Maciej M. Feldhuzen (ur. 26 IV 1906 w Warszawie – zm. 11 XI 1990 w Rio de Janeiro i tam został pochowany) – dziennikarz, publicysta.
Maciej M. Feldhuzen od końca lat 40. XX w. przebywał w Brazylii w charakterze korespondenta zagranicznego prasy angielskiej i polsko-amerykańskiej. W Warszawie, gdzie się urodził, skończył gimnazjum im. A. Mickiewicza. Uzyskał stopień magistra ekonomii w Institut Superieur de Commerce w Antwerpii, a dalsze studia kontynuował w London School of Economics and Political Sciences oraz w wiedeńskiej Export Akademie. W okresie międzywojennym pracował w „Gazecie Handlowej” i w „Kurierze Polskim” w Warszawie. Był specjalnym wysłannikiem tego pisma w Finlandii, Grecji, Francji, Egipcie i francuskiej Afryce Północnej. Ostatnie dwa lata przedwojenne spędził w Pradze jako korespondent „Kuriera Polskiego”. Po upadku kampanii wrześniowej przedostał się do Francji, gdzie w 1940 r. został członkiem redakcji „Kuriera Polskiego”, wydawanego przez rząd RP w Paryżu. W czasie służby wojskowej był sekretarzem redakcji „Dziennika Żołnierza” w Glasgow, a od 1944 r. korespondentem wojennym, przydzielonym do kwatery prasowej 1. Polskiej Dywizji Pancernej, która wchodziła w skład 1. Armii Kanadyjskiej. Z tą dywizją wylądował w Normandii i towarzyszył jej do końca działań wojennych. Po wojnie został mianowany przez władze polskie na obczyźnie naczelnym redaktorem tygodnika „Polonia” w Brukseli, wydawanego dla uchodźców polskich w obozach całej Europy. W tym czasie napisał książkę pt. Wojna skończyła się wczoraj (Bruksela 1947).
W 1948 r. przeniósł się do Brazylii i osiedlił w Rio de Janeiro, pracując jako korespondent brazylijski amerykańskiej agencji prasowej Foreign News Service oraz współpracownik londyńskiego pisma „Financial Times”. Od 1975 r. był stałym korespondentem „Nowego Dziennika” na kraje Ameryki Południowej, a od 1979 r. również korespondentem londyńskiego „The Daily Telegraph”. Pisywał również do „Głosu Polski” w Buenos Aires, paryskiej „Kultury”, londyńskiego „Dziennika Polskiego” i „Dziennika Żołnierza”. Otrzymał wiele odznaczeń polskich, angielskich i francuskich; za swą akcję prasową na rzecz spraw polskich został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Był m.in. członkiem Polskiego Instytutu Naukowego w Nowym Jorku, członkiem i aktywnym działaczem Polskiego Ruchu Wolnościowego Niepodległość i Demokracja.
Kiedy w lutym 1986 r. wybierałem się do Brazylii, wspamniałem o tym red.nacz. „Nowego Dziennika” – Bolesławowi Wierzbiańskiemu, który powiedział: „Musi pan odwiedzić niebywałego człowieka, mojego wieloletniego przyjeciala Macieja Feldhuzena, zaraz napiszę jego adres i telefon”. Po chwili podał mi kartkę z adresem.
Muszę powiedzieć, że spotkanie z Maciejem Feldhuzenem i jego żoną w Rio de Janeiro, było tak interesujące, że postanowiłem je opisać w kulturalnym tygodniku, dodatku do „Nowego Dziennika” Czesław Czapliński – Brazylijskie rozmowy – „Przegląd Polski”, New York, 31 lipca 1986:
Na pierwsze spotkanie umówiłem się z redaktorem Maciejem Feldhuzenem nie opodal jego mieszkania, na słynnej plaży Copacabana w Rio de Janeiro, której sława została dziś przywrócona przez luksusową dzielnicę przy plaży Ipanema. Punktualnie o wyznaczonej godzinie, co w Rio jest raczej niespotykane – spóźnienia należą wręcz do zwyczaju – przyszedł red. Feldhuzen. Na pytanie, dlaczego się nie spóźnił, odparł, że mimo iż mieszka tu już 40 lat nie przyzwyczaił się do tego niechlubnego obyczaju.
