top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Benedykt Jerzy Dorys

Zaktualizowano: 23 paź 2023





Polskiego Mistrza fotografii Benedykta Jerzego Dorysa spotkałem pierwszy raz osobiście w lipcu 1987 roku, przy ul. Nowy Świat 29 w Warszawie, tuż obok cukierni Bliklego. Ale nie było to przypadkowe, lecz umówione spotkanie na które przyniosłem trochę swoich portretów. 

—Nie zdążyłem jeszcze dobrze usiąść, kiedy Dorys zapytał, czy mam z sobą portrety, o które prosił w rozmowie telefonicznej. Żółte pudełko Kodaka ze zdjęciami, przekazałem w ręce Dorysa. Dorys otworzył pudełko i wolno przekładał je z jednej strony na drugą. Kiedy doszedł do końca, przełożył wszystkie z powrotem. Nic nie mówił w czasie oglądania. Pomyślałem sobie, to nic dobrego nie wróży. Po krótkiej chwili Dorys rozpromieniony wstał, a właściwie poderwał się z fotela: „Bardzo się cieszę, że pan przyszedł do mnie i że mogłem zobaczyć, co pan robi — rozpoczął wyraźnie podniecony Dorys.

— Nie mogę panu powiedzieć większego komplementu niż to, że osiągnął pan umiejętność fotografowania prostoty. To jest najtrudniejsze. Pana portrety są zupełnie pozbawione jakichkolwiek efektów. To, co ja najbardziej cenię, i do czego dochodzi się po wielu latach! Weźmy dla przykładu pana portret Tadeusza Różewicza — znakomity. Nie chodzi o jego nos, oczy… Chodzi o to, co dzieje się pod czaszką, a nawet w jego sercu, jakie są jego emocje I w jaki sposób pan cząstkowo ujawnił to, co jest wyłącznie jego. Nieprawda, że wszyscy ludzie są jednakowi. Jeśli są jednakowi to tylko dlatego, że każdy ma dwie nogi, dwie ręce, jedną głowę, ale nie ma ludzi identycznych, nawet wśród bliźniaków. 

Można się nauczyć fotografowania, ale aby odczuć i zrozumieć człowieka, a potem oddać to w swojej sztuce — jest już sprawą nieczęstą. Pan to osiągnął! Pan dociera do człowieka zupełnie inną metodą niż ja. Ale cel mamy jeden — chcemy jak najgłębiej wniknąć w osobowość człowieka. I panu się to udaje. To są wspaniałe portrety!”. 

Taki komplement od Dorysa, który znany był z tego, że mało mówił o sobie i o portretowanych osobach. Być może nikt by w tę historię nie uwierzył, gdyby nie fakt, że wszystko co tu cytuję, zostało nagrane na magnetofonie o co poprociłem Dorysa, jak zoriętowałem się co mówi.

Benedykt Jerzy Dorys urodził się w 1901 roku, w Kaliszu, nazywał się właściwie Rottenberg, bo to była wielonarodowa Polska, zmienił nazwisko jak przeniósł się do Warszawy. Fotografować zaczął jako 13-latek, zmajstrowanym przez siebie aparatem kliszowym. Rodzina sądziła, że wyrośnie z niego jakiś Paganini czy Yehudi Menuhin, bo świetnie mu szły lekcje skrzypiec. Ale dylematy szybko zostały rozwiane. W1926 r., Dorys został przyjęty do Polskiego Towarzystwa Miłośników Fotografii w Warszawie. Było to duże wyróżnienie, gdyż członkami byli znani już wówczas artyści tej miary, co Dederko, Mioduszewski, Szporek. Towarzystwo posiadało atelier, ciemnię, bibliotekę wyposażoną w najnowsze pozycje z całego świata. „Ja się tam po prostu uczyłem — wspominał Dorys. – Mój start w dziedzinie fotografii był przeze mnie zamierzony. Każdy z członków Towarzystwa miał swoją szafkę zamykaną na kłódkę. Kiedyś po powrocie z rodzinnego miasta Kalisza od narzeczonej, moi koledzy, a właściwie wówczas mistrzowie, włamali się do mojej szafki. Wzięli moje zdjęcia i wysłali na kilka zagranicznych konkursów. Byłem zrozpaczony, myślałem, że to się jeszcze nie nadaje. Boczyłem i gniewałem się na nich do momentu, aż nie wróciły z medalami”. 

