top of page
Szukaj
Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Deborah Turbeville

Zaktualizowano: 8 sty 2022


„…Chce robić zdjęcia poza czasem, ludzi w dzisiejszym świecie z atmosferą przeszłości odzwierciedloną w ich twarzach, pałacach i ogrodach opuszczonych i zarośniętych…”

“…I wanted to take photographs that were outside time, of people in today’s world with the atmosphere of the past reflected in their faces, of palaces and gardens abandoned and overgrown…” — Deborah Turbeville.

Deborah Lou Turbeville (ur. 6 lipca 1932 r. w Bostonie — zm. 24 października 2013 r. w Nowym Jorku) – światowej sławy fotograf mody.

Jej zdjęcia pojawiły się w licznych publikacjach i reklamach mody, w tym w reklamach Bloomingdale'a, Bruno Magli, Nike, Ralpha Laurena i Macy's.

Fotografie Turbeville'a można rozpoznać po ziarnistości, pastelowych kolorach, sepii lub czerni i bieli oraz rozmyciu obrazu.

W latach 70. fotografia mody bardziej skupiła się na prowokacji seksualnej. Turbeville wykorzystał mgliste klimaty i połączył je z modelami, które nie komunikowały się między sobą ani z widzem, to wyraźnie odróżniało się od innych.

Już w szkole Turbeville występowała jako tancerz i aktor w różnych lokalnych teatrach. Szczególnie pociągała ją choreografia i kostiumy, a często improwizowała własne sztuki.

Po ukończeniu szkoły, przeprowadziła się do Nowego Jorku, zamierzając kontynuować karierę teatralną. Jednak w bardzo krótkim czasie została odkryta przez słynną projektantkę mody Claire McCardell i została poproszona o dołączenie do jej studia projektowego. Turbeville spędził trzy lata pracując razem z McCardellem, gdzie poznał Dianę Vreeland, słynną redaktorkę „Harper's Bazaar”, a później „VOGUE” i Turbeville wkrótce została redaktorką magazynu „Harper's Bazaar”. W tym czasie współpracowała z Richard Avedon, Bob Richardson i Diane Arbus. W tym samym czasie Turbeville kupiła aparat Pentax z obiektywem Zeiss i zaczęła robić własne zdjęcia podczas podróży do domu do Maine.

Pokazała swoją pracę Avedonowi, który był zachwycony nieostrym obrazem Turbeville'a i ogłosił ją swoją protegowaną, ogłaszając sceptycznie widzom, że „jest tym, co dzieje się w świecie fotografii”. Nie mogło być lepiej na start.

Przez lata jej fotografie były publikowane w amerykańskich, włoskich i rosyjskich wydaniach VOGUE, Harper's, VOGUE Casa, W, VOGUE Bambino, VOGUE Sposa, Zoom, Conde Nast Traveler, The New York Times, The London Sunday Times i Art in America. Robiła kampanie reklamowe dla projektantów Emanuela Ungaro, Romeo Gigli i Valentino (jeszcze w 2011 r.) na dwa lata przed śmiercią.

Turbeville opublikowała kilka książek ze swoimi fotografiami. Wśród nich: “Wallflower” (1978), “Studio St. Petersburg” (1997), “Casa No Name” (2009) I “Deborah Turbeville: The Fashion Pictures” (2011).

Jej najnowsza książka „Comme des Garçons”, została wydana pośmiertnie w 2017 roku.

Przez ostatnie trzy dekady Turbeville otwierał wystawy indywidualne na całym świecie w galeriach i muzeach, takich jak Centre Georges Pompidou w Paryżu, Museo Tamayo Arte Contemporaneo w Meksyku i Muzeum Ermitażu w Petersburgu. Jej prace znajdują się w stałych kolekcjach tych instytucji jak: The Metropolitan Museum of Art, Whitney Museum of American Art oraz Museum of Modern Art w Nowym Jorku, Victoria & Albert Museum w Londynie, oraz Muzeum Sztuk Pięknych w Bostonie.

Turbeville podzieliła swój czas między rezydencje w Nowym Jorku, San Miguel de Allende w Meksyku i St. Petersburg w Rosji. Otrzymała grant Fulbrighta za swoją pracę w Rosji.