O swoim rozmówcy niewiele wiedziałem. Często czytałem jego interesujące korespondencje z Brazylii na łamach "Nowego Dziennika”, wiedziałem jedynie, że przed wojną był redaktorem "Kuriera Polskiego”
Rozmowy z ludźmi, którzy przed 1939 rokiem byli młodzi, ale już wkroczyli w dorosłe życie, zwykle rozpoczynają się od wspomnień wydarzenia będącego cezurą w ich biografiach. Tak było i tym razem. Zanim zaczęliśmy mówić o Polonii w Brazylii – temacie, który sprowadził mnie do Rio de Janeiro - zapytałem o wojenne losy mego gospodarza.
"…Moją wojnę rozpocząłem w dniu 6 września, kiedy posłuszny wezwaniom Polskiego Radia, wymaszerowałem z Warszawy — mówi red. Feldhuzen. Dostałem się do legionu Czechów i Słowaków, który pod wodzą gen. Lwa Prchali formował się w Leśnej pod Baranowiczami... Nastał ów dzień 17 września i nagły wymarsz całego legionu. Wieczorem drugiego dnia, w małej wioseczce Rakowiec, koło Trembowli, otoczyli nas Kozacy. Półtoratysięczna rzesza czechosłowackich legionistów ustawia się w długich kolejkach, rzuca broń i podchodzi do osobistej rewizji. To mi daje dość czasu, aby podrzeć na kawałki i spokojnie skonsumować moje dwa miłe dokumenciki, tj. legitymację dziennikarską oraz rozkaz wydany mi przez Piotra Wysockiego...Gdy nadeszła moja kolej, Kozak obmacał mnie i grzecznie powiedział: "Paszoł wpierod”. Potem, już nad samą granicą sowiecką, uciekliśmy z ich konwoju pod Kopyczyńcami. Dwóch dziennikarzy słowackich, trzech Czechów i ja. W Zaleszczykach przebiegliśmy w nocy Dniestr. W swojej książce „Od Stołpców po Kair” Melchior Wańkowicz zabawnie opisał tę naszą przygodę. Bo już na rumuńskim brzegu Wańkowicz mi wytłumaczył, że najgorsze niebezpieczeństwo jeszcze wciąż jest przed nami, bo Rumuni jakoby okradają ludzi do naga i jeszcze wyrywają złote zęby. A więc jedyna rada to dać się zaaresztować i odprowadzić do jakiej wyższej władzy, która może rozumie po francusku. Według planu Wańkowicza, kiedy natykaliśmy się na patrol żandarmów, podbiegałem do nich i uniżonym, płaszczącym się głosem tłumaczyłem: Ministrul da justica da Polonia, wskazując na Wańkowicza, i dodawałem, że jestem secretarul i że chcemy do perfectul. Rezultaty były negatywne. Zamiast aresztowania i odprowadzenia do prefekta, żandarmi stawali na baczność i salutowali władzę.
Kiedy wczesną wiosną roku 1940 zajechałem do stacji zborczej w Bressuire, byłem jeszcze absolutnym frajerem. W wojsku nigdy dotąd nie służyłem, a oficerom w Warszawie, moim kolegom i przyjaciołom złośliwie tłumaczyłem: mnie do wojska nie wezmą, bo ja nie jadam kapuśniaku. W Bressuire okazałem się jedynym żołnierzem mówiącym po francusku, przydzielono mnie więc natychmiast do komendy. Kariera była błyskawiczna...
— Ale w którym momencie wrócił pan do dziennikarstwa? "W Szwecji - kontynuuje red. Feldhuzen byłem członkiem redakcji „Dziennika żołnierza”, to był dziennik redagowany przez żołnierzy dla żołnierzy. Był raczej źle widziany przez dowództwo naczelne w Londynie, gdyż uważano tam, że jesteśmy zbuntowanymi młodymi ludźmi.
