“…Nie wierzę w istnienie Boga, wyobrażanego, jako starszego Pana z brodą, jednak tam w górach widzę istnienie wielkiej siły Wszechświata, wielkiej energii, siły sprawczej. Dla mnie, jako geofizyka, fenomen istnienia żyjącej planety w zimnej, czarnej pustce wszechświata, jest niepojęty, statystycznie niewytłumaczalny. Zawieszona gdzieś w przestrzeni, chroniona cieniutką warstwą atmosfery nie mogła powstać jako wynik chemicznych procesów…” – Andrzej Zawada.
Andrzej Zawada (ur. 16 lipca 1928 w Olsztynie – zm. 21 sierpnia 2000 w Warszawie, pochowany na Cmentarzu Powąskowskim w Warszawie) – inżynier sejsmolog, pionier himalaizmu zimowego, honorowy członek brytyjskiego Alpine Club, francuskiego Groupe de Haute oraz The Explorers Club.
Był kierownikiem wyprawy górskich m.in.: pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest (1980), na Czo Oju (1984/1985), na K2…
Imieniem Andrzeja Zawady nazwano festiwal Przewgląd Filmów Górskich organizowany corocznie w Lądku-Zdroju. Jego imię nosi też nagroda przyznawana corocznie od 2002 i połączona z grantem fundowanym przez prezydenta Gdyni, przyznawana przez Kapitułę Kolosów dla młodych (do 30 roku życia) podróżników.
Tablice poświęcone Andrzejowi Zawadzie odsłonięto w 2012 na fasadzie budynku przy ul. Francuskiej 49 w Warszawie (mieszkał tam 25 lat).
W zapowiedzianym na 2020 filmie „Broad Peak” w rolę Zawady wcieli się Tomasz Sapryk.
Poznaliśmy się w grudniu 1985 r., kiedy Andrzej Zawada przyleciał do Nowego Jorku. Zaprzyjaźniliśmy się. Widząc moje zdjęcia, bardzo chciał, aby się z nimi wybrał na któryś ośmiotysięcznik i zrobił zdjęcia. Kiedy mu powiedziałem, że ja z górami, jak z kobietami, u stóp. Nie przekonywało go, powiedziałem mu, że nigdy nie wchodziłem na góry latem, a co dopiero zimą? Powiedział, że oni mnie wniosą na plecach, abym tylko zrobił zdjęcia na górze. Jednak do tego nie doszło, ale normalne zdjęcia robiłem mu w Nowym Jorku oraz Warszawie, razem z jego żoną, aktorką Anną Milewską. W czasie moich pierwszych przyjazdów do Warszawy w latach 80-tych, zatrzymywałem się w ich domu na ul.Francuskiej 49, a on dawał mi fantastyczne kontakty z ciekawymi ludźmi, którzy nieopodal mieszkali. Mam bardzo ciekawą pamiątkę jaką mi przywiózł, cieniuką i bardzo ciepłą kołdrę z puchu gęsiego. Andrzej, używając materiału gortexu, którzy oddycha, gromadził puch gęsi i robił ubrania na wspinaczkę w zimie, aby nie zmarźli i aby były lekkie i cienkie. Po kilku rozmowach o filozofii wspinania się, zrobiłem z nim wywiad pt: "Dlaczego się wspinają?”, który ukazał się w nowojorskim „Nowy Dziennik” 12 luty 1987.
—Andrzej Zawada: Człowiek chciałby się oderwać od codzienności, lubi stawiać sobie wciąż nowe, coraz trudniejsze zadania, ma naturę odkrywcy i ambicję sprawdzania własnych możliwości w najtrudniejszych warunkach. Dlatego też zdobywa najwyższe szczyty...
—Czesław Czapliński: Ale przecież góry są niebezpieczne...
—Góry nie są niebezpieczne, jeżeli nie ma w nich człowieka. Wielu ludzi nie rozumie alpinizmu, wielu boi się gór. Tymczasem można w nich doznać niezwykłych przeżyć. Kiedy jestem na stromej grani, wcale nie odczuwam strachu, mimo że pode mną są chmury. Czuję jakąś lekkość, a nawet mam wrażenie, że lada moment uniosę się do góry...
— Jednak ludzie giną podczas wspinaczek.
—Tak, ale w większości przypadków giną z własnej winy.
— Nietrudno domyślić się, że często niemożliwe do przewidzenia sytuacje w górach, jak choćby gwałtowne załamanie pogody czy osłabienie organizmu — stawiają człowieka w krańcowym położeniu.
—Tak, góry odkrywają siłę i słabości człowieka, najgłębsze tajemnice ludzkiej psychiki. Dam tu przykład Hannelore Schmatz, która wracając z Everestu ze swoim współtowarzyszem Amerykaninem i dwoma Szerpami znalazła się w tragicznej sytuacji. A mianowicie na południowym wierzchołku, po godzinie zejścia z głównego skończył się tlen. Tak zwykle bywa, ale Amerykanin po zdjęciu maski kompletnie rozłożył się fizycznie i psychicznie. Zdecydował, że nie schodzi dalej wystawiając się na niechybną śmierć. Według mnie Hannelore zachowała się jak bohaterka: postanowiła zostać z nim, co było wyrokiem śmierci i dla niej, ale nie chciała zostawić żywego człowieka. Jednego z Szerpów wysłała na dół, aby zawiadomił pozostałych uczestników wyprawy o tragicznym położeniu. Z drugim Szarpem siedziała przy Amerykaninie, który zmarł pierwszej nocy. Prawdopodobnie przysypała go jeszcze śniegiem i dopiero wtedy zaczęła schodzić. Była jednak tak wyczerpana, że kilkaset metrów dalej zmarła z wycieńczenia.
