top of page
Szukaj
Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Tadeusz Kwiatkowski

Zaktualizowano: 8 sty 2022


Z Tadeuszem Kwiatkowskim przyjaźniłem się przez lata, odwiedzając go we Freehold, w stanie New Jersey, gdzie miał swoją legendarną kolekcję militariów, mam tu na myśli zarówno broń białą, palną jak i obrazy z tym związane. Muszę powiedzieć, że rzadko zadarza się tak spójna kolekcja.

Oczywiście nie mogło zabraknąć jego kolekcji, gdy robiłem album „Polskie kolekcje sztuki w Ameryce” (2005), kiedy Tadeusz niestety już nie żył, zmarł nagle w 1999 r. zaskakując nas wszystkich, mając 51 lat. Dalej kolekcją zajmuje się wdowa Helena Kwiatkowska, która również wydała album wspominający kolekcję męża. Nie wyobrażam sobie, aby nie pokazać Tadeusza z jego ukochaną bronią, portrety zrobiłem mu w maju 1996 r., a rozmowa ukazał się rok później w Nowym Jorku.

Tadeusz Kwiatkowski (ur. 14 I 1948 r. w Dorposzu Szlacheckim, w powiecie Chełmno – zm. 1 VIII 1999 r. i został pochowany w Al.Zasłużonych w Amerykańskiej Częstochowie w Doylestown/PA). W 1972 roku uzyskał dyplom w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni. W 1975 roku przybył do Stanów Zjednoczonych, gdzie uzyskał azyl polityczny. Kontynuował naukę na uczelniach amerykańskich, a następnie otworzył własną stocznię naprawczo-remontową.

W latach 80-tych rozpoczął systematyczne zbieranie militariów, historycznych dokumentów i druków oraz obrazów i rycin batalistycznych. Był jednym z największych kolekcjonerów polskich w Stanach Zjednoczonych. Prezesował istniejącemu wiele lat Klubowi Miłośników Militariów Polskich im. Andrzeja Zaręby w Nowym Jorku, wydającego własny biuletyn pod nazwą "Hetman". Jest autorem szeregu artykułów poświęconych polskiej broni białej. Ma żonę Helenę i dwójkę dzieci Sonię i Tomasza.

—Czesław Czapliński: Rozmawiam z Tadeuszem Kwiatkowskim w jego rezydencji we Freehold w stanie New Jersey, dwie godziny jazdy od Nowego Jorku. Wokół setki eksponatów: broni, obrazów, serber, stylowych mebli, cennych książek, rękopisów... Jakie są korzenie?

—Tadeusz Kwiatkowski: Urodziłem się na Pomorzu w 1948 roku, w rodzinie Kwiatkowskich i Kisielewskich (ze strony matki), którzy wrócili ze Stanów w dwudziestym roku. Przeszli typową drogę, wykupili gospodarstwo poniemieckie i tam osiedli. W czasie II wojny światowej wyjechali na południe, po wojnie wrócili i nastąpiło poznanie mojej mamy z moim ojcem, który był Chełmianinem, aczkolwiek urodzonym w Częstochowie. Miał biznesy w Częstochowie, fabryki win, wódek, likierów, różnego rodzaju przetwórstwo owocowe, kamienice. Typowe biznesy tamtego czasu. Ponieważ mój ojciec był antykomunistą, to wyrzucano go często z pracy po wojnie.

—C.C.: Kim był z wykształcenia twój tata?

—T.K.: Z wykształcenia był inżynierem-rolnikiem, przed wojną pracował jako doradca stadniny Strzanieckich w Nawrze koło Torunia. Po wojnie, nawet jego brat wstąpił do partii komunistycznej. Ojciec nie i co gorsze głośno mówił o swoim antykomuniźmie. Zajmował stanowisko kierownicza, a potem pod nim kopano dołki i wyrzucano. Dlatego często się przenosiliśmy, mieszkaliśmy w Koronowie, Bydgoszczy, Grudziądzu, Chełmie, aby wymienić kilka. Dlatego byłem wychowywany przez dziadków na wsi.

—C.C.: Jak wspominasz ten okres?

—T.K.: Poznałem arkana pracy na wsi, nieomal okrucieństwa jakim jest natura, gdzie człowiek jest zdany wyłącznie na siebie. Byliśy absolutnie samowystarczalni, jako jedno z nielicznych gospodarstw w okolicy. Zaraz po wojnie dziadek zdążył część godpodarstwa rozdać swoim synom, jeden był weterynażem po studiach we Lwowie, drugi po studiach w Poznaniu. Zdążył to rozparcelować zanim ustawa weszła w życie i nie zdążyli nam tego zabrać.

Pamiętam gdy miałem pewnie dziesięć lat, siadamy do stołu a dziadek wyciągnął z kieszeni mały świstek papieru i pyta co to jest? Na kawałku papieru napisałem historię, że mam 10 lat i muszę wstawać o 4 rano, a inne dzieci tego nie robią, dlaczego mnie się to zdarza. Nawet nie miałem się komu poskarżyć. Ten kawałek papieru wypadł mi prawdopodobnie z kieszeni.

—C.C.: Co na to dziadek?

—T.K.: Nic nie powiedział. U nas był ścisły podział dnia, o czwartej rano się wstawało, obrządek, jazda autobusem do szkoły, powrót ze szkoły, obrządek, odrabianie lekcji, o 7 kolacja, o 9 szło się do łóżka. Gospodarstwo nasze było ogrodzone, co było wyjątkiem, gdyż wokół ludzie ze wschodu pierwsze co robili, to łamali ogrodzenia. Maszyny u nich stały w kszakach. U nas cały park maszynowy był gotowy, było kilka koni, krowy, owce, świnie. Dziadek był starej daty, wysoki, szczupły, twardy. Był to sposób życia. Hodowla królików, gołębi. Miałem kilka lat i już gdy szedłem na rynek, wiedziałem, że gołębie sprzedawano na mieso za 10 złotych, były warte 40 złotych. Kupowało się za 10 złotych i sprzedawało za 40 złotych, zarabiając 30 złotych. Albo się szło w pole, łapało małego zająca, trzymałem razem z królikami, jak podrósł, sprzedawałem go za 50 złotych.