Po Szkocji w 1943 r. zostałem przydzielony do kwatery prasowej Naczelnego Wodza i byłem korespondentem wojennym w I Dywizji Pancernej gen. Maczka.
Po wojnie wezwano mnie do Brukseli, gdzie rząd londyński utworzył tygodnik „Polonia” dla uchodźców polskich, którzy znajdowali się jeszcze w całej Europie... ”.
— Jak więc i dlaczego akurat w Brazylii wylądował pan ze swoją żoną Elą Sławikową?
—Żonę poznałem przed wojną w 1938 r., gdy byłem w Pradze korespondentem „Kuriera Polskiego”, a ona była znaną zawodniczką biorącą udział w wyścigach samochodowych. Co ciekawe, startowała tylko w konkurencjach męskich, pokonała m.in. trasę 14 tys. km przez Wysoki Atlas w Afryce Północnej.
W 1948 r., kiedy się wszystko skończyło, postanowiliśmy gdzieś wyjechać. W tym czasie kwoty imigracyjne do Stanów Zjednoczonych były dla Polaków prawie że zamknięte, to samo z Kanadą. Do Australii nie chciałem jechać, bo mój przyjaciel Zygmunt Michałowski po roku wrócił, mówiąc, że jest za daleko Paryża. Wobec tego zainteresowałem się Ameryką Południową, gdzie były możliwości otrzymania wiz: Argentyna, Brazylia, Wenezuela. Wszyscy konsulowie dawali mi formularze i kazali przychodzić za trzy miesiące. Poszedłem w końcu do konsulatu brazylijskiego - przybito mi od razu wizy i pojechaliśmy do Brazylii.
To mnie kosztowało trzy lata skrajnej nędzy. W ciągu 24 miesięcy miałem 26 zajęć i posad: sprzedawałem bluzki na ulicy, suknie na przedmieściach, byłem kelnerem. Córka miała wtedy 5 lat i szło o to, aby mogła dostać przynajmniej dwie bułki dziennie.
Któregoś dnia to się skończyło i dla nas zabłysło słońce. Odszukali mnie znajomi. Byłem jedynym dziennikarzem, którego nie zatrudniono przy otwieraniu Radia Wolna Europa w Monachium, gdyż nikt nie wiedział, gdzie jestem. Nie pisałem, ponieważ nie miałem nawet pieniędzy na znaczki.
W końcu odszukano mnie i red. Bolesław Wierzbiański, który zakładał agencję prasową Foreign News Service, przyjechał tu i zaangażował mnie jako korespondenta na całą Amerykę Południową.
Po zamknięciu agencji zacząłem współpracować z „Nowym Dziennikiem”, głównie jednak dziś moim zajęciem jest praca korespondenta angielskiego dziennika „Daily Telegraph” na Brazylię oraz komentatora politycznego Radia Wolna Europa. Zawsze mówię, że tylko grafomani piszą za darmo, co nie przeszkadza mi pisać dla małego dziennika „Lud” wychodzącego Kurytybie, który jest jedynym pismem wychodzącym w języku polskim w Brazylii. Ten biedny dziennik nie ma pieniędzy na honoraria, jest prowadzony od lat przez księży, dużo pomaga im w zdobywaniu informacji z Polski ”Nowy Dziennik”, który wysyła im Bolesław Wierzbiański”.
Oprócz tego wszystkiego trzeba dodać, że Maciej Feldhuzen był dwadzieścia lat temu jednym z założycieli Foreign Press Club. Piastował tam stanowiska prezesa i sekretarza generalnego. Dziś ma przywilej zadawania pierwszego pytania prezydentowi. Jest autorem książki pt. „Wojna skończyła się wczoraj”, opartej na jego wspomnieniach jako korespondenta wojennego, która wydana została w Brukseli i niedawno przedrukowana na łamach "Nowego Dziennika”. Za działalność w okresie wojny otrzymał Złoty Krzyż Zasługi.