Na innej znów wyprawie jeden z członków zespołu spadł ze ściany i złamał sobie kręgosłup. Pogoda popsuła się i on prosił, aby pozostali uczestnicy wyprawy schodzili, gdyż i tak nie ma szans na uratowanie go. Oni jednak spędzili z rannym trzy dni. Zeszli dopiero po jego śmierci.
W górach takie krańcowe, tragiczne sytuacje zdarzają się dość często...
— Muszą być również i piękne momenty...
—Tak, jak choćby zwycięstwo całej wyprawy, zdobycie szczytu, pokonanie własnych słabości, kontakt z przyrodą. Małą namiastkę widoków, jakie po drodze oglądamy, dają zdjęcia, które zacząłem robić pod wpływem piękna gór.
— A jakie jest samopoczucie po powrocie z gór?
—Powroty do narmalnego życia są dużą przyjemnością. Dopiero wtedy doceniamzwyczajny kubek dobrze zaparzonej herbaty, film w kinie, miłe życie towarzyskie. Kilka razy robiłem w bazach ankiety wśród kolegów; pytałem, za jakim jedzeniem najbardziej tęsknią. Nieodmiennie okazywało się, że za razowym chlebem z masłem i ogórkiem. Podczas wypraw nie ma świeżego chleba, a masło z puszek jest solone. Ze względu na niskie temperatury nie ma również mowy o ogórkach.
Zanim przejdę do ostatniej, niezwykle pasjonującej wyprawy polsko-kanadyjskiej, którą kierował Andrzej Zawada, winny jestem kilka informacji o nim samym. Wśród alpinistów Zawada znany jest powszechnie dzięki określonym w skali trudności osiągnięciom, które na trwałe weszły — i należy się spodziewać, że będą wchodziły i w przyszłości — do historii światowego alpinizmu. Można mówić o przyszłości, gdyż urodzony w 1928 roku Zawada ciągle zadziwia niespotykaną wręcz kondycją potrzebną do uprawiania tego — bądź co bądź — wyczynowego sportu.
— Mieszkałem przez wiele lat w Rabce, niedaleko Tatr — wspomina Zawada. Od małego chodziłem dużo po górach, coraz bardziej się nimi interesowałem. Z biegiem czasu zacząłem uprawiać taternictwo. Przeszedłem, jak Bóg przykazał, wszystkie stopnie szkoleniowe w naszym klubie wysokogórskim: kurs dla początkujących, zaawansowanych, zimowy...
W Polsce największym osiągnięciem Zawady było przejście z kolegami całej głównej grani Tatr (72 km) w ciągu trzech tygodni. Międzynarodową karierę rozpoczął dość późno, bo w wieku 28 lat. Trafił jednak na wsoaniały okres, kiedy polscy alpiniści pokonywali najtrudniejsze przejścia w Alpach; również zimą.
— Po zdobyciu wymaganego doświadczenia na dużych wysokościach — kontynuuje Zawada — zorganizowałem w 1971 roku wyprawę na szczyt Kunyaang Chnish (7852 m n.p.m.) w Karakorum. Kiedy dziś zastanawiam się, która z wypraw dała mi najwięcej satysfakcji, dochodzę do wniosku, że chyba właśnie ta. Może dlatego, że Kunyaang Chnish jest tak potężną górą, że zmieściłyby się w niej całe Tatry. Przed nami próbowała tę górę zdobyć silna wyprawa angielska, później jeszcze silniejsza japońska. Obydwie skończyły się tragicznie. Tymczasem nasza grupa składała się z ludzi bez specjalnego doświadczenia, gdyż była to pierwsza powojenna wyprawa w Karakorum (największe pasmo górskie w Azji Centralnej). Byliśmy bardzo stremowani, a okazało się, że zrobiliśmy piękne wejście. Do dziś, choć minęło już tyle lat, nikt nie powtórzył naszego wyczynu, nie zdobył tej góry ponownie…
Andrzej Zawada kierował między innymi wyprawami zimowymi na Noszak w Hindukuszu (1973 r.), Lhotse (1974 r.) i Mount Everest (1980 r.). Z wykształcenia jest geofizykiem, zajmuje się aparaturą sejsmiczną. Pod jego opieką są wszystkie w Polsce obserwatoria sejsmiczne. Pracuje w Instytucie Geofizyki Polskiej Akademii Nauk. Jest również trenerem alpinizmu; ukończył tę specjalizację w warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego.
—Początkowo chciałem poświęcić się karierze naukowej — wspomina Zawada z lekką nutą żalu z powod niespełnionych marzeń — ale musiałem wybierać. Osiągnięcie sukcesu w każdej specjalistycznej dziedzinie wymaga od człowieka wyłączności. Kiedyś zajmowałem się jeszcze lotnictwem, skakałem na spadochronach, latałem na szybowcach, aż w końcu musiałem zrezygnować i z tych zainteresowań, skoro zamierzałem poświęcić się alpinizmowi.