Zagraniczne sukcesy uskrzydlają Dorysa, który wraz z żoną Haliną w 1929 r. przy Al. Jerozolimskich 41 otwiera ekskluzywne i na wskroś nowoczesne studio portretu fotograficznego. „Postanowiłem sobie wówczas, że będę najdroższy, bo czy jest się najlepszym, jest zawsze sprawą dyskusyjną”– wspomina Dorys.

Studio, zawrotnej wówczas wielkości 90 m kw., Dorys sam zaprojektował. Były tam sześciany, czarne parapety, a sam znak graficzny firmy FOTO-DORYS projektował wybitny grafik Tadeusz Kulisiewicz. Pierwsza klientka, która weszła do studia, była niezmiernie zażenowaną, skromnie ubraną ładną dziewczyną. Oświadczyła, że koleżanki z biura złożyły się, aby mogła sobie zrobić zdjęcie, które ma wysłać na pierwszy w historii konkurs Miss Polonia, organizowany przez „Express Wieczorny”. Dorys zrobił serię zdjęć i zajął się nowymi zleceniami, aż tu po kilku tygodniach rozdzwonił się telefon, że właśnie ona zdobyła tytuł Miss Polonia. „I tak wystartowałem w świat, gdyż zaczęły się zgłaszać różne firmy, które chciały do celów reklamowych mieć jej zdjęcie” – wspominał rozbawiony Dorys.

W krótkim czasie Firma FOTO-DORYS stała się wręcz kultowa, a portret od Dorysa był ekstrawagancją podobną do tej jaką miała bohema 20-lecia międzywojennego zamawiając portret w firmie portretowej Witkacego. Przez studio Dorysa przewinęła się plejada aktorów, literatów, kompozytorów, ludzi z tzw. śmietanki towarzyskiej. 

W warszawskim studiu Benedykta Jerzego Dorysa pojawiała się cała plejada artystów m.in.: Nina Andrycz, Eugeniusz Bodo, Władysław Broniewski, Jan Bułhak, Maria Dąbrowska, Xawery Dunikowski, Adolf Dymsza, Konstanty Ildefons Gałczyński, Loda Halama, Zbigniew Herbert, Stefan Jaracz, Jan Kreczmar, Maria Kuncewiczowa, Hanka Ordonówna, Ksawery Pruszyński, Antoni Słonimski, Jadwiga Smosarska, Karol Szymanowski, Julian Tuwim, Melchior Wańkowicz, Aleksander Zelwerowicz…

Przyjmowałem tylko jedną lub dwie osoby dziennie, a kolejka była zawsze kilkutygodniowa — mówi Dorys. Pamiętam, jak nagle nie zapowiedziany przyjechał do studia płk. Koc, to była postać nr 2 w przedwojennej Polsce, musiał czekać trzy godziny. Kiedyś przyszedł adiutant Rydza-Śmigłego, że potrzebne są zdjęcia na znaczki. Miałem akurat bilet do Zakopanego i odmówiłem, polecając inne studio, tak mocną była moja pozycja”. 

Wybuch II wojny światowej przerywa działalność Dorysa, ginie bezpowrotnie wiele negatywów. Zaraz po zakończeniu wojny w 1945 r. Dorys odbudowuje studio, tym razem już na Nowym Świecie. Uczestniczy w historycznym zebraniu 10 lutego 1946 r. jako jeden z członków założycieli Związku Polskich Artystów Fotografików. Pracuje nad fototeką wybitnych twórców kultury i sztuki polskiej.