Nauczył mnie również dziadek stolartwa i kowalstwa. Mieliśmy dla siebie warsztat, robiłem sam gwoździe, kolby do karabinów, gdyż miałem narzędzia, heble, świdry. Później w Szkole Morskiej gdy miałem warsztaty, to wszystko bardzo mi się przydało, gdyż wiedziałem jak spojżeć na żelazo i kiedy go można kuć. Mieliśmy też dużo pszczół, ponad 40 uli. Jak dziadek umarł, ja się nimi zajmowałem, trzeba było podkarmiać pszczoły, odwirowywać miód. Była spiżarnia, gdzie stały worki z mąką, wisiały kiełbasy , uwędzone w naszej wędzarni. Godpodartwo było samowystarczalne. Nawiasem mówiąc do dziś mi to zostało, że chcę mieć jakiś kawałek ziemi obok siebie i gdyby coś się stało to jestem się w stanie sam utrzymać. Została mi z tamtych czasów zapobiegliwość, musi być spiżarnia, nie może być tak aby na półce była tylko jedna butelka wina.

Później to gospodartwo sprzedaliśmy, mieszkałem wówczas z rodzicami w Grudziądzu. Jak skończyłem szkołę średnią, to zaczęły się problemy z dostaniem na studia. Pierwszy ruch był do Poznania na politechnikę, przyjęty, ale z braku miejsca odrzucony, w Bydgoszczy podobnie. Było to dzięki mojemu ojcu, który był otwartym antykomunistą, który o tym mówił. Był człowiekiem, który jako harcerz złożył przed wojną przysięgę, że nie będzie polił papierosów, to nie palił. Był twardym człowiekiem. Do nas przychodzili ludzie o poradę, był jakby adwokatem. Nigdy za porady od nikogo niczego nie chciał wziąść. Ludzie robili takie numery, że jak się rano budziliśmy, mieliśmy mały domek w Grudziądzu, patrzymy, a tam gęś chodzi po podwórzu, albo leży worek kartofli. Ludzie to zostawiali pokryjomu wiedząc, że ojciec by tego nigdy nie przyjął, robili to anonimowo.

Ponieważ nie dostałem się na studia zaczęłem pracować w przedsiębiorstwie maszyn okrętowych, nosiłem stalowe blachy, ciełem na gilotynach, pracowałem na frezarkach. Zauważyli, że mam trochę talentu, przerzucili mnie do głównego technologa, tam robiłem poprawki do rysunków, zawsze lubiłem rysować. Już jako dzieciak, brałem nagrody za rysowanie, więc mi do dość łatwo szło. Przygotowałem się w tym czasie na egzamin do szkoły morskiej, jako zabezpieczenia miałem iść do Szkoły Wojsk Zmechanizowanych w Pile. Nie wiedziałem, że do szkoły morskiej było się tak trudno dostać, było 5-6 kandydatów na jedno miejsce i nie dostałem się. Do szkoły w Pile nie dostałem biletu, który był przepustką, ze względu na ojca. Ponieważ, znałem pułkownika w WKR w Grudziądzu, zaczęłem pracować jako zastępca urzędnika Stanu Cywilnego, potem byłem w Gdyni, gdzie przygotowywałem się do kolejnego egzaminu i dostałem się. Po egzaminach siedzieliśmy na trawie, podszedł do nas pan, który był wizytatorem szkół morskich, mówi tak do nas, a byłem z kolegą, zdało 22, wy jesteście z tych 22, przyjęto 36, takie były wtedy czasy. Zaczęła się Szkoła Morska, później pływanie. W międzyczasie robiłem Wyższą Szkołę Morską, która weszła później. Mieliśmy zacząć biznes w Świnoujściu, hodowlę kwiatów, gdzie dowożono kwiaty z Poznania. Pływając mogłem ten biznes prowadzić przez swoje dziewczyny, które każdy z nas marynarzy miał. Te dziewczyny miały nasze samochody, rzeczy, to było typowe. Byłem z dziewczyną dwa lata, z którą się miałem pobrać 16 września. Wyjechałem do Stanów 3 sierpnia 1975, mieliśmy już mieszkanie, samochód telefon, byłem już w Polsce urządzony, aby po miesiącu wrócić. Jako pierwszy oficer, byłem szefem związków zawodowych i członkiem egzekutywy związków nie będąc w partii. W czasie studiów zakładałem koła LOK-u na statkach, dostawałem za to nagrody. Miałem wytłumaczenie, że nie mam czasu, aby iść do partii, ale zaczęto coraz bardziej naciskać, aby się zapisać do partii.

Już w 1968 roku byłem zamieszany w pisanie ulotek, które potem przenosiłem, bo będąc w mundurze, byłem w pewien sposób chroniony na ulicy, byłem wysoki. To mi zostało, jak zaczęłem pływać, to woziłem różnego rodzaju pocztę, dla przykładu różnego rodzaju układy zbiorowe, umów z fabryk angielskich. Szmuglowałem bibułę, koło różnych rzeczy, jakie zawsze szmuglują marynarze.

Przyjechałem na miesiąc do Stanów w 1975 roku, 1 sierpnia, miałem wrócić, 1 września, miałem brać ślub.

Statek na którym byłem był skończony wcześniej. Co się wówczas robi, przychodzi komisja, zbierają rzeczy, dają do depozytu, przychodzi inny oficer. Nikt z nas nie był do statku przypisany, to była tylko funkcja. Osoba, która pakowała moje rzeczy znalazła trochę bibuły. Było tak, że ochmistrz miał klucz do mojej kabiny. Jak przychodził powiedzmy jakiś ksiądz i mówił, że tu jest list dla pana Kwiatkowskiego, to on kładł to u mnie w kabinie i nie interesowało go dalej co się z tym dzieje. Miałem to przewieść i wysłać dalej. Oni te przesyłki znaleźli. Zadzwonił mój kolega do Stanów z Polski, gdzie mieszkałem u dalekich krewnych i powiedział abym nie wracał, gdyż na mnie już czekają. Był piekielny problem, kilka dni decyzji, co zrobić.

—C.C.: Co by było gdybyś wrócił?

—T.K.: Zabrali by mi prawo pływania na jakiś czas, musiałbym pracować na holownikach. Rożnie byłoby z karierą dalej, gdyż po połączeniu z historią ojca miałbym problemy. Zdecydowałem się, że zostaje w Stanach. Moje prywatne życie w Polsce, zaplanowany ślub, rozpadły się w ciągu kilku miesięcy. Wszystko czego się dorobiliśmy zostawiłem tej dziewczynie. Zostałem w Stanach z 7 dolarami w kieszeni, gdyż wtedy można było tylko 10 dolarów wymienić. Trzy dolary wydałem w samolocie. Decyzja była szybka — zostaję. Przez znajomych dostałem pracę, od razu poprosiłem o azyl polityczny i dostałem go. Jedyną sprawą było to, że gdybym planował ucieczkę z Polski, to mógłbym sobie wszystko przywieść do Stanów, łącznie z meblami. Zarabiałem wówczas bardzo dużo 180-200 tysięcy złotych rocznie, podstawowej pensji, nie mówiąc o bonusach, szmuglu. Byłem dobrze sytuowany w Polsce, dlatego Polska kojarzyła mi się z krajem, gdzie było dobrze. Nie był to kraj z którego musiałem uciekać, aby szukać chleba.