Rozmowę i niezwykłą sesję zdjęciową przeprowadziłem w październiku 1983 r., w pięknym wnętrzu Ansonia Hotel na Broadwayu w Nowym Jorku, będącym studiem fotograficznym i mieszkaniem zarazem jednej z najbardziej znanych na świecie kobiet fotografów — Deborah Turbeville, gdzie zaprosił mnie Marek Milewicz. Rozmowa ukazała się w moim artykule pt.: ARYSTOKRACJA w POLSCE LUDOWEJ w nowojorskim „Przeglądzie Polskim” 5 stycznia 1984:

"Wyjechałem z Polski 10 lat temu — mówi Marek Milewicz — po skończeniu prawa na Uniwersytecie Wrocławskim. Najpierw mieszkałem w Chicago, gdzie uczyłem się angielskiego w Roosevelt University. Potem wykonywałem różne prace. Któregoś dnia zaczepiła mnie na ulicy kobieta dyrektor wydziału mody Art Institute w Chicago. Zapytała, czy chciałbym być modelem zacząłem się śmiać. Ale po długiej rozmowie przekonała mnie; uprzedziłem ją, że nigdy tego nie robiłem przedtem. Po pokazie, na którym prezentowałem ubrania zaprojektowane przez studentów, obecny na sali kierownik agencji reklamowej w Chicago podpisał ze mną kontrakt. Po roku w Chicago przeniosłem się do znanej nowojorskiej agencji Ford. Zacząłem współpracować z bardzo dobrymi fotografami, jednym z nich była Deborah Turbeville, którą poznałem w czasie pracy we Francji. Pewnego dnia Deborah zapytała mnie, czy w wolnej chwili nie pokazałbym jej portfolia komuś, kto mógłby się zainteresować jej pracą. Bardzo mi się to

Spodobało, bo modelowanie nigdy mi nie odpowiadało, robiłem to tylko ze względu na pieniądze i kontakt z ludźmi. W tym czasie pracowałem dla Yves Saint Laurenta oraz jako agent Deborah, której załatwiałem wiele prac dla francuskiego i włoskiego ”Vogue". Powoli poznawałem agencje reklamowe, bardzo przydała mi się wiedza prawnicza w zakresie umów i kontakty z ludźmi.

Oprócz Deborah zacząłem reprezentować w Paryżu jeszcze innych fotografów ze Stanów Zjednoczonych, głównie z dziedziny mody. W 1979 roku wracam na stałe do Nowego Jorku i otwieram biuro public relations na Piątej Alei, reprezentując w dziedzinie reklamy kilku fotografów.”

Deborah Turbeville urodziła się w 1937 roku w Bostonie. Pracę

rozpoczyna w "Ladies Home Journal” w 1961 roku jako redaktor działu mody, potem pracuje w "Harper's Bazaar”. W 1966 roku studiuje fotografię u Richarda Avedona i Marvina Israela, a w 1967 roku zostaje redaktorem „Madernoiselle Mag.", gdzie w 1968 roku ukazuje się pierwsze jej zdjęcie. Od tego czasu nieprzerwanie publikuje w "Harper's Bazaar”, "Vogue”; pracuje dla Valentino, Saksa, Calvina Kleina, CBS Records, General Electric.

Większość zdjęć Deborah Turbeville robi w plenerze, jej praca w dużej mierze przypomina pracę na planie filmowym. Na jej zdjęciach ludzie są wyalienowani. Preferuje typy słowiańskie; często modelkami są Polki. Rosjanki. Bardzo interesuje się kulturą Europy wschodniej, właściwie wylansowała słowiański typ urody w Ameryce i wprowadziła na łamy "Vogue"

D. Turbeville dużą wagę przykłada do otoczenia, które wybiera bardzo starannie.

"Jest dla mnie niezmiernie fascynujące pracować z Turbeville – mówi Marek Milewicz. Zdecydowanie rozgranicza to, co robi dla klientów i to, co wystawia w galeriach. Według mnie, każdy prawdziwy artysta powinien wnieść— coś do komercyjnego rynku. Nie jest to oczywiście łatwe, gdyż pracując dla agencji reklamowej, otrzymuje się gotowy projekt, w ramach którego trzeba zrobić zdjęcie, aby była usatysfakcjonowana agencja i klient. D. Turbeville mimo to udaje się przekazać własną ideę — co świadczy o jej og romnych możliwoścłach twórczych.”