Alpinistyczna kariera Zawady to dążenie do doskonałości w wybranej dziedzinie i stawianie sobie i innym coraz ambitniejszych celów. Wraz z czołowymi polskimi alpinistami podniósł poprzeczkę wymagań — i tak już niezwykle wyśrubowaną — jeszcze wyżej: postanowił zdobywać ośmiotysięczniki zimą. Do konkurencji włączają się co ambitniejsi alpiniści na świecie. Polacy przodują, a do Zawady i Heinricha należy światowy rekord przekroczenia wysokości 8000 m zimą.
Niedługo po doniesieniach prasowych o zdobyciu zimą przez wyprawę polsko-kanadyjską kolejnego ośmiotysięcznika, ChoOyu (8201 m n.p.m.), leżącego w odległości 30 km od Mount Everest, spotkałem się z pełnym wrażeń kierownikiem tej wyprawy — Andrzejem Zawadą. Z fascynującej historii zdobywania tego szczytu dowiedziałem się, że aż osiem wypraw próbowało przejść południowo-wschodnim urwiskiem. Tylko jednej, w 1978 roku to się udało. Nikt jednak nie zdobył Cho-Oyu zimą! —Jak trudne było to przedsięwzięcie od strony organizacyjnej? —Organizacja wyprawy przebiegała wyjątkowo sprawnie i szybko. Zezwolenie wpłynęło 6 września 1984 roku, a cały bagaż odleciał do Nepalu w ostatnich dniach listopada. Ostatecznie w wyprawie wzięło udział 8 polskich i 4 kanadyjskich alpinistów. W zamian za współudział Kanadyjczycy mieli opłacać wszystkie wydatki dolarowe w Nepalu. 17 grudnia byliśmy w komplecie w Katmandu z 6 tonami sprzętu. Na miejscu trzeba było jeszcze dokupić tysiąc jajek, pół jaka i dwa worki czosnku. —Czy już w tym momencie mogła się rozpocząć wspinaczka? —Jeszcze nie — mówi Zawada uśmiechając się pobłażliwie. —Najpierw trzeba cały bagaż przetransportować do bazy, którą zaplanowaliśmy urządzić w kotlinie Gyazumpa na wysokości 5200 m n.p.m. W związku z tym, że są to już wysokie góry, transport jest utrudniony. Musieliśmy zorganizować karawanę składającą się z jaków, mogących nieść po 60 kilogramów każdy, oraz Szerpów (plemię żyjące wokół Everestu). Co ciekawe, kobiety z tego plemienia dźwigają większe ciężary, są silniejsze od mężczyzn, mimo że mają niewiele ponad półtora metra wzrostu. Posuwając się powoli dotarliśmy 2 stycznia 1985 roku do miejsca przeznaczonego na bazę. Zawsze jest ono precyzyjnie wybrane: nie może być zagrożone lawinami, musi być osłonięte od wiatru, trzeba mieć z niego łatwy dostęp do wody, a przede wszystkim musi być blisko zdobywanej góry. W bazie wypłynęła sprawa Jurka Kukuczki. Niewielu ludzi wie, że jest on największym alpinistą na świecie. Jest znacznie lepszy od Messnera, gdyż Kukuczka zrobił dziesięć ośmiotysięczników w ciągu sześciu lat, a Messner w ciągu szesnastu. Otóż Kukuczka postanowił pobić nowy rekord, a mianowicie zdobyć dwa ośmiotysięczniki zimą, w jednym sezonie... — Jak to możliwe? — Tak się złożyło, że w tym samym czasie była inna polska wyprawa, na Dhaulagiri. Odejście Jurka osłabiłoby znacznie nasz zespół, a ponadto pozostali członkowie grupy musialiby przygotować dla niego drogę, co jest bardzo ciężką pracą. Zwołałem naradę i po burzliwej dyskusji kto "za”, kto "przeciw”, wyraziłem zgodę na podjęcie tak ryzykownej dla wszystkich próby. Zanim przejdziemy do dalszej relacji, chcę poruszyć intrygującą mnie kwestię: nie bardzo mogę sobie wyobrazić, jak człowiek może żyć w temperaturach minus kilkudziesięciu stopni Celsjusza, jakie panują zimą w tak wysokich górach. —Zanim przejdziemy do dalszej relacji, chcę poruszyć intrygującą mnie kwestię: nie bardzo mogę sobie wyobrazić, jak człowiek może żyć w temperaturach minus kilkudziesięciu stopni Celsjusza, jakie panują zimą w tak wysokich górach.
—Nie są to rzeczywiście sprzyjające dla człowieka warunki; w bazie -25 0 C, a na szczycie -50 0 C, wiatr, śnieg. Z pomocą przychodzi współczesna technika, produkowany sprzęt ma doskonałe właściwości. Dla przykładu wodoodporny materiał "carimat” o grubości 1,5 cm położony Ina gołym lodzie nie przepuszcza zimna. Korzystamy z butanowych maszynek i lekkich racji żywnościowych z opakowania wielkości pudełka zapałek robi się posiłek dla dwóch osób. Nylonowe liny, które zastąpiły dotychczasowe silalowe i konopne, cięższe i sztywniejące w niskiej temperaturze — też ułatwiają wspinaczkę.