Nigdy w ZPAF nie dałem się namówić na przyjęcie funkcji prezesa — mówi Dorys — pełniłem wiele innych. Moi koledzy wiedzieli, co robiłem przed wojną, młodzi, których przyjmowałem do ZPAF, brali to na wiarę. Koledzy namówili mnie, abym pokazał swój dorobek i zdecydowałem się w 1960 r. zrobić wystawę retrospektywną, składającą się z materiałów, jakie ocalały z pierwszych dni mojego fotografowania. Głównie chodziło mi o to, aby młodsi koledzy zobaczyli, co robię. O powodzeniu tej wystawy, która była eksponowana w Kordegardzie, może świadczyć fakt, że codziennie sprzątano dwa kubły piasku naniesionego butami zwiedzających. Dostałem wówczas tyle kwiatów, że zajęły cały samochód, musiałem wracać do domu taksówką - wspomina Dorys.

Uważam, że cykl „Kazimierz nad Wisłą 1931-1932”, który Dorys wykonał jakby na pograniczu swoich głównych zainteresowań portretem, który po raz pierwszy zobaczyłem w „American Photographer” w Nowym Jorku jako początki światowego reportażu. Użył do tych zdjęć nowego wówczas aparatu małoobrazkowego Leica. „Kazimierz nad Wisłą” Dorysa uznany został za pierwszy reportaż fotograficzny w Polsce.

Prasa rozpisywała się o nim. W polskim odpowiedniku tygodnika „Life” — „Świecie”, Adolf Rudnicki pisał: „…Ten cykl zawiera wszystko, co trzeba, aby świat, którego już nie ma, ożył. Zapach, klimat, temperatura, ludzie — wszystko autentyczne. Jest to świat gorzkiej, krzyczącej nędzy, ruder, błota, bosych i obdartych dzieci, bawiących się o krok od rynsztoka, nędznych sklepików, których całą zawartość stanowi słój ogórków kiszonych, kilogram cukierków lub beczka z naftą. Jest to świat bogaty i miękki w swojej nędzy, nie pochwycony w żadne cugle organizacyjne, świat ocalony z jednej pożogi i czekający na drugą, świat dramatyczny, pełny i uśpiony, oczekujący nieszczęścia i bezsilny, by się przed nim uchronić. Oglądając ten świat ani na chwilę nie da się go zobaczyć bez ostatniego rozdziału. Widzi się pikujące bombowce września, słyszy się salwy plutonów egzekucyjnych, krzyk uduszonych w wagonach i w komorach gazowych. Patrząc na śliczną dziewczynkę w grubej, ciemnej sukni w upalny dzień, bawiącej się kamyczkiem, nie sposób nie myśleć o tym, jak zginęła. Tych zdjęć nie można chłonąć bez późniejszych wypadków, są organicznie ze sobą splecione. Wszystkie te zdjęcia robią wrażenie zdjęć z ostatniego lata — przed potopem…”.

Całkowicie poświęcona portretowi była wystawa Dorysa „Aktorzy i moda lat trzydziestych”, eksponowana w Starej Galerii ZPAF w 1974 r. Przez cały czas trwania wystawy przy portretach nieżyjących już aktorów leżały zawsze świeże kwiaty — tak wspominała swoich ulubieńców publiczność, ta z pokolenia co najmniej „kolumbów”. Taka była moc oddziaływania portretów Jerzego Dorysa”.

Był laureatem nagrody Ministerstwa Kultury w latach 1960, 1973,1975, działaczem Warszawskiego Towarzystwa Fotograficznego oraz Sekcji Fotograficznej ZAiKS.

Jego prace znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie i Wrocławiu, Muzeum Sztuki w Łodzi oraz w Warszawie w Bibliotece Narodowej, Instytucie Sztuki PAN, Muzeum Teatralnym i wielu zbiorach prywatnych.

Maestrię portretów Dorysa doceniłem w pełni dopiero wówczas, gdy przejrzałem kilka tysięcy zdjęć, by wybrać około stu na wystawę. Oryginały (uzyskane od spadkobiercy – prof. Ludwika Dobrzyńskiego oraz z Biblioteki Narodowej, Muzeum Teatralnego, Instytutu Sztuki PAN i Muzeum Narodowego w Warszawie, a także z Muzeum Sztuki w Łodzi i od kolekcjonerów prywatnych), prawie stuletnie portrety, przywracałem do życia na ekranie komputera. Znając z autopsji pracę w ciemni Dorysa, stworzyłem system „rekonstruowania” zdjęć – tak by nie zatracić nic z tamtego procesu.