Oprócz prac komercyjnych D. Turbeville wiele wystawia; jest związana z jedną z najbardzłej prestiżowych galerii Sonnabend Gallery, gdzie wystawiała kilkakrotnie w zbiorowych i autorskich wystawach.

Jest autorką dwóch albumów fotograficznych: „Wallflower (1979) i „Unseen Versailles”, wydany w 1981 roku przez Doubleday.

"Największą radość sprawiają mi duże projekty, które swobodnie realizuJę, me będąc niczym skrępowana mówi — Deborah Turbeville. –Obecnie pracuję nad książką o arystokracji w Polsce i w innych słowiańskich państwach, która wyda Doubleday.

We wrześniu ub. roku byłam po raz trzeci w Polsce, gdzie spotkałam wiele ciekawych osób, pochodzących z arystokracji. Majka Lamprecht była moim tłumaczem, jeździła ze mną i organizowała mi kontakty, przeprowadzała wywiady. W ub. roku byłam w Krakowie i Warszawie, gdzie zebrałam dużo interesującego materiału zdjęciowego i wywiadów —większość osób z dawnej arystokracji to barwne postacie, kultywujące wielowiekową tradycję rodu.”

Przez wiele lat temat byłej arystokracji w Polsce Ludowej był na indeksie. Dużym echem odbił się publikowany w dwóch kolejnych numerach "Polityki" w 1973 roku napisany przez M. Szejnert artykuł pt. „Życie książąt oraz hrabiów w PRL”, gdzie na przykładzie kilku rodów arystokratycznych, mających zresztą wiele linii, autorka opisała wojenne i powojenne perypetie tej dawnej klasy oraz jej spotkanie z rewolucją. Nazwiska przedstawicieli arystokracji były w powojennej Polsce. szczególnie w latach pięćdziesiątych, ostatnim śladem w nowym systemie polityczno-społecznym.

Na tle różnych dróg życiowych charakterystyczna jest zwłaszcza powojenna droga Jerzego Potockiego, herbu Złota Pilawa, którego

Sienkiewiczowski dworek na Olszy w Krakowie odwiedziła Deborah Turbeville podczas swej bytności w Polsce.

"Przed I wojną światową umarł właściciel Olszy, Antoni Potocki i jego żona zostawiła cały majątek memu zięciowi też Antoniemu Potockiemu — mówi Krystyna Potocka. –W czasie okupacji przyjechałam tutaj z mężem, było 16 hektarów ziemi. Po II wojnie światowej rozpoczęliśmy gospodarstwo od nowa; jednak w początkach lat 50-ych zostaliśmy wywłaszczeni przez państwo, gdyż władze doszły do wniosku, że już dawno, podczas reformy rolnej, powinni nam zabrać ziemię. Przeżyliśmy z mężem bardzo trudne lata, ale jakoś przetrwaliśmy. W 1968 roku władze krakowskie i Ministerstwo Rolnictwa doszły do wniosku. aby w końcu przyznać nam niepełne 5 hektarów — tak jak przewidywała reforma rolna. W tym czasie czwórka dzieci i duży dom wymagały nakładów finansowych. Zaczęliśmy próbować jakichś zyskownych hodowli: norki, szynszyle — aby wszystko utrzymać. Jednak rozpoczęta już w latach 50-ych prymitywna uprawa pieczarek zwyciężyła. Dziś prowadzimy największą prywatną pieczarkarnię, współpracujemy z Akademią Rolniczą w Krakowie. Studenci odbywają w pieczarkarni praktyki i piszą w oparciu o nie prace magisterskie. Jeśli chodzi o dom, to był bardzo zaniedbany, szczególnie w okresie kiedy byliśmy z niego uywłaszczeni i nic się tutaj nie robiło. Za uzyskane z pieczarek pieniądze w 1973 roku zrobiliśmy remont połowy domu, którego część jest z połowy XVII wieku. a część odbudowano w XVIII wieku. Remontujemy wszystko pod nadzorem konserwatora zabytków, zachowując wszystkie zabytkowe elementy. W 1982 roku mieliśmy odremontować resztę, ale mój mąż był chory. W styczniu umarł. W międzyczasie mój najstarszy syn, Antoni, skończył rolnictwo i zaczęliśmy wspólnie gospodarować. Niedawno nasza najmłodsza córka wróciła z Francji i też pomaga nam: najstarsza natomiast wyszła za mąż za Korsykanina i stale mieszka na Korsyce. Jesteśmy wszyscy do tego domu bardzo przywiązani i chcemy doprowadzić go do dawnej świetności. Duszą całego domu był mój mąż, który mieszkał tu od trzeciego roku życia. Grał świetnie na fortepianie i potrafił stworzyć cudowny nastrój. Jego tutaj najbardziej brakuje. Nie ma u nas rozgraniczeń, że każdy coś robi dla siebie — mamy wspólną kasę, wspólnie gospodarujemy i pomagamy sobie. Muszę stwierdzić, że coraz więcej młodych ludzi z kręgu byłych ziemian wraca na wieś i kupuje ziemię. To odchodzenie od wielkich skupisk jest trendem na całym świecie, gdyż ludzie chcą więcej świeżego powietrza, spokoju i natury. Na Święta zawsze przyjeżdżało i przyjeżdża do nas dużo młodzieży. Zawsze jest dużo kolędowania, śpiewu i muzyki, znane są w Polsce wieczory olszańskie.”