—C.C.: Los zrządził inaczej, musiałeśł zacząć dorabiać się w Ameryce?

—T.K.: Tak. Najpierw woził mnie Węgier Juchasz, a właściwie jego żona, piękna Węgierka. Juchasz był rewolucjonistą węgierskim. Ze względu na to, że lubił popijać zabrali mu prawojazdy, więc jego żona woziła nas przez kilka miesięcy do warsztatu, gdzie zaczęłem pracę jako tokarz. Tu mi się znowu przydają umiejętności z czasów dzieciństwa na wsi i szkoły morskiej oraz wszystko to, czego się nauczyłem na statku. Pływanie na statkach rybackich miało to do siebie, że wychodziliśmy w morze na pół roku i tylko raz przez dwa dni byliśmy w porcie. Wszystko trzeba było zrobić samemu. Trzeba być ślusarzem, kowalem, spawaczem i Bóg wie czym jeszcze. Chłopcy z zawodów technicznych są fantastyczni i świetnie sobie wszędzie dają radę, nie ma pracy, które by się bali. Szybko właczyłem się w pracę. Pare tygodni później Juchasz kupił dla mnie za 175 dolarów Chevrolet Impalla, który miał 100 mil i ja zaczęłem jego wozić do pracy. Oddałem mu pieniądze, bo zarabiałem 100 dolarów tygodniowo. W miarę szybko przeniosłem się do innej pracy koło Princeton, z tamtąd przeszedłem do Trenton do firmy, która robiła formy w stali, aby potem odlewać coś w plastiku. Formy musiały być wykończone bardzo dokładnie i precyzyjnie. Każda praca dawała mi więcej pieniądzy, ten okres trwał około dwóch lat. W tym czasie poznałem Helenę, swoją obecną żonę. Przeniosłem się do Hoboken jako zastępca wydziału, pracowaliśmy przy dużych statkach jak Queen Elizabeth II. Pracując w dziale inżynieryjnym opracowywałem schematy, wyceny prac, głównie zajmując się sprawami elektrycznymi, wówczas nie było jeszcze fachowców. To trwało do 1981 roku. W międzyczasie firma została sprzedana. Na ponad sto osób wybrali 11 osób, ja byłem wśród nich. Ostatnia funkcja jaką prowadziłem to było nadzorowanie nad całością remontu dużych statków.

Nie zgodziłem się na zmianę miejsca. Tymbardziej, że wcześniej zaczęłem zakładać pierwsze drobne biznesy.

—C.C.: Jakiego typu biznesy?

—T.K.: Najpierw był to biznes eksport - import, zaczęłem sprowadzać rzeczy z Indii, oraz sztuczną biżuterię. Po pewnym czasie nasi znajomi Polacy byli obwieszeni biżuterią, gdyż sprowadzałem to co mnie się podobało, a nie to co Amerykanie by chcieli kupić. Nasze rzeczy po prostu nie szły. Następną firmą, którą założyłem na podstawie swojego zawodu, to była H & T Security Systems, która zajmowała się instalowaniem alarmów w domach prywatnych i przedsiębiorstwach. To było robione w soboty, niedziele oraz po pracy. Szło zupełnie nieźle, zasadniczo firma istnieje do dziś. Nadzorowałem też budowę Interrapid Museum, miałem wyłączność na wszystkie prace elektryczne, dostałem kontrakt prywatny na wykonywanie tego w Nowym Jorku. Wówczas założyłem firmę Harbor Repairs, to były prace typowo na statkach. Wynajęłem warsztaty. Wszystko to zajmowało mi siedem dni w tygodniu. Cokolwiek nie robię w życiu muszę się o tym nauczyć. Jeśli daje komuś obraz, który ma być konserwowany to biorę książkę i czytam ile się da o konserwacji. Tak samo jest z samochodem jeśli się zepsuje, to staram się dowiedzieć wszystko o samochodzie, a dopiero potem daję mechanikowi. To mi zabiera sporo czasu, ale daje wewnętrzną satysfakcję, chcę wiedzieć co się dzieje. Mimo, że jestem humanistą, a nauk ścisłych nie lubię, życie spowodowało, że siedzę w matematyce.

Uważałem, że małe jest piękne, mam na myśli firmy, gdyż łatwo je kontrolować. Nie rzuca się w oczy. W małych firmach należy szanować pracownika. Oczywiście nie można szefem swojej firmy zrobić najlepszego tokarza czy elektryka, bo to jest błąd. Ludzie często ten błąd popełniają. Zarządzać musi ten kto się nadaje na stanowisko kierownicze. Dobrze jest mu dać część firmy. Stworzenie sytuacji, że ludzie bardziej pracują dla siebie niż dla kogoś, jest dużą umiejętnością.

Jak się czyta życiorysy ludzi, którym się udało i zrobili tzw. karierę, to nikt nie pamięta ile razy oni się przewrócili na tej drodze, stracili wszystko, zaczynali od nowa. Po prostu nie jest w życiu łatwo. Gdyby tak było, to wszyscy by jeździli mercedesami z pełnymi kieszeniami pieniędzy. Harbor Repair zaczęłem od działu mechanicznego, potem otworzyłem dział elektryczny, obróbki skrawania, rurarski... Istotne jest aby nawet w obrębie jedej firmy był duży rozstrzał. Staram się swoich ludzi kształcić, aby byli uniwersalni.

—C.C.: Jesteś strasznie zajęty, kiedy zajmujesz się swoją kolekcją?

—T.K.: Gdy pracowałem jako tokarz, znajdowałem czas na pracę w firmie, która wkopywała drzewa. Ktoś idzie do baru, ja otwieram książkę, ktoś idzie grać w bilard ja dzwonię do zbieracza czy do Sotheby na aukcję. Gdy ktoś mi się pyta jak odpoczywam, to mówię, że raz w tygodniu nie powinienem nic robić. Co to znaczy nic nie robić? Dla mnie nic nie robić, to ściąć suche drzewo, położyć papę na dachu bo zerwało, to pojęcie — nic nie robić. Później jest pasja zbieractwo.

—C.C.: Kiedy to się zaczęło?