Na wystawie pt. „ARTYŚCI Portrety ostatniego stulecia – J.B. Dorys & Cz. Czapliński” w Muzeum Narodowym w Warszawie (2007), którą w całości przygotowałem, zdjęcia wyglądały tak, jakby Dorys zrobił je dziś. Pokazałem w nich bogactwo, przy jednoczesnej oszczędności szczegółów; światło, które podkreśla to, co najważniejsze i nie rozprasza; nadzwyczajny kontakt artysty z ludźmi, których fotografował. Wszystko to potęguje wrażenie, że portrety sprzed dziesiątek lat nic nie straciły, a wręcz nabrały nowych wartości. Cieszę się, że mogłem pokazać swoje portrety obok prac legendarnego Dorysa, jako kontynuację rozpoczętego przez niego dzieła – zapisywania naszej historii.

O okresie wojny, nic nie wiedziałem o Dorysie. Tylko tyle, że jak powstało getto w Warszawie, do studia Dorysa przyszedł szmalcownik i powiedział, że wie, że Dorys jest Żydem i nazywał się Rottenberg i chciałby razem z nim prowadzić studio. Dorys powiedział, że chętnie będzie z nim współpracował i prosił, aby przyszedł jutro w południe, to podzielą się pracą. W tym czasie Dorys zakopał wszystkie negatywy w piwnicy i rano sam zgłosił się do getta.

Czas okupacji to zupełnie przemilczany okres w biografii Dorysa — sam nic o tym nie mówił, choć pytałem go o to kilka razy. Już po śmierci Dorysa dowiedziałem się, że jeden z rodziałów książki Stefana Chaskielewicza pt. „Ukrywałem się w Warszawie: styczeń 1943 – styczeń 1945” („Znak”, 1988), w której zamieszczono „Rozmowę z panem J.B.D.” (to pseudonim Benedykt Jerzy Dorys).

Oto kilka fragmentów przywołanej rozmowy:

Stefan Chaskielewicz: Powiedz parę słów o swoich losach w pierwszych dwóch miesiącach wojny.

J.B.D.: Po wybuchu wojny, rodzina mojej żony – rodzice i szwagrowie – uciekając przed nawałą niemiecką, przyjechała z Kalisza do Warszawy. Ja zostałem umundurowany i uzbrojony na ulicy Poznańskiej w utworzonym tam doraźnie punkcie rekrutacyjnym oddziałów ochotniczych. Brałem udział w obronie Warszawy na Mokotowie. Na apel o wyjście z Warszawy, nadany przez radio, szwagrowie moi i żona wyjechali kierując się na wschód. Dowiedziałem się o tym dopiero następnego dnia, gdy wyszedłem na przepustkę. Po kapitulacji, wraz z grupą około 30 wojskowych, nie posłuchałem rozkazu i nie poszedłem do niewoli.

Stefan Chaskielewicz: Może powiesz o wydarzeniach, które nie pozwalały na przyzwyczajenie się do warunków getta?

J.B.D.: Pamiętam kilka takich potwornych obrazów. Była w getcie akcja pomocy dzieciom i rozlepiano plakaty z napisem „Nasze dzieci muszą żyć”. Kiedyś przechodziłem ulicą Leszno. Na murze plakat z tym napisem, a pod nim, na chodniku, leżały zwłoki dziecka przykryte papierem. Inny obrazek. Była przy ulicy Leszno nieźle zaopatrzona mała restauracja. Witryna i wystawiona tam pieczona gęś ozdobnie garnirowana, a pod tą witryną dziecko zmarłe z głodu. Widziałem na tej samej ulicy kiedyś balkon, z którego zwisało kilka trupów. Ludzie z zagipsowanymi ustami, powieszeni przez Niemców.

Stefan Chaskielewicz: Kiedy zacząłeś myśleć o wyjściu z getta?