—Wracając do wyprawy : jesteście z całym tym nowoczesnym sprzętem w bazie. Co dalej?
— Akcję górską rozpoczęliśmy 4 stycznia 1985 roku i przy pomocy trzech dwójkowych zespołów wynieśliśmy sprzęt do kolejnych obozów: I — 5400 m, II — 5700 m, 111 — 6700 m. IV — 7200 m i V — 7500 m. Tymczasem po zdobyciu Dhaulagiri wrócił Kukuczka...
—Zdaję sobie sprawę, że pomijamy wiele istotnych szczegółów w całej wyprawie, chciałbym jednak przejść do finału zespołowej pracy — jak wyglądało zdobycie szczytu?
— Był 12 lutego 1985 r. Pogoda piękna, słychać tylko było z daleka wichurę przewalającą się po graniach Cho-Oyu. Po śniadaniu wszyscy z bazy przenieśli się na morenę, wyrywaliśmy sobie nerwowo lornetki. Chrobek filmował, Jacques z podnieceniem dyktował wrażenia do magnetofonu. A w górze dwa małe punkciki Heinrich i Kukuczka — powoli przesuwały się po lodowych polach, skąpanych w słońcu. Byli tuż tuż pod wierzchołkiem. Nagle pierwszy zniknął nam na tle granatowego nieba, za chwilę drugi. Spojrzałem na zegarek: 14.20. Chwyciłem radiotelefon, muszą się lada chwila odezwać. "Halo, czy słyszycie” — rozległ się chrapliwy głos, głuszony wichurą. "Czy jesteście na szczycie? "Nie wiem, nie wiem, ale wyżej już nie można”.
Co za radość, taka droga i w dodatku zimą!
Odpowiedź na tytułowe pytanie nigdy nie będzie pełna. Chyba najbardziej zbliżył się do prawdy Andrzej Zawada w wypowiedzi zamieszczonej w książce Wojciecha Adamieckiego pt. Zdobyć Everest, będącej relacją z zimowej wyprawy na Mount Everest, której Zawada był kierownikiem w 1980 r.:
"Wiem, że będą ludzie, którzy powiedzą: taka wyprawa jest szaleńczym ryzykiem. A ja
odpowiem: jest wydarzeniem w światowym alpinizmie, bez względu na to, czy uda się nam wejść na szczyt. I to jest piękne w tym sporcie, że liczy się również próba. Wiem, że w ogóle w związku z trudnymi wyprawami i alpinistycznym wyczynem sportowym ludzie zadają pytanie: w imię czego właściwie tam idziecie? Również zastanawiamy się nad tym. Na wyprawach przeżywa się różne rzeczy. Strach, zmęczenie, słabość, ból. Ma się świadomość klęski lub poczucie zwycięstwa. Kiedy w namiocie czeka się na rozpogodzenie, człowiek ma sporo czasu na rozmyślania. Huczy ten wiatr, łomocze płótno namiotu... Bywa, że myślę sobie wtedy: przecież to zupełne szaleństwo, przecież to nie ma sensu. A jednak tu jesteśmy. Nie wycofujemy się. Czekamy, aż będzie można iść dalej, chociaż wiemy, że wtedy będziemy musieli dać z siebie wszystko. Może więc o to chodzi? Przecież nie znamy siebie do końca. Widocznie w nas samych, w ludziach, tkwić musi głęboko coś, co istnieje niezależnie od zainteresowania alpinizmem,
pięknem gór, pragnieniem zwiedzania świata, przeżywania rzeczy ciekawych, przygody, bo przecież większość takich zamierzeń można realizować inaczej. Może więc idzie o coś głębszego, o pasję walki, o ten następny krok dalej, o dokonanie tego, co kiedyś innym ludziom wydawało się niewyobrażalne. To samo przecież było u Lilienthala, Pastera. To jest przecież ten sam pierwiastek, który nas jako ludzi wyprowadził z jaskini. Chyba człowiek miewa również i taką cechę, iż reaguje ostro na czyjeś przekonanie, że coś jest niemożliwe. Jest to wyzwanie. Prowokuje do działania, którego celem jest udowodnienie, że to jest możliwe.