—T.K.: Przez pierwsze cztery, pięć lat w Stanach nic nie kupiłem, gdyż byłem zajęty językiem, dokształcaniem. Jak poczułem, że jestem na prostej, znałem już kierunek, co chcę od życia i ile, zrobiłem duży plan, a potem zaczęłem realizowanie go w małych odcinkach.

Zobaczyłem pierwszą szablę, która kosztowała piędziesiąt dolarów. Nie zdecydowałem się od razu. Wróciłem po tygodniu, męczyło mnie i kupiłem za czterdzieści. Tak się zaczęło jeżdżenie po aukcjach, czytanie gazet fachowych dla zbieraczy, robienie znajomości. Potem ludzie dzwonią i mówią co jest do kupienia, dają oferty. W momencie, szukania kontaktów, poznałem Andrzeja Zarębę. Przyjął mnie u siebie na 43 Ulicy w snobistycznym Century Club. Powiedziałem mu, że rocznie wydaję dwa tysiące dolarów na kolekcję, co było jeszcze wtedy nieprawdą. Powiedział, że jak tyle wydaję, to zająć się wyłącznie polskimi szablami. Później zoriętowałem się, że to ciężki kawałek zbieractwa, bo po prostu szabel polskich nie ma.

—C.C.: Skąd więc u ciebie aż tyle?

—T.K.: To, że mam tyle szabel, po piętnastu latch, wymagało silnych kontaktów na całym świecie. Głównymi dostaczycielami są Anglia, Francja i Niemcy. Mam też małą koleckcę w Polsce broni i obrazów, ale muszę stwierdzić, że jakość rzeczy za granicą jest o wiele lepsza, są nietknięte, w dobrym stanie, dobrze przechowywane. Nasze rzeczy w Polsce, przechodziły takie straszne koleje losu, że często są zniszczone.

Należę do stowarzyszeń, co daje mi wiedzę o tym, co się zanjduje na rynku. Trzeba utrzymywać się na listach ludzi, którzy zajmują się profesjonalnie antykami. Z czasem okazało się, że same szable mi nie wystarczały, zaczęłem jeszcze kupować książek i dokumentów, pasy kontuszowe, polskie srebro. Zaczęłem tworzyć kartotekę. Po śmierci Zaręby, który nie pozwalał się zajmować czym innym niż bronią, dodałem obrazy, jest to strasznie zajmująca rzecz. Zbieranie jest drogie, gdyż czas kosztuje. Jeśli się nie spędzi wystarczająco dużo czasu, aby zbadać to co się kupuje, bo można popełnić błąd. Znam ludzi, którzy zbierają majnerty, które są fałszywymi monetami, robionymi przez Majnerta pracującego w mennicy polskiej. Całe szczęście, że to stało się gałęzią zbieractwa. Nie mogę mieć czegoś fałszywego, bo przyjeżdżają do mnie eksperci z muzeów na całym świecie, którzy jak spojrzą wiedzą z czym mają do czynienia. Przez zbieractwo poznaję ciekawych ludzi o potężnej kulturze osobistej, którzy niestety wymierają. Jest olbrzymia przyjemność, aby z nimi usiąść i porozmawiać, bo to cała uczta, z ludźmi, którzy mają ciekawe spojrzenie na świat, mówią kilkoma językami. Szkoda, że tych ludzi jest coraz mniej.

—C.C.: Obcując z nimi stajesz się dla kogoś innego taką osobą i koło się zamyka. Jakie są najcenniejsze dla ciebie nabytki?

—TK.: Wszystko jest dla mnie bardzo cenne, aczkolwiek są przedmioty szczególnie rzadkie czy trudne do znalezienia. Zamiast słowa "cenne" powinienem użyć określenie "bliskie sercu".

Generalizując zagadnienie, najtrudniej o przedmioty najstarsze, jednak udało mi się zdobyć napierśnik wraz z naplecznikiem, z krzyżem kawalerskim oraz inicjałami właściciela - jest to zbroja husarska polska z ok. 1520-ego roku. Z tego samego okresu mam trzy szyszaki husarskie, czwarty jest z XVII wieku. Mam około tuzina buzdyganów, część z XV wieku. Jeden z nich jest wyjątkowy żelazny, siedemnastopiórowy, pokryty srebrną blachą, częściowo złocony, ornamenty roślinne — identyczny z buzdyganem znajduje się w Zbiorach Czartoryskich w Krakowie, określony tamże, jako buzdygan Stefana Czarnieckiego.

Z okresu Augusta II Mocnego mam tasak janczarów, pałasz generalski, arkebuz kołowy, ładownicę szlachecką złoconą z emblematami Orderu Orła Białego, kilka szabli...

Z XVII wieku mam czekan i szablę skałkową z dekoracją w stylu cieszyńskim, inkrustowaną kością.

Broń biała reprezentowana jest u mnie przez grupę bardzo trudnych do zdobycia, trzech polskich kancerzy z XVII wieku, szabli husarskich tzw. "złotych", sześciu szabli tzw. "batorówek".

Ponad dwadzieścia szabel w mojej kolekcji, to polskie karabele, z różnych okresów. Rękojeści niektórych są z chalcedonu nabijanego złotem, z agatu, z kości słoniowej. Na niektórych szablach są napisy "Konstytucja 3 Maja 1791 r.", "Król z Narodem".

Bardzo rzadka jest polska broń palna. Do najlepszych w mej kolekcji należą: pistolet skałkowy z XVIII wieku, sygnowany złotem, luksusowo wykonany oraz dubeltówka "Koczi i Jachimek a Varsovie" pięknie cyzelowana i złocona. Podobna dubeltówka, aczkolwiek bardziej ozdobna i w puzdrze jest wystawiona na sprzedaż w Anglii, u Pater Finer za 125 000 dolarów.

Szczególną rzadkością są komplety pistoletów pojedynkowych w puzdrach z przyborami, których mam dwa.

Ciekawostką jest pistolet skałkowy XVII wieku, ze złoceniem i herbem królewskim, był może podarowany przez Carycę naszemu Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu?

Wśród elementów umundurowania i mundurów do najciekawszych należą czapka Legii Nadwiślańskiej, czapka 19 Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego oraz czapka oficera kosynierów.

—C.C.: Oprócz militariów, które są twoją najsilniejszą stroną masz również ciekawy zbiór malarstwa?

—T.K.: Tak. Obrazy podzielone są na trzy grupy. Pierwsza jest związana z militariami: "Obrona Sandomierza w 1809" Januarego Suchodolskiego oraz tego samego autora "Wielokrotny autoportret" pokazujący Suchodolskiego z paletą w ręku sześcioma postaciami w mundurach, które on sam w przeszłości nosił, "Husarz" Józefa Brandta i "Lisowczyk" pasują do starej broni. Obraz Juliusza Kossaka "Czarniecki pod Płockiem" jest wielokrotnie publikowany, oprócz tego mam obrazy Orłowskiego, Rozwadowskiego, aby wymienić kilka.