J.B.D.: Nie myślałem. Za mnie myślano. Myślała moja i mojej żony przyjaciółka Stefa, która była przez cały czas po stronie aryjskiej. Pracowała oficjalnie w jakimś biurze, które handlowało z Niemcami. Jej mąż, Żyd, był w obozie jenieckim i tam podczas wojny popełnił samobójstwo. Ona miała przyjaciela jeszcze przed wojną, Żyda, ale znakomicie zakamuflowanego i o doskonałym wyglądzie. Otóż Stefa przysłała do mnie policjanta granatowego, który powiedział, że wszystko jest gotowe i żebym powiedział kiedy wyjdę. To chyba było w końcu września 1942 r. Ja byłem wtedy w złej formie. Miałem tylko jedno marzenie: z jedną ręką i jedną nogą, ale doczekać końca Niemców.

Stefan Chaskielewicz: Jakie były, Twoim zdaniem, powody, że ludzie narażali się, by ratować Żydów?

J.B.D.: W moim przypadku, a tylko o nim mogę powiedzieć, to byli po prostu przyzwoici ludzie. Ja nie miałem pieniędzy i żadnego ekwiwalentu nie mogłem im dać. Oni to robili z przyjaźni dla Kazia Wiłkomirskiego, ale działali jako Polacy. Oni mnie przygarnęli, bo czuli się Polakami i chcieli ratować innych, którzy także się czuli Polakami.

Wiele kiedyś głośnych nazwisk, czy dzieł z biegiem czasu traci na aktualności, aby zupełnie pójść w niepamięć. Ze zmarłym w 1990 r. w Warszawie Dorysem jest na odwrót, jego portrety nabierają nowych, nie dostrzegalnych kiedyś wartości. Dorys przeszedł na stałe do historii fotografii jako wnikliwy obserwator psychiki ludzkiej, twórca bezcennej galerii ludzi kultury i pionier fotografii reportażowej.

Po moim spotkaniu z Dorysem w czerwcu 1987 r. napisał entuzjastyczny list do Związku Polskich Artystów Fotografików, abym został przyjęty w poczet członków „Z przyjemnością złożyłem swój podpis, jako członek wprowadzający p. Czesława Czaplińskiego do naszego związku. Pana Cz. Czaplińskiego znam od dłuższego już czasu i wysoko cenię jako świetnego fotografa, zwłaszcza w zakresie portretu. Poznałem go również, jako sprawnie funkcjonującego publicystę, zajmującego się tematyką związaną z fotografią. Byłoby mi b. miło powitać go w gronie moich związkowych kolegów” (B.J.Dorys, W-wa, 26 lipca 1988 r.)


PORTRAIT with HISTORY Benedykt Jerzy Dorys

I met my Polish Master of Photography Benedykt Jerzy Dorys for the first time personally in July 1987 at ul. Nowy Świat 29 in Warsaw, next to Blikli's confectionery. But it was not a random meeting, but an appointment to which I brought some of my portraits.

“I didn't have a good time to sit down when Dorys asked if I had the portraits he'd asked for in a telephone conversation. I gave the yellow Kodak box with photos to Dorys. Dorys opened the box and slowly moved it from one side to the other. When he came to the end, he put them all back. He said nothing while watching. I thought, this doesn't bode well. After a short moment, Dorys beaming, stood up, or actually jumped up from the chair: "I am very happy that you came to me and that I could see what you are doing," Dorys began, clearly excited.

"I can't tell you a greater compliment than you have achieved the skill of photographing simplicity." This is the hardest part. Your portraits are completely devoid of any effects. What I value most and what happens after many years! Take, for example, your portrait of Tadeusz Różewicz - excellent. It's not about his nose, his eyes ... It's about what's going on under the skull and even in his heart, what his emotions are, and how you have partially revealed what is only his. It is not true that all people are equal. If they are the same, it is only because everyone has two legs, two hands, one head, but there are no identical people, even among twins.

You can learn to photograph, but to feel and understand a person, and then reflect it in your art - it is now uncommon. The Lord has achieved it! The Lord reaches man in a completely different way than I do. But we have one goal - we want to penetrate the personality of man as deeply as possible. And you succeed. These are great portraits! "

Such a compliment from Dorys, who was known for not talking much about himself and about the portrayed people. Perhaps no one would believe this story if it weren't for the fact that everything I quote here was recorded on a tape recorder, which I asked Dorys for when I found what he was saying.