Redaktor Feldhuzen wraz z dość dużą grupą osób należy do tzw. emigracji żołnierskiej 1946-1952, w której, jak sam mówi: „…znaleźli się głównie ludzie z jedną parą spodni i butów, musieli zaczynać wszystko od nowa. Takie zawody jak adwokat czy dziennikarz nie miały tutaj żadnego zastosowania. Ci, którzy byli inżynierami czy technikami, dostali od razu posady. Dziś poza nieliczną grupą biednych ludzi, którymi opiekuje się p. Pola Bergman w towarzystwie „Polonia” ,…wszyscy się jakoś urządzili, ale w Rio nie ma milionerów - podczas gdy Săo Paulo są…”.
Historia polskiej emigracji do Brazylii, która podobnie jak Stany Zjednoczone jest krajem emigrantów, zaczęła się ponad 100 lat temu wielkimi tragediami. Przyjechało tu wówczas wiele tysięcy biednych, przeważnie bezrolnych chłopów, głównie z Galicji. Nie mieli oni żadnych środków do życia. Malaria, choroby, dzikie zwierzęta dziesiątkowały polskich osadników. Pozostali po latach zaczęli dorabiać się drugie pokolenie stało się już normalnymi rolnikami. Trzeba tu dodać, że Parana jest wymarzonym terenem dla Polaków, ogromne połacie lasów sosnowych, chłodny klimat nie mający nic wspólnego z tropikiem - przypomina Polskę. Później zasymilowali się z Brazylijczykami.
"…Nigdy nie były w Brazylii robione statystyki odnośnie liczby Polaków mówi red. Feldhuzen - ale na ogół szacuje się, że jest ich 800 tys. do 1 miliona. W większości jednak nie są oni Polakami, tylko potomkami Polaków i nie nazywają siebie Polonią tylko Etnią Polską, tzn. przyznają się do polskich korzeni. Na sklepach widać polskie szyldy: Dąbrowski, Kowalski – pełno polskich nazwisk. Właśnie dla nich ks. Zając wydaje pismo „Luď”. Mają słynny zespół baletowy, o którym Mira Zimińska powiedziała, że jest najlepszy na świecie. Poza tym się kłócą, politycznie są zupełnie nie wyrobieni, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych tutejsza Polonia nie potrafi się zjednoczyć. Tylko raz był jeden deputowany w Parlamencie, nie ma ani jednego senatora, jest kilka osób w sejmie stanowym. Biorąc pod uwagę paręset tysięcy głów – śmiało mogliby mieć pięciu i więcej deputowanych w Parlamencie…”.
Po wybuchu II wojny światowej zaczęła się druga fala uciekinierów z Europy, w tym i z Polski. Często byli to ludzie z pieniędzmi i inicjatywą. Zaroiło się od drobnych warsztatów, firm eksportowych ich rozwojowi sprzyjały zamówienia wojenne, głównie dla Stanów Zjednoczonych. Wtedy w Săo Paulo powstała zamożna grupa Polonii, był w niej również Alfred Jurzykowski, który wprowadził do Brazylii mercedesa. Dzięki zapisowi w testamencie powstała fundacja jego imienia.
Trzecia fala, jak już wspominałem, to emigracja żołnierska, skupiona dziś w Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów. Liczy ona około 500 członków w oddziałach: Riode Janeiro. Sao Paulo, Kurytyba.
Zawsze o roli danej grupy etnicznej stanowią osiągnięcia na polu politycznym. naukowym i artystycznym. W przypadku Polaków zamieszkałych w Brazylii najgorzej jest w polityce, o czym wspominał red. Feldhuzen. Na uniwersytetach jest kilku profesorów, w tym prof. Witold Biliński w San Paulo. W dziedzinie sztuki – twórcą nowoczesnego teatru brazylijskiego był Zbigniew Ziębiński. Przybył w 1941 r. do Brazylii Ziembiński z wędrownych trup artystów stworzył teatr, oprócz tego zrealizował 1 filmów, a pod koniec życia tworzył popularne seriale telewizyjne. Kiedy zmarł w 1979 r., jego trumna wystawiona była w holu Teatru Wielkiego, tłumy ludzi defilowały dzień i noc.