Drugą grupę stanowią obrazy polskiego folkloru, gdzie mam dzieła: Wierusza-Kowalskiego, Wyczółkowskiego, Ajdukiewicza, Chełmońskiego, Fałata, Tetmajera.

—C.C.: Masz również duży zbiór litografii, dokumentów i książek?

—T.K.: Sporo tego się nagromadziło, sam zbiór litografii to ponad 1500 pozycji polskich lub o Polsce, najstarsza z XV wieku. Mam zbiór listów królewskich, dokumentów Gwardii Napoleona, Dąbrowskiego, Kościuszki.

Wśród książek komplet "Roczników Wojskowych Królestwa Polskiego", dzieło Siemianowicza z 1650 r. kładące podstawy nauki o rakietach wielostopniowych, herbarze od roku 1728.

—C.C.: Ze znajdowaniem cennych eksponatów często wiążą się ciekawe historie. Jakie ty miałeś przygody tropiciela przeszłości?

—T.K.: Szuknie esponatów po całym świecie, to trudna, ale niebywale ciekawa praca. Prenumeruję magazyny i katalogi aukyjne, jeżdżę na pokazy antyków, mam grono zaprzyjaźnionych współpracowników na całym świecie.

Moja pierwsza szabla tzw."batorówka" została mi podarowana. Otóż poznałem kustosza muzeum kozackiego, który znalazł się w Ameryce, a zbiory wywieziono podczas rewolucji 1917 roku. Kustoszowi, który sam miał dużą kolekcję, przytrafiło się nieszczęście — podczas jego nieobecności spalił mu się dom w którym mieszkał. Przeżył to tak bardzo, że porzucił całą posesję, wraz z dobrym budynkiem pełnym rzeczy wyniesionych przez strażaków i samochodem. Nie chciał nawet przeszukać domu. Pojechałem więc sam, była zima i padał śnieg. Grzebiąc w zgliszczach wyciągnęłem z tuzin kindżałów, ikony, porcelanę, stopione złote monety. Ale najciekawsza rzecz była na piętrze — które było już pod gołym niebem, bo dach i strych się spalił. Odwróciłem leżącą "na plecach" kanapę i znalazłem świetnie zachowaną szablę, nie dotkniętą nawet ogniem. Była to właśnie XVI-XVII wieczna "batorówka". Prawdziwy cud iż szabla, która być może walczyła pod Pskowem lub zdobywała Moskwę, znalazła się w rękach kozaka w Ameryce.

Inny przypadek — jestem na wakacjach w Meksyku. O antyki, takie jak my Europejczycy lubimy jest tutaj bardzo trudno. Chodzę jednak i szukam, może mi szczęście dopisze. Leży szabla, na pierwszy rzut oka niemiecka lub austriacka - tak można sądzić po kształcie gardy - jak litera "P". Coś mnie tknęło by jednak sprawdzić jeszcze głownię. I tutaj niespodzianka - XVIII wieczna polska głownia z wizerunkiem jeźdźca i napisem "Vivat Konstytucja".

—C.C.: Wróćmy teraz do ciebie, czym jest dla ciebie kariera i czy uważasz, że zrobiłeś karierę?

—T.K.: W twoim pytaniu brzmi to słowo zupełnie normalnie, może daltego, że jest zadane tutaj, za granicą. Jednak słowo "karierowicz" zawsze w dawnych realiach, miało nieprzyjemną woń. Tutaj kojarzy się nam kariera ze światem artystycznym oraz światem wielkich korporacji. Pracowałem w Ameryce dla wielkiej korporacji i zaczęłem wchodzić na stopnie kariery. Szybko jednak zoriętowałem się, że zbyt dużo zależy od innych. Postawiłem więc na siebie. Wychowany od niemowlęcia w ziemiańskim domu swych dziadków na wsi, wykształcony w elitarnej szkole morskiej w Gdyni, po latach spędzonych na statkach, zdany wyłącznie na siebie, nie miałem żadnych obaw. Cały dorobek w Polsce przepadł, zaczynałem w Ameryce z 7 dolarami w kieszeni. Jestem zadowolony z tego co osiągnąłem. Zawsze może być lepiej, ale jak w przysłowiu, przed czterdziestką zbudowałem dom, zasadziłem drzewo, spłodziłem syna.

Ludzi zawsze odpowiadają, że chcieliby być bogaci i szczęśliwi. Ale nigdy nie starają się zdefiniować co to jest bogaty. Nawiasem mówiąc w Ameryce stosunkowo łatwo jest zrobić pieniądze ale znacznie trudniej jest je utrzymać.

Wracając do twego pytania o karierę — nie wiem czy zrobiłem karierę ale wiem, że stworzyłem wokół siebie świat, który bardzo lubię — rozciąga się on od Ameryki do Europy z Polską włącznie. Dzieci, żona, przyjaciele, praca zawodowa, kolekcjonerstwo, praca społeczna, podróże, polowania, konie... czasu mi wiecznie brak. Nie wiem co to znaczy nudzić się.

Cierpię na chroniczny brak czasu, ale to nie znaczy, że jestem "zabiegany", nazwał bym to kontrolowany brak czasu. Kładąc się spać wiem, że został jeszcze ten jeden telefon do zrobienia, dokument do przeglądnięcia i wydanie decyzji, katalog czy książka do przeczytania, kopanie piłki z synem, naprawa płotu...

Jeżeli dodam, że moje interesy w Ameryce i Europie prowadzone są przez wypróbowanych przyjaciół i krewnych, którym mogę ufać, to czy to wszystko jest kariera?

"Słownik Języka Polskiego" wydany w 1861 roku w Wilnie, przez Maurycego Orgelbranda, tak definiuje kariery: "Zawód. Cel dążenia. Droga życiowa. Zapewniony niezależny byt".

Myślę, że wielu z nas zrobiło karierę, tylko o tym nie wie.