Poza tym w alpinizmie istnieje element rywalizacji. Jak w każdym sporcie. Jest to absolutnie logiczna konsekwencja rozwoju alpinizmu. Skoro góry pod względem eksploracyjnym zostały już w zasadzie poznane, trzeba je zdobywać idąc coraz trudniejszymi drogami i w coraz trudniejszych warunkach. Oczywiście nie za wszelką cenę, zwykluczeniem bezsensownego ryzyka. Jeżeli jako pierwsi rzuciliśmy hasło: zdobywamy Himalaje zimą, to dlatego, że jesteśmy do takiej próby przvgotowani pod względem sportowym i technicznym. I dlatego, że potrafimy to sobie wyobrazić. Przecież w żadnej dziedzinie nie byłaby możliwa twórcza działalność człowieka bez dążenia przekroczeniaî dotychczasowych granic wyobraźni. Gdy kilkanaście lat temu w Szwajcarii złożony został wniosek o pozwolenie na zrobienie pierwszego zimowego przejścia ściany Eigeru, zaczął nad tym debatować rząd szwajcarski: zastanawiano się, czy można dopuścić do tak wielkiego ryzyka. I stwierdzono wówczas, że nikt nie ma moralnego prawa zakazywania takiej działalności, oczywiście pod warunkiem, iż propozycja tego rodzaju uzasadniona jest nie tylko ambicją, lecz przede wszystkim koniecznymi umiejętnościami. Mimo to ludzie mówią: to jest szaleństwo! A rajdy Monte Carlo nie są takim szaleństwem? Wiem, iż istnieje pogląd, że uprawianie alpinizmu, zwłaszcza wyczynowego, jest niemal równoznaczne z dążeniem do samounicestwienia. Nie wydaje mi się, żebym miał ochotę, a i moi koledzy również, na zapisanie się do klubu samobójców. Ten sport wymaga wysokich i precyzyjnych kwalifikacji. Uważam, że znajomość niezbędnych technik, metod i zasad specyficznych dla alpinizmu zapewnia istnienie i poszerzanie gwarancji bezpieczeństwa. Przecież jest to sport, który zaczął się od kultywowania wartości humanistycznych i to w nim jednak przetrwało. W końcu wszystko sprowadza się do człowieka. Zdobycie góry nie ma znaczenia bez człowieka. Przy tym wypróbowuje i kształci postawy indywidualne społeczne, jest jednym ze sposobów uczenia się przyjaźni, zasad rywalizacji. A te cechy mają wartość społeczną, bo przecież wszyscy żyjemy w społeczeństwie. Owszem, we współczesnym alpinizmie dąży się do ekstremalnego wyczynu sportowego. Jest to nieuchronne i jest to równocześnie zagrożenie dla humanistycznej idei tego sportu ... Słyszę opinię, iż w tej atmosferze łatwo o dążenie do sukcesu za wszelką cenę, nawet za cenę śmiertelnego ryzyka. Może się to zdarzać, ale przykładom takim daleko do reguły. Osobowość współczesnego alpinisty spomowca stawia sumę jego doświadczeń z wielu lat. Jego umiejętności muszą podlegać ciągle weryfikacji. Zasada ta znacznie zwiększa szanse, iż ten, kto dotrze w końcu do gór wysokich i najwyższych, będzie odpowiednio przygotowany. Nie tylko fizycznie. Potrzebne mu są również doświadczenie i wyboraźnia. To one kazały napisać wybitnemu alpiniście Reinholdowi Messnerowi: „Gdybym z góry wiedział, że za tę czy inną eskapadę będę musiał zapłacić życiem, pozostałbym w domu. Największe przeżycia w górach nie są dla mnie warte zaryzykowania choćby tylkomałego palca u nogi”. Ale prawie jednym tchem napisał również: ”Od lat zadaję sobie to samo pytanie, dlaczego zawsze coś mnie pcha aż na sam wierzchołek, dlaczego muszę dojść do końca. Sądzę, że każdy człowiek chce dotrzeć do szczytu”.
Niekoniecznie musi to oznaczać wierzchołek góry, często jest to punkt, który stanowi kres, gdzie zbiegają się wszystkie linie, gdzie materia rozrzedza się i naprawdę dematerializuje. Te punkty, w których świat staje się niczym, przynajmniej w sensie symbolicznym, gdzie wszystko jest już zamknięte, przyciągają magnes'. Właśnie Messner wprowadził w Himalaje wyczynowy styl wspinaczek alpejskich. Był na Evereście bez maski tlenowej, wrócił, podyktował książkę o tej wyprawie, znowu
Pojechał w Himalaje i samotnie wszedł na Nanga Parbat, również bez maski tlenowej. A zatemz racjonalizm połączony z romantyzmem?
"No więc pchamy się na Everest. W zimie, ze świadomością zagrożenia i ryzyka. Czy jesteśmy szaleńcami? Z racji pracy zawodowej powinno być odwrotnie. W naszej wyprawie uczestniczą: inżynierowie, elektryk, górnik, budowlany, student politechniki, lekarz, elektronik, fizyk, ratownik górski, psycholog… Nie chce nikogo nakłaniać do wniosku, że kiedyś chodzili w góry głownie poeci, a teraz inżynierowie idą zdobywać Everest. Nie to jest istotne. Ważne jest nieznane, które nas tam czeka. Satysfakcje i klęski, które będą przecież udziałem wielu. I doświadczenie, z którym wrócimy. I to, w jaki sposób zdołamy je wykorzystać”.
PORTRAIT with HISTORY Andrzej Zawada (1928-2000)
"... I do not believe in the existence of God, imagined as an elderly Lord with a beard, but there in the mountains I see the existence of great strength of the Universe, great energy, causative force. For me, as a geophysicist, the phenomenon of the existence of a living planet in the cold black void of the universe is inconceivable, statistically inexplicable. Suspended somewhere in space, protected by a thin layer of atmosphere could not arise as a result of chemical processes ... "- Andrzej Zawada. Andrzej Zawada (born on July 16, 1928 in Olsztyn - died on August 21, 2000 in Warsaw, buried at the Powąski Cemetery in Warsaw) - seismologist engineer, pioneer of winter himalism, honorary member of the British Alpine Club, French Groupe de Haute and The Explorers Club. He was the head of a mountain expedition, among others: the first winter ascent of Mount Everest (1980), on Czo Oju (1984/1985), on K2 ... The Andrzej Przewada festival was named after the Mountain Film Festival organized annually in Lądek-Zdrój. His name also has been awarded annually since 2002 and combined with a grant funded by the President of Gdynia, awarded by the Colossi Chapter for young (up to 30 years old) travelers. Plaques dedicated to Andrzej Zawada were unveiled in 2012 on the facade of the building at ul. Francuska 49 in Warsaw (he lived there for 25 years). Tomasz Sapryk will play the role of Zawada in the 2020 film "Broad Peak" announced.