Zupełnie inne, choć również ciekawe i reprezentatywne dla dużeJ —części powojennej arystokracji były przeżycia Zofii Potockiej z Warszawy:

„Mój ojciec nie bardzo wiedział, ile ma majątku — mówi Zofia Potocka. —Zajął się głównie Landowem, który rozbudował; natomiast w majątkach na Wileńszczyźnie w ogóle nie był. Było to blisko kolei Warszawsko–Wileńskiej. Mój dziadek ofiarował państwu dużo gruntów, wybudował wiele budynków dla kolei. Pamiętam jak kiedyś, gdy byłam już dorosła, spóźniłam się na pociąg i rodzina pomachała mi kpiąco rękami. Poszłam wtedy do naczelnika stacji, który dał mi lokomotywę i dojechałam jednocześnie z moją rodziną do Wilna. Nigdy nie zapomnę ich min, kiedy razem z nimi wysiadałam w mieście nie mogli tego zrozumieć. Po wojnie przyjechaliśmy do Warszawy, mój mąż miał pracę, bo wszystkich oflagowców umieszczono w biurach, a ja także chciałam mieć jakieś zajęcie. Zaszłam kiedyś na plac Trzech Krzyży, na którym było pełno budek — największa miała dwa okna i reklamę, że podaje się tam kawę mocca i śniadanie po wiedeńsku. Weszłam do środka i rzeczywiście, w środku zrujnowanej Warszawy były chrupkie rogaliki z masłem i kawa ze śmietanką. Dowiedziałam się od właścicieli, że kasują w tych dniach budkę, gdyż przenoszą się do większego lokalu przy ulicy Marszałkowskiej. Wtedy od razu poprosiłam ich o tydzień zwłoki, powiedziałam, że chcę kupić budkę i założyć kawiarnię. Na razie nie miałam dosyć pieniędzy. Po drodze spotkałam m ciotkę Pawłowską. Natychmiast przystąpiła do spółki. Dobrałyśmy sobie po jednej kelnerce – ona swoją siostrzenicę, ja moją kuzynkę i tak rozpoczęłyśmy pracę. W tym czasie przychodziło do nas wiele znanych osób: archeolog Michałowski, Stanisław Lorentz i pracownicy z Muzeum Narodowego. Gdy pewnego dnia przyszedł premier Osóbka–Morawski, to aż z radości wykrzyknął: „Wspaniałe, że hrabiny pracują: Nasza budka stała się znanym miejscem, można było tutaj spotkać znajomych lub krewnych. Po roku otrzymałam zezwolenie i założyłam salon sztuki i antykwariat, jednak władze podatkowe doprowadziły do jego zamknięcia. Jak przyjechał po raz pierwszy Ojciec święty do Polski, to kuria biskupia zwróciła się do mnie, abym tłumaczyła z włoskiego wszystkie homilie. Włoski znałam jeszcze z dawnych czasów. kiedy zdawałam maturę w Rzymie, ale przez wiele lat go nie używałam. Byłam przerażona, kiedy przyniesiono mi cały plik do tłumaczenia. Nie mogłam w pierwszej chwili przypomnieć sobie najprostszego słowa. Pomodliłam się do Ducha Świętego — stał się cud i przetłumaczyłam wszystko.