PORTRAIT with HISTORY Tadeusz Kwiatkowski (1948-1999)

I have been friends with Tadeusz Kwiatkowski for years, visiting him in Freehold, New Jersey, where he had his legendary collection of military items, I mean both melee and firearms as well as images related to it. I must say that such a coherent collection is rare. Of course, his collection could not be missing when I made the album "Polish Art Collections in America" (2005), when Tadeusz was unfortunately already dead, he died suddenly in 1999, surprising us all at 51 years old. The collection is also handled by the widow Helena Kwiatkowska, who also released an album reminiscent of her husband's collection. I can't imagine not showing Tadeusz with his beloved weapon, I made portraits in May 1996, and the conversation appeared a year later in New York. Tadeusz Kwiatkowski (born on January 14, 1948 in Dorosz Szlachecki in the Chełmno poviat - died on August 1, 1999) and was buried in Aleja Zasłużonych in American Częstochowa in Doylestown / PA). In 1972 he obtained a diploma at the Maritime University of Gdynia. In 1975 he came to the United States, where he was granted political asylum. He continued his education at American universities and then opened his own repair and renovation yard. In the 1980s, he began systematically collecting military items, historical documents and prints, as well as battle paintings and engravings. He was one of the largest Polish collectors in the United States. He was the chairman of the Polish Militaria Lovers Club existing for many years. Andrzej Zaręba in New York, publishing its own newsletter called "Hetman". He is the author of a number of articles on Polish melee weapons. He has a wife, Helena, and two children, Sonia and Tomasz.

—Czesław Czapliński: I talk to Tadeusz Kwiatkowski at his residence in Freehold, New Jersey, two hours drive from New York. Around hundreds of exhibits: weapons, paintings, Serbs, stylish furniture, valuable books, manuscripts ... What are the roots?

—Tadeusz Kwiatkowski: I was born in Pomerania in 1948, in the Kwiatkowski and Kisielewski families (from my mother's side) who returned from the United States in the twentieth year. They went a typical road, bought a former German farm and settled there. During World War II they went south, returned after the war and my mother met my father, who was a Chełmian, although born in Częstochowa. He had businesses in Częstochowa, wine, vodka, liqueur factories, various types of fruit processing, tenement houses. Typical businesses of that time. Because my father was an anti-communist, he was often fired from work after the war.

—C.C .: Who was your dad's education?

—T.K .: He was a farmer engineer by profession, before the war he worked as an advisor to the Strzaniecki stud in Nawra near Toruń. After the war, even his brother joined the communist party. My father did not, and worse, he talked loudly about his anti-communism. He held a managerial position, and then holes were dug under him and thrown away. That is why we often moved, we lived in Koronowo, Bydgoszcz, Grudziądz, Chełm, to name a few. That's why I was raised by my grandparents in the countryside. —C.C .: How do you remember this period?

—T.K .: I got to know the rope of rural work, almost the cruelty of nature, where man is on his own. We were absolutely self-sufficient as one of the few farms in the area. Immediately after the war, my grandfather managed to give part of his farm to his sons, one was a veterinarian after studying in Lviv, the other after studying in Poznań. He managed to parcel it out before the act came into force and they didn't manage to take it away from us. I remember when I was probably ten years old, we sit at the table and my grandfather pulled a small piece of paper from his pocket and asks what is it? On a piece of paper, I wrote the story that I am 10 years old and I have to get up at 4 am, and other children don't, why it happens to me. I didn't even have anyone to complain to. This piece of paper probably fell out of my pocket.

—C.C .: What does your grandfather say?

—T.K .: He said nothing. We had a strict division of the day, at four in the morning we got up, rite, bus ride to school, return from school, rite, doing homework, at 7 supper, at 9 went to bed. Our farm was fenced, which was an exception, because around the people from the east the first thing they did was break the fences. The machines with them stood in trousers. Our machine park was ready, there were several horses, cows, sheep and pigs. Grandpa was old-fashioned, tall, slim, tough. It was a way of life. Breeding of rabbits and pigeons. I was a few years old and already when I was going to the market, I knew that pigeons were sold for meat for 10 zlotys, they were worth 40 zlotys. You bought for 10 zlotys and sold for 40 zlotys, earning 30 zlotys. Or you could go out in the field, catch a small hare, keep it together with rabbits, like grown up, I would sell it for 50 zlotys. My grandfather also taught me carpentry and blacksmithing. We had a workshop for myself, I made my nails, rifle butts, because I had tools, hebles, drill bits. Later at the Maritime School, when I had a workshop, it all came in handy, because I knew how to look at iron and when it can be forged. We also had a lot of bees, over 40 hives. When my grandfather died, I took care of them, we had to feed the bees, centrifuge honey. There was a pantry, where sacks of flour stood, sausages hung, smoked in our smokehouse. The Godhead was self-sufficient. By the way, it remains to this day that I want to have a piece of land next to each other and if something happens, I am able to support myself. I have the precaution of that time, there must be a pantry, there can't be only one bottle of wine on the shelf.

Later, we sold this farmhouse, at the time I lived with my parents in Grudziądz. When I finished high school, problems with getting to university started. The first move was to Poznan to the Polytechnic, accepted, but rejected due to lack of space, in Bydgoszcz similarly. It was thanks to my father who was an open anti-communist who spoke about it. He was a man who, as a scout, had sworn an oath before the war that he would not smoke cigarettes, he would not smoke. He was a tough man. People came to us for advice, he was like a lawyer. He never wanted to take anything from anyone. People made such numbers that when we woke up in the morning, we had a small house in Grudziadz, we look, and there a goose walks in the yard, or a bag of potatoes lies. People left it to the cry knowing that father would never accept it, they did it anonymously.

Because I didn't get to university, I started working in a shipbuilding company, I used to wear steel sheets, cut on guillotines, and worked on milling machines. They noticed that I had some talent, they transferred me to the main technologist, there I made corrections to drawings, I always liked to draw. Already as a kid, I took drawing awards, so it was quite easy for me. At that time I was preparing for the maritime school exam, as a security measure I was to go to the Mechanized Army School in Piła. I did not know that it was so difficult to get to maritime school, there were 5-6 candidates for one place and I did not get there. I didn't get the ticket to the school in Piła, which was a pass, because of my father. Because I knew a colonel in WKR in Grudziadz, I started working as a deputy civil status official, then I was in Gdynia, where I was preparing for the next exam and I got there. After the exams, we sat on the grass, a gentleman came to us, who was a maritime school inspector, he says so to us, and I was with a friend, 22 passed, you are from 22, accepted 36, those were the times. The Maritime School began, later swimming. In the meantime I was doing Maritime University, which entered later. We were to start a business in Świnoujście, a flower farm, where flowers from Poznań were delivered. By swimming I could run this business through my girls, who all of us sailors had. These girls had our cars, things were typical. I was with a girl for two years, with whom I was to be married on September 16. I went to the States on August 3, 1975, we already had an apartment, a car, a telephone, I was already arranged in Poland to come back after a month. As the first officer, I was the head of trade unions and a member of the union's executive not in the party. During my studies, I established LOK wheels on ships, I received prizes for that. I had the explanation that I did not have time to go to the party, but I began to press more and more to join the party.