We met in December 1985, when Andrzej Zawada flew to New York. We made friends. Seeing my photos, he really wanted him to go with them to some eight-thousanders and take pictures. When I told him I was with mountains, like women, at my feet. I was not convinced, I told him that I never went to the mountains in the summer, let alone in the winter? He said they would carry me on my back so that I could take pictures upstairs. However, this did not happen, but I took normal photos in New York and Warsaw, together with his wife, actress Anna Milewska. During my first arrivals to Warsaw in the 1980s, I stayed at their home at 49 Francińska Street, and he gave me fantastic contacts with interesting people who lived nearby. I have a very interesting souvenir he brought me, a thin and very warm goose down quilt. Andrzej, using the gortex material that breathes, collected goose down and made clothes for climbing in the winter so that they do not stink and that they are light and thin. After a few conversations about climbing philosophy, I interviewed him: "Why are they climbing?", Which appeared in New York on February 12, 1987.
—Andrzej Zawada: A man would like to break away from everyday life, he likes to set himself new, increasingly difficult tasks, he has the nature of an explorer and the ambition to test his own abilities in the most difficult conditions. Therefore, it reaches the highest peaks ...
—Czesław Czapliński: But mountains are dangerous ...
—The mountains are not dangerous if there is no human in them. Many people do not understand mountaineering, many are afraid of the mountains. Meanwhile, you can experience extraordinary experiences in them. When I'm on a steep ridge, I don't feel any fear even though the clouds are below me. I feel lightness, and even have the impression that I will rise up any moment ...
— However, people die while climbing.
—Yes, but in most cases they die of their own fault.
— It is not difficult to guess that often unpredictable situations in the mountains, such as a sudden weather breakdown or weakening of the body - put a man in an extreme position. —So, the mountains discover the strength and weakness of man, the deepest secrets of the human psyche. Let me give you the example of Hannelore Schmatz, who, returning from Everest with her American companion and two Sherpas, found herself in a tragic situation. Namely, on the southern peak, after an hour of descent from the main oxygen ran out. This is usually the case, but after removing the mask, the American was completely physically and mentally disintegrated. He decided not to go further, exposing himself to certain death. In my opinion Hannelore behaved like a heroine: she decided to stay with him, which was a death sentence for her, but she did not want to leave a living man. She sent one of the Sherpas down to inform the other participants of the expedition about the tragic situation. With the second Szarp she was sitting by the American who died the first night. She probably covered him with snow and only then began to descend. However, she was so exhausted that she died of exhaustion a few hundred meters away. On another trip again, one of the band members fell off the wall and broke his back. The weather broke down and he asked the other participants of the expedition to descend, because there is no chance to save him. However, they spent three days with the wounded. They came down only after his death. In the mountains, such extreme, tragic situations occur quite often ... - There must also be beautiful moments ...
—Such as the victory of the whole trip, reaching the summit, overcoming one's own weaknesses, contact with nature. A small substitute for the views we see along the way are given by the photos I started taking under the influence of the beauty of the mountains. - And what is the mood after returning from the mountains?
—Returning to a narmal life is a great pleasure. Only then do I appreciate an ordinary cup of well brewed tea, a movie at the cinema, a nice social life. Several times I did a survey among colleagues in the databases; I asked what food they miss most. Invariably, it turned out to be wholemeal bread with butter and cucumber. During the trips, there is no fresh bread, and canned butter is salted. Due to the low temperatures, there is also no question about cucumbers. Before I get to the last, extremely exciting Polish-Canadian expedition, led by Andrzej Zawada, I owe some information about him. Among mountaineers, Zawada is widely known for its achievements on a scale of difficulty, which have permanently entered - and should be expected to enter in the future - the history of global mountaineering. We can talk about the future, because Zawada, born in 1928, still amazes with the unprecedented condition needed to practice this - after all - competitive sport. - I lived for many years in Rabka, near the Tatra Mountains - recalls Zawada. From a young age I walked a lot in the mountains, I was more and more interested in them. Over time, I began to practice mountain climbing. I have passed, as God has commanded, all training degrees in our alpine club: beginner, advanced, winter course ...