Inny artysta, tym razem młodego pokolenia – polski skrzypek Jerzy Milewski, któremu poświęciłem osobny artykuł wraz z żoną, pianistką Aleidą Schweitzer objeżdża z recitalami Brazylię, nagrywa również płyty.
Jest wiele innych ciekawych osób i towarzystw, jak choćby słynny „Polski Klub 44” w San Paulo, Towarzystwo Kulturalno-Dobroczynne „Polonia” z niezmordowaną panią prezes Pauliną Bergman, Towarzystwo Żuwentus (Młodość) w Kurytybie, które stało się tak popularne, że przylgnęła do niego rodowita młodzież brazylyjska.
Wizyta w Brazylii i rozmowy z Maciejem Feldhuzenem pozwoliły mi zapoznać się z życiem Polonii w tym wielkim kraju. Sądzę, że sporej grupie rodaków przeszkadza w rozwinięciu działalności nie tylko olbrzymi obszar Brazylii, ale również brak pism w języku polskim, które jednoczą rozsianych po całym świecie Polaków.
Wspomnienia Macieja Feldhuzena, to opowieść o wielkim zadaniu, poświęceniu, ale też o wielkiej przygodzie heroicznych czasów, do których po latach, gdy zaczął je opisywać, wracał z rozrzewnieniem, humorem i nostalgią.
Kiedy siadał do pisania wspomnień w 1989 roku wielu towarzyszy dziennikarzy — korespondentów wojennych już nie żyło. Wspominał:
„…Tylu nas odeszło! Straciłem najlepszych przyjaciół. Tadzia Horkę i Rysia Kiersnowskiego [...] Tylu z nas odeszło, zmarło albo zginęło: Aleksander Bregman, Bohdan Witwicki, Ludwik Rubel, Paweł Starzeński, Roland Węckowski, Kot Jeleński, pułkownik Antoni Bogusławski, Marian Walentynowicz, Florian Sokołów, Halina Tomaszewska, Janusz Laskowski, Eugeniusz Romiszewski, Stanisław Zadrożny, Stefan Kossak, Aleksander Janta-Połczyński, Jerzy Ponikiewski. A ile nazwisk uciekło mi z pamięci? Z iloma utraciłem wszelki kontakt? Co się dzieje z Wackiem Bevensée, ze Stefanem Koperem i jego Zosią? Czy żyją jeszcze drukarze, nasi wojenni towarzysze?
PORTRAIT with HISTORY Maciej M.Feldhuzen (1906-1990)
Maciej M. Feldhuzen (born April 26, 1906 in Warsaw - died November 11, 1990 in Rio de Janeiro and was buried there) - journalist, publicist.
Maciej M. Feldhuzen has been in Brazil since the end of the 1940s as a foreign correspondent for the English and Polish-American press. In Warsaw, where he was born, he graduated from the gymnasium. A. Mickiewicz. He obtained a master's degree in economics at the Institut Superieur de Commerce in Antwerp, and continued his studies at the London School of Economics and Political Sciences and at the Export Akademie in Vienna. In the interwar period, he worked in "Gazeta Handlowa" and in "Kurier Polski" in Warsaw. He was a special envoy of this magazine in Finland, Greece, France, Egypt and French North Africa. He spent the last two pre-war years in Prague as a correspondent for Kurier Polski. After the fall of the September campaign, he managed to get to France, where in 1940 he became a member of the editorial office of "Kurier Polski", published by the Polish government in Paris. During his military service he was the secretary of the editorial office of "Dziennik Żołnierza" in Glasgow, and from 1944 a war correspondent, assigned to the press section of the 1st Polish Armored Division, which was part of the 1st Canadian Army. With this division he landed in Normandy and accompanied it until the end of hostilities. After the war, he was appointed by the Polish authorities abroad as editor-in-chief of the weekly "Polonia" in Brussels, published for Polish refugees in camps all over Europe. At that time, he wrote a book called The war ended yesterday (Brussels 1947).