Wiele wspomnień opisałam dla Biblioteki Narodowej, która wszystko nabyła. Mają ukazać się drukiem. Zastrzegłam jednak, że nie może byc żadnych skrótów, co bardzo to utrudnia Obecnie opracowuję dla Ossolineum przeżycia moje i moich najbliższych w czasie dwóch wojen”.

Jak się potoczą losy resztek arystokracji w Polsce. trudno dziś przewidzieć. Stanowią dla Polski łączność z wielowiekową tradycją przez kultywowanie i przechowywanie rodowych tradycji. Mimo dostosowania się do nowych warunków i zmian ról zachowują dużą odrębncść stylu życia. O ogromnym przywiązaniu do ojczystego kraju niech świadczy fakt powrotu z Francji córki Krystyny Potockiej, który nie jest odosobnionym przypadkiem.

PORTRAIT with HISTORY Deborah Turbeville

“…I wanted to take photographs that were outside time, of people in today’s world with the atmosphere of the past reflected in their faces, of palaces and gardens abandoned and overgrown…” — Deborah Turbeville.

Deborah Lou Turbeville (born July 6, 1932 in Boston - died October 24, 2013 in New York) - a world-famous fashion photographer.

Her photos have appeared in numerous fashion publications and advertisements, including those of Bloomingdale, Bruno Magli, Nike, Ralph Lauren and Macy's.

Turbeville's photographs can be recognized by their grainy, pastel colors, sepia or black and white, and image blur.

In the 70s, fashion photography focused more on sexual provocation. Turbeville took advantage of the hazy atmosphere and combined them with models that did not communicate with each other or with the viewer, it was clearly distinguished from others.

Already at school, Turbeville performed as a dancer and actor in various local theaters. She was particularly attracted to choreography and costumes, and often improvised her own plays.

After graduating, she moved to New York, intending to pursue a theater career. However, in a very short time she was discovered by the famous fashion designer Claire McCardell and was asked to join her design studio. Turbeville spent three years working with McCardell, where he met Diana Vreeland, the famous editor of "Harper's Bazaar", and later "VOGUE" and Turbeville soon became editor of the magazine "Harper's Bazaar". During this time, she collaborated with Richard Avedon, Bob Richardson and Diane Arbus. At the same time, Turbeville bought a Pentax camera with a Zeiss lens and began taking her own photos while traveling home to Maine.

She showed her work to Avedon, who was delighted with Turbeville's out of focus image and announced it to his protégé, skeptically announcing to viewers that "is what is happening in the world of photography." It couldn't have been better to start.

Over the years, her photographs have been published in American, Italian and Russian editions of VOGUE, Harper's, VOGUE Casa, W, VOGUE Bambino, VOGUE Sposa, Zoom, Conde Nast Traveler, The New York Times, The London Sunday Times and Art in America. She did advertising campaigns for designers Emanuel Ungaro, Romeo Gigli and Valentino (still in 2011) two years before her death.

Turbeville has published several books with her photographs. Among them: "Wallflower" (1978), "Studio St. Petersburg ”(1997),“ Casa No Name ”(2009) and“ Deborah Turbeville: The Fashion Pictures ”(2011).

Her latest book, Comme des Garçons, was published posthumously in 2017.

Over the past three decades, Turbeville has opened solo exhibitions around the world in galleries and museums such as Center Georges Pompidou in Paris, Museo Tamayo Arte Contemporaneo in Mexico and the Hermitage Museum in St. Petersburg. Her works are in the permanent collections of these institutions such as: The Metropolitan Museum of Art, Whitney Museum of American Art and Museum of Modern Art in New York, Victoria & Albert Museum in London, and the Museum of Fine Arts in Boston.

Turbeville divided its time between residences in New York, San Miguel de Allende in Mexico and St. St. Petersburg in Russia. She received a Fulbright grant for her work in Russia.