In Poland, Zawada's biggest achievement was crossing the entire main ridge of the Tatra Mountains (72 km) with colleagues within three weeks. He started his international career quite late, at the age of 28. However, he came across a great period when Polish climbers climbed the most difficult passages in the Alps; also in winter. - After gaining the required experience at high altitudes - Zawada continues - I organized an expedition in 1971 to the summit of Kunyaang Chnish (7852 m a.s.l.) in Karakorum. When today I wonder which of the expeditions gave me the most satisfaction, I come to the conclusion that this is probably the one. Maybe because Kunyaang Chnish is such a powerful mountain that it would fit the entire Tatra Mountains. Ahead of us she tried to conquer this mountain a strong English expedition, later even stronger Japanese. They both ended tragically. Meanwhile, our group consisted of people with no special experience, as it was the first post-war expedition to Karakorum (the largest mountain range in Central Asia). We were very nervous, and it turned out that we made a beautiful entrance. To this day, although so many years have passed, no one repeated our feat, did not win this mountain again ... Andrzej Zawada managed, among others, winter expeditions to Noszak in Hindu Kush (1973), Lhotse (1974) and Mount Everest (1980). He is a geophysicist by profession, he deals with seismic apparatus. All seismic observatories in Poland are under his protection. He works at the Institute of Geophysics of the Polish Academy of Sciences. He is also a mountaineering trainer; he completed this specialization at the Warsaw Academy of Physical Education. - Initially, I wanted to devote myself to a scientific career - recalls Zawada with a slight note of regret for unfulfilled dreams - but I had to choose. Achieving success in every specialized field requires human exclusivity. Once I was involved in aviation, parachuting, flying gliders, and finally had to give up these interests, since I was going to devote myself to mountaineering.
The Zawady mountaineering career is striving for excellence in a selected field and setting ever more ambitious goals for yourself and others. Together with leading Polish mountaineers, he raised the bar for requirements - already extremely demanding - even higher: he decided to conquer eight-thousanders in the winter. The ambitious alpinists in the world join the competition. Poles lead, and Zawada and Heinrich have a world record of exceeding 8000 m in winter. Shortly after press reports about the conquest of the next eight-thousander, ChoOyu (8201 m a.s.l.) located 30 km from Mount Everest by the Polish-Canadian expedition in winter, I met the throne's leader - Andrzej Zawada. From the fascinating history of climbing this summit, I learned that as many as eight expeditions tried to cross the southeast cliff. Only one in 1978 succeeded. Nobody got Cho-Oyu in the winter! —How difficult was it from the organizational side? —The organization of the expedition was extremely efficient and fast. The permit was received on September 6, 1984, and all luggage flew to Nepal in the last days of November. Finally, 8 Polish and 4 Canadian alpinists took part in the expedition. In exchange for complicity, Canadians were to pay all dollar expenses in Nepal. On December 17 we were in Kathmandu with 6 tons of equipment. You had to buy a thousand eggs, half yak and two bags of garlic on the spot. —Could climbing start now? "Not yet," says Zawada, smiling indulgently. —First, all luggage must be transported to the base, which we planned to arrange in the Gyazump Valley at an altitude of 5200 m a.s.l. Due to the fact that these are already high mountains, transport is difficult.
We had to organize a caravan consisting of yaks, which could carry 60 kilograms each, and Sherpas (a tribe living around Everest). Interestingly, the women of this tribe carry heavier weights, are stronger than men, even though they are just over a meter and a half tall. Moving slowly, we arrived on January 2, 1985 to the place designated for the base. It is always precisely selected: it must not be threatened by avalanches, it must be sheltered from the wind, it must have easy access to water, and above all it must be close to the conquered mountain. Jurek Kukuczka's case appeared in the base. Few people know that he is the greatest climber in the world. He is much better than Messner, because Kukuczka did ten eight-thousanders in six years, and Messner in sixteen. Well, Kukuczka decided to break a new record, namely to get two eight-thousanders in the winter in one season ... - How is that possible? - It so happened that at the same time there was another Polish expedition to Dhaulagiri. Jurek's departure would weaken our team significantly, and other members of the group would have to prepare the way for him, which is very hard work. I called a meeting and after a heated discussion who "for", who "against" agreed to take such a risky attempt for everyone. Before we move on, I want to raise a question that intrigues me: I can't really imagine how a person can live in temperatures minus several dozen degrees Celsius in winter in such high mountains. —Before we go on, I want to raise a question that intrigues me: I can't really imagine how a person can live in temperatures minus dozens of degrees Celsius in winter in such high mountains.
—This is not really a favorable environment for man; at the base -25 0 C, and at the top -50 0 C, wind, snow. Modern technology comes to the rescue, the manufactured equipment has excellent properties. For example, the waterproof "carimat" material with a thickness of 1.5 cm located on bare ice does not let cold.
We use butane machines and light food rations from the packaging the size of a matchbox, a meal is made for two. Nylon ropes, which replaced the previous silal and hemp ropes, heavier and stiff at low temperatures - also facilitate climbing.
- Returning to the trip: you are with all this modern equipment in the base. What's next?
- We started the mountain action on January 4, 1985, and with the help of three bands we carried the equipment to the following camps: I - 5400 m, II - 5700 m, 111 - 6700 m. IV - 7200 m and V - 7500 m. Meanwhile, after conquering Dhaulagiri, Kukuczka returned ...
- I am aware that we are skipping many important details in the whole trip, but I would like to go to the final of teamwork - what was the summit like?
- It was February 12, 1985. The weather was beautiful, you could only hear the gale from afar rushing through the ridges of Cho-Oyu. After breakfast, everyone from the base moved to the moraine, we nervously pulled out our binoculars. Chrobek filmed, Jacques excitedly dictated the impressions for the tape recorder. And above, two small spots Heinrich and Kukuczka - slowly moved on the icy fields bathed in the sun. They were just below the summit. Suddenly the first disappeared against the blue sky, the second in a moment. I looked at my watch: 14.20. I grabbed the radio, they must speak soon. "Hello, do you hear," came a hoarse voice, muffled by the gale. "Are you at the top? "I don't know, I don't know, but it can't be done any more."