Benedykt Jerzy Dorys was born in 1901 in Kalisz, his name was actually Rottenberg, because it was a multinational Poland, he changed his name as he moved to Warsaw. He began photographing as a 13-year-old, with a self-constructed film camera. His family thought that a Paganini or Yehudi Menuhin would grow out of him, because he did violin lessons well. But dilemmas were quickly dispelled. In 1926, Dorys was admitted to the Polish Society of Photography Lovers in Warsaw. It was a great distinction, because the members were already known at the time artists of this measure, such as Dederko, Mioduszewski, Szporek. The society had an atelier, a darkroom, and a library equipped with the latest items from around the world. "I just studied there," said Dorys. - My intention in photography was intended by me. Each member of the Society had its own padlocked locker. Once, after returning from the hometown of Kalisz from my fiancée, my friends, and at that time the masters, broke into my locker. They took my photos and sent them to several foreign competitions. I was desperate, I thought it wasn't suitable yet. I was frowning and angry at them until they returned with medals. "

Foreign successes give wing to Dorys, who together with his wife Halina in 1929 at Al. Jerozolimskie 41 opens an exclusive and thoroughly modern photographic portrait studio. "I decided then that I would be the dearest, because whether you are the best is always a disputable matter," recalls Dorys.

I think that the series "Kazimierz nad Wisłą 1931-1932", which Dorys performed as if on the border of his main interests in portrait, which I saw for the first time in "American Photographer" in New York as the beginnings of global reportage. He used the new Leica 35mm camera for those photos. "Kazimierz on the Vistula" Dorys was recognized as the first photographic reportage in Poland. The press wrote about him. In the Polish equivalent of the weekly "Life" - "Świecie", Adolf Rudnicki wrote: "... This cycle contains everything that is needed to bring the world that is no longer alive. Smell, climate, temperature, people - everything authentic. It is a world of bitter, screaming misery, shanty, mud, barefoot and ragged children, playing a step away from the gutter, miserable shops, the entire content of which is a jar of pickled cucumbers, a kilo of candies or a kerosene barrel. It is a world rich and soft in its misery, not caught up in any organizational reins, a world saved from one conflagration and waiting for the other, a dramatic world, full and dormant, expecting misery and powerlessness to protect itself from it. Watching this world, you can't see it without a final chapter. You can see the quilting bombers of September, you can hear salvos of firing squads, the scream of strangled in wagons and in gas chambers. Looking at a beautiful girl in a thick, dark dress on a hot day, playing with a pebble, it is impossible not to think about how she died. These photos cannot be absorbed without later accidents, they are organically intertwined. All these photos give the impression of photos from last summer - before the Flood ... ". Entirely devoted to the portrait was Dorys's exhibition "Actors and fashion of the thirties", exhibited in the Old Gallery ZPAF in 1974. Throughout the exhibition, the portraits of dead actors were always fresh flowers - this is how the audience, her generation from at least " Columbu. " That was the power of the portraits of Jerzy Dorys. "

He was a laureate of the award of the Ministry of Culture in 1960, 1973.1975, an activist of the Warsaw Photographic Society and the Photographic Section of ZAiKS. His works are in the collections of the National Museum in Warsaw and Wrocław, the Art Museum in Łódź and in Warsaw at the National Library, the Institute of Art of the Polish Academy of Sciences, the Theater Museum and many private collections. I only fully appreciated the mastery of Dorys' portraits when I looked through several thousand photos to choose about a hundred for the exhibition. Originals (obtained from the heir - Prof. Ludwik Dobrzyński and from the National Library, Theater Museum, Institute of Art of the Polish Academy of Sciences and the National Museum in Warsaw, as well as from the Art Museum in Łódź and from private collectors), almost a century old portraits, I brought back to life on a computer screen . Knowing from my autopsy the work in Dorys's darkroom, I created a system of "reconstructing" photos - so as not to lose anything from that process. At the exhibition "ARTISTS Portraits of the last century - J.B. Dorys & Cz. Czapliński ”at the National Museum in Warsaw (2007), which I prepared entirely, the pictures looked as if Dorys had taken them today. I showed them wealth while saving details; light that emphasizes the most important and does not distract; the artist's extraordinary contact with the people he photographed. All this reinforces the impression that portraits from decades ago have lost nothing, and have even gained new value. I am glad that I could show my portraits next to the works of the legendary Dorys, as a continuation of the work he started - saving our history. About the war period, I knew nothing about Dorys. Only that, when the ghetto was created in Warsaw, a blackmailer came to Dorys's studio and said that he knew that Dorys was a Jew and his name was Rottenberg and he would like to run a studio with him. Dorys said he would like to work with him and asked him to come tomorrow at noon, they would share their work. At that time, Dorys buried all the negatives in the basement and in the morning he volunteered to go to the ghetto.