I had a conversation and an unusual photo session in October 1983, in the beautiful interior of the Ansonia Hotel on Broadway in New York, which is a photo studio and the home of one of the world's most famous female photographers - Deborah Turbeville, where Marek Milewicz invited me. The conversation appeared in my article: ARISTOCRACY IN PEOPLE POLAND in New York's "Polish Review" on January 5, 1984:

"I left Poland 10 years ago - says Marek Milewicz - after graduating from law at the University of Wroclaw. First, I lived in Chicago, where I studied English at Roosevelt University. Then I did various jobs. One day a woman from the Fashion Department of Art Institute in the street accosted me Chicago. She asked if I would like to be a model I started to laugh. But after a long conversation she convinced me; I warned her that I had never done it before. After the show at which I presented student-designed clothes, the head of the advertising agency in Chicago signed with After a year in Chicago, I moved to the famous New York agency Ford. I started working with very good photographers, one of them was Deborah Turbeville, whom I met while working in France. One day Deborah asked me if I could show her in my free time portfolios to someone who might be interested her work. I like it very much I liked it because modeling never suited me, I did it only because of money and contact with people. At that time I worked for Yves Saint Laurent and as an agent Deborah, whom I did a lot of work for the French and Italian "Vogue". I slowly got to know advertising agencies, I was very useful in legal knowledge in the field of contracts and contacts with people. In addition to Deborah, I began representing other US photographers in Paris, mainly in the field of fashion. In 1979, I return to New York permanently and open a public relations office on Fifth Avenue, representing several photographers in the field of advertising. " Deborah Turbeville was born in 1937 in Boston. working begins in "Ladies Home Journal" in 1961 as an editor of the fashion department, then works at "Harper's Bazaar". In 1966 he studies photography with Richard Avedon and Marvin Israel, and in 1967 he became the editor of Madernoiselle Mag., Where in 1968 his first photo appears. Since then he has been continuously publishing in "Harper's Bazaar", "Vogue"; he works for Valentino, Saksa, Calvin Klein, CBS Records, General Electric.

Most of Deborah Turbeville's photos are taken outdoors, her work largely resembles work on a film set. In her photos people are alienated. Prefers Slavic types; Polish women are often models. Russian women. He is very interested in the culture of Eastern Europe, properly promoted the Slavic type of beauty in America and introduced him to the vogue D. Turbeville attaches great importance to the environment, which he chooses very carefully. "It is extremely fascinating for me to work with Turbeville," says Marek Milewicz. He definitely delimits what he does for clients and what he exhibits in galleries. In my opinion, every real artist should bring something to the commercial market. It is obviously not easy, because working for an advertising agency, you get a finished project that requires you to take a photo to satisfy the agency and the client. D. Turbeville manages to convey his own idea - which proves her creative potential. " In addition to commercial works, D. Turbeville exhibits many; is associated with one of the most prestigious Sonnabend Gallery, where she has exhibited several times in collective and author's exhibitions. She is the author of two photo albums: "Wallflower (1979) and" Unseen Versailles ", published in 1981 by Doubleday. "The biggest joy for me is large projects that I realize freely, without being embarrassed," says Deborah Turbeville. "I am currently working on a book about aristocracy in Poland and other Slavic countries, which Doubleday will publish.

In September last year I was in Poland for the third time, where I met many interesting people from the aristocracy. Majka Lamprecht was my translator, she traveled with me and organized contacts, conducted interviews. Last year I was in Krakow and Warsaw, where I collected a lot of interesting photographic material and interviews - most of the people from the former aristocracy are colorful figures, cultivating the centuries-old tradition of the family. "

For many years, the subject of former aristocracy in People's Poland was on the index. The article published in two consecutive issues of Polityka from 1973, written by M. Szejnert, received a lot of attention. "Life of princes and counts in the Polish People's Republic", where on the example of several aristocratic families, having many lines, the author described the war and post-war adventures of this former class and its encounter with the revolution. Names of aristocracy representatives were in post-war Poland. especially in the fifties, the last trace in the new political and social system.

Against the backdrop of various life paths, the post-war path of Jerzy Potocki, the coat of arms of Złota Pilawa, is particularly characteristic

Sienkiewicz's manor house in Olsza in Kraków was visited by Deborah Turbeville during her stay in Poland.