What a joy, so expensive, and in the winter too!
The answer to the title question will never be complete. Probably Andrzej Zawada came closer to the truth in the statement in the book by Wojciech Adamiecki entitled Acquire Everest, which is a report from the winter expedition to Mount Everest, which Zawada was the head in 1980: "I know there will be people who say: such a trip is a crazy risk. And I I will answer: it is an event in global mountaineering, regardless of whether we manage to reach the summit. And it is beautiful in this sport that trial also counts. I know that in general in connection with difficult expeditions and mountaineering sports performance people ask the question: in the name of what exactly are you going there? We are also thinking about it. You experience different things on expeditions. Fear, fatigue, weakness, pain. You are aware of defeat or a sense of victory. When you wait for the weather in the tent, you have a lot of time to think. The wind is buzzing, the canvas of the tent is pounding ... Sometimes, I think to myself then: after all it is madness, it does not make sense. And yet we are here. We are not backing down. We wait until we can go further, although we know that then we will have to give our best. So maybe that's it? We don't know each other completely. Apparently, in ourselves, in people, there must be deeply something that exists regardless of interest in mountaineering, the beauty of the mountains, the desire to explore the world, experiencing interesting things, adventure, because most of such intentions can be implemented differently. Maybe then it is about something deeper, about the passion of struggle, about this next step further, about accomplishing what once seemed unimaginable to other people. It was the same with Lilienthal, Paster. This is the same element that led us out of the cave as humans. It seems that man also has such a characteristic that he reacts sharply to someone's belief that something is impossible. It is a challenge. It provokes to action whose purpose is to prove that it is possible.
In addition, there is an element of competition in mountaineering. As in any sport. This is an absolutely logical consequence of the development of mountaineering. Since the mountains in terms of explorations have already been basically explored, they must be conquered by going on more and more difficult roads and in increasingly difficult conditions. Of course, not at all costs, excluding senseless risk. If we were the first to throw the slogan: we conquer the Himalayas in the winter, it is because we are prepared for such a test in terms of sport and technology. And because we can imagine it. After all, no creative activity of man would be possible in any field without striving to cross the existing limits of imagination. When a request for permission to make the first winter crossing of the Eiger wall in Switzerland was submitted several years ago, the Swiss government began to debate it: they wondered if such a great risk could be allowed. And then it was stated that no one has the moral right to ban such activities, of course, provided that such a proposal is justified not only by ambition, but above all by the necessary skills. Still, people say: it's crazy! And Monte Carlo rallies are not so crazy? I know that there is a view that practicing mountaineering, especially professional mountaineering, is almost synonymous with the pursuit of self-destruction. I don't think I would like to, and my colleagues, also join the suicide club. This sport requires high and precise qualifications. I believe that knowledge of the necessary techniques, methods and principles specific to mountaineering ensures the existence and extension of security guarantees. After all, it is a sport that began with the cultivation of humanistic values, but it survived in it. In the end, it all comes down to man. Conquering the mountain does not matter without man. At the same time, he tests and trains individual social attitudes, is one of the ways of learning friendship and competition. And these qualities have a social value, because we all live in society. Of course, in modern mountaineering you strive for extreme sports performance. This is inevitable and at the same time it is a threat to the humanistic idea of it
sport ... I hear the opinion that in this atmosphere it is easy to strive for success at all costs, even at the risk of deadly risk. This can happen, but such examples are far from the rule. The personality of the modern rock climber of Spomnik puts the sum of his experiences from many years. His skills must be constantly reviewed. This rule significantly increases the chances that the one who finally reaches the high and highest mountains will be properly prepared. Not just physically. He also needs experience and selection. They told the outstanding mountaineer Reinhold Messner to write: "If I knew in advance that I would have to pay for this or that escapade with my life, I would stay at home. The greatest experiences in the mountains are not worth the risk to me, even a little toe. " But also in almost one breath he also wrote: "For years I have been asking myself the same question, why something always pushes me to the very top, why I have to come to the end. I think that everyone wants to reach the top. " This does not necessarily mean the top of the mountain, it is often the point that ends, where all the lines converge, where matter thinns and really dematerializes. Those points where the world becomes nothing, at least in a symbolic sense, where everything is already closed, attracts a magnet. ' Messner just introduced the high-performance style of alpine climbing to the Himalayas. He was on Everest without an oxygen mask, came back, dictated a book about this expedition, again He went to the Himalayas and walked alone to Nanga Parbat, also without an oxygen mask. So, rationalism combined with romanticism? "Well, we're pushing Everest. In winter, aware of the danger and risk. Are we crazy? Because of work, it should be the opposite. Our expedition includes: engineers, electrician, miner, construction, university student, doctor, electronics, physicist , mountain rescuer, psychologist ... I do not want to convince anyone that once poets used to go to the mountains, and now engineers are going to conquer Everest. This is not important. It is important to know what awaits us there. Satisfaction and calamities, which will be after all many, and the experience we'll be back with. And how we can use it. "
Comments