The time of occupation was a completely silent period in Dorys's biography - he did not say anything about it himself, although I asked him several times. Already after Dorys's death, I learned that one of the chapters of the book by Stefan Chaskielewicz entitled "I was hiding in Warsaw: January 1943 - January 1945" ("Znak", 1988), which contained "Conversation with Mr. J.B.D." (nicknamed Benedykt Jerzy Dorys). Here are some excerpts from the recalled conversation: Stefan Chaskielewicz: Tell me a few words about your fate in the first two months of the war. J.B.D .: After the outbreak of the war, my wife's family - parents and brothers-in-law - escaped from Kalisz to Warsaw. I was uniformed and armed on Poznańska Street in the ad hoc recruitment point there. I took part in the defense of Warsaw in Mokotów. At the appeal to leave Warsaw, broadcast by radio, my brother-in-law and my wife left heading east. I didn't find out about it until the next day when I went out. After the surrender, along with a group of about 30 military men, I did not obey the order and did not go into captivity. Stefan Chaskielewicz: Maybe you can tell about events that did not allow you to get used to the conditions of the ghetto? J.B.D .: I remember several such monstrous images. There was an action in the ghetto to help children and posters with the words "Our children must live" were put up. Once I was walking along Leszno street. On the wall, a poster with this inscription, and under it, on the sidewalk, lay the corpse of a child covered with paper. Another picture. There was a small restaurant on Leszno street. The site and a roasted goose displayed there, garnished with a hungry child. I saw a balcony on the same street from which several corpses hung. People with plastered lips, hanged by Germans. Stefan Chaskielewicz: When did you start thinking about leaving the ghetto?


J.B.D .: I didn't think. They thought for me. My friend and my wife Stef thought, who was on the Aryan side all the time. She officially worked in an office that traded with Germany. Her husband, a Jew, was in a prisoner of war camp and committed suicide during the war. She had a friend before the war, a Jew, but perfectly camouflaged and with a great appearance. Well, Stefa sent me a navy blue policeman who said everything was ready and that I would tell when I would leave. I think it was at the end of September 1942. I was in a bad shape at the time. I only had one dream: with one hand and one leg, but I was looking forward to the end of the Germans. Stefan Chaskielewicz: In your opinion, what were the reasons that people risked to save Jews? J.B.D .: In my case, and I can only talk about him, they were just decent people. I had no money and I could not give them any equivalent. They did it out of friendship for Kazia Wiłkomirski, but they acted as Poles. They took me in because they felt Polish and wanted to save others who also felt Polish. Many once famous names or works lose their relevance over time to completely forget. With the deceased in 1990 in Warsaw, Doris is the other way around, his portraits acquire new, once unnoticeable values. Dorys has permanently gone down in the history of photography as a keen observer of the human psyche, creator of an invaluable gallery of people of culture and a pioneer of reportage photography. After my meeting with Doris in June 1987, he wrote an enthusiastic letter to the Association of Polish Artistic Photographers that I would be accepted as a member. Mr. Cz. I have known Czapliński for a long time and I highly value him as a great photographer, especially in the field of portraiture. I also met him as a well-functioning publicist, dealing with subjects related to photography. I would be pleased to welcome him among my union colleagues "(B.J.Dorys, Warsaw, July 26, 1988).











Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page