In 1948 he moved to Brazil and settled in Rio de Janeiro, working as a Brazilian correspondent for the American news agency Foreign News Service and an associate of the London Financial Times. From 1975 he was a permanent correspondent of "Nowy Dziennik" for the countries of South America, and from 1979 also a correspondent of the London "The Daily Telegraph". He also wrote for the "Głos Polski" in Buenos Aires, the Paris-based "Kultura", the London "Polish Journal" and "Dziennik Żołnierza". He received many Polish, English and French decorations; for his press campaign for Polish affairs, he was awarded the Golden Cross of Merit. He was, among others a member of the Polish Research Institute in New York, a member and an active activist of the Polish Freedom Movement, Independence and Democracy.
When I was on my way to Brazil in February 1986, I remembered it as the editor-in-chief "Nowy Dziennik" - to Bolesław Wierzbiański, who said: "You must visit an extraordinary man, my long-time friend, Maciej Feldhuzen, I will immediately write his address and telephone number". After a while he handed me a piece of paper with the address.
I must say that the meeting with Maciej Feldhuzen and his wife in Rio de Janeiro was so interesting that I decided to describe it in a cultural weekly, supplement to Nowy Dziennik. Czesław Czapliński - Brazilian conversations - "Przegląd Polski", New York, July 31 1986: For the first meeting, I had an appointment with editor Maciej Feldhuzen not far from his apartment, on the famous Copacabana Beach in Rio de Janeiro, whose fame has been restored today by the luxurious Ipanema Beach neighborhood. Punctually at the appointed time, which is rather unusual in Rio - delays are simply a custom - edited Feldhuzen. When asked why he was not late, he replied that although he had lived here for 40 years, he had not got used to this infamous custom.
I didn't know much about my interlocutor. I often read his interesting correspondence from Brazil in "Nowy Dziennik", I only knew that before the war he was the editor of "Kurier Polski" Conversations with people who were young before 1939, but had already entered adult life, usually begin with memories of an event that was a turning point in their biographies. So it was this time. Before we started talking about the Polish diaspora in Brazil - the subject that brought me to Rio de Janeiro - I asked about the fate of my host during the war. "... I started my war on September 6, when, obedient to the calls of the Polish Radio, I marched out of Warsaw," says editor Feldhuzen. I joined the Czech and Slovak legion, which was formed in Leśna near Baranowicze under the command of General Lew Prchala ... That day, September 17 and the sudden march of the entire legion. On the evening of the second day, in the small village of Rakowiec, near Trembowla, we were surrounded by Cossacks. One and a half thousand Czechoslovak legionnaires line up in long lines, drop their weapons and go to a personal search. This gives me enough time, to tear to pieces and calmly consume my two nice papers, ie journalistic ID and an order given to me by Piotr Wysocki ... When it was my turn, the Kozak felt me and politely said: "Pasł wierod". Then, right on the Soviet border, we escaped from their convoy near Kopyczyńce. Two Slovak journalists, three Czechs and me. In Zaleszczyki we ran the Dniester at night. In his book "From Stołpców to Cairo" Melchior Wańkowicz amusingly described our adventure. Because already on the Romanian shore, Wańkowicz explained to me that the worst danger is still ahead of us, because Romanians supposedly rob people naked and tear out their golden teeth. So the only advice is to get arrested and escorted to some higher authority that might understand French. According to Wańkowicz's plan, when we encountered a patrol of gendarmes, I ran up to them and in a humble, groveling voice I explained: Ministrul da justica da Polonia, pointing to Wańkowicz, and added that I was secretarul and that we wanted a perfectul. The results were negative. Instead of being arrested and taken to the prefect, the gendarmes stood to attention and saluted the authorities.