Already in 1968 I was involved in writing leaflets, which I later carried, because being in uniform, I was somewhat protected in the street, I was tall. It remained for me, when I started to swim, I carried various types of mail, for example various types of collective agreements, contracts from English factories. I smuggled paper, along with various things that sailors always smuggle. I came to the States for a month in 1975, on August 1, I was supposed to return, on September 1, I was to get married. The ship I was on was finished earlier. What is done then, a commission comes, they collect things, they give it to a deposit, another officer comes. None of us was assigned to the ship, it was just a function. The person who packed my stuff found some tissue paper. It was so that the scapegoat had the key to my cabin. When a priest came and said that there was a letter for Mr. Kwiatkowski, he put it in my cabin and he was not interested in what was going on with it. I was to take it and send it away. They found these packages. A colleague of mine called Poland from Poland, where I lived with distant relatives, and told me not to return because they were waiting for me. There was a hell of a problem, a few days of deciding what to do.

—C.C .: What if you came back?

—T.K .: They would take my right to swim for some time, I would have to work on tugs. It would be different with a career because after connecting with my father's story I would have problems. I decided to stay in the States. My private life in Poland, the planned wedding, fell apart within a few months. Everything we've done is left to this girl. I stayed in the US with $ 7 in my pocket, because then you could only exchange $ 10. I spent three dollars on the plane. The decision was quick - I stay. I got a job because of my friends, I immediately asked for political asylum and got it. The only thing was that if I planned to escape from Poland, I could bring everything to the States, including furniture. I was earning a lot of PLN 180-200 thousand a year, a basic salary, not to mention bonuses, smuggling. I was well-off in Poland, which is why I associated Poland with a country where it was good. It was not a country from which I had to flee to look for bread.

—C.C .: Fate did it differently, did you have to start making money in America?

—T.K .: Yes. First I was driven by Hungarian Juchasz, or rather his wife, a beautiful Hungarian. Juchasz was a Hungarian revolutionary. Due to the fact that he liked to sip, they took his driving license, so his wife drove us to the workshop for several months, where I started working as a turner. Here, again, I need my childhood skills in the countryside and the maritime school, and everything I learned on the ship. Sailing on fishing vessels had to us that we went out to sea for half a year and we were in the port only once for two days. Everything had to be done by yourself. You have to be a locksmith, blacksmith, welder and God knows what else. The boys in the technical professions are fantastic and they are great everywhere, there is no job that they would be afraid of. I quickly joined the work. A few weeks later, Juchasz bought a Chevrolet Impalla for $ 175 for me, which was 100 miles away, and I started driving him to work. I gave him the money because I made $ 100 a week. I moved quickly to another job near Princeton, and from there I moved to Trenton to a company that made molds in steel and then cast something into plastic. The molds had to be finished very precisely and precisely. Each job gave me more money, this period lasted about two years. During this time I met Helena, my current wife. I moved to Hoboken as a deputy faculty, we worked on large ships like Queen Elizabeth II. While working in the engineering department, I developed diagrams and work valuations, mainly dealing with electrical issues, there were no professionals at the time. It lasted until 1981. In the meantime, the company was sold. For over one hundred people they chose 11 people, I was among them. The last function I performed was overseeing the entire renovation of large ships. I did not agree to change place. The more that I started to set up my first small businesses before.

—C.C .: What types of businesses?

—T.K .: First it was an export-import business, I started importing items from India and imitation jewelry. After some time, our Polish friends were hung with jewelry, because I imported what I liked, not what Americans would like to buy. Our things just didn't go. The next company I founded based on my profession was H&T Security Systems, which dealt with the installation of alarms in private homes and businesses. It was done on Saturdays, Sundays and after work. It went quite well, basically the company still exists today. I also supervised the construction of the Interrapid Museum, I had exclusive rights to all electrical works, I got a private contract to do this in New York. At that time, I founded the company Harbor Repairs, these were typical work on ships. I rented a workshop. All this took me seven days a week. Whatever I do in my life I have to learn about it. If I give someone a picture to be preserved, I take a book and read as much as I can about conservation. It's the same with a car, if it breaks down, I try to find out everything about the car, and then give it to the mechanic. It takes me a lot of time, but it gives me internal satisfaction, I want to know what's going on. Although I am a humanist and I don't like science, life has left me sitting in mathematics.

I thought small is beautiful, I mean companies because they are easy to control. Not conspicuous. In small businesses, respect the employee. Of course, you can't make the best turner or electrician with your company boss, because that is a mistake. People often make this mistake. Whoever is suitable for a managerial position must manage. It is good to give him part of the company. Creating a situation that people work more for themselves than for someone is a great skill. How do you read the biographies of people who succeeded and did so. career, nobody remembers how many times they fell down on this road, lost everything, started again. It's just not easy in life. If that were the case then everyone would drive a Mercedes with full pockets of money. I started Harbor Repair fro

m the mechanical department, then I opened the electrical, machining, pipe-making department ... It is important that even within one company there is a large distribution. I try to educate my people so that they are universal.

—C.C .: Are you extremely busy when you handle your collection?

—T.K .: When I was working as a turner, I found time to work for a company that dug trees. Someone goes to the bar, I open the book, someone goes to play pool, I call the collector or Sotheby for the auction. When someone asks me how to rest, I say that once a week I should not do anything. What does it mean to do nothing? To do nothing for me is to cut down a dry tree, put roofing felt on the roof because it broke up, it's a concept - do nothing. Later there is a passion collecting.

—C.C .: When did it start?

—T.K .: I didn't buy anything in the US for the first four or five years because I was busy with language and training. When I felt that I was on the straight line, I already knew the direction of what I want from life and how much, I made a big plan, and then I started implementing it in small sections.

I belong to associations, which gives me knowledge about what is on the market. You need to stay on the list of people who professionally deal with antiques. With time, it turned out that the same sabers were not enough for me, I began to buy books nd documents, robe belts, Polish silver. I started to create a file. After the death of Zaręba, who did not allow himself to do anything other than weapons, I added pictures, this is a terribly interesting thing. Collecting is expensive because time costs money. If you don't spend enough time to study what you are buying because you can make a mistake. I know people who collect panties, which are fake coins made by Majnert working in the Polish mint. Fortunately, it has become a branch of gathering. I can't have something false because experts come to me from museums around the world who know what they are dealing with. Through gathering, I meet interesting people with powerful personal culture who, unfortunately, are dying out. It is a great pleasure to sit with them and talk, because it is a whole feast, with people who have an interesting view of the world, speak several languages. It is a pity that there are fewer and fewer of these people.

