows how important advertising is.

—Don't you think about opening something here?

—I was thinking of an exclusive store in Warsaw, on the principle of New York Bendel, only at a lower level. I don't know if it's too early for such a store. This must be an excellent point, and it is extremely difficult to find anything in the center of the capital.

—I met you many years ago in New York. When did you leave Poland?

—In 1979.

—It's exactly like me. And what's next?

—I got married quickly. Then I started looking for a job and through a friend I got employed at Henri Bendel as office help. After a few weeks, they liked how I dress. That's why I became an assistant to order items to the store. I started doing mini exhibitions until the exhibition director asked if I would like to work for him. And so began my adventure with shop windows.

—Have you never done this before?

—No. —What exactly was your job at Henri Bendel? —In preparing the exhibition every week. First there was a meeting at which the designer was to be shown. I gave ideas, and the owner of the store decided what to show. Then I chose things that came from different designers. We changed the exhibition every Wednesday. —I imagine what pressure you have been under, that every Wednesday you must, as it was said in the theater, have a premiere? —I didn't really think about it, because when I finished one exhibition, you had to think about the next one. The reception was good, which encouraged me with new ideas. —This is a great responsibility, because the exhibition largely determines the sale. —The exhibition is designed to attract something original to the customer who, as a consequence, buys something. Often these were not wonderful things, but given in a form that encouraged to buy. Often seeing clothes on a hanger, just like they came to the store, I wondered what I would do with it. —In addition to the representative exhibition on 57th Street, Henri Bendel had a huge interior. -Yes. I also designed boutiques that change quite often. And the exhibition itself, as you remember, was a small theater stage. It was a lot of work to arrange it originally in a city with thousands of stores. —How many people worked for you?

—Variously, from 20 to 50, as needed. Most during Christmas, when new decorations for the entire store were being prepared. It was planned one year in advance (i.e. when designing decorations this year, one is thinking about the next). Our decorations were not typical (Christmas trees, garlands). We made original, fairy-tale decorations.

"Does it have to pay off?"

—If it didn't pay, they wouldn't. Exhibitions attract customers. Huge sums are spent on advertising throughout the United States, and in particular in New York. This is not the case in Europe, it is only recently that more investment has begun in advertising.

—Henri Bendela's shop is known far beyond New York. If someone came to New York and was interested in fashion, its new trends, then he went to 57th Street. Last year, the store moved to 5th Avenue.

—The shop has changed ownership and changed its appearance, among others because of that I decided to leave. Before that, the store was very stylish, for a small group of people, but everyone could find something for themselves that made him stand out. Things were unique, in 2-3 copies. There is a lot of gold in the shop now, everything is shining. A fortune was spent on renovations, marbles were imported specially from France. It's a bit new-rich, and it's a matter of taste for new owners. The founder of the store was Henri Bendel, then he was led by Geralim Statz. She was looking for designers who were not yet known in the world. I have to admit it was a real pleasure working at Henri Bendel.

—What do you do after leaving Henri Bendela?

—I work for myself. I work with several companies, including Henri Bendel, I help them, but that's not it. This situation is financially much more profitable for me and I have more time for myself.

—What did you do in Poland before you left for New York?

—I worked at the International Press and Book Club in Kielce, where I organized meetings with writers and artist exhibitions.

—Why are you interested in fashion?

—I have always dressed differently. I remember when in Poland people stopped me on the street and asked where I bought a dress or blouse. And these were simple things sewn for me by a dressmaker.

—Many women are frustrated that they can't keep up with fashion. What to do to keep up to date and not spend a fortune.

—The most important thing is style. If you have style, then the things you buy and the way you dress will always look good. You can have a classic blouse, jacket and pants, and you choose fashion accessories. Or buy one fashionable thing that is also not crazy. I advise you not to copy items from fashion shows. Only classic things combined with new products and additions give results. But it is not easy to choose - it is not only they pay me big money.

—What designers do you value the most and why?

—Sonia Rykiel - if you don't like jackets and woolen things, Yves Saint Laurent when it comes to a good jacket, skirt or dress. Armani, which lies well on everyone. These are expensive but good things, and you can complement them later with a small cash contribution. Armani has recently been a favorite of US actresses of all ages, from Katherine Hepburn, Lauren Becall to young stars.

—Who bought celebrities from Henri Bendel?

—Everybody. You could always meet someone interesting to mention: Joan Collins, Jacquelin Kennedy, Henry Kissinger, Colombo, Diana Ross, Cheer, Liz Taylor ... Often in strong personal guards.

—How did people react to your exhibitions?

—As I said, basically good, I often received letters of praise. But I remember, I once did an exhibition of clothes from the English company "Workers for Freedom". The exhibition was lined with red canvas, and models had red handkerchiefs on their heads. Some letters came that I was doing a communist display. At other times, Jews protested that I had put up a broken mirror, which they associated with the crystal night. Another time I made Negro masks there was a strong protest that I was a racist.

The main reviews were positive. Once Jerzy Kosiński, who lived nearby and watched my exhibitions, sent a letter to the president Marek Shulman, in which he admired the decorations. I received this letter from Shulman saying, "You should be proud of your work."


—Most importantly, you made a resound.

—Yes. Worst when there is no reaction.

—What other stores have interesting exhibitions besides Henri Bendel in New York?

—Barneys New York with 17 windows who offered me a job when I left Bendel. Tiffany & Co. he once had excellent exhibitions, his master, Gene Moore, is already about eighty. He was one of the few who started doing other exhibitions of expensive jewelry. Once, great painters dealt with exhibitions: Salvadore Dali, Andy Warhol, Jasper Jones, film and theater directors.

—Tell out the three most important moments in your life that have led you to your current position.

—Repair with my beloved whom I left in Poland. I wanted to leave him, escape as far as possible, so I decided to go to the United States.

—What was most important in the United States?

—Take an interview with Henri Bendel. I was very afraid because it seemed to me that they would not accept me there for work. Language problems. However, I went and they took me in, the language didn't matter.

And the next important moment was when I could do what I wanted, I didn't have to present my ideas at meetings.

—Can you change something in your life?

—I would try to be more forgiving to people. I like my life, but I was too harsh with my surroundings, too demanding.

—Do you think that in 2000, when you won't be getting out of cars while shopping, or ordering via TV or video catalogs, shop windows will still be right?

—It will be something completely different. The exhibitions used to be more interesting and more time was devoted to them. Now there is a tendency - maybe because there is a recession - to show as much as possible of what is in the store at the exhibition. However, it is difficult to predict.

—Have you come from Poland had any impact, positive or negative, on your professional career?

—I have rather positive experiences because I met people with more imagination. In many cases, even the accent helped me, because they always liked to make fun of themselves. At some endless meetings, when Bendel grew, I had to give my speech. They waited for me to twist a word and played with it. But it was nice. My European style suited them, the way I dress.


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page