When I got to the congregation station in Bressuire in the early spring of 1940, I was still an absolute loser. I have never served in the army before, and I maliciously explained to the officers in Warsaw, my colleagues and friends: they will not take me into the army, because I do not eat cabbage soup. In Bressuire, I turned out to be the only French-speaking soldier, so I was assigned to the headquarters immediately. The career was lightning fast ... - But at what point did you return to journalism? "In Sweden," Feldhuzen continues, I was a member of the editorial board of "A Soldier's Journal", it was a journal edited by soldiers for soldiers. It was rather badly viewed by the high command in London, as it was believed that we were rebellious young people. After Scotland, in 1943, I was assigned to the press room of the Commander-in-Chief and I was a war correspondent in the 1st Armored Division of General Maczek. After the war, I was called to Brussels, where the London government created the weekly "Polonia" for Polish refugees who were still located all over Europe ... ". - So how and why exactly did you land in Brazil with your wife Ela Sławikowa? —I met my wife before the war, in 1938, when I was a correspondent for "Kurier Polski" in Prague, and she was a famous competitor who took part in car races. Interestingly, she competed only in men's competitions, she defeated, among others a route of 14 thousand. km through the High Atlas of North Africa. In 1948, when it was all over, we decided to go somewhere. At that time, immigration quotas to the United States were almost closed for Poles, the same with Canada. I did not want to go to Australia because my friend Zygmunt Michałowski came back after a year, saying that it was too far from Paris. Therefore, I became interested in South America, where there were possibilities to obtain visas: Argentina, Brazil, Venezuela. All consuls gave me forms and told me to come in three months. Finally I went to the Brazilian Consulate - I got my visas straight away and we went to Brazil.
It cost me three years of extreme poverty. In 24 months I had 26 jobs and jobs: I sold blouses on the street, dresses in the suburbs, I was a waiter. My daughter was 5 years old at the time and it was important to get at least two rolls a day. One day it ended and the sun was shining for us. Friends found me. I was the only journalist not hired to open Radio Free Europe in Munich because no one knew where I was. I didn't write because I didn't even have money for stamps. Finally, I was found and the editor Bolesław Wierzbiański, who founded the Foreign News Service news agency, came here and hired me as a correspondent for the whole of South America. After the agency was closed, I started working with "Nowy Dziennik", but my main job today is the work of the correspondent of the English daily "Daily Telegraph" for Brazil and the political commentator of Radio Free Europe. I always say that only scribblers write for free, which does not prevent me from writing for the small daily "Lud" out of Curitiba, which is the only Polish-language magazine in Brazil. This poor journal has no money for fees, it has been kept for years by priests, it helps them a lot in obtaining information from Poland, "Nowy Dziennik", which is sent to them by Bolesław Wierzbiański. In addition to all this, it should be added that Maciej Feldhuzen was one of the founders of the Foreign Press Club twenty years ago. There, he held the positions of president and secretary general. Today he has the privilege of asking the president's first question. He is the author of the book "The war ended yesterday", based on his memoirs as a war correspondent, which was published in Brussels and recently reprinted in "Nowy Dziennik." He was awarded the Golden Cross of Merit for his activities during the war.