—C.C .: By interacting with them you become such a person to someone else and the circle closes. What are the most valuable acquisitions for you?

—TK .: Everything is very valuable to me, although there are items that are particularly rare or difficult to find. Instead of the word 'precious' I should use the term 'close to my heart'.

Generalizing the issue, the most difficult for the oldest items, however, I managed to get the breastplate with a lieutenant, with a bachelor's cross and the initials of the owner - this is the Polish Hussar armor from around 1520. I have three hussars from the same period, the fourth is from the 17th century. I have about a dozen mace, some from the 15th century. One of them is a unique iron, seventeen-leaf, covered with silver sheet, partly gilded, floral ornaments - identical to the mace is found in the Czartoryski Collection in Krakow, referred to there as the mace of Stefan Czarniecki.

From the period of August II the Strong I have a Janissary cleaver, a broadsword broadsword, a wheeled arquebus, a gold-plated nobility pouch with the emblems of the Order of the White Eagle, several sabers ...

I have an ice ax and a rock saber from the 17th century with a Cieszyn style decoration, inlaid bone.

Melee weapons are represented by a group of three Polish armors from the 17th century that are very hard to come by, so-called Hussar sabers. "golden", six so-called sabers "Batorówek."

Over twenty sabers in my collection are Polish rifles from different periods. Some handles are made of gold-plated chalcedony, agate and ivory. Some sabers have the inscriptions "Constitution of May 3, 1791", "King with the Nation".

Polish firearms are very rare. The best in my collection include: a rock pistol from the 18th century, signed with gold, luxuriously made and shotgun "Koczi and Jachimek a Varsovie" beautifully chiselled and gold-plated. A similar shotgun, although more decorative and in the box is put up for sale in England at Pater Finer for $ 125,000.

Particularly rare are sets of duel pistols in boxes with accessories, of which I have two. An interesting fact is the rock gun of the 17th century, with gilding and the royal coat of arms, maybe it was donated by Tsarina to our Stanisław August Poniatowski? Among the elements of uniforms and uniforms the most interesting are the cap of the Vistula Legion, the cap of the 19th Infantry Regiment of the Duchy of Warsaw and the hat of the scytheman officer.

—C.C .: In addition to military items that are your strongest side, do you also have an interesting painting collection?

—T.K .: Yes. The images are divided into three groups. The first is related to the military: "Defense of Sandomierz in 1809" by January Suchodolski and the same author "Multiple self-portrait" showing Suchodolski with a palette in hand six figures in uniforms that he himself wore, "Hussar" Józef Brandt and "Lisowczyk" match to an old weapon. The painting by Juliusz Kossak "Czarniecki near Płock" has been published many times, in addition I have paintings by Orłowski, Rozwadowski, to name a few. The second group consists of paintings of Polish folklore, where I have works by: Wierusz-Kowalski, Wyczółkowski, Ajdukiewicz, Chełmoński, Fałat, and Tetmajer.

—C.C .: Do you also have a large collection of lithographs, documents and books?

—T.K .: This has accumulated a lot, the lithography collection alone has over 1,500 Polish or Polish items, the oldest from the 15th century. I have a collection of royal letters, documents of the Napoleon, Dąbrowski, Kościuszko Guard. Among the books, a set of "Military Yearbooks of the Polish Kingdom", the work of Siemianowicz from 1650 laying the foundations of the science of multi-stage rockets, armorial from 1728.

—C.C .: Interesting stories are often associated with finding valuable exhibits. What adventures have you had of the tracker of the past?

—T.K .: Looking for esponas around the world is a difficult, but extremely interesting job. I subscribe to auction magazines and catalogs, go to antiques shows, and have a group of associates around the world.

My first saber, the so-called "batorówka", was given to me. Well, I met the curator of the Cossack museum, which was in America, and the collections were taken away during the 1917 revolution. The custodian, who had a large collection himself, had a misfortune - during his absence his house burned down. He survived it so much that he abandoned the entire property, along with a good building full of things taken by firemen and a car. He didn't even want to search the house. So I went alone, it was winter and it was snowing. Rummaging through the ruins, I pulled out a dozen daggers, icons, porcelain, molten gold coins. But the most interesting thing was on the first floor - which was already under the open sky, because the roof and attic was burned. I turned the sofa lying "on my back" and found a well-preserved saber, not even touched by fire. It was the 16th-17th century "batorówka". A real miracle that the saber, which perhaps fought at Pskov or conquered Moscow, was in the hands of a Cossack in America.

Another case - I'm on vacation in Mexico. It is very difficult to find antiques like Europeans like us. However, I walk and look, maybe I will be lucky. A saber is lying, at first glance German or Austrian - as you can guess by the shape of the guard - like the letter "P". Something touched me to check the blade. And here a surprise - 18th century Polish blade with the image of a rider and the inscription "Vivat Konstytucja".

—C.C .: Let's get back to you now, what is career for you and do you think you have made a career?

—T.K .: In your question this word sounds quite normal, maybe further, that it is asked here, abroad. However, the word "karierowicz" has always had an unpleasant odor in former realities. Here we associate a career with the artistic world and the world of large corporations. I worked in America for a large corporation and started to get on to my career degrees. However, I quickly realized that too much depends on others. So I bet on myself. Raised from a baby in the landed house of his grandparents in the countryside, educated at the elite maritime school in Gdynia, after years spent on ships, on his own, I had no worries. All achievements in Poland have been lost, I started in America with $ 7 in my pocket. I am happy with what I have achieved. It can always be better, but like in the proverb, I built a house before forty, planted a tree, begot a son. People always reply that they would like to be rich and happy. But never try to define what rich is. By the way, in America it is relatively easy to make money but it is much more difficult to keep it. Returning to your question about a career - I don't know if I made a career but I know that I've created a world around me that I really like - it stretches from America to Europe, including Poland. Children, wife, friends, professional work, collecting, social work, traveling, hunting, horses ... I always lack time. I don't know what it means to be bored. I have a chronic lack of time, but that doesn't mean I'm "busy", I would call it a controlled lack of time. Going to sleep, I know that there is still one phone to do, a document to review and issue a decision, a catalog or book to read, kicking the ball with my son, repairing the fence ... If I add that my interests in America and Europe are run by proven friends and relatives whom I can trust, is this all a career? "Dictionary of the Polish Language" published in Vilnius in 1861 by Maurycy Orgelbrand defines careers as follows: "Occupation. Purpose of pursuit. Way of life. Independent existence guaranteed". I think many of us have made a career, but they don't know it.


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page