"Before World War I, the owner of Olsza died, Antoni Potocki and his wife left all property to my son-in-law, also Antoni Potocki," says Krystyna Potocka. - During the occupation I came here with my husband, there were 16 hectares of land. After World War II, we started the farm from scratch; however, in the early 1950s, we were expropriated by the state, because the authorities came to the conclusion that long ago, during the land reform, they should have taken the land from us. We went through very difficult years with my husband, but somehow we survived. In 1968, the Kraków authorities and the Ministry of Agriculture came to the conclusion.to finally grant us incomplete 5 hectares - as predicted by the land reform. At that time, four children and a large house required financial expenditure. We began to try some profitable breeding: mink, chinchillas - to maintain everything. However, already started in In the 1950s, primitive mushroom growing won. Today we run the largest private mushroom farm, cooperate with the Agricultural University in Krakow. Students undergo internships in the mushroom farm and write MA theses based on them. As for the house, it was very run down, especially during the period when we were expropriated and nothing was done here. For the money obtained from mushrooms in 1973, we refurbished half of the house, some of which is from the mid-seventeenth century. and some were rebuilt in the 18th century. We renovate everything under the supervision of a heritage conservator, preserving all the historic elements. In 1982 we were to renovate the rest, but my husband was sick. He died in January. In the meantime, my eldest son, Antoni, finished farming and we started farming together. Our youngest daughter has recently returned from France and also helps us: the eldest married a Corsican and lives permanently in Corsica. We are all very attached to this house and we want to bring it to its former glory. The soul of the whole house was my husband, who lived here since the age of three. He played great piano and was able to create a wonderful mood. He's most missing here. There are no demarcations between us that everyone does something for themselves - we have common money, we manage and help each other together. I must say that more and more young people from former landowners are returning to the countryside and buying land. This move away from large clusters is a trend all over the world because people want more fresh air, peace and nature. A lot of young people have always come to Christmas and come to us. There is always a lot of caroling, singing and music, the Olsztyn nights are known in Poland. " The experiences of Zofia Potocka from Warsaw were completely different, though also interesting and representative for large parts of the post-war aristocracy:

"My father didn't know how much property he had," says Zofia Potocka. —He mainly took Landow, which he developed; while in the estates in the Vilnius region he was not at all. It was close to the Warsaw-Vilnius railway. My grandfather donated a lot of land to the state, built many buildings for railways. I remember when I was an adult, I was late for the train and the family waved my hands mockingly. Then I went to the station manager, who gave me the locomotive and I reached Vilnius with my family at the same time. I will never forget their faces when I got out with them in the city and they could not understand it. After the war, we came to Warsaw, my husband had a job, because all of the flag workers were placed in the offices, and I also wanted to have something to do. I once came to Trzech Krzyży square, which was full of booths - the largest had two windows and an advertisement saying that mocca coffee and Viennese breakfast were served there. I went inside and indeed, in the middle of ruined Warsaw, there were crispy croissants with butter and coffee with cream. I learned from the owners that they are canceling the booth these days, because they are moving to a larger premises at Marszałkowska Street. Then I immediately asked them for a week of delay, I said that I wanted to buy a booth and set up a cafe. I haven't had enough money yet. On the way I met my aunt Pawłowska. She immediately joined the company. We chose one waitress - she had her niece, me and my cousin, and so we started working. At that time, many famous people came to us: archaeologist Michałowski, Stanisław Lorentz and employees from the National Museum. One day when Prime Minister Osóbka-Morawski came, he exclaimed in joy:

"It's great that the countess work: Our booth has become a famous place, you could meet friends or relatives here. After a year, I received a permit and set up an art salon and antique shop, but the tax authorities closed it. When the Holy Father came to Poland for the first time, the episcopal curia asked me to translate all homilies from Italian. I knew Italian from the old days. when I took my high school diploma in Rome, but I didn't use it for many years. I was terrified when the entire translation file was brought to me. I couldn't remember the simplest word at first. I prayed to the Holy Spirit - a miracle happened and I translated everything. I described many memories for the National Library, which purchased everything. They are to appear in print. I made a reservation, however, that there could be no shortcuts, which makes it very difficult. I am currently working on my and my loved ones' experiences during the two wars for Ossolineum. " How will the fate of the remains of aristocracy in Poland go? difficult to predict today. For Poland, they are connected with centuries-old tradition by cultivating and preserving family traditions. Despite adapting to new conditions and changing roles, they retain a high degree of distinctive lifestyle. Let the fact that Krystyna Potocka's daughter has returned from France, which is not an isolated case, testify to her great attachment to her native country.


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page