The editor of Feldhuzen along with a fairly large group of people belongs to the so-called in 1946-1952, in which, as he himself says: “… there were mainly people with one pair of pants and shoes, they had to start all over again. Professions such as lawyer or journalist had no application here. Those who were engineers or technicians got jobs right away. Today, apart from a small group of poor people who are looked after by Ms. Pola Bergman in the company of "Polonia", ... everyone has arranged themselves somehow, but there are no millionaires in Rio - while São Paulo is ... ". The history of Polish emigration to Brazil, which, like the United States, is a country of emigrants, began over 100 years ago with great tragedies. At that time, many thousands of poor, mostly landless peasants, mainly from Galicia, came here. They had no means of subsistence. Malaria, diseases and wild animals decimated Polish settlers. The rest of them started to earn some extra money, the second generation became normal farmers. It should be added here that Parana is a perfect area for Poles, huge stretches of pine forests, a cool climate that has nothing to do with the tropics - it resembles Poland. Later they assimilated with the Brazilians. "... Statistics on the number of Poles have never been made in Brazil, says Ed. Feldhuzen - but it is generally estimated that there are 800,000 to 1 million of them. Most of them, however, are not Poles, but descendants of Poles, and they do not call themselves Polish diaspora. Etnia Polska, that is, they admit to their Polish roots. The shops show Polish signs: Dąbrowski, Kowalski - full of Polish names. It is for them that Father Zając publishes the magazine "Luď". They have a famous ballet company that Mira Zimińska said was they are the best in the world. Besides, they are arguing, politically they are completely unadorned, just like in the United States, the local Polish community cannot unite. Only once was there one deputy in Parliament, there is not a single senator, there are several people in the state parliament. attention of several hundred thousand heads - they could boldly have five or more deputies in the Parliament ... ”.
After the outbreak of World War II, a second wave of refugees from Europe, including Poland, began. They were often people with money and initiative. Small workshops swarmed, and export companies favored their development due to military orders, mainly for the United States. It was then that a wealthy Polish community was established in São Paulo, including Alfred Jurzykowski, who introduced a Mercedes to Brazil. Thanks to the record in the will, a foundation in his name was created. The third wave, as I have already mentioned, is the emigration of soldiers, concentrated today in the Association of Polish Combatants. It has approximately 500 members in the Riode Janeiro branches. Sao Paulo, Curitiba. Achievements in the political field are always about the role of a given ethnic group. scientific and artistic. In the case of Poles living in Brazil, the worst situation is in politics, as mentioned by Feldhuzen. There are several professors at universities, including prof. Witold Biliński in Sao Paulo. In the field of art - Zbigniew Ziębiński was the creator of modern Brazilian theater. He came to Brazil in 1941. Ziembiński created a theater out of traveling troupe of artists, in addition to making 1 films, and at the end of his life he created popular TV series. When he died in 1979, his coffin was on display in the hall of the Grand Theater, crowds of people paraded day and night. Another artist, this time of the young generation - Polish violinist Jerzy Milewski, to whom I have devoted a separate article, with his wife, pianist Aleida Schweitzer, is touring Brazil with recitals, he also records albums. There are many other interesting people and societies, such as the famous "Polish Club 44" in Sao Paulo, the Cultural and Charity Society "Polonia" with the tireless president Paulina Bergman, the Żuwentus (Youth) Society in Curitiba, which has become so popular that it stuck to him native Brazilian youth.
A visit to Brazil and conversations with Maciej Feldhuzen allowed me to get to know the life of the Polish community in this great country. I believe that a large group of compatriots is hampered not only by the huge area of Brazil, but also by the lack of Polish-language magazines that unite Poles scattered all over the world.
Maciej Feldhuzen's memoirs is a story about a great task, dedication, but also about a great adventure of heroic times, to which, years later, when he started to describe them, he returned with tenderness, humor and nostalgia. When he sat down to write his memoirs in 1989, many of his fellow journalists - war correspondents were already dead. He recalled: “… So many of us have gone! I lost my best friends. Tadzia Horka and Rysia Kiersnowski [...] So many of us have passed away, died or died: Aleksander Bregman, Bohdan Witwicki, Ludwik Rubel, Paweł Starzeniaski, Roland Węckowski, Kot Jeleński, Colonel Antoni Bogusławski, Marian Walentynowicz, Florian Sokołów, Halina Tomaszewska, Janusz Laskowski, Eugeniusz Romiszewski, Stanisław Zadrożny, Stefan Kossak, Aleksander Janta-Połczyński, Jerzy Ponikiewski. And how many names have I forgotten? How many have I lost all contact with? What is happening with Wacek Bevensée, with Stefan Koper and his Zosia? Are the printers still alive, our war comrades